Ciemne
płaszcze powiewały na wietrze. Niebo przecięła kolejna
błyskawica. Zagrzmiało.
- Mulciber, zajmim swoje
miejsce. - Czarny Pan patrzył z góry, na grupkę Ślizgonów.
Niektórzy unikali przerażeni jego wzroku, inni patrzyli na niego z
uwielbieniem. Chłopak dołączył do kręgu Śmierciożerców,
mających na twarzach białe maski, a na głowach czarne kaptury.
- A więc, moi drodzy
przyjaciele - zaczął Voldemort. - Widzę, że jako nieliczni
dokonaliście właściwego wyboru. Nieliczni... Jednak mam nadzieję,
że pomożecie mi werbować nowych. - Spojrzał ostro na Ślizgonów.
- Jednak nim... będziecie mogli nosić zaszczytne miano
Śmierciożerców musicie dostąpić pewnej ceremonii.
Ślizgoni spojrzeli po
sobie ze strachem.
Voldemort wyszedł z
kręgu, a Śmierciożercy okrążyli wystraszonych uczniów. Po
chwili każde z nich miało na oczach czarną opaskę.
- Poprowadźcie ich! -
Dało się słyszeć głos Czarnego Pana. Śmierciożercy chwycili
Ślizgonów i poprowadzili ich w stronę opuszczonej budowli.
Budowli, która wcale nie była opuszczonym domem, jak się na
początku wydawało. Była opuszczonym kościołem. Ruiną otoczoną
wiekowym, zapomnianym cmentarzem.
* * *
Huncwoci biegli przez
błonia, a strugi deszczu lały się z nieba. James pierwszy dobiegł
do drzwi wejściowych. Wpadł do zamku i przystanął, czekając na
przyjaciół. Po chwili wpadł zdyszany Syriusz, a za nim Remus i
Peter.
- Myślicie, ze
Dumbledore nam uwierzy?
- A czemu miałby nie
uwierzyć? Widzieliśmy co widzieliśmy... Chodźcie. - James ruszył
pierwszy po marmurowych schodach. Przeszli kilka korytarzy i stanęli
niepewnie przed kamienną chimer
- Eee... Ktoś zna hasło?
- Syriusz spojrzał na przyjaciół z niepewną miną. Reszta
pokręciła głową. James podrapał się w głowę.
- I co teraz zrobimy?
Musimy jakoś tam wejść, ale jak...
- Wystarczy powiedzieć
hasło - rozległ się cichy, rozbawiony głos za ich plecami.
Huncwoci odwrócili się i ujrzeli przed sobą uśmiechniętego
dyrektora. Przenikliwe niebieskie oczy błyskały wesoło znad
okularów połówek.
- Och. Dzień dobry panie
profesorze. - Remus uśmiechnął się do dyrektora niepewnie.
- Co was do mnie
sprowadza chłopcy?
Huncwoci spojrzeli po
sobie.
- Wolelibyśmy wejść do
pana gabinetu - zaczął James lekko speszony.
- Ależ tak, tak.
Oczywiście. Wybaczcie mi... Lukrecja - powiedział, a
kamienny posąg odskoczył na bok, ukazując przejście na kamienne
schody. Już po chwili siedzieli w gabinecie Dumbledore'a. Dyrektor
usadowił się wygodnie na fotelu za biurkiem i spojrzał na chłopców
przenikliwym wzrokiem.
- To o co chodzi?
James wziął głęboki
oddech, rzucił ostatnie spojrzenie na przyjaciół i zaczął
opowiadać, co zdarzyło się w Hogsmeade.
* * *
- Ale leje... - Marta
Johnson usiadła przy stole w barze Pod Trzema Miotłami.
Rzeczywiście, za oknem z nieba lały się strugi wody.
- Nie mam pojęcia jak my
wrócimy. - Lily przygryzła wargę. Po chwili błysnęło. - I do
tego jeszcze burza. - zadrżała lekko. Matt objął ją lekko.
- Damy radę jakoś
wrócić. - Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Idę po coś
do picia. Przynieść wam coś? - spytał, wstając od stołu.
Dziewczęta pokręciły przecząco głowami. Chłopak wzruszył
ramionami i ruszył powolnym krokiem w stronę baru.
Chwilę później drzwi
pomieszczenia otworzyły się i do środka wpadła całkowicie
przemoczona dziewczyna.
- Lora! - zawołała ją
grupka Krukonów, siedząca przy stole sąsiadującym ze stolikiem
Gryfonów. Dziewczyna zdjęła przemoczony płaszcz, osuszyła jednym
machnięciem różdżki i powiesiwszy go na wieszaku podeszła do
stolika znajomych.
- Wszystko w porządku? -
spytała jedna z dziewczyn. - Jak tam spotkanie z Blackiem? Czemu
wróciłaś tak szybko? Nie przyszedł?
Lily Evans rzuciła
ukradkowe spojrzenie w stronę Krukonki. Syriusz, który szybko
kończy randki? To raczej do niego niepodobne. Nadstawiła ucha.
- Przyszedł, przyszedł.
- Blondynka usadowiła się na wolnym krześle. - Ale powiedział, że
nie może teraz rozmawiać, że ma jakieś... męskie sprawy? -
Przewróciła oczami. - Ale powiem wam... - ściszyła głos tak, że
Ruda musiała jeszcze bardziej nadstawić ucha. - Jak mówił o tych
swoich "męskich sprawach" i że mi to wynagrodzi wydawał
się bardzo spokojny, wyluzowany... Jednak chwilę wcześniej, gdy
jeszcze rozmawiał ze swoimi kumplami, wiecie huncwotami... Raczej
spokojny nie był. Wszyscy byli jacyś dziwni, niepodobni do siebie.
Zmartwione miny, uważne spojrzenia... A gdy Syruysz wrócił ode
mnie polecieli do szkoły jakby ich ktoś ścigał. Ciekawa jestem co
knują.
- Pewnie jakiś kolejny
wygłup, przecież ich znasz - zaśmiała się jedna z dziewczyn.
- Nie wyglądało mi na
to... - Blondynka przygryzła wargę.
- Przesadzasz Lora. Na
pewno ci się wydawało.
Lily odwróciła głowę
i zamyśliła się. Zaciekawiło ją zachowanie huncwotów. Syriusz
odwołujący randkę, poważny James, dziwne zachowanie. Niepokoiło
ją to. W duchu postanowiła porozmawiać z Remusem tego wieczora.
- Ziemia do Lily, ziemia
do Lily... Jesteś tam? - Marta machnęła jej dłonią przed oczami.
- Co? - Ruda spojrzała
na dziewczynę nieprzytomnym spojrzeniem. - Jestem, jestem...
Zamyśliłam się.
- Zauważyłam. Stało
się coś?
- Nie, nie. Nic. -
uśmiechnęła się lekko. - Wszystko jest w porządku.
* * *
Dumbledore kręcił
młynka kciukami, wpatrując się w ogień płonący na kominku. Od
dobrych kilku minut milczał, a Huncwoci zaniepokojeni patrzyli na
niego. W czasie ich opowieści nie zadał ani jednego pytania, tylko
słuchał. Teraz zamyślony, wydawał się całkowicie zapomnieć o
ich obecności.
- Panie profesorze? -
odezwał się nieśmiało James.
Mężczyzna ocknął się
i spojrzał na chłopców przepraszająco.
- Wybaczcie chłopcy,
zamyśliłem się... A więc wydaje wam się, że owa grupa Ślizgonów
mogła udać się gdzieś w jakichś... niecnych interesach?
- Tak panie profesorze -
powiedział stanowczo Syriusz.
Dumbledore zamyślił
się.
- I co z tym zrobimy
profesorze? - James spojrzał uważnie na dyrektora. Pozostali
chłopcy patrzyli na Dumbledore'a odważnie.
- My? Chłopcy, jesteście
za młodzi, aby się w to mieszać...
- Za młodzi? Niedługo
skończymy siedemnaście lat! Będziemy pełnoletni! - Syriusz
spojrzał ze złością na dyrektora.
- Ale jeszcze nie
jesteście - odpowiedział Dumbledore stanowczo. - Dziękuję wam
chłopcy za to zaufanie jakim mnie obdarzyliście. Mam nadzieję, że
nie byliście jednak świadkami tego o czym mówicie. Jednakże mnie
też wydaje się to dziwne. Zalecam wam teraz udanie się do pokoju
wspólnego i zajęcie swych umysłów czymś ciekawszym.
- I tylko tyle? Nie
sprawdzi pan tego? - Remus spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora.
- Panie Lupin, zrobię co
w mojej mocy, żeby sprawdzić to o czym mówiliście, ale nie ma tu
miejsca dla was. Nie jesteście pełnoletni. Przykro mi. A prawdę
mówiąc gdybym miał karać wszystkich uczniów, którzy opuszczają
Hogsmeade podczas wolnych sobót. Czy w ogóle łamią regulamin... -
Tutaj rzucił im znaczące spojrzenie.
- Ale panie profesorze...
- Panie Potter, proszę...
Jesteście za młodzi. A teraz udajcie się do swojego domu. I nie
myślcie za dużo o tym, czego byliście świadkami i z łaski swojej
nie rozpowiadajcie o tym nikomu. Lepiej nie szerzyć plotek.
Chłopcy w odpowiedzi
tylko skinęli głowami.
- Do widzenia, panie
profesorze.
- Do widzenia. -
Dumbledore usadowił się wygodnie w fotelu. Drzwi za huncwotami
zamknęły się głucho. Po chwili mężczyzna wstał i podszedł do
ogromnej kamiennej misy stojącej w kącie pokoju. Sięgnął po
różdżkę i przyłożył ją do skroni. Chwilę później, na końcu
drewienka, tuż przy głowie czarodzieja pojawiła się cieniutka,
srebrzysta nić. Mężczyzna strzepnął ją lekko do misy. Po chwili
substancja wypełniająca naczynie zafalowała lekko, a na jej
powierzchni pojawiła się twarz młodego mężczyzny... Toma Riddle.
Dyrektor odsunął misę
w kąt i podszedł do kominka. Sięgnął dłonią do niewielkiego
flakonika, wyciągnął z niego garstkę proszku i rzucił w
płomienie, które nagle zajarzyły się na zielono.
- Profesor McGonagall,
może pani przyjść do mojego gabinetu? Chyba mamy pewien problem.
* * *
Ciemność... Wszędzie
ciemność. Otaczała go ze wszystkich stron. Jedyne co chroniło go
przed upadkiem i wskazywało drogę to czyjaś dłoń położna na
jego ramieniu, prowadząca go stanowczo. Czuł, że weszli do
jakiegoś budynku. Słyszał echo kroków, odbijające się od ścian.
Nierównie oddechy osób idących obok. Cichy szelest płaszczy.
Chwilę później ktoś zatrzymał go gwałtownie. Z nieuwagi wpadł
na osobę idącą przed nim.
- Uważaj! - usłyszał
jakiś głos tuż nad swoim uchem. Wzdrygnął się lekko. Stali tak
w ciszy, nikt nic nie mówił. I wciąż ta ciemność. Po co im te
opaski na oczach? Nagle ktoś chwycił go gwałtownie za ramiona i
siłą zmusił do klęknięcia. Poczuł jak coś szarpie jego ramię.
Usłyszał szczęk metalu. Chwilę później poczuł jak coś
przecina mu skórę ręki. Jęknął z bólu. Ktoś przytrzymał go
mocno. I znów cisza, a po chwili... Śmiech. Ktoś śmiał się
cicho.
- Tak... - to znowu on.
Ten cichy syk, zamiast normalnego ludzkiego głosu. - Jesteście
prawie gotowi do ceremonii. Pewnie ciekawi was, dlaczego założyłem
wam opaski na oczy? - Zrobił chwilę przerwy. Słyszeli jego kroki,
jak przechadza się między nimi po kamiennej posadzce. - Czarna
magia, siła, którą dysponuję... Którą wiążę ze sobą swe
sługi wymaga odpowiednich rytuałów. Dzięki temu zawsze będę
mógł się z wami skontaktować. Jednak o tym później. Przystąpmy
do ceremonii. Nie chcemy przecież, żeby ktoś się nam tutaj
wykrwawił.
Słyszeli jego kroki jak
się oddala.
- Zaczynajcie.
Poczuł jak ktoś chwyta
go mocno i przesuwa o kilka metrów. Czuł inne osoby obok siebie.
Ktoś sięgnął po jego
lewą rękę i podwinął rękaw szaty, do miejsca w którym była
rana. Usłyszał cichy szelest, jakby coś ogromnego pełzło ku nim
po ziemi. Rozległ się syk.
Po chwili cichy głos
zaczął mówić.
Krew poddanych oddana
swemu panu...
Poczuł jak ktoś
ponownie atakuje nożem jego ranę. Zacisnął zęby starając się
stłumić jęk bólu.
Dusza i serce dane w
ofierze...
Ktoś popchnął go mocno
w plecy tak, że jego twarz wylądowała na zimnych kamieniach.
Więź zawiązana z
Panem na wieki...
Poczuł nagle w powietrzu
zapach czegoś spalonego.
Niech piętno
wieczyste ukażą.
Na krew...
Na wierność...
Posłuszeństwo, moc i
siłę swego Pana...
Niech piętno
wieczyste ukażą.
Nagle poczuł jakby
rozżarzony węgiel dotknął jego ramienia. Krzyczał, lecz sam już
nie wiedział gdzie jest. Ból całkowicie go zamroczył. Nie
wiedział co się dzieje. Rozdzierające krzyki wypełniły jego
głowę. To sen czy jawa?
Zemdlał.
Gdy ocknął się jakiś
czas później, wciąż leżał na zimnej posadzce, jednak ktoś
zdjął już opaskę z jego oczu. Usiadł i rozejrzał się dookoła.
Zobaczył innych ślizgonów leżących w nieładzie na ziemi. W
odległym kącie komnaty zobaczył grupę śmierciożerców
dyskutujących o czymś po cichu. Starając się nie zwracać
niczyjej uwagi podwinął rękaw lewej szaty. Po ranie nie było
śladu. Jedyna co widział to jakby lekki zarys czaszki.
- Tatuaż? - przeszło mu
przez myśl.
Ktoś jęknął cicho.
Pozostali Ślizgoni zaczynali się budzić. Regulus otworzył powoli
oczy, po chwili zerwał się i zaczął z uwagą studiować swoje
lewe ramię. Nagłe zamieszanie zwróciło uwagę Śmierciożerców.
Kilku z nich podeszło do nich powoli... Nadal mieli na twarzach
maski, a na głowach kaptury.
- Żyjecie? Snape, Reg? -
usłyszeli ciche pytanie. To była kobieta. Zapewne Bellatrix Black.
Skinęli tylko głowami.
Po chwili reszta zaczęła się budzić. Gdy wszyscy już byli na
nogach otworzyły się drzwi w rogu komnaty i wszedł Voldemort.
Spojrzał na nich uważnie i podszedł.
- Widzę, że wszyscy
przeszliście próbę pomyślni.. Niektórzy przed wami mieli pewne
trudności z pozostaniem przy życiu. Teraz pewnie was ciekawią
znaki na ramionach.. Jak wiecie to mój symbol. Mroczny Znak. Gdy
będę chciał abyście stawili się u mnie natychmiast, lub gdy
tylko będziecie mieli okazję poczujecie... coś takiego. - Chwycił
ramię jednego ze Śmierciożerców stojących obok i przycisnął
dłoń do jego znaku. Wszyscy poczuli okropny ból i pieczenie na
lewych przedramionach. Spojrzeli na znaki. Już nie były niewyraźne
i prawie niewidoczne. Były czarne jak węgiel i paliły.
Czarny Pan uśmiechnął
się na widok ich przerażonych min. Dopóki nie możecie się
teleportować będziecie spotykać się z moimi wysłannikami tam
gdzie dotychczas. A teraz wracajcie. W zamku macie mieć oczy i uszy
otwarte na każde zachowanie Dumbledore'a czy jego pupilków,
Gryfonów i reszty. Uważajcie, żeby nikt nie zauważył waszych
znaków. Jeszcze nie pora na ujawnianie się... Idźcie.
Wyszli gęsiego w mrok
wieczoru... Robiło się coraz ciemniej.
Szli nie rozmawiając i
unikając nawzajem swoich spojrzeń. Gdy świstoklik zabrał ich z
powrotem do Hogsmeade podzielili się na kilka grup i tak, aby nie
wzbudzać podejrzeń ruszyli w stronę zamku. Deszcz znów zaczął
padać... Widać nawet pogoda nie była zachwycona z tego co się
dzisiaj wydarzyło. A to był dopiero początek.
Nie mogę się doczekać aż Lily i James w końcu będą razem!
OdpowiedzUsuńNiech ona przestanie się na niego gniewać no<3
lily-evans-i-james-potter.blogspot.com
Oni wszyscy robią sobie na złość :<
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com
Odkryłam twoje opowiadanie kilka dni temui jestem zachwycona ;) piszesz naprawdę dobrze i z radością czytam kolejne rozdziały, oby tak dalej :D Życzę weny i pozdrawiam~ Mała Mi
OdpowiedzUsuń