BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 11: Czaszka, wąż i pewne podejrzenia, cz. 1: Odkrycie

       Lily Evans obudziła się. Usiadła na łóżku i spojrzała na kalendarz. Była sobota, dzień wyjścia do Hogsmeade. Wyjrzała przez okno. Słońce wznosiło się nad horyzontem, budząc świat do życia swym blaskiem. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie i wstała z łóżka. Zerknęła na dziewczęta śpiące w sąsiednich łóżkach i uśmiechnęła się. Dlaczego wszystkie soboty muszą wyglądać tak samo? Ona wstaje, a one smacznie sobie śpią. Czym prędzej umyła się i ubrała. Wyszła z dormitorium i wspięła się po schodach piętro wyżej. Stanęła przed drzwiami innej dziewczęcej sypialni. Weszła po cichu do środka, i na palcach, żeby nie robić zbytniego hałasu podeszła do jednego z łóżek. Uśmiechnęła się na widok blond czupryny wystającej spod kołdry. Już chciała odejść, jednak dziewczyna poruszyła się.
- Lily?
- Cześć śpiochu. Wstawaj. - Ruda zaśmiała się na widok zaspanej miny dziewczyny. - Ale wyglądasz...
- Dzięki. - Marta Johnson uśmiechnęła się szeroko i przeczesała dłonią włosy. - Lepiej stąd zmykaj. Jak te pozostałe się obudzą. Lepiej dla świata, żeby spały.
Lily uśmiechnęła się szeroko.
- Pospiesz się. Czekam na dole.
- Jasne.
Lily, uśmiechając się wyszła z pokoju i zbiegła po schodach. Usiadła w swoim ulubionym fotelu i rozejrzała się po opustoszałym pokoju wspólnym. Aż trudno uwierzyć, że Gryfoni, aż tak lubili korzystać z wolnych sobót i możliwości dłuższego spania. Oparła się o fotel i wybiegła myślami w przyszłość. Już dzisiaj po południu mieli iść z Mattem do Hogsmeade. Ruda cieszyła się na te chwile spędzone poza zamkiem. Uwielbiała spędzać z nim czas.
- Przysnęłaś? - Marta zaszła ją od tyłu.
Lily uśmiechnęła się.
- Zaskoczyłaś mnie.
- Dowiem się, dlaczego zwlokłaś mnie z łóżka o tak wczesnej porze? Mam nadzieję, że to coś ważnego.
Ruda uśmiechnęła się szeroko.
- Po prostu nie chciałam jeść samotnie śniadania.
Marta spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- I tylko tyle?! Myślisz tylko o swoim żołądku. - Zaśmiała się. - A przecież nie to w życiu człowieka jest najważniejsze.
- A co jest ważniejsze?
- Na przykład to, żeby porządnie się wyspać w sobotę - odparła z poważną miną blondynka i już po chwili obie wybuchły głośnym śmiechem.
- Poza tym chciałam z tobą pogadać.
- Jeśli o moim bracie to wybacz, ale wracam do pokoju. Mam ciekawsze rzeczy do roboty. Wystarczy, jak moja babcia się nad nim rozczula za każdym razem, gdy się z nią spotykamy. - Marta zaczęła udawać, że wymiotuje do koszyka z suchym drewnem do kominka. Lily ledwo powstrzymała śmiech.
- Nie chodzi o Matta. Zresztą opowiem ci potem, najpierw chodźmy coś zjeść. Umieram z głodu.
- Chociaż raz przyznam ci rację, Lil.
Już po chwili pokój wspólny znów pogrążył się w ciszy, gdy dwie śmiejące się dziewczyny wyszły przez dziurę w portrecie i udały na wczesne śniadanie.


* * *



       Severus Snape przewracał się z boku na bok. To była dla niego ciężka, wręcz bezsenna noc. Wizja wypadu do Hogsmeade napawała go nieustannym strachem. Co się stanie jeśli nie pójdzie? Lub co gorsza, jeśli pójdzie? Mulciber złożył mu poprzedniego wieczoru wizytę, gdy wraz z nadejściem zmroku próbował się ukryć w swoim dormitorium. Chciał mu przypomnieć o konieczności dokonania wyboru. Czarny Pan nie chciał czekać i Severus Snape dobrze o tym wiedział. Wiedział też, po której ze stron powinien się opowiedzieć, żeby ujść z życiem. Lord Voldemort zabijał tych, którzy mu się przeciwstawiali i nie odpuszczał. Nie zapominał. Snape wstał z łóżka zlany zimnym potem i wszedł do łazienki. Oparł się o umywalkę, oddychając ciężko. Z lustra spoglądał na niego chudy, blady chłopak. Teraz jeszcze bardziej blady niż zwykle. Czarne włosy opadały mu na twarz, a oczy... Rozszerzone źrenice i podkrążone oczy sprawiały, że wyglądał jak upiór. Nic dziwnego, że Lily wolała Johnsona.
Lily. Tak. Wiedział co ona by wybrała, jednak on... Lily była odważna, była taka... dobra. Severus taki nie był. Chciał, ale nie potrafił. Dlatego był w Slytherinie. Sam go wybrał. Czuł przynależność do tego domu, do tych ludzi. Byli tacy do niego podobni. Tak, Severus Snape podjął decyzję, choć jeszcze sam dobrze o tym nie wiedział. Książę Półkrwi postanowił przyłączyć się do Czarnego Pana.


* * *


       Na zapleczu Gospody Pod Świńskim Łbem grupa mężczyzn pojawiła się znikąd. W długich, czarnych pelerynach i kapturach zarzuconych na głowę wyszli na budzące się dopiero ulice Hogsmeade. Stary barman tylko spojrzał na nich z lękiem. Wiedział co to za jedni, ostatnio dość często się tu kręcili.
Przeszli przez ulicę, a poły ich płaszczy powiewały za nimi, szeleszcząc cicho. Szli w milczeniu, każdy z nich pogrążony we własnych myślach, trawiąc rozkazy jakie dał im ich pan. Weszli w ciemny zaułek i dostrzegli czekające na nich postacie.
- Mulciber, dobrze cię widzieć. I pan Black. Proszę, proszę... - Lucjusz Malfoy odrzucił kaptur z głowy i spojrzał na nich uważnie. - Ilu jest chętnych?
- Kilkunastu. Nie wiem czy wszyscy mogą...
- Czy wszyscy ukończyli szesnaście lat?
- Nie... Kilku jeszcze..
- Ilu?
- Pięcioro.
- Hmm... Niech przyjdą, ale nie jestem pewien czy będą mogli. Zresztą o tym pomówimy później. O której ten stary charłak ma zamiar wypuszczać uczniów z zamku?
- Po obiedzie. Około trzeciej.
- Dobrze. Czyli spotykamy się tu o czwartej i lepiej żebyście się nie spóźnili, bo inaczej ze wszystkiego nici. - Lucjusz Malfoy spojrzał na nich ostro i zarzucił kaptur na głowę. - I dopilnujcie, żeby nikt was nie śledził. Czarny Pan nie chce, aby wiadomo było, że służą mu uczniowie Hogwartu. Nie zepsujcie niczego, a na pewno Czarny Pan będzie zadowolony.
Mulciber skłonił lekko głowę. Zakapturzone postacie zniknęły tak nagle, jak się pojawiły. Chłopak spojrzał na Regulusa, który stał obok z nieprzeniknioną miną.
- Lepiej już chodźmy. Za niedługo wszyscy się obudzą. Lepiej być w zamku..
Chłopak skinął głową i szybkim krokiem, rozglądając się czy nikt ich nie widzi, ruszyli w stronę zamku.




* * *




       Wielka Sala rozbrzmiewała echem rozmów. Huncwoci siedzieli razem przy stole i jedli późne śniadanie. James z zadowoleniem dostrzegł Matta Johnsona siedzącego przy stole ze znajomymi, ale za to bez Lily.
Zganił się w duchu. Dlaczego cały czas o niej myśli? Spojrzał na Syriusza. Jego przyjaciel był dzisiaj w o wiele lepszym humorze. Po ostatnim meczu i utarczce z Dorcas chodził dość przygaszony, jednak dzisiaj najwyraźniej znowu poczuł się lepiej.
- To co, dzisiaj do Hogsmeade! - zawołał Black dziarskim tonem, dźgając widelcem smażoną kiełbaskę.
- Taaak. - Remus upił łyk soku pomarańczowego.
- Musimy iść do Miodowego Królestwa - bąknął Peter znad swojego tosta.
- I koniecznie do Zonka - dodał James.
- Dobra, ale nie mam za wiele czasu dla was. Musicie wiedzieć, że... Mam randkę. - Syriusz przeczesał swoją grzywkę i spojrzał na przyjaciół z szerokim uśmiechem.
- No, w końcu wróciłeś, Łapo stary druhu. Dobrze cię widzieć z powrotem - zaśmiał się Remus.
- Już myślałem, że coś z tobą nie tak, ale jednak - zaśmiał się James. - A z kim się wybierasz?
- Z Lorą. Rok młodsza Krukonka. - Syriusz wyszczerzył zęby.
- A co z Emmą? - Peter spojrzał na przyjaciela, który zerknął na niego zaskoczony.
- Emmą? Jaką Emmą?
- Twoją dziewczyną...
- A Emmą... - Syriusz zaśmiał się. - Zerwałem z nią jakiś czas temu. Nie wiedziałeś Glizdku?
Peter wzruszył ramionami i wrócił do konsumowania tosta. Jak na jego gust Syriusz trochę zbyt szybko zmieniał dziewczyny, ale co on się na tym znał?

- Cześć Wam! Smacznego! - Lily minęła ich, uśmiechając się do Syriusza, Remusa i Petera. Pottera jak zwykle zignorowała.
- Dzięki, Evans. Nie dosiądziesz się? - Syriusz uśmiechnął się do niej.
Lily pokręciła głową i wskazała ręką na Matta. Uśmiechnęła się do nich i już po chwili siedziała w objęciach chłopaka, całując go prosto w usta. Marta Johnson z lekkim uśmiechem usiadła obok nich. Syriusz zaśmiał się cicho.
- Się nam Evans rozochociła.
Peter mruknął coś niezrozumiale, za to Remus ożywił się nagle.
- Fajny chłopak z tego Matta. W sumie się dogadują, co w tym złego?
- Skoro Rogasiowi już przeszło... To chyba nic. - Syriusz mrugnął do Remusa.
- Tak w to wątpisz? Mówiłem, że mi to jedno z kim ona chodzi - rzekł twardo Potter.
- Dobra, dobra, nie stresuj się tak. Złość piękności szkodzi - zaśmiał się Syriusz. James zignorował go zajęty śniadaniem. Miał już dosyć tych ciągłych komentarzy.




* * *



       Długa kolejka ustawiła się przed drzwiami wejściowymi. Woźny, Argus Filch z niezwykłą dokładnością sprawdzał listę i wszystkich uczniów wychodzących z zamku. Nie pozwoliłby sobie na najmniejsze przeoczenie.
Dorcas Meadowes stała wraz z Ithanem na końcu kolejki i czekała na swoją kolej. Kilka metrów przed nią grupa Gryfonów śmiała się z czegoś głośno. Dostrzegła Lily rozmawiającą o czymś z zapałem z jakąś niską blondynką. Po chwili obie wybuchły głośnym śmiechem. Zauważyła Matta, który stał z boku i tylko im się przyglądał z uśmiechem na twarzy.
- Wszystko w porządku, kochanie? - Ithan obiął Dorcas w pasie.
- Tak... Czemu pytasz?
- Jakaś przygaszona jesteś. Nie odzywasz się.
- Po prostu się zamyśliłam. - Dorcas uśmiechnęła się do Ithana.
- Ekhm... - Rozległo się ciche chrząknięcie. - Przesunęlibyście się do przodu? Robicie dziurę. - odwrócili się i zobaczyli huncwotów. Syriusz patrzył na nich z jawnym niesmakiem i kpiną w oczach. Dorcas prychnęła i wraz z chłopakiem przesunęła się do przodu. Black miał rację, przed nimi zrobiła się ponad trzymetrowa dziura. Syriusz zmierzył parę chłodnym wzrokiem i odwrócił się do Huncwotów.
- Uwiniemy się w godzinę? - spytał, spoglądając na Remusa.
- Nie wiem. Myślę, że tak. A o której się umówiłeś?
- Cóż, Lora ma na mnie czekać około czwartej, na głównym placu. Mówiła, że wcześniej ma coś do załatwienia z koleżankami - powiedział Black głośno i zerknął na Meadowes, która zdawała się go nie słyszeć całkowicie zajęta Ithanem.
James nagle się ocknął.
- Czekaj, czekaj. Mówiłeś Lora z Revenclawu? Ta Lora z Revenclawu? - spytał wskazując w stronę dziewczyny stojącej kilka metrów za nimi i otoczonej wianuszkiem chichoczących dziewczyn, zerkających co chwilę na Blacka. Dziewczyna była średniego wzrostu, miała przenikliwe, zielone oczy oraz miły, inteligentny uśmiech. Jej głowę otaczała burza blond loków, które na czubku głowy przytrzymywała brązowa opaska. Kilka niesfornych kosmyków opadało jej na twarz, co nadawało jej wyjątkowego uroku.
Eleanora Smith, przeważnie zwana Lorą, była dość znaną osobistością w szkole, z uwagi na jej niebanalną urodę i niemałą inteligencję. W tym momencie stała wśród dziewcząt, jednak zdawała się ich całkowicie nie zauważać. Patrzyła na Syriusza z uśmiechem, za który dałoby się pokroić wielu chłopców. Black również na nią zerkał.
- Tak, tak. Ta Lora - odparł niedbale. James uśmiechnął się lekko, jednak pewien był, że nawet panna Smith nie zagrzeje długo miejsca u boku Łapy i zrobiło mu się jej żal.
- Słyszałem, że trudno się z nią umówić- bąknął Remus.
- Naprawdę? Nie zauważyłem. - Black poprawił swoją grzywkę, tak by znów opadała mu na czoło i posłał Lorze jeden ze swoich zniewalających uśmiechów. Dziewczyna w odpowiedzi przewróciła oczami, jednak cały czas po jej ustach błąkał się lekki uśmiech. Jamesa zaskoczyła reakcja dziewczyny. Większość dziewcząt już by zaczęła chichotać i słaniać się z wrażenia, a Lora wciąż tylko lekko się uśmiechała.
- Nazwiska? - Wyrwało ich z zamyślenia warknięcie woźnego.
Już po chwili szli przez błonia w stronę bramy, prowadzącej do Hogsmeade.




* * *



       Po załatwieniu wszystkich spraw zarówno u Zonka, jak i w Miodowym Królestwie oraz krótkiej wizycie Pod Trzema Miotłami stanęli na rogu głównej ulicy. Remus zerknął na zegarek.
- Zostało ci kilka minut czasu.
- Wiem, wiem. - Syriusz stanął w niedbałej pozie, opierając nogę na niskim murku.
Bezchmurne niebo i słońce, które rano wszystkich napawały optymizmem teraz skryły się za chmurami, które zwiastowały rychły deszcz. James położył u swoich stóp torbę z logo Zonka i rozejrzał się czujnie dookoła. Nie wiedząc czemu, ale poczuł dziwny niepokój. Nagle dostrzegł jak grupa Ślizgonów wychodzi z jednej uliczek, rozglądając się czujnie dookoła. Syriusz i Remus również ich zauważyli. Tylko Peter siedział na murku zajadając się ciastkiem dyniowym z Miodowego Królestwa i najwyraźniej zapomniał o całym świecie.
- Podejrzanie mi to wygląda - mruknął Black, śledząc wzrokiem grupkę, która rozglądała się pilnie czy nikt ich nie śledzi.
James ruszył powoli w kierunku Ślizgonów, starając się sprawiać wrażenie, jakby szedł na spacer.
- Co ty wyprawiasz? - szepnął Remus.
- Idę zobaczyć co oni knują. Widziałeś? Sama śmietanka. Mulciber, Avery, Regulus, Smarkerus, i kilku innych. Sami najgorsi...
- Spójrzcie! - Syriusz wskazał ręką jak nagle w jednym zaułków przed grupką zmaterializowały się znikąd trzy postacie w czarnych szatach i kapturach zarzuconych na głowę.
- Idę z tobą, James. Trzeba zobaczyć co oni knują.
Syriusz ruszył wraz z Jamesem, po chwili dołączył do nich Remus, a za nim Peter. W czwórkę, starając się nie rzucać zbytnio w oczy podeszli do rogu uliczki, w której odbywało się to nadzwyczajne zebranie. Syriusz zerknął na zegar na wieży.
Za dwie minuty czwarta.
Podeszli jeszcze bliżej, aż nagle znieruchomieli, próbując wyłapać ciche słowa wypowiadane przez jedną z osób w płaszczu.

       Lucjusz Malfoy stał przed grupą Ślizgonów. Kilku odważnie patrzyło mu prosto w oczy, inni bojaźliwie tylko zerkali. Młody mężczyzna patrzył na nich z przymrużonymi oczyma, cały czas, mając na głowie kaptur.
- Zgromadziliście się tu wszyscy w jednym celu... Podjęliście decyzję i gdy przeniesiemy się, nie będzie już odwrotu. Wszyscy tchórze, którzy się boją niech lepiej odejdą... - spojrzał na kilku, którzy z lękiem spoglądali w ziemię. Niektórzy drgnęli lekko na te słowa, ale nie ruszyli się z miejsca.
Severus Snape stał wśród nich, patrząc odważnie na Lucjusza. Dobrze znał tego młodego mężczyznę i nie chciał okazać mu swego lęku. Bo tak... W głębi duszy lękał się tego, co chce zrobić, jednak rozsądek podpowiadał mu, że to jedyne słuszne rozwiązanie.
Malfoy zerknął na zegarek i wyciągnął z kieszeni stary, pomięty kapelusz.
- To świstoklik. Równo za trzydzieści sekund zabierze was na miejsce spotkania - zniżył głos do szeptu przy ostatnich dwóch słowach. - Złapcie się mocno, to najłatwiejszy sposób, aby was wszystkich przetransportować. Grupka ścieśniła się wokół starej tiary, Lucjusz stał z boku. Sam miał zamiar się teleportować. Zerknął na zegarek.
- Dziesięć, dziewięć...
Niektórzy Ślizgoni poruszyli się niepewnie. Inni stali, dumnie trzymając się tiary.
- Trzy, dwa, jeden - zakończył odliczanie Lucjusz. Błysnęło i po chwili grupki Ślizgonów już nie było. Mężczyzna uśmiechnął się do siebie.
Po chwili pyknęło cicho i trzy postacie deportowały się.


       Kilka metrów dalej czterech chłopców opierało się o zimny mur i patrzyło na siebie z przestrachem.
- Musimy o tym powiedzieć Dumbledore'owi. - zawyrokował James.
- I co mu powiesz? - spytał Syriusz, przygryzając wargę. Zegar na wieży wybijał czwartą.
- Powiemy mu, że trzech czarodziei zabrało dokądś kilku uczniów Hogwartu. Nie słyszałem dokąd dokładnie mają ich zabrać, ale to na pewno nic dobrego.
- Powinniśmy iść do Dumbledore'a. - powtórzył James. - Cokolwiek się dzieje, musimy mu o tym powiedzieć. On na pewno coś zaradzi...
- A ja uważam, że nie powinniśmy się do tego mieszać - pisnął cicho Peter. Reszta Huncwotów spojrzała na niego z góry.
- Nie ma o tym mowy. - Remus spojrzał na Petegriew twardo. - Nie możemy tego tak zostawić.
- Jak ty się dostałeś do Gryffindoru, Glizdku? Skoro boisz się nawet własnego cienia - powiedział rozbawiony Syriusz. Peter poczerwieniał.
- Dobra, to idziemy do dyrektora - powiedział w końcu, jednak minę miał nietęgą.
Przeszli przez główny plac, zmierzając w stronę drogi prowadzącej do zamku. Nagle Black uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Zapomniałem o Lorze.
Rozejrzał się po placu i dostrzegł samotną postać, siedzącą na jednej z ławek.
- Zaraz to załatwię.
I popędził w stronę dziewczyny. Huncwoci dostrzegli jak podbiega do blondynki, obejmuje ją i tłumaczy coś szybko. Dziewczyna patrzyła na niego z niedowierzaniem. Po chwili pokiwała tylko głową. Syriusz pogładził ją po włosach i ruszył szybko w stronę przyjaciół. Uśmiechał się lekko.
- Była zła? - spytał Remus, patrząc na oddalającą się sylwetkę Lory.
- Trochę. Ale obiecałem jej, że później gdzieś ją zabiorę.
- Gdzie?
- Tajemnica - powiedział Syriusz, uśmiechając się lekko. - A teraz chodźmy do Dumbledore'a.
Huncwoci szybkim krokiem ruszyli w stronę zamku.



* * *



       Błysnęło i nagle znikąd pojawiła się grupka młodych ludzi. Wszyscy wylądowali na plecach w grząskim błocie. Pozbierali się i rozejrzeli uważnie dookoła. Wokół panowała cisza. W oddali na wzgórzu widać było tylko opuszczony, stary dom, porośnięty bluszczem. Burzowe chmury, które zgromadziły się na niebie całkowicie przesłoniły słońce. Powietrze trwało nieruchomo, a zalegająca wokół nich cisza była aż nienaturalna.
- Gdzie my do cholery jesteśmy? - jęknął Mulciber wstając z ziemi. Po chwili rozległ się cichy szelest, jakby coś ogromnego sunęło po zwiędłej trawie i mokrym błocie. Odwrócili się przestraszeni w stronę tego odgłosu. Nagle znikąd pojawił się tłum wysokich postaci w czarnych szatach, kapturach i białych maskach na twarzach. W trawie wił się ogromny wąż. Ponownie błysnęło i pojawił się mężczyzna w czarnym płaszczu, lecz bez kaptura i maski.
- Witajcie - szepnął. Ślizgoni zadrżeli ze strachu. Pozostali Śmierciożercy otoczyli ich w milczeniu. Na niebie zajaśniał zygzak błyskawicy, po chwili rozległ się grzmot.

Zaczęło się.


1 komentarz:

  1. Co za łamacze serc...
    James geniusz xD
    Upić się Kremowym Piwem? xD

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.