BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 15: Różdżki, Kocioł i Pokątna

          Nim ktokolwiek zdążył zauważyć chłodny październik przemienił się w mokry i zimny listopad. Mgła unosząca się wokół Hogwartu i coraz straszniejsze informacje ukazujące się w prasie napawały zarówno uczniów, jak i nauczycieli podświadomym lękiem. Czarnoksiężnik, Lord Voldemort, coraz częściej nazywany był przez prasę „Sami-Wiecie-Kim”, jak gdyby samo jego imię działało jak klątwa. Ludzie zaczęli żyć w strachu. Nawet Hogwart już nie wydawał się tak przytulny jak dawniej, gdy biała ściana mgły napierała na stare okna, a zimny wiatr hulał po korytarzach.
- Proszę zamykać drzwi! I bez tego jest tu wystarczająco zimno. - Młoda praktykantka zajęć z zielarstwa, Sprout, ofuknęła gniewnie huncwotów, gdy ci trzęsąc się z zimna weszli do cieplarni i siłując się z wiatrem, próbowali zamknąć drzwi. Lily stała wraz z Ann i Susan, chowając dłonie w rękawy szaty. Huncwoci podbiegli do nich z uśmiechami na twarzach.
- Cześć dziewczyny! – zawołał wesoło Remus.
- Zimno troszkę, co? – powiedział Syriusz z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Zimno? A skąd. Wydaje ci się Syriuszu. – James mrugnął do dziewcząt, które zaśmiały się cicho.
- Proszę już o ciszę, zaczynamy. – Praktykantka spojrzała na nich srogo, jednak w jej oczach zajaśniały wesołe iskierki.
Huncwoci spojrzeli po sobie i zamilkli. Zaczęła się lekcja.
Mniej więcej w połowie zajęć drzwi cieplarni otwarły się z hukiem. Uczniowie przycinali akurat Jadowity Bluszcz, rozmawiając przyciszonymi głosami, a praktykantka przechadzała się między stołami. Wszyscy jednocześnie spojrzeli na drzwi. Lily i Ann skuliły się w swoich płaszczach, gdy przez otwarte drzwi napływało zimne powietrze.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała zmieszana Dorcas, patrząc ze strachem na praktykantkę, gdy z kąta wychynęła ich sroga profesorka, która od początku zajęć tylko się przyglądała, nie odzywając się ani słowem.
- Panno Meadowes, cóż to za nowe zwyczaje? – Zmierzyła dziewczynę chłodnym spojrzeniem. Cała klasa wstrzymała oddech, spoglądając to na Dorcas, to na profesorkę. – Może wyjaśni nam pani przyczynę swojego spóźnienia? I zamknie łaskawie te drzwi!
Dorcas zmieszała się jeszcze bardziej. Zamknęła szybko drzwi. Na jej policzkach pojawiły się czerwone plamy. Spuściła wzrok. Lily przyjrzała się jej uważniej. Widać było wyraźnie, że biegła, bo jej szata była w okropnym nieładzie. Włosy rozwiane i lekko splątane od wiatru opadały na jej zarumienioną twarz.
- Panno Meadowes, powiedziałam coś.
Dziewczyna podniosła wzrok.
- Byłam w bibliotece, pani profesor – powiedziała w końcu.
- Ciekawe z kim… - szepnął Syriusz na tyle głośno, aby jego słowa doleciały do uszu profesor Merethin.
- … I trochę się zasiedziałam – kontynuowała Dorcas, ignorując całkowicie słowa Blacka.
Profesorka najwyraźniej usłyszała słowa Syriusza, bo spojrzała na Dorcas nieprzychylnie. Wszyscy wiedzieli, że nie znosiła, gdy ktoś spóźniał się na lekcje. Lily domyśliła się, że Meadowes myśląc, że mają zajęcia tylko ze Sprout, nie dostanie żadnej reprymendy. Niestety, akurat dzisiaj Merethin postanowiła sprawdzić jak praktykantka sobie radzi.
- W bibliotece proszę siedzieć sobie na przerwach albo po lekcjach, a nie w czasie moich zajęć. A jeśli już czuje pani taką nieodpartą chęć chłonięcia wiedzy… - przy tych słowach uśmiechnęła się kpiąco. – … to proszę nie wchodzić w środku zajęć i nie przerywać. Jak widzisz Dorcas, swoim wejściem rozwaliłaś całą lekcję. Następnym weź to na uwagę. A teraz opuść cieplarnię.
- Ale pani profesor… - Dorcas spojrzała błagalnym wzrokiem na profesorkę. Zdawała owutemy z zielarstwa i każda opuszczona lekcja, była dodatkową luką w wiedzy. – Owutemy…
- Mogłaś myśleć o owutemach, gdy siedziałaś w bibliotece, robiąc nie wiadomo co…
Syriusz parsknął cichym śmiechem. Dorcas zmarszczyła brwi, jednak nie spojrzała na niego.
- Teraz proszę cię o opuszczenie sali. I tak nic nie wyniesiesz już z tej lekcji. Do widzenia. – Spojrzała wyczekująco na dziewczynę. Ta zmarszczyła brwi, uniosła dumnie głowę i otworzyła drzwi.
- Do widzenia – powiedziała dumnie i wyszła na zimne błonia, wpuszczając do cieplarni powiew zimnego wiatru, który spłynął na wszystkich. Lily zadrżała lekko.
- No, co to za nieróbstwo? – Merethin spojrzała na resztę klasy. – Panno Sprout, proszę kontynuować.


* * *


          Blask świecy padł na twarz mężczyzny. Mimo iż była jeszcze wczesna pora w jego sklepie panował półmrok. Mężczyzna siedział przy stole ustawionym w kącie pokoju, a świeca była już do połowy wypalona. Obok świecznika stał ogromny słój z pastą do polerowania. W jednej ręce trzymał szmatkę, w drugiej długą, czarną różdżkę. Zawzięcie polerował drewienko i okiem znawcy określał czy jest już gotowa. Po około piętnastu minutach wyraźnie zadowolony z efektu swej pracy ułożył ją delikatnie w pustym pudełku, które zaraz potem szczelnie zamknął i wstawszy od stołu zniknął między rzędami półek. Po kilku minutach wrócił i zapisał coś w wielkiej księdze obitej w skórę. Następnie wziął kolejne pudełko ze stosu innych piętrzących się koło stołu i wyjął z niego różdżkę. Z uśmiechem zadowolenia przyglądał jej się przez chwilę, potem sięgnął po nową porcję pasty i zabrał się do pracy. Miłość do tego zawodu widać było w każdym precyzyjnym ruchu, w każdym spojrzeniu. Po chwili podniósł głowę i wstał od stołu. Nasłuchiwał. Wyszedł z wnęki w której siedział i wyjrzał przez wystawę sklepową. Wpatrywał się przez chwilę w ciemną ulicę. Ciemne kształty osób poruszały się w cieniu. Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w nie. Po chwili na jego twarzy pojawił wyraz zrozumienia, który szybko przemienił się w przerażenie. Szybko cofnął głowę i zniknął z powrotem we wnęce. Czym prędzej zgasił świecę i uciekł w głąb sklepu. Miał nadzieję, że nie widzieli światła… Miał nadzieje, że mu się uda. Bał się, że inni mogą nie mieć tego szczęścia.



* * *


          Weszła do szkoły. Drzwi wejściowe trzasnęły głośno, gdy siła przeciągu zamknęła je z wielką siłą. Stanęła niezdecydowana co teraz robić. Żałowała, że poszła na zielarstwo. Mogła zostać w bibliotece, może nawet Ithan nie poszedłby na lekcję, gdyby go poprosiła. Przypomniała sobie komentarze Syriusza i wezbrała w niej złość. Jak mógł być tak wredny? Pewnie gdyby siedział cicho, Merethin nie wyrzuciłaby jej z sali. W końcu powolnym krokiem ruszyła po marmurowych schodach do góry. Posiedzi w pokoju wspólnym, pouczy się i będzie czekać na następną lekcję. Nie pozostało jej nic innego do roboty. Gdy weszła do pokoju i spojrzała na opustoszałe fotele, ogarnął ją dziwny smutek. Brakowało jej przyjaciół. Brakowało jej Lily, Ann, Susan i Huncwotów (chyba tylko poza Blackiem). Dawno nie rozmawiała z nimi ot tak. Spotykali się tylko na lekcjach, ale nawet wtedy panował między nimi dziwny chłód. Oddaliła się od nich. Słyszała, że Lily zerwała z Mattem i zauważyła, że pogodziła się z Jamesem, z czego szczególnie się cieszyła. Na pewno wszystkim ulżyło, gdy najpierw przestała na niego wrzeszczeć, a potem gdy oboje przestali na siebie warczeć z byle powodu. Miała nadzieję, że kiedyś się zejdą, po cichu bowiem wiedziała, że ta dwójka pasuje do siebie jak ulał.
Westchnęła. Najbardziej brakowało jej kontaktów z Lily. Ich wspólnych wygłupów, rozmów, śmiechów do nocy. Teraz gdy wchodziła do dormitorium Lily albo zajęta była swoimi sprawami i nawet nie dostrzegała Dorcas, albo gadała z tą całą Martą Johnson, siostrą Matt’a, która ostatnimi czasami dość często przesiadywała w ich dormitorium i cieszyła się sporą sympatią Ann i Susan, które uwielbiały jej poczucie humoru i mogły godzinami śmiać się z jej kawałów. Marta wyraźnie kilkakrotnie próbowała pogadać również z Dorcas, jednak najwyraźniej zniechęciła się po tych nieudanych podejściach. Meadowes wyraźnie traktowała ją z góry i była dla niej niemiła. Dor niejednokrotnie widziała nieprzychylne spojrzenie rzucone przez Rudą w jej stronę, gdy po raz kolejny zbyła Martę. Od tamtej pory Marta również ją ignorowała i Dorcas oficjalnie, z własnej woli przestała uczestniczyć w życiu towarzyskim własnego dormitorium. Może nie tyle co z niechęci do Marty, która częściowo z czasem zniknęła, ile z dumy. Nie chciała pchać się tam, gdzie jej nie chcieli.
Zabrzmiał dzwon oznaczający koniec lekcji. Dorcas drgnęła na fotelu. Tak się zamyśliła, że nawet nie zauważyła kiedy minęło te pół lekcji. Sięgnęła po torbę i wyszła z pokoju, trzaskając portretem. Gruba Dama spojrzała z wyrzutem na oddalające się plecy dziewczyny.


* * *


- Jedną whisky z lodem. – Kobieta w długim płaszczu usiadła na wysokim krześle i spojrzała zmęczonym wzrokiem na sprzedawcę. Na imię miał Tom, co można było odczytać z napisu wyszytego na piersi jego fartucha. Był to mężczyzna w średnim wieku, a jego czarne niegdyś włosy w wielu miejscach były dość mocno poprzetykane siwizną. Uśmiechnął się do niej, sięgnąwszy po butelkę i szklankę. Napełniwszy ją do pełna podał kobiecie, która uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Ciężki dzień? – spytał, opierając się o kontuar. Patrzył ciekawie na kobietę, która dwoma łykami osuszyła szklankę i ruchem ręki wskazała, aby nalał jej jeszcze. Tom posłusznie dolał alkoholu i spojrzał na nią z zainteresowaniem. Wyglądała na zmęczoną. Długi ciemny płaszcz był znoszony i sponiewierany. Cienie pod jej błękitnymi, przenikliwymi oczami, świadczyły o kilku nieprzespanych nocach. Długie, czarne włosy spięła w zgrabny kucyk. Z jej twarzy biło zmęczenie. Mężczyzna patrzył jak pije ciemny, bursztynowy płyn. Tym razem powoli, delektując się smakiem. Odstawiła do połowy pełną szklankę i spojrzała na Toma uważnie. W jej oczach płonęło jakieś dziwne światło.
- Nawet pan nie wie jak ciężki. I to nie tylko dzisiejszy, ostatnie miesiące nie są najlepsze, ale… Nie jest to temat do pogaduszek w barze. – Uśmiechnęła się smutno. Tom spojrzał na nią ze współczuciem i pokiwał ze zrozumieniem głową. Ostatnie miesiące dla nikogo nie były łatwe.
Kobieta dwoma łykami opróżniła szklankę i rzuciła na kontuar należną kwotę.
- Tego mi było trzeba – powiedziała, uśmiechając się lekko. Widać było, że lekko się rozluźniła. Powoli zaczęła się zbierać do odejścia, gdy nagle zamarła i zaczęła nasłuchiwać. Tom również zaczął nasłuchiwać. Coś działo się na zewnątrz. Słyszeli krzyki i odgłosy wielu stóp, uciekających przed kimś lub przed czymś. Kobieta niczym kot doskoczyła do drzwi, jednak nim zdążyła je otworzyć te wypadły z hukiem z zawiasów. Dwie wysokie postacie w czarnych płaszczach i z białymi maskami na twarzach spoglądały na nią z góry.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy - dał się słyszeć cichy głos, przeciągający sylaby. Kobieta odsunęła się powoli i sięgnęła za pazuchę po różdżkę. Tom dostrzegł, że błysnęła tam odznaka Aurora.
- Kathlyn Somerson… Zastępca Przewodniczącego Biura Aurorów. Naprawdę aż żal zabijać tak utalentowaną czarownicę… Przydałabyś się Czarnemu Panu.
- Nigdy! Wolę zginąć! – krzyknęła i uniosła różdżkę. Spojrzała jeszcze na Toma i wzrokiem kazała mu uciekać. Nie czekał ani chwili dłużej. Czym prędzej wybiegł na zaplecze, a stamtąd dalej, dalej w głąb Londynu. Dziurawy Kocioł nie był dla niego bezpieczny.


* * *


          Gwar licznych rozmów i postukiwania sztućców o talerze wypełniał Wielką Salę. Uczniowie zgromadzili się jak co dzień na kolacji, zmęczeni po całym dniu nauki. Syriusz Black siedział samotnie przy stole, dźgając widelcem kawałek zapiekani z szynką i rozglądał się po Sali za swoimi przyjaciółmi. Dostrzegł uśmiechniętą blondynkę, zmierzającą wyraźnie w jego kierunku, kiedy zdał sobie sprawę, że to Lora.
- Cześć Syriusz. – zagadnęła wesoło i usiadła naprzeciwko niego. Widziała, że siedzi sam, więc postanowiła dotrzymać mu towarzystwa.
- Cześć, - Black uśmiechnął się do niej niemrawo i spuścił wzrok z powrotem na talerz z zapiekanką. Nie miał teraz ochoty na niczyje towarzystwo. Nawet takiej dziewczyny jak Eleanora Smith.
- Wszystko w porządku? – spytała dziewczyna po chwili, zaintrygowana milczeniem chłopaka.
- Tak, jasne – powiedział Syriusz, unikając jej spojrzenia. Jego wzrok powędrował nad ramieniem dziewczyny, w kierunku stołu Krukonów, gdzie czarnowłosa dziewczyna z zapałem opowiadała coś wysokiemu blondynowi. Po chwili dziewczyna pokręciła ze złością głową i wskazała w kierunku Blacka. Oboje spojrzeli w jego kierunku. Syriusz wytrzymał ich spojrzenia. Patrzył jak chłopak obejmuje dziewczynę i szepcze jej coś do ucha. Czarnowłosa uśmiechnęła się z wdzięcznością i wtuliła się w jego ramię. Gryfon dostrzegł jak zerknęła na niego spod ramienia chłopaka i szybko odwróciła wzrok, spotykając jego spojrzenie.
- Cześć James. – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do Pottera, który właśnie podszedł do stołu Gryfonów i usiadł obok blondynki. Syriusz tylko kiwnął przyjacielowi głową i wrócił do swojej zimnej już zapiekanki. James spojrzał na nią pytająco, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia dlaczego Syriusz tak się zachowuje. Kątem oka dostrzegła resztę szóstorocznych Gryfonów i czym prędzej wstała od stołu.
- Wracam do mojego stołu. Na razie! – Uśmiechnęła się do Pottera i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojego stołu. Po chwili Lily wraz z resztą przyjaciół pojawiła się przy stole.
- Cześć chłopaki. – Susan wesoło uśmiechnęła się do Łapy i Rogacza. Potter odwzajemnił uśmiech, jednak Black tylko wymamrotał coś pod nosem.
- Łapo, wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony Remus, patrząc uważnie na przyjaciela.
Cisza.
- Syriusz… - Lily zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem.
Cisza.
James położył rękę na ramieniu chłopaka.
- Syriusz, pytaliśmy czy…
- Wiem o co pytaliście. Tak, wszystko jest w cholernym porządku! A teraz z łaski swojej nie wtrącajcie się! – I wstał od stołu, potrąciwszy Petera, który z wrażenia upuścił na ziemię kanapkę z indykiem. Syriusz nawet nie obejrzawszy się wyszedł z Sali, a przyjaciele patrzyli za nim zaskoczeni tym nagłym wybuchem złości. Po chwili zabrali się za jedzenie, a każde z nich w myślach analizowało dziwne zachowanie Syriusza. Nie mieli pojęcia co go ugryzło.



* * *



          Rozbite wystawy sklepowe, szkło wyściełające ulice. Oto co zobaczył, gdy wyszedł z zacisza swej kryjówki, w której spędził ostatnie kilka godzin. Spojrzał na wybitą szybę okna wystawowego swojego sklepu. Nie wiedział, czemu nie wdarli się do środka, jednak czuł pewną ulgę. Po chwili z przerażeniem uświadomił sobie, że ciemne kształty leżące na ulicy to ciała. Na wszystko padała dziwna, zielonkawa poświata. Podniósł wzrok na ciemne nocne niebo i dostrzegł olbrzymią czaszkę, unoszącą się w powietrzu. Z jej ust wychodził wąż, rozdziawiający przeraźliwie swą paszczę. Cofnął się przerażony. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi. Z pobliskiego budynku wyszła kobieta. Jej twarz pokrywały liczne rany i zadrapania. Długi płaszcz, w wielu miejscach rozdarty, nie grzeszył czystością. Pewnym krokiem prowadziła na ramieniu inną kobietę. Była ciężko ranna.
- Już Alicjo, wszystko będzie dobrze. Żyjesz. Zaraz zjawią się magomedycy i ci pomogą – szeptała do niej pocieszająco, prowadząc ją ostrożnie między ciałami zabitych. – O, może mi pan z nią pomóc? W środku jest jeszcze wielu rannych, mógłby się pan nią zająć? – zawołała do niego. Olivander czym prędzej podbiegł i chwycił kobietę.
- Kate! – wysoki, postawny mężczyzna wybiegł z sklepu zoologicznego. Wyglądał na zaaferowanego. – Mamy jednego z nich! Żyje…
- Zajmij się nim, Alastorze. Muszę wezwać pomoc…
- Zrobiłem już i jedno, i drugie. Zaraz zjawią się ci z Munga i… O, jest reszta. Ale się pospieszyli…
W powietrzu zmaterializowała się grupa czarodziei.
- Kate, Alastorze! Nic wam nie jest? Tylko wy dwoje przeżyliście? – spytała kobieta o blond włosach. W jej głosie było słychać przerażenie.
- Nie. Jeszcze kilku naszych, oraz jeden z nich. Większość cywili jest ranna bądź zabita…
Znów rozległ się trzask i tym razem zmaterializowała się grupa Magomedyków.
- Alicja! Mój Boże! Alicjo… - czarnowłosy mężczyzna, jeden z medyków podbiegł do kobiety leżącej na brudnej ziemi. – Proszę ją zostawić! To moja żona. Jestem lekarzem.
- Bob, spokojnie. Żyje. Wyliże się… - Kate pochyliła się nad mężczyzną i poklepała go ze współczuciem po ramieniu. W tym czasie reszta Aurorów i medyków rozpierzchła się po ulicy w poszukiwaniu rannych.
Rozległ się kolejny trzask i tym razem zjawiła się niska kobieta z wielką torbą z wężowej skóry zawieszoną na ramieniu. Towarzyszył się wysoki, ciemnowłosy mężczyzna z ogromnym aparatem fotograficznym w dłoni.
- Tylko Skeeter nam tu brakowało… - mruknął niezadowolony Moody i zniknął w jednym z budynków, aby uniknąć rozmowy z dziennikarką.
Bob Johnson siedział ze swoją żoną z czułością opatrując jej rany. Z niepokojem patrzył na jej bladą, nieprzytomną twarz.
Kathlyn wraz z resztą Aurorów, a także Olivanderem, wytwórcą różdżek zajmowała się ciałami zabitych.
Mroczny Znak wciąż jaśniał złowieszczo na niebie.
Rita Skeeter zapisywała coś w swoim notatniku, a jej pomocnik wciąż błyskał fleszem, robiąc kolejne zdjęcia.
Związany Śmierciożerca patrzył na nich, ze strachem, ale i pewną satysfakcją.
Jednak wszyscy myśleli o jednym. Jak zareaguje cały czarodziejski świat, gdy zorientuje się, że to tylko początek. Początek wielkiej wojny.

1 komentarz:

  1. Haha, no nieźle. Ale się Lilka wkopała xd

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.