BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 12: Czaszka, wąż i pewne podejrzenia, cz.2: Konsekwencje

Ciemne płaszcze powiewały na wietrze. Niebo przecięła kolejna błyskawica. Zagrzmiało.
- Mulciber, zajmim swoje miejsce. - Czarny Pan patrzył z góry, na grupkę Ślizgonów. Niektórzy unikali przerażeni jego wzroku, inni patrzyli na niego z uwielbieniem. Chłopak dołączył do kręgu Śmierciożerców, mających na twarzach białe maski, a na głowach czarne kaptury.
- A więc, moi drodzy przyjaciele - zaczął Voldemort. - Widzę, że jako nieliczni dokonaliście właściwego wyboru. Nieliczni... Jednak mam nadzieję, że pomożecie mi werbować nowych. - Spojrzał ostro na Ślizgonów. - Jednak nim... będziecie mogli nosić zaszczytne miano Śmierciożerców musicie dostąpić pewnej ceremonii.
Ślizgoni spojrzeli po sobie ze strachem.
Voldemort wyszedł z kręgu, a Śmierciożercy okrążyli wystraszonych uczniów. Po chwili każde z nich miało na oczach czarną opaskę.
- Poprowadźcie ich! - Dało się słyszeć głos Czarnego Pana. Śmierciożercy chwycili Ślizgonów i poprowadzili ich w stronę opuszczonej budowli. Budowli, która wcale nie była opuszczonym domem, jak się na początku wydawało. Była opuszczonym kościołem. Ruiną otoczoną wiekowym, zapomnianym cmentarzem.


* * *


          Huncwoci biegli przez błonia, a strugi deszczu lały się z nieba. James pierwszy dobiegł do drzwi wejściowych. Wpadł do zamku i przystanął, czekając na przyjaciół. Po chwili wpadł zdyszany Syriusz, a za nim Remus i Peter.
- Myślicie, ze Dumbledore nam uwierzy?
- A czemu miałby nie uwierzyć? Widzieliśmy co widzieliśmy... Chodźcie. - James ruszył pierwszy po marmurowych schodach. Przeszli kilka korytarzy i stanęli niepewnie przed kamienną chimer
- Eee... Ktoś zna hasło? - Syriusz spojrzał na przyjaciół z niepewną miną. Reszta pokręciła głową. James podrapał się w głowę.
- I co teraz zrobimy? Musimy jakoś tam wejść, ale jak...
- Wystarczy powiedzieć hasło - rozległ się cichy, rozbawiony głos za ich plecami. Huncwoci odwrócili się i ujrzeli przed sobą uśmiechniętego dyrektora. Przenikliwe niebieskie oczy błyskały wesoło znad okularów połówek.
- Och. Dzień dobry panie profesorze. - Remus uśmiechnął się do dyrektora niepewnie.
- Co was do mnie sprowadza chłopcy?
Huncwoci spojrzeli po sobie.
- Wolelibyśmy wejść do pana gabinetu - zaczął James lekko speszony.
- Ależ tak, tak. Oczywiście. Wybaczcie mi... Lukrecja - powiedział, a kamienny posąg odskoczył na bok, ukazując przejście na kamienne schody. Już po chwili siedzieli w gabinecie Dumbledore'a. Dyrektor usadowił się wygodnie na fotelu za biurkiem i spojrzał na chłopców przenikliwym wzrokiem.
- To o co chodzi?
James wziął głęboki oddech, rzucił ostatnie spojrzenie na przyjaciół i zaczął opowiadać, co zdarzyło się w Hogsmeade.


* * *



- Ale leje... - Marta Johnson usiadła przy stole w barze Pod Trzema Miotłami. Rzeczywiście, za oknem z nieba lały się strugi wody.
- Nie mam pojęcia jak my wrócimy. - Lily przygryzła wargę. Po chwili błysnęło. - I do tego jeszcze burza. - zadrżała lekko. Matt objął ją lekko.
- Damy radę jakoś wrócić. - Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. - Idę po coś do picia. Przynieść wam coś? - spytał, wstając od stołu. Dziewczęta pokręciły przecząco głowami. Chłopak wzruszył ramionami i ruszył powolnym krokiem w stronę baru.
Chwilę później drzwi pomieszczenia otworzyły się i do środka wpadła całkowicie przemoczona dziewczyna.
- Lora! - zawołała ją grupka Krukonów, siedząca przy stole sąsiadującym ze stolikiem Gryfonów. Dziewczyna zdjęła przemoczony płaszcz, osuszyła jednym machnięciem różdżki i powiesiwszy go na wieszaku podeszła do stolika znajomych.
- Wszystko w porządku? - spytała jedna z dziewczyn. - Jak tam spotkanie z Blackiem? Czemu wróciłaś tak szybko? Nie przyszedł?
Lily Evans rzuciła ukradkowe spojrzenie w stronę Krukonki. Syriusz, który szybko kończy randki? To raczej do niego niepodobne. Nadstawiła ucha.
- Przyszedł, przyszedł. - Blondynka usadowiła się na wolnym krześle. - Ale powiedział, że nie może teraz rozmawiać, że ma jakieś... męskie sprawy? - Przewróciła oczami. - Ale powiem wam... - ściszyła głos tak, że Ruda musiała jeszcze bardziej nadstawić ucha. - Jak mówił o tych swoich "męskich sprawach" i że mi to wynagrodzi wydawał się bardzo spokojny, wyluzowany... Jednak chwilę wcześniej, gdy jeszcze rozmawiał ze swoimi kumplami, wiecie huncwotami... Raczej spokojny nie był. Wszyscy byli jacyś dziwni, niepodobni do siebie. Zmartwione miny, uważne spojrzenia... A gdy Syruysz wrócił ode mnie polecieli do szkoły jakby ich ktoś ścigał. Ciekawa jestem co knują.
- Pewnie jakiś kolejny wygłup, przecież ich znasz - zaśmiała się jedna z dziewczyn.
- Nie wyglądało mi na to... - Blondynka przygryzła wargę.
- Przesadzasz Lora. Na pewno ci się wydawało.
Lily odwróciła głowę i zamyśliła się. Zaciekawiło ją zachowanie huncwotów. Syriusz odwołujący randkę, poważny James, dziwne zachowanie. Niepokoiło ją to. W duchu postanowiła porozmawiać z Remusem tego wieczora.
- Ziemia do Lily, ziemia do Lily... Jesteś tam? - Marta machnęła jej dłonią przed oczami.
- Co? - Ruda spojrzała na dziewczynę nieprzytomnym spojrzeniem. - Jestem, jestem... Zamyśliłam się.
- Zauważyłam. Stało się coś?
- Nie, nie. Nic. - uśmiechnęła się lekko. - Wszystko jest w porządku.



* * *



Dumbledore kręcił młynka kciukami, wpatrując się w ogień płonący na kominku. Od dobrych kilku minut milczał, a Huncwoci zaniepokojeni patrzyli na niego. W czasie ich opowieści nie zadał ani jednego pytania, tylko słuchał. Teraz zamyślony, wydawał się całkowicie zapomnieć o ich obecności.
- Panie profesorze? - odezwał się nieśmiało James.
Mężczyzna ocknął się i spojrzał na chłopców przepraszająco.
- Wybaczcie chłopcy, zamyśliłem się... A więc wydaje wam się, że owa grupa Ślizgonów mogła udać się gdzieś w jakichś... niecnych interesach?
- Tak panie profesorze - powiedział stanowczo Syriusz.
Dumbledore zamyślił się.
- I co z tym zrobimy profesorze? - James spojrzał uważnie na dyrektora. Pozostali chłopcy patrzyli na Dumbledore'a odważnie.
- My? Chłopcy, jesteście za młodzi, aby się w to mieszać...
- Za młodzi? Niedługo skończymy siedemnaście lat! Będziemy pełnoletni! - Syriusz spojrzał ze złością na dyrektora.
- Ale jeszcze nie jesteście - odpowiedział Dumbledore stanowczo. - Dziękuję wam chłopcy za to zaufanie jakim mnie obdarzyliście. Mam nadzieję, że nie byliście jednak świadkami tego o czym mówicie. Jednakże mnie też wydaje się to dziwne. Zalecam wam teraz udanie się do pokoju wspólnego i zajęcie swych umysłów czymś ciekawszym.
- I tylko tyle? Nie sprawdzi pan tego? - Remus spojrzał z niedowierzaniem na dyrektora.
- Panie Lupin, zrobię co w mojej mocy, żeby sprawdzić to o czym mówiliście, ale nie ma tu miejsca dla was. Nie jesteście pełnoletni. Przykro mi. A prawdę mówiąc gdybym miał karać wszystkich uczniów, którzy opuszczają Hogsmeade podczas wolnych sobót. Czy w ogóle łamią regulamin... - Tutaj rzucił im znaczące spojrzenie.
- Ale panie profesorze...
- Panie Potter, proszę... Jesteście za młodzi. A teraz udajcie się do swojego domu. I nie myślcie za dużo o tym, czego byliście świadkami i z łaski swojej nie rozpowiadajcie o tym nikomu. Lepiej nie szerzyć plotek.
Chłopcy w odpowiedzi tylko skinęli głowami.
- Do widzenia, panie profesorze.
- Do widzenia. - Dumbledore usadowił się wygodnie w fotelu. Drzwi za huncwotami zamknęły się głucho. Po chwili mężczyzna wstał i podszedł do ogromnej kamiennej misy stojącej w kącie pokoju. Sięgnął po różdżkę i przyłożył ją do skroni. Chwilę później, na końcu drewienka, tuż przy głowie czarodzieja pojawiła się cieniutka, srebrzysta nić. Mężczyzna strzepnął ją lekko do misy. Po chwili substancja wypełniająca naczynie zafalowała lekko, a na jej powierzchni pojawiła się twarz młodego mężczyzny... Toma Riddle.
Dyrektor odsunął misę w kąt i podszedł do kominka. Sięgnął dłonią do niewielkiego flakonika, wyciągnął z niego garstkę proszku i rzucił w płomienie, które nagle zajarzyły się na zielono.
- Profesor McGonagall, może pani przyjść do mojego gabinetu? Chyba mamy pewien problem.


* * *


Ciemność... Wszędzie ciemność. Otaczała go ze wszystkich stron. Jedyne co chroniło go przed upadkiem i wskazywało drogę to czyjaś dłoń położna na jego ramieniu, prowadząca go stanowczo. Czuł, że weszli do jakiegoś budynku. Słyszał echo kroków, odbijające się od ścian. Nierównie oddechy osób idących obok. Cichy szelest płaszczy. Chwilę później ktoś zatrzymał go gwałtownie. Z nieuwagi wpadł na osobę idącą przed nim.
- Uważaj! - usłyszał jakiś głos tuż nad swoim uchem. Wzdrygnął się lekko. Stali tak w ciszy, nikt nic nie mówił. I wciąż ta ciemność. Po co im te opaski na oczach? Nagle ktoś chwycił go gwałtownie za ramiona i siłą zmusił do klęknięcia. Poczuł jak coś szarpie jego ramię. Usłyszał szczęk metalu. Chwilę później poczuł jak coś przecina mu skórę ręki. Jęknął z bólu. Ktoś przytrzymał go mocno. I znów cisza, a po chwili... Śmiech. Ktoś śmiał się cicho.
- Tak... - to znowu on. Ten cichy syk, zamiast normalnego ludzkiego głosu. - Jesteście prawie gotowi do ceremonii. Pewnie ciekawi was, dlaczego założyłem wam opaski na oczy? - Zrobił chwilę przerwy. Słyszeli jego kroki, jak przechadza się między nimi po kamiennej posadzce. - Czarna magia, siła, którą dysponuję... Którą wiążę ze sobą swe sługi wymaga odpowiednich rytuałów. Dzięki temu zawsze będę mógł się z wami skontaktować. Jednak o tym później. Przystąpmy do ceremonii. Nie chcemy przecież, żeby ktoś się nam tutaj wykrwawił.
Słyszeli jego kroki jak się oddala.
- Zaczynajcie.
Poczuł jak ktoś chwyta go mocno i przesuwa o kilka metrów. Czuł inne osoby obok siebie.
Ktoś sięgnął po jego lewą rękę i podwinął rękaw szaty, do miejsca w którym była rana. Usłyszał cichy szelest, jakby coś ogromnego pełzło ku nim po ziemi. Rozległ się syk.
Po chwili cichy głos zaczął mówić.
Krew poddanych oddana swemu panu...
Poczuł jak ktoś ponownie atakuje nożem jego ranę. Zacisnął zęby starając się stłumić jęk bólu.
Dusza i serce dane w ofierze...
Ktoś popchnął go mocno w plecy tak, że jego twarz wylądowała na zimnych kamieniach.
Więź zawiązana z Panem na wieki...
Poczuł nagle w powietrzu zapach czegoś spalonego.
Niech piętno wieczyste ukażą.
Na krew...
Na wierność...
Posłuszeństwo, moc i siłę swego Pana...
Niech piętno wieczyste ukażą.
Nagle poczuł jakby rozżarzony węgiel dotknął jego ramienia. Krzyczał, lecz sam już nie wiedział gdzie jest. Ból całkowicie go zamroczył. Nie wiedział co się dzieje. Rozdzierające krzyki wypełniły jego głowę. To sen czy jawa?
Zemdlał.

Gdy ocknął się jakiś czas później, wciąż leżał na zimnej posadzce, jednak ktoś zdjął już opaskę z jego oczu. Usiadł i rozejrzał się dookoła. Zobaczył innych ślizgonów leżących w nieładzie na ziemi. W odległym kącie komnaty zobaczył grupę śmierciożerców dyskutujących o czymś po cichu. Starając się nie zwracać niczyjej uwagi podwinął rękaw lewej szaty. Po ranie nie było śladu. Jedyna co widział to jakby lekki zarys czaszki.
- Tatuaż? - przeszło mu przez myśl.
Ktoś jęknął cicho. Pozostali Ślizgoni zaczynali się budzić. Regulus otworzył powoli oczy, po chwili zerwał się i zaczął z uwagą studiować swoje lewe ramię. Nagłe zamieszanie zwróciło uwagę Śmierciożerców. Kilku z nich podeszło do nich powoli... Nadal mieli na twarzach maski, a na głowach kaptury.
- Żyjecie? Snape, Reg? - usłyszeli ciche pytanie. To była kobieta. Zapewne Bellatrix Black.
Skinęli tylko głowami. Po chwili reszta zaczęła się budzić. Gdy wszyscy już byli na nogach otworzyły się drzwi w rogu komnaty i wszedł Voldemort. Spojrzał na nich uważnie i podszedł.
- Widzę, że wszyscy przeszliście próbę pomyślni.. Niektórzy przed wami mieli pewne trudności z pozostaniem przy życiu. Teraz pewnie was ciekawią znaki na ramionach.. Jak wiecie to mój symbol. Mroczny Znak. Gdy będę chciał abyście stawili się u mnie natychmiast, lub gdy tylko będziecie mieli okazję poczujecie... coś takiego. - Chwycił ramię jednego ze Śmierciożerców stojących obok i przycisnął dłoń do jego znaku. Wszyscy poczuli okropny ból i pieczenie na lewych przedramionach. Spojrzeli na znaki. Już nie były niewyraźne i prawie niewidoczne. Były czarne jak węgiel i paliły.
Czarny Pan uśmiechnął się na widok ich przerażonych min. Dopóki nie możecie się teleportować będziecie spotykać się z moimi wysłannikami tam gdzie dotychczas. A teraz wracajcie. W zamku macie mieć oczy i uszy otwarte na każde zachowanie Dumbledore'a czy jego pupilków, Gryfonów i reszty. Uważajcie, żeby nikt nie zauważył waszych znaków. Jeszcze nie pora na ujawnianie się... Idźcie.
Wyszli gęsiego w mrok wieczoru... Robiło się coraz ciemniej.
Szli nie rozmawiając i unikając nawzajem swoich spojrzeń. Gdy świstoklik zabrał ich z powrotem do Hogsmeade podzielili się na kilka grup i tak, aby nie wzbudzać podejrzeń ruszyli w stronę zamku. Deszcz znów zaczął padać... Widać nawet pogoda nie była zachwycona z tego co się dzisiaj wydarzyło. A to był dopiero początek.


3 komentarze:

  1. Nie mogę się doczekać aż Lily i James w końcu będą razem!
    Niech ona przestanie się na niego gniewać no<3

    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Oni wszyscy robią sobie na złość :<

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Odkryłam twoje opowiadanie kilka dni temui jestem zachwycona ;) piszesz naprawdę dobrze i z radością czytam kolejne rozdziały, oby tak dalej :D Życzę weny i pozdrawiam~ Mała Mi

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.