Nim ktokolwiek zdążył
zauważyć chłodny październik przemienił się w mokry i zimny
listopad. Mgła unosząca się wokół Hogwartu i coraz straszniejsze
informacje ukazujące się w prasie napawały zarówno uczniów, jak
i nauczycieli podświadomym lękiem. Czarnoksiężnik, Lord
Voldemort, coraz częściej nazywany był przez prasę
„Sami-Wiecie-Kim”, jak gdyby samo jego imię działało jak
klątwa. Ludzie zaczęli żyć w strachu. Nawet Hogwart już nie
wydawał się tak przytulny jak dawniej, gdy biała ściana mgły
napierała na stare okna, a zimny wiatr hulał po korytarzach.
- Proszę zamykać drzwi!
I bez tego jest tu wystarczająco zimno. - Młoda praktykantka zajęć
z zielarstwa, Sprout, ofuknęła gniewnie huncwotów, gdy ci trzęsąc
się z zimna weszli do cieplarni i siłując się z wiatrem,
próbowali zamknąć drzwi. Lily stała wraz z Ann i Susan, chowając
dłonie w rękawy szaty. Huncwoci podbiegli do nich z uśmiechami na
twarzach.
- Cześć dziewczyny! –
zawołał wesoło Remus.
- Zimno troszkę, co? –
powiedział Syriusz z szelmowskim uśmiechem na twarzy.
- Zimno? A skąd. Wydaje
ci się Syriuszu. – James mrugnął do dziewcząt, które zaśmiały
się cicho.
- Proszę już o ciszę,
zaczynamy. – Praktykantka spojrzała na nich srogo, jednak w jej
oczach zajaśniały wesołe iskierki.
Huncwoci spojrzeli po
sobie i zamilkli. Zaczęła się lekcja.
Mniej więcej w połowie
zajęć drzwi cieplarni otwarły się z hukiem. Uczniowie przycinali
akurat Jadowity Bluszcz, rozmawiając przyciszonymi głosami, a
praktykantka przechadzała się między stołami. Wszyscy
jednocześnie spojrzeli na drzwi. Lily i Ann skuliły się w swoich
płaszczach, gdy przez otwarte drzwi napływało zimne powietrze.
- Przepraszam za
spóźnienie – powiedziała zmieszana Dorcas, patrząc ze strachem
na praktykantkę, gdy z kąta wychynęła ich sroga profesorka, która
od początku zajęć tylko się przyglądała, nie odzywając się
ani słowem.
- Panno Meadowes, cóż
to za nowe zwyczaje? – Zmierzyła dziewczynę chłodnym
spojrzeniem. Cała klasa wstrzymała oddech, spoglądając to na
Dorcas, to na profesorkę. – Może wyjaśni nam pani przyczynę
swojego spóźnienia? I zamknie łaskawie te drzwi!
Dorcas zmieszała się
jeszcze bardziej. Zamknęła szybko drzwi. Na jej policzkach pojawiły
się czerwone plamy. Spuściła wzrok. Lily przyjrzała się jej
uważniej. Widać było wyraźnie, że biegła, bo jej szata była w
okropnym nieładzie. Włosy rozwiane i lekko splątane od wiatru
opadały na jej zarumienioną twarz.
- Panno Meadowes,
powiedziałam coś.
Dziewczyna podniosła
wzrok.
- Byłam w bibliotece,
pani profesor – powiedziała w końcu.
- Ciekawe z kim… -
szepnął Syriusz na tyle głośno, aby jego słowa doleciały do
uszu profesor Merethin.
- … I trochę się
zasiedziałam – kontynuowała Dorcas, ignorując całkowicie słowa
Blacka.
Profesorka najwyraźniej
usłyszała słowa Syriusza, bo spojrzała na Dorcas nieprzychylnie.
Wszyscy wiedzieli, że nie znosiła, gdy ktoś spóźniał się na
lekcje. Lily domyśliła się, że Meadowes myśląc, że mają
zajęcia tylko ze Sprout, nie dostanie żadnej reprymendy. Niestety,
akurat dzisiaj Merethin postanowiła sprawdzić jak praktykantka
sobie radzi.
- W bibliotece proszę
siedzieć sobie na przerwach albo po lekcjach, a nie w czasie moich
zajęć. A jeśli już czuje pani taką nieodpartą chęć chłonięcia
wiedzy… - przy tych słowach uśmiechnęła się kpiąco. – …
to proszę nie wchodzić w środku zajęć i nie przerywać. Jak
widzisz Dorcas, swoim wejściem rozwaliłaś całą lekcję.
Następnym weź to na uwagę. A teraz opuść cieplarnię.
- Ale pani profesor… -
Dorcas spojrzała błagalnym wzrokiem na profesorkę. Zdawała
owutemy z zielarstwa i każda opuszczona lekcja, była dodatkową
luką w wiedzy. – Owutemy…
- Mogłaś myśleć o
owutemach, gdy siedziałaś w bibliotece, robiąc nie wiadomo co…
Syriusz parsknął cichym
śmiechem. Dorcas zmarszczyła brwi, jednak nie spojrzała na niego.
- Teraz proszę cię o
opuszczenie sali. I tak nic nie wyniesiesz już z tej lekcji. Do
widzenia. – Spojrzała wyczekująco na dziewczynę. Ta zmarszczyła
brwi, uniosła dumnie głowę i otworzyła drzwi.
- Do widzenia –
powiedziała dumnie i wyszła na zimne błonia, wpuszczając do
cieplarni powiew zimnego wiatru, który spłynął na wszystkich.
Lily zadrżała lekko.
- No, co to za
nieróbstwo? – Merethin spojrzała na resztę klasy. – Panno
Sprout, proszę kontynuować.
* * *
Blask świecy padł na
twarz mężczyzny. Mimo iż była jeszcze wczesna pora w jego sklepie
panował półmrok. Mężczyzna siedział przy stole ustawionym w
kącie pokoju, a świeca była już do połowy wypalona. Obok
świecznika stał ogromny słój z pastą do polerowania. W jednej
ręce trzymał szmatkę, w drugiej długą, czarną różdżkę.
Zawzięcie polerował drewienko i okiem znawcy określał czy jest
już gotowa. Po około piętnastu minutach wyraźnie zadowolony z
efektu swej pracy ułożył ją delikatnie w pustym pudełku, które
zaraz potem szczelnie zamknął i wstawszy od stołu zniknął między
rzędami półek. Po kilku minutach wrócił i zapisał coś w
wielkiej księdze obitej w skórę. Następnie wziął kolejne
pudełko ze stosu innych piętrzących się koło stołu i wyjął z
niego różdżkę. Z uśmiechem zadowolenia przyglądał jej się
przez chwilę, potem sięgnął po nową porcję pasty i zabrał się
do pracy. Miłość do tego zawodu widać było w każdym precyzyjnym
ruchu, w każdym spojrzeniu. Po chwili podniósł głowę i wstał od
stołu. Nasłuchiwał. Wyszedł z wnęki w której siedział i
wyjrzał przez wystawę sklepową. Wpatrywał się przez chwilę w
ciemną ulicę. Ciemne kształty osób poruszały się w cieniu.
Mężczyzna przez chwilę wpatrywał się w nie. Po chwili na jego
twarzy pojawił wyraz zrozumienia, który szybko przemienił się w
przerażenie. Szybko cofnął głowę i zniknął z powrotem we
wnęce. Czym prędzej zgasił świecę i uciekł w głąb sklepu.
Miał nadzieję, że nie widzieli światła… Miał nadzieje, że mu
się uda. Bał się, że inni mogą nie mieć tego szczęścia.
* * *
Weszła
do szkoły. Drzwi wejściowe trzasnęły głośno, gdy siła
przeciągu zamknęła je z wielką siłą. Stanęła niezdecydowana
co teraz robić. Żałowała, że poszła na zielarstwo. Mogła
zostać w bibliotece, może nawet Ithan nie poszedłby na lekcję,
gdyby go poprosiła. Przypomniała sobie komentarze Syriusza i
wezbrała w niej złość. Jak mógł być tak wredny? Pewnie gdyby
siedział cicho, Merethin nie wyrzuciłaby jej z sali. W końcu
powolnym krokiem ruszyła po marmurowych schodach do góry. Posiedzi
w pokoju wspólnym, pouczy się i będzie czekać na następną
lekcję. Nie pozostało jej nic innego do roboty. Gdy weszła do
pokoju i spojrzała na opustoszałe fotele, ogarnął ją dziwny
smutek. Brakowało jej przyjaciół. Brakowało jej Lily, Ann, Susan
i Huncwotów (chyba tylko poza Blackiem). Dawno nie rozmawiała z
nimi ot tak. Spotykali się tylko na lekcjach, ale nawet wtedy
panował między nimi dziwny chłód. Oddaliła się od nich.
Słyszała, że Lily zerwała z Mattem i zauważyła, że pogodziła
się z Jamesem, z czego szczególnie się cieszyła. Na pewno
wszystkim ulżyło, gdy najpierw przestała na niego wrzeszczeć, a
potem gdy oboje przestali na siebie warczeć z byle powodu. Miała
nadzieję, że kiedyś się zejdą, po cichu bowiem wiedziała, że
ta dwójka pasuje do siebie jak ulał.
Westchnęła. Najbardziej
brakowało jej kontaktów z Lily. Ich wspólnych wygłupów, rozmów,
śmiechów do nocy. Teraz gdy wchodziła do dormitorium Lily albo
zajęta była swoimi sprawami i nawet nie dostrzegała Dorcas, albo
gadała z tą całą Martą Johnson, siostrą Matt’a, która
ostatnimi czasami dość często przesiadywała w ich dormitorium i
cieszyła się sporą sympatią Ann i Susan, które uwielbiały jej
poczucie humoru i mogły godzinami śmiać się z jej kawałów.
Marta wyraźnie kilkakrotnie próbowała pogadać również z Dorcas,
jednak najwyraźniej zniechęciła się po tych nieudanych
podejściach. Meadowes wyraźnie traktowała ją z góry i była dla
niej niemiła. Dor niejednokrotnie widziała nieprzychylne spojrzenie
rzucone przez Rudą w jej stronę, gdy po raz kolejny zbyła Martę.
Od tamtej pory Marta również ją ignorowała i Dorcas oficjalnie, z
własnej woli przestała uczestniczyć w życiu towarzyskim własnego
dormitorium. Może nie tyle co z niechęci do Marty, która częściowo
z czasem zniknęła, ile z dumy. Nie chciała pchać się tam, gdzie
jej nie chcieli.
Zabrzmiał dzwon
oznaczający koniec lekcji. Dorcas drgnęła na fotelu. Tak się
zamyśliła, że nawet nie zauważyła kiedy minęło te pół
lekcji. Sięgnęła po torbę i wyszła z pokoju, trzaskając
portretem. Gruba Dama spojrzała z wyrzutem na oddalające się plecy
dziewczyny.
* * *
- Jedną whisky z lodem. – Kobieta w długim płaszczu usiadła na
wysokim krześle i spojrzała zmęczonym wzrokiem na sprzedawcę. Na
imię miał Tom, co można było odczytać z napisu wyszytego na
piersi jego fartucha. Był to mężczyzna w średnim wieku, a jego
czarne niegdyś włosy w wielu miejscach były dość mocno
poprzetykane siwizną. Uśmiechnął się do niej, sięgnąwszy po
butelkę i szklankę. Napełniwszy ją do pełna podał kobiecie,
która uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Ciężki dzień? –
spytał, opierając się o kontuar. Patrzył ciekawie na kobietę,
która dwoma łykami osuszyła szklankę i ruchem ręki wskazała,
aby nalał jej jeszcze. Tom posłusznie dolał alkoholu i spojrzał
na nią z zainteresowaniem. Wyglądała na zmęczoną. Długi ciemny
płaszcz był znoszony i sponiewierany. Cienie pod jej błękitnymi,
przenikliwymi oczami, świadczyły o kilku nieprzespanych nocach.
Długie, czarne włosy spięła w zgrabny kucyk. Z jej twarzy biło
zmęczenie. Mężczyzna patrzył jak pije ciemny, bursztynowy płyn.
Tym razem powoli, delektując się smakiem. Odstawiła do połowy
pełną szklankę i spojrzała na Toma uważnie. W jej oczach płonęło
jakieś dziwne światło.
- Nawet pan nie wie jak
ciężki. I to nie tylko dzisiejszy, ostatnie miesiące nie są
najlepsze, ale… Nie jest to temat do pogaduszek w barze. –
Uśmiechnęła się smutno. Tom spojrzał na nią ze współczuciem
i pokiwał ze zrozumieniem głową. Ostatnie miesiące dla nikogo nie
były łatwe.
Kobieta dwoma łykami
opróżniła szklankę i rzuciła na kontuar należną kwotę.
- Tego mi było trzeba –
powiedziała, uśmiechając się lekko. Widać było, że lekko się
rozluźniła. Powoli zaczęła się zbierać do odejścia, gdy nagle
zamarła i zaczęła nasłuchiwać. Tom również zaczął
nasłuchiwać. Coś działo się na zewnątrz. Słyszeli krzyki i
odgłosy wielu stóp, uciekających przed kimś lub przed czymś.
Kobieta niczym kot doskoczyła do drzwi, jednak nim zdążyła je
otworzyć te wypadły z hukiem z zawiasów. Dwie wysokie postacie w
czarnych płaszczach i z białymi maskami na twarzach spoglądały na
nią z góry.
- Proszę, proszę, kogo
my tu mamy - dał się słyszeć cichy głos, przeciągający sylaby.
Kobieta odsunęła się powoli i sięgnęła za pazuchę po różdżkę.
Tom dostrzegł, że błysnęła tam odznaka Aurora.
- Kathlyn Somerson…
Zastępca Przewodniczącego Biura Aurorów. Naprawdę aż żal
zabijać tak utalentowaną czarownicę… Przydałabyś się Czarnemu
Panu.
- Nigdy! Wolę zginąć!
– krzyknęła i uniosła różdżkę. Spojrzała jeszcze na Toma i
wzrokiem kazała mu uciekać. Nie czekał ani chwili dłużej. Czym
prędzej wybiegł na zaplecze, a stamtąd dalej, dalej w głąb
Londynu. Dziurawy Kocioł nie był dla niego bezpieczny.
* * *
Gwar licznych rozmów i
postukiwania sztućców o talerze wypełniał Wielką Salę.
Uczniowie zgromadzili się jak co dzień na kolacji, zmęczeni po
całym dniu nauki. Syriusz Black siedział samotnie przy stole,
dźgając widelcem kawałek zapiekani z szynką i rozglądał się po
Sali za swoimi przyjaciółmi. Dostrzegł uśmiechniętą blondynkę,
zmierzającą wyraźnie w jego kierunku, kiedy zdał sobie sprawę,
że to Lora.
- Cześć Syriusz. –
zagadnęła wesoło i usiadła naprzeciwko niego. Widziała, że
siedzi sam, więc postanowiła dotrzymać mu towarzystwa.
- Cześć, - Black
uśmiechnął się do niej niemrawo i spuścił wzrok z powrotem na
talerz z zapiekanką. Nie miał teraz ochoty na niczyje towarzystwo.
Nawet takiej dziewczyny jak Eleanora Smith.
- Wszystko w porządku? –
spytała dziewczyna po chwili, zaintrygowana milczeniem chłopaka.
- Tak, jasne –
powiedział Syriusz, unikając jej spojrzenia. Jego wzrok powędrował
nad ramieniem dziewczyny, w kierunku stołu Krukonów, gdzie
czarnowłosa dziewczyna z zapałem opowiadała coś wysokiemu
blondynowi. Po chwili dziewczyna pokręciła ze złością głową i
wskazała w kierunku Blacka. Oboje spojrzeli w jego kierunku. Syriusz
wytrzymał ich spojrzenia. Patrzył jak chłopak obejmuje dziewczynę
i szepcze jej coś do ucha. Czarnowłosa uśmiechnęła się z
wdzięcznością i wtuliła się w jego ramię. Gryfon dostrzegł jak
zerknęła na niego spod ramienia chłopaka i szybko odwróciła
wzrok, spotykając jego spojrzenie.
- Cześć James. –
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko do Pottera, który właśnie
podszedł do stołu Gryfonów i usiadł obok blondynki. Syriusz tylko
kiwnął przyjacielowi głową i wrócił do swojej zimnej już
zapiekanki. James spojrzał na nią pytająco, ale dziewczyna tylko
wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia dlaczego Syriusz tak się
zachowuje. Kątem oka dostrzegła resztę szóstorocznych Gryfonów i
czym prędzej wstała od stołu.
- Wracam do mojego stołu.
Na razie! – Uśmiechnęła się do Pottera i szybkim krokiem
ruszyła w stronę swojego stołu. Po chwili Lily wraz z resztą
przyjaciół pojawiła się przy stole.
- Cześć chłopaki. –
Susan wesoło uśmiechnęła się do Łapy i Rogacza. Potter
odwzajemnił uśmiech, jednak Black tylko wymamrotał coś pod nosem.
- Łapo, wszystko w
porządku? – spytał zaniepokojony Remus, patrząc uważnie na
przyjaciela.
Cisza.
- Syriusz… - Lily
zmierzyła go przenikliwym spojrzeniem.
Cisza.
James położył rękę
na ramieniu chłopaka.
- Syriusz, pytaliśmy
czy…
- Wiem o co pytaliście.
Tak, wszystko jest w cholernym porządku! A teraz z łaski swojej nie
wtrącajcie się! – I wstał od stołu, potrąciwszy Petera, który
z wrażenia upuścił na ziemię kanapkę z indykiem. Syriusz nawet
nie obejrzawszy się wyszedł z Sali, a przyjaciele patrzyli za nim
zaskoczeni tym nagłym wybuchem złości. Po chwili zabrali się za
jedzenie, a każde z nich w myślach analizowało dziwne zachowanie
Syriusza. Nie mieli pojęcia co go ugryzło.
* * *
Rozbite wystawy
sklepowe, szkło wyściełające ulice. Oto co zobaczył, gdy wyszedł
z zacisza swej kryjówki, w której spędził ostatnie kilka godzin.
Spojrzał na wybitą szybę okna wystawowego swojego sklepu. Nie
wiedział, czemu nie wdarli się do środka, jednak czuł pewną
ulgę. Po chwili z przerażeniem uświadomił sobie, że ciemne
kształty leżące na ulicy to ciała. Na wszystko padała dziwna,
zielonkawa poświata. Podniósł wzrok na ciemne nocne niebo i
dostrzegł olbrzymią czaszkę, unoszącą się w powietrzu. Z jej
ust wychodził wąż, rozdziawiający przeraźliwie swą paszczę.
Cofnął się przerażony. Nagle usłyszał skrzypnięcie drzwi. Z
pobliskiego budynku wyszła kobieta. Jej twarz pokrywały liczne rany
i zadrapania. Długi płaszcz, w wielu miejscach rozdarty, nie
grzeszył czystością. Pewnym krokiem prowadziła na ramieniu inną
kobietę. Była ciężko ranna.
- Już Alicjo, wszystko
będzie dobrze. Żyjesz. Zaraz zjawią się magomedycy i ci pomogą –
szeptała do niej pocieszająco, prowadząc ją ostrożnie między
ciałami zabitych. – O, może mi pan z nią pomóc? W środku jest
jeszcze wielu rannych, mógłby się pan nią zająć? – zawołała
do niego. Olivander czym prędzej podbiegł i chwycił kobietę.
- Kate! – wysoki,
postawny mężczyzna wybiegł z sklepu zoologicznego. Wyglądał na
zaaferowanego. – Mamy jednego z nich! Żyje…
- Zajmij się nim,
Alastorze. Muszę wezwać pomoc…
- Zrobiłem już i jedno,
i drugie. Zaraz zjawią się ci z Munga i… O, jest reszta. Ale się
pospieszyli…
W powietrzu
zmaterializowała się grupa czarodziei.
- Kate, Alastorze! Nic
wam nie jest? Tylko wy dwoje przeżyliście? – spytała kobieta o
blond włosach. W jej głosie było słychać przerażenie.
- Nie. Jeszcze kilku
naszych, oraz jeden z nich. Większość cywili jest ranna bądź
zabita…
Znów rozległ się
trzask i tym razem zmaterializowała się grupa Magomedyków.
- Alicja! Mój Boże!
Alicjo… - czarnowłosy mężczyzna, jeden z medyków podbiegł do
kobiety leżącej na brudnej ziemi. – Proszę ją zostawić! To
moja żona. Jestem lekarzem.
- Bob, spokojnie. Żyje.
Wyliże się… - Kate pochyliła się nad mężczyzną i poklepała
go ze współczuciem po ramieniu. W tym czasie reszta Aurorów i
medyków rozpierzchła się po ulicy w poszukiwaniu rannych.
Rozległ się kolejny
trzask i tym razem zjawiła się niska kobieta z wielką torbą z
wężowej skóry zawieszoną na ramieniu. Towarzyszył się wysoki,
ciemnowłosy mężczyzna z ogromnym aparatem fotograficznym w dłoni.
- Tylko Skeeter nam tu
brakowało… - mruknął niezadowolony Moody i zniknął w jednym z
budynków, aby uniknąć rozmowy z dziennikarką.
Bob Johnson siedział ze
swoją żoną z czułością opatrując jej rany. Z niepokojem
patrzył na jej bladą, nieprzytomną twarz.
Kathlyn wraz z resztą
Aurorów, a także Olivanderem, wytwórcą różdżek zajmowała się
ciałami zabitych.
Mroczny Znak wciąż
jaśniał złowieszczo na niebie.
Rita Skeeter zapisywała
coś w swoim notatniku, a jej pomocnik wciąż błyskał fleszem,
robiąc kolejne zdjęcia.
Związany Śmierciożerca
patrzył na nich, ze strachem, ale i pewną satysfakcją.
Jednak wszyscy myśleli o
jednym. Jak zareaguje cały czarodziejski świat, gdy zorientuje się,
że to tylko początek. Początek wielkiej wojny.
Haha, no nieźle. Ale się Lilka wkopała xd
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com