Lily Evans obudziła
się. Usiadła na łóżku i spojrzała na kalendarz. Była sobota,
dzień wyjścia do Hogsmeade. Wyjrzała przez okno. Słońce wznosiło
się nad horyzontem, budząc świat do życia swym blaskiem.
Dziewczyna przeciągnęła się leniwie i wstała z łóżka.
Zerknęła na dziewczęta śpiące w sąsiednich łóżkach i
uśmiechnęła się. Dlaczego wszystkie soboty muszą wyglądać tak
samo? Ona wstaje, a one smacznie sobie śpią. Czym prędzej umyła
się i ubrała. Wyszła z dormitorium i wspięła się po schodach
piętro wyżej. Stanęła przed drzwiami innej dziewczęcej sypialni.
Weszła po cichu do środka, i na palcach, żeby nie robić zbytniego
hałasu podeszła do jednego z łóżek. Uśmiechnęła się na widok
blond czupryny wystającej spod kołdry. Już chciała odejść,
jednak dziewczyna poruszyła się.
- Lily?
- Cześć śpiochu.
Wstawaj. - Ruda zaśmiała się na widok zaspanej miny dziewczyny. -
Ale wyglądasz...
- Dzięki. - Marta
Johnson uśmiechnęła się szeroko i przeczesała dłonią włosy. -
Lepiej stąd zmykaj. Jak te pozostałe się obudzą. Lepiej dla
świata, żeby spały.
Lily uśmiechnęła się
szeroko.
- Pospiesz się. Czekam
na dole.
- Jasne.
Lily, uśmiechając się
wyszła z pokoju i zbiegła po schodach. Usiadła w swoim ulubionym
fotelu i rozejrzała się po opustoszałym pokoju wspólnym. Aż
trudno uwierzyć, że Gryfoni, aż tak lubili korzystać z wolnych
sobót i możliwości dłuższego spania. Oparła się o fotel i
wybiegła myślami w przyszłość. Już dzisiaj po południu mieli
iść z Mattem do Hogsmeade. Ruda cieszyła się na te chwile
spędzone poza zamkiem. Uwielbiała spędzać z nim czas.
- Przysnęłaś? - Marta
zaszła ją od tyłu.
Lily uśmiechnęła się.
- Zaskoczyłaś mnie.
- Dowiem się, dlaczego
zwlokłaś mnie z łóżka o tak wczesnej porze? Mam nadzieję, że
to coś ważnego.
Ruda uśmiechnęła się
szeroko.
- Po prostu nie chciałam
jeść samotnie śniadania.
Marta spojrzała na nią
z niedowierzaniem.
- I tylko tyle?! Myślisz
tylko o swoim żołądku. - Zaśmiała się. - A przecież nie to w
życiu człowieka jest najważniejsze.
- A co jest ważniejsze?
- Na przykład to, żeby
porządnie się wyspać w sobotę - odparła z poważną miną
blondynka i już po chwili obie wybuchły głośnym śmiechem.
- Poza tym chciałam z
tobą pogadać.
- Jeśli o moim bracie to
wybacz, ale wracam do pokoju. Mam ciekawsze rzeczy do roboty.
Wystarczy, jak moja babcia się nad nim rozczula za każdym razem,
gdy się z nią spotykamy. - Marta zaczęła udawać, że wymiotuje
do koszyka z suchym drewnem do kominka. Lily ledwo powstrzymała
śmiech.
- Nie chodzi o Matta.
Zresztą opowiem ci potem, najpierw chodźmy coś zjeść. Umieram z
głodu.
- Chociaż raz przyznam
ci rację, Lil.
Już po chwili pokój
wspólny znów pogrążył się w ciszy, gdy dwie śmiejące się
dziewczyny wyszły przez dziurę w portrecie i udały na wczesne
śniadanie.
* * *
Severus Snape przewracał
się z boku na bok. To była dla niego ciężka, wręcz bezsenna noc.
Wizja wypadu do Hogsmeade napawała go nieustannym strachem. Co się
stanie jeśli nie pójdzie? Lub co gorsza, jeśli pójdzie? Mulciber
złożył mu poprzedniego wieczoru wizytę, gdy wraz z nadejściem
zmroku próbował się ukryć w swoim dormitorium. Chciał mu
przypomnieć o konieczności dokonania wyboru. Czarny Pan nie chciał
czekać i Severus Snape dobrze o tym wiedział. Wiedział też, po
której ze stron powinien się opowiedzieć, żeby ujść z życiem.
Lord Voldemort zabijał tych, którzy mu się przeciwstawiali i nie
odpuszczał. Nie zapominał. Snape wstał z łóżka zlany zimnym
potem i wszedł do łazienki. Oparł się o umywalkę, oddychając
ciężko. Z lustra spoglądał na niego chudy, blady chłopak. Teraz
jeszcze bardziej blady niż zwykle. Czarne włosy opadały mu na
twarz, a oczy... Rozszerzone źrenice i podkrążone oczy sprawiały,
że wyglądał jak upiór. Nic dziwnego, że Lily wolała Johnsona.
Lily. Tak. Wiedział co
ona by wybrała, jednak on... Lily była odważna, była taka...
dobra. Severus taki nie był. Chciał, ale nie potrafił. Dlatego był
w Slytherinie. Sam go wybrał. Czuł przynależność do tego domu,
do tych ludzi. Byli tacy do niego podobni. Tak, Severus Snape podjął
decyzję, choć jeszcze sam dobrze o tym nie wiedział. Książę
Półkrwi postanowił przyłączyć się do Czarnego Pana.
* * *
Na zapleczu Gospody Pod
Świńskim Łbem grupa mężczyzn pojawiła się znikąd. W długich,
czarnych pelerynach i kapturach zarzuconych na głowę wyszli na
budzące się dopiero ulice Hogsmeade. Stary barman tylko spojrzał
na nich z lękiem. Wiedział co to za jedni, ostatnio dość często
się tu kręcili.
Przeszli przez ulicę, a
poły ich płaszczy powiewały za nimi, szeleszcząc cicho. Szli w
milczeniu, każdy z nich pogrążony we własnych myślach, trawiąc
rozkazy jakie dał im ich pan. Weszli w ciemny zaułek i dostrzegli
czekające na nich postacie.
- Mulciber, dobrze cię
widzieć. I pan Black. Proszę, proszę... - Lucjusz Malfoy odrzucił
kaptur z głowy i spojrzał na nich uważnie. - Ilu jest chętnych?
- Kilkunastu. Nie wiem
czy wszyscy mogą...
- Czy wszyscy ukończyli
szesnaście lat?
- Nie... Kilku jeszcze..
- Ilu?
- Pięcioro.
- Hmm... Niech przyjdą,
ale nie jestem pewien czy będą mogli. Zresztą o tym pomówimy
później. O której ten stary charłak ma zamiar wypuszczać uczniów
z zamku?
- Po obiedzie. Około
trzeciej.
- Dobrze. Czyli spotykamy
się tu o czwartej i lepiej żebyście się nie spóźnili, bo
inaczej ze wszystkiego nici. - Lucjusz Malfoy spojrzał na nich ostro
i zarzucił kaptur na głowę. - I dopilnujcie, żeby nikt was nie
śledził. Czarny Pan nie chce, aby wiadomo było, że służą mu
uczniowie Hogwartu. Nie zepsujcie niczego, a na pewno Czarny Pan
będzie zadowolony.
Mulciber skłonił lekko
głowę. Zakapturzone postacie zniknęły tak nagle, jak się
pojawiły. Chłopak spojrzał na Regulusa, który stał obok z
nieprzeniknioną miną.
- Lepiej już chodźmy.
Za niedługo wszyscy się obudzą. Lepiej być w zamku..
Chłopak skinął głową
i szybkim krokiem, rozglądając się czy nikt ich nie widzi, ruszyli
w stronę zamku.
* * *
Wielka Sala
rozbrzmiewała echem rozmów. Huncwoci siedzieli razem przy stole i
jedli późne śniadanie. James z zadowoleniem dostrzegł Matta
Johnsona siedzącego przy stole ze znajomymi, ale za to bez Lily.
Zganił się w duchu.
Dlaczego cały czas o niej myśli? Spojrzał na Syriusza. Jego
przyjaciel był dzisiaj w o wiele lepszym humorze. Po ostatnim meczu
i utarczce z Dorcas chodził dość przygaszony, jednak dzisiaj
najwyraźniej znowu poczuł się lepiej.
- To co, dzisiaj do
Hogsmeade! - zawołał Black dziarskim tonem, dźgając widelcem
smażoną kiełbaskę.
- Taaak. - Remus upił
łyk soku pomarańczowego.
- Musimy iść do
Miodowego Królestwa - bąknął Peter znad swojego tosta.
- I koniecznie do Zonka -
dodał James.
- Dobra, ale nie mam za
wiele czasu dla was. Musicie wiedzieć, że... Mam randkę. - Syriusz
przeczesał swoją grzywkę i spojrzał na przyjaciół z szerokim
uśmiechem.
- No, w końcu wróciłeś,
Łapo stary druhu. Dobrze cię widzieć z powrotem - zaśmiał się
Remus.
- Już myślałem, że
coś z tobą nie tak, ale jednak - zaśmiał się James. - A z kim
się wybierasz?
- Z Lorą. Rok młodsza
Krukonka. - Syriusz wyszczerzył zęby.
- A co z Emmą? - Peter
spojrzał na przyjaciela, który zerknął na niego zaskoczony.
- Emmą? Jaką Emmą?
- Twoją dziewczyną...
- A tą Emmą... -
Syriusz zaśmiał się. - Zerwałem z nią jakiś czas temu. Nie
wiedziałeś Glizdku?
Peter wzruszył ramionami
i wrócił do konsumowania tosta. Jak na jego gust Syriusz trochę
zbyt szybko zmieniał dziewczyny, ale co on się na tym znał?
- Cześć Wam! Smacznego!
- Lily minęła ich, uśmiechając się do Syriusza, Remusa i Petera.
Pottera jak zwykle zignorowała.
- Dzięki, Evans. Nie
dosiądziesz się? - Syriusz uśmiechnął się do niej.
Lily pokręciła głową
i wskazała ręką na Matta. Uśmiechnęła się do nich i już po
chwili siedziała w objęciach chłopaka, całując go prosto w usta.
Marta Johnson z lekkim uśmiechem usiadła obok nich. Syriusz zaśmiał
się cicho.
- Się nam Evans
rozochociła.
Peter mruknął coś
niezrozumiale, za to Remus ożywił się nagle.
- Fajny chłopak z tego
Matta. W sumie się dogadują, co w tym złego?
- Skoro Rogasiowi już
przeszło... To chyba nic. - Syriusz mrugnął do Remusa.
- Tak w to wątpisz?
Mówiłem, że mi to jedno z kim ona chodzi - rzekł twardo Potter.
- Dobra, dobra, nie
stresuj się tak. Złość piękności szkodzi - zaśmiał się
Syriusz. James zignorował go zajęty śniadaniem. Miał już dosyć
tych ciągłych komentarzy.
* * *
Długa kolejka ustawiła
się przed drzwiami wejściowymi. Woźny, Argus Filch z niezwykłą
dokładnością sprawdzał listę i wszystkich uczniów wychodzących
z zamku. Nie pozwoliłby sobie na najmniejsze przeoczenie.
Dorcas Meadowes stała
wraz z Ithanem na końcu kolejki i czekała na swoją kolej. Kilka
metrów przed nią grupa Gryfonów śmiała się z czegoś głośno.
Dostrzegła Lily rozmawiającą o czymś z zapałem z jakąś niską
blondynką. Po chwili obie wybuchły głośnym śmiechem. Zauważyła
Matta, który stał z boku i tylko im się przyglądał z uśmiechem
na twarzy.
- Wszystko w porządku,
kochanie? - Ithan obiął Dorcas w pasie.
- Tak... Czemu pytasz?
- Jakaś przygaszona
jesteś. Nie odzywasz się.
- Po prostu się
zamyśliłam. - Dorcas uśmiechnęła się do Ithana.
- Ekhm... - Rozległo się
ciche chrząknięcie. - Przesunęlibyście się do przodu? Robicie
dziurę. - odwrócili się i zobaczyli huncwotów. Syriusz patrzył
na nich z jawnym niesmakiem i kpiną w oczach. Dorcas prychnęła i
wraz z chłopakiem przesunęła się do przodu. Black miał rację,
przed nimi zrobiła się ponad trzymetrowa dziura. Syriusz zmierzył
parę chłodnym wzrokiem i odwrócił się do Huncwotów.
- Uwiniemy się w
godzinę? - spytał, spoglądając na Remusa.
- Nie wiem. Myślę, że
tak. A o której się umówiłeś?
- Cóż, Lora ma na mnie
czekać około czwartej, na głównym placu. Mówiła, że wcześniej
ma coś do załatwienia z koleżankami - powiedział Black głośno i
zerknął na Meadowes, która zdawała się go nie słyszeć
całkowicie zajęta Ithanem.
James nagle się ocknął.
- Czekaj, czekaj. Mówiłeś
Lora z Revenclawu? Ta Lora z Revenclawu? - spytał wskazując
w stronę dziewczyny stojącej kilka metrów za nimi i otoczonej
wianuszkiem chichoczących dziewczyn, zerkających co chwilę na
Blacka. Dziewczyna była średniego wzrostu, miała przenikliwe,
zielone oczy oraz miły, inteligentny uśmiech. Jej głowę otaczała
burza blond loków, które na czubku głowy przytrzymywała brązowa
opaska. Kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz, co
nadawało jej wyjątkowego uroku.
Eleanora Smith,
przeważnie zwana Lorą, była dość znaną osobistością w szkole,
z uwagi na jej niebanalną urodę i niemałą inteligencję. W tym
momencie stała wśród dziewcząt, jednak zdawała się ich
całkowicie nie zauważać. Patrzyła na Syriusza z uśmiechem, za
który dałoby się pokroić wielu chłopców. Black również na nią
zerkał.
- Tak, tak. Ta Lora -
odparł niedbale. James uśmiechnął się lekko, jednak pewien był,
że nawet panna Smith nie zagrzeje długo miejsca u boku Łapy i
zrobiło mu się jej żal.
- Słyszałem, że trudno
się z nią umówić- bąknął Remus.
- Naprawdę? Nie
zauważyłem. - Black poprawił swoją grzywkę, tak by znów opadała
mu na czoło i posłał Lorze jeden ze swoich zniewalających
uśmiechów. Dziewczyna w odpowiedzi przewróciła oczami, jednak
cały czas po jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Jamesa
zaskoczyła reakcja dziewczyny. Większość dziewcząt już by
zaczęła chichotać i słaniać się z wrażenia, a Lora wciąż
tylko lekko się uśmiechała.
- Nazwiska? - Wyrwało
ich z zamyślenia warknięcie woźnego.
Już po chwili szli przez
błonia w stronę bramy, prowadzącej do Hogsmeade.
* * *
Po załatwieniu
wszystkich spraw zarówno u Zonka, jak i w Miodowym Królestwie oraz
krótkiej wizycie Pod Trzema Miotłami stanęli na rogu głównej
ulicy. Remus zerknął na zegarek.
- Zostało ci kilka minut
czasu.
- Wiem, wiem. - Syriusz
stanął w niedbałej pozie, opierając nogę na niskim murku.
Bezchmurne niebo i
słońce, które rano wszystkich napawały optymizmem teraz skryły
się za chmurami, które zwiastowały rychły deszcz. James położył
u swoich stóp torbę z logo Zonka i rozejrzał się czujnie dookoła.
Nie wiedząc czemu, ale poczuł dziwny niepokój. Nagle dostrzegł
jak grupa Ślizgonów wychodzi z jednej uliczek, rozglądając się
czujnie dookoła. Syriusz i Remus również ich zauważyli. Tylko
Peter siedział na murku zajadając się ciastkiem dyniowym z
Miodowego Królestwa i najwyraźniej zapomniał o całym świecie.
- Podejrzanie mi to
wygląda - mruknął Black, śledząc wzrokiem grupkę, która
rozglądała się pilnie czy nikt ich nie śledzi.
James ruszył powoli w
kierunku Ślizgonów, starając się sprawiać wrażenie, jakby szedł
na spacer.
- Co ty wyprawiasz? -
szepnął Remus.
- Idę zobaczyć co oni
knują. Widziałeś? Sama śmietanka. Mulciber, Avery,
Regulus, Smarkerus, i kilku innych. Sami najgorsi...
- Spójrzcie! - Syriusz
wskazał ręką jak nagle w jednym zaułków przed grupką
zmaterializowały się znikąd trzy postacie w czarnych szatach i
kapturach zarzuconych na głowę.
- Idę z tobą, James.
Trzeba zobaczyć co oni knują.
Syriusz ruszył wraz z
Jamesem, po chwili dołączył do nich Remus, a za nim Peter. W
czwórkę, starając się nie rzucać zbytnio w oczy podeszli do rogu
uliczki, w której odbywało się to nadzwyczajne zebranie. Syriusz
zerknął na zegar na wieży.
Za dwie minuty czwarta.
Podeszli jeszcze bliżej,
aż nagle znieruchomieli, próbując wyłapać ciche słowa
wypowiadane przez jedną z osób w płaszczu.
Lucjusz Malfoy stał
przed grupą Ślizgonów. Kilku odważnie patrzyło mu prosto w oczy,
inni bojaźliwie tylko zerkali. Młody mężczyzna patrzył na nich z
przymrużonymi oczyma, cały czas, mając na głowie kaptur.
- Zgromadziliście się
tu wszyscy w jednym celu... Podjęliście decyzję i gdy przeniesiemy
się, nie będzie już odwrotu. Wszyscy tchórze, którzy się boją
niech lepiej odejdą... - spojrzał na kilku, którzy z lękiem
spoglądali w ziemię. Niektórzy drgnęli lekko na te słowa, ale
nie ruszyli się z miejsca.
Severus Snape stał wśród
nich, patrząc odważnie na Lucjusza. Dobrze znał tego młodego
mężczyznę i nie chciał okazać mu swego lęku. Bo tak... W głębi
duszy lękał się tego, co chce zrobić, jednak rozsądek
podpowiadał mu, że to jedyne słuszne rozwiązanie.
Malfoy zerknął na
zegarek i wyciągnął z kieszeni stary, pomięty kapelusz.
- To świstoklik. Równo
za trzydzieści sekund zabierze was na miejsce spotkania - zniżył
głos do szeptu przy ostatnich dwóch słowach. - Złapcie się
mocno, to najłatwiejszy sposób, aby was wszystkich
przetransportować. Grupka ścieśniła się wokół starej tiary,
Lucjusz stał z boku. Sam miał zamiar się teleportować. Zerknął
na zegarek.
- Dziesięć, dziewięć...
Niektórzy Ślizgoni
poruszyli się niepewnie. Inni stali, dumnie trzymając się tiary.
- Trzy, dwa, jeden -
zakończył odliczanie Lucjusz. Błysnęło i po chwili grupki
Ślizgonów już nie było. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie.
Po chwili pyknęło cicho
i trzy postacie deportowały się.
Kilka metrów dalej
czterech chłopców opierało się o zimny mur i patrzyło na siebie
z przestrachem.
- Musimy o tym powiedzieć
Dumbledore'owi. - zawyrokował James.
- I co mu powiesz? -
spytał Syriusz, przygryzając wargę. Zegar na wieży wybijał
czwartą.
- Powiemy mu, że trzech
czarodziei zabrało dokądś kilku uczniów Hogwartu. Nie słyszałem
dokąd dokładnie mają ich zabrać, ale to na pewno nic dobrego.
- Powinniśmy iść do
Dumbledore'a. - powtórzył James. - Cokolwiek się dzieje, musimy mu
o tym powiedzieć. On na pewno coś zaradzi...
- A ja uważam, że nie
powinniśmy się do tego mieszać - pisnął cicho Peter. Reszta
Huncwotów spojrzała na niego z góry.
- Nie ma o tym mowy. -
Remus spojrzał na Petegriew twardo. - Nie możemy tego tak zostawić.
- Jak ty się dostałeś
do Gryffindoru, Glizdku? Skoro boisz się nawet własnego cienia -
powiedział rozbawiony Syriusz. Peter poczerwieniał.
- Dobra, to idziemy do
dyrektora - powiedział w końcu, jednak minę miał nietęgą.
Przeszli przez główny
plac, zmierzając w stronę drogi prowadzącej do zamku. Nagle Black
uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Zapomniałem o Lorze.
Rozejrzał się po placu
i dostrzegł samotną postać, siedzącą na jednej z ławek.
- Zaraz to załatwię.
I popędził w stronę
dziewczyny. Huncwoci dostrzegli jak podbiega do blondynki, obejmuje
ją i tłumaczy coś szybko. Dziewczyna patrzyła na niego z
niedowierzaniem. Po chwili pokiwała tylko głową. Syriusz pogładził
ją po włosach i ruszył szybko w stronę przyjaciół. Uśmiechał
się lekko.
- Była zła? - spytał
Remus, patrząc na oddalającą się sylwetkę Lory.
- Trochę. Ale obiecałem
jej, że później gdzieś ją zabiorę.
- Gdzie?
- Tajemnica - powiedział
Syriusz, uśmiechając się lekko. - A teraz chodźmy do
Dumbledore'a.
Huncwoci szybkim krokiem
ruszyli w stronę zamku.
* * *
Błysnęło i nagle
znikąd pojawiła się grupka młodych ludzi. Wszyscy wylądowali na
plecach w grząskim błocie. Pozbierali się i rozejrzeli uważnie
dookoła. Wokół panowała cisza. W oddali na wzgórzu widać było
tylko opuszczony, stary dom, porośnięty bluszczem. Burzowe chmury,
które zgromadziły się na niebie całkowicie przesłoniły słońce.
Powietrze trwało nieruchomo, a zalegająca wokół nich cisza była
aż nienaturalna.
- Gdzie my do cholery
jesteśmy? - jęknął Mulciber wstając z ziemi. Po chwili rozległ
się cichy szelest, jakby coś ogromnego sunęło po zwiędłej
trawie i mokrym błocie. Odwrócili się przestraszeni w stronę tego
odgłosu. Nagle znikąd pojawił się tłum wysokich postaci w
czarnych szatach, kapturach i białych maskach na twarzach. W trawie
wił się ogromny wąż. Ponownie błysnęło i pojawił się
mężczyzna w czarnym płaszczu, lecz bez kaptura i maski.
- Witajcie - szepnął.
Ślizgoni zadrżeli ze strachu. Pozostali Śmierciożercy otoczyli
ich w milczeniu. Na niebie zajaśniał zygzak błyskawicy, po chwili
rozległ się grzmot.
Zaczęło się.
Co za łamacze serc...
OdpowiedzUsuńJames geniusz xD
Upić się Kremowym Piwem? xD
bonnie-karaye.blogspot.com