BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 17: Echo przeszłości

Wbił dłonie głęboko w kieszenie. Był późny, listopadowy wieczór i postawiony wysoko kołnierz szarego, podniszczonego płaszcza nie ochraniał go zbytnio przed wiatrem, który bezlitośnie wdzierał się przez najdrobniejsze szczeliny w jego ubraniu. Z posępną miną przemierzał wybrukowane alejki, a otaczająca go ciemność nocy zdawała się zakleszczać wokół niego długie, lodowate palce, przyprawiając go o lekkie drżenie. Dostrzegł mgłę, która podstępnie czaiła się tuż przy ziemi, jakby tylko czekając na odpowiedni moment, aby się unieść i spowić wszystko w upiornej szarości. Stare i popękane nagrobki cmentarza, z wypisanymi na kamiennych tablicach nazwiskami ludzi, których dawno nikt już nie pamiętał, tylko nadawały grozy temu miejscu. Zapomniane mogiły, niektóre tylko zaklęciami podtrzymywane przed zapadnięciem się w podmokłą glebę, odznaczały się upiornie na tle ciemności nocy, otoczone mgłą, która nieustannie, choć powoli unosiła się ku górze. Wiekowe drzewa, których korzenie dawno przeryły już ścieżki i stanowiły niebezpieczne pułapki dla nieostrożnych przechodniów, zdawały się szeptać coś między sobą szeleszcząc i pojękując.
W końcu dotarł do celu. W jego nozdrza uderzył zapach świeżych lilii, które zalegały na grobie jego ojca od dwóch dni. Zerknął na księżyc, który niewinnie wyglądał zza chmur i przez który nie mógł być na pogrzebie ojca, albowiem pełnia i przemiana w wilkołaka skutecznie mu to uniemożliwiły. Przykucnął i spojrzał na imię i nazwisko swego ojca wypisane na nagrobnej płycie, tuż nad imionami jego babci. Poczuł jak pod powiekami zbierają mu się łzy, którym pozwolił swobodnie popłynąć po swoich policzkach. Zamknął oczy i przywołał w pamięci obraz ojca. Jego uśmiechniętą twarz, liczne zmarszczki, okalające zmęczone oczy. Tubalny, wesoły głos. Wpatrywał się w jego imię, które teraz zdawało się tak obce, tak dalekie…


* * *


       Pokój wspólny był tego wieczoru niezwykle cichy. Gryfoni wciąż nie mogli pogodzić się z ogromem nieszczęścia, jaki w jednej chwili spadł na nich i na ich przyjaciół. Czasami słychać było cichy, nienaturalny śmiech, który milkł od razu, przytłoczony ciszą i smutkiem zalegającymi ciężko w powietrzu.
Wiele foteli stało pustych, wielu ludzi było w domach, pielęgnując, bądź żegnając na zawsze swych krewnych i przyjaciół.
Huncwoci siedzieli przy kominku wraz z Ann i Susan. Żadne z nich się nie odzywało, każde pogrążone we własnych, niewesołych rozmyślaniach.
James wpatrywał się smętnie w kominek, myśląc o Remusie i jego ojcu. Dobrze znał Bernarda Lupina, nieraz gdy bywał w niewielkim domku przyjaciela, jego ojciec wróciwszy z pracy, zawsze chętnie rozmawiał z chłopcami, żartował. Huncwoci darzyli go wielką sympatią i dobrze wiedzieli jak bardzo Lunatyk związany był ze swoim ojcem. Oparł głowę o zagłówek fotela, próbując sobie wyobrazić, jak on by się czuł, gdyby jego ojciec… Wyrzucił prędko tę myśl z głowy.


* * *


       Mały chłopiec przebiegł ze śmiechem przez ulicę. Dzień powoli chylił się ku zachodowi nad krętą, zadbaną uliczką, a okna niewielkich, ubogich domów skrzyły się w blasku zachodzącego słońca. Mężczyzna o dobrotliwej, zmęczonej twarzy wychylał się przez płot ze swego ogrodu i patrzył za biegnącym chłopcem.
- Remusie! – zawołał za nim, gdy zauważył, że jego syn, kieruje się w stronę lasu. – Wróć do domu przed zmrokiem!
Zaniepokojony brakiem reakcji ze strony chłopca, zerknął z niepokojem na słońce, które coraz szybciej niknęło za horyzontem. Czym prędzej ruszył w stronę domu.
- Gdzie Remus? – spytała drobna kobieta, przerywając mieszanie w ogromnym kotle i patrząc uważnie na męża. – Chyba nie wypuściłeś go samego o tej porze? Wiesz, że dzisiaj pełnia? Słyszałeś co mówiła panna Werwick? – powiedziała ostro.
Mężczyzna spojrzał na nią uważnie.
- Wierzysz w to, co ona opowiada? – spytał, a w jego głosie słychać było lekko wyczuwalną nutkę ironii.
- Zazwyczaj nie, ale czytam gazety, Bernie. Poza tym, coraz częściej ludziom znikają nie tylko kury, ale również krowy, czy świnie. Zniszczone ogrodzenia. Gdyby coś się stało naszemu synowi… - powiedziała, a głos jej lekko zadrżał.
Remus był ich jedynym dzieckiem, o które bardzo długo się starali. A że nie mogli mieć więcej dzieci, Remus stał się ich oczkiem w głowie.
Mężczyzna zbladł, wyjrzał przez okno i przerażony stwierdził, że noc już niemal zapadła, a księżyc w pełni wyłaniał się powoli zza chmur. Sprawdził różdżkę w kieszeni i prędko wyszedł na podwórko, śledzony zaniepokojonym spojrzeniem żony.
Ruszył w stronę zakrętu, za którym ostatnio widział syna. Jego serce waliło jak oszalałe. Nie bacząc na wszelkie zasady, wyciągnął różdżkę przed siebie i podążył ścieżką niknącą w ciemności lasu…


* * *


       Drzwi dormitorium zaskrzypiały cicho, gdy ciemnowłosa dziewczyna nacisnęła lekko klamkę i weszła do sypialni. W ciemnym pokoju dostrzegła drobną postać, kulącą się na jednym z łóżek.
- Lumos – mruknęła, machając różdżką i pokój wypełnił się nikłym blaskiem. – Lily… - powiedziała cicho, patrząc na przyjaciółkę siedzącą z kolanami podciągniętymi pod brodą na jednej z poduszek. Dziewczyna tępym wzrokiem wpatrywała się w okno. Dorcas podeszła do niej i usiadła obok. Ruda ocknęła się z zamyślenia i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Meadowes.
- Dorcas, cześć – powiedziała, a dziewczyna dostrzegła w jej oczach ogromny smutek. Lily oparła głowę na jej ramieniu, jakby całkowicie zapominając o ostatnich tygodniach wzajemnej ignorancji. – Uwierzysz, że ojciec Remusa nie żyje? Bywałam u nich w domu, znałam go. Był takim miłym mężczyzną, takim dobrym ojcem. Tak żal mi Remusa… Och, gdy pomyślę, że i moich rodziców mogłoby to spotkać – powiedziała, a głos jej zadrżał. Dorcas pogładziła ją po włosach.
- Wiem Lily, wiem… Dlatego, musimy to jakoś powstrzymać. Nie możemy pozwolić, żeby to dalej się działo, a przede wszystkim… Musimy trzymać się razem.
- Wiem, Dorcas. – Lily odsunęła się od niej i usiadła prosto, jakby przypominając sobie o tym murze nieporozumień, który tak bardzo je od siebie oddzielił. Spoglądały na siebie przez chwilę w milczeniu, wspominając ostatnie tygodnie.
- Przepraszam cię, Lily – wypaliła w końcu Dorcas. – Zapomniałam o was wszystkich, ignorowałam cię, tak mi wstyd… Przyjaciółki tak się nie zachowują – powiedziała w końcu, spuszczając wzrok.
- Ja też cię przepraszam. – Evans zerknęła na przyjaciółkę. – Nie byłam wcale lepsza. Też cię ignorowałam, nie rozmawiałam z tobą. Nie byłam dobrą przyjaciółką przez ten ostatni czas – powiedziała, a w jej głosie słychać było poczucie winy. Dziewczyny spojrzały na siebie niepewnie i już po chwili padły sobie w ramiona, płacząc i śmiejąc się na przemian.



* * *



       Remus machnął patykiem, udając, że właśnie powalił na ziemię jednego z przeciwników i zaśmiał się tryumfalnie. Skoczył na pień jednego z leżących nieopodal drzew i spojrzał wokół siebie władczym wzrokiem, jak król patrzący na swoje włości. Zimny wiatr zawiał go od tyłu, przynosząc dziwny zapach zgnilizny i chłopiec wrócił do rzeczywistości, oglądając się z przestrachem za siebie. Utkwił wzrok w najbliższym krzewie, który poruszał się lekko, jakby trącony przez kogoś. Chłopiec, wystraszony, zeskoczył na ziemię. Całkowicie zapomniał o upływie czasu. Spojrzał na niebo, które już dawno powlekło się granatem. Dostrzegł księżyc w pełni, jaśniejący nad wysokimi drzewami i zadrżał, nękany złym przeczuciem. Rozejrzał się czujnie dookoła, czując na sobie czyjś wzrok. Zdawało mu się, że dostrzegł parę żółtych, świecących oczu między drzewami, jednak gdy mrugnął już ich nie było. Przestraszony ruszył biegiem w drogę powrotną. Zdawało mu się, że wiatr woła jego imię. Przyspieszył. Nagle zamarł, gdy do jego uszu dobiegło gardłowe warczenie. Przestraszony dostrzegł tę samą co wcześniej parę żółtych, świecących oczu, po przeciwległej stronie ścieżki. Zlękniony cofnął się o kilka kroków, gdy nagle zamarł, widząc przed sobą przerażające stworzenie, wyłaniające się z mroku.
Był to straszny, mrożący krew w żyłach widok. Bestia, stojąca naprzeciw chłopca, wyglądem przypominała wyrośniętego wilka. Jakby tego było mało, potwór stał na dwóch nogach, wzrostem niemalże dwukrotnie przewyższając normalnego człowieka. Żółte ślepia utkwił w przerażonej twarzy chłopca. Z jego otwartego pyska wystawała para odrażających, żółtych kłów, z których ślina skapywała na ziemię. Z gardła dobywał się groźny warkot. Remus stał nieruchomo, nie mogąc oderwać wzroku od stworzenia, gdy nagle bestia przysiadła na tylnych łapach, zawyła głośno i rzuciła się na chłopca. Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Młody Lupin uchylił się w ostatniej chwili, jednak potwór nie odpuścił. Natychmiast zawrócił i skoczył, celując najwyraźniej w szyję, jednak chłopiec odskoczył i kły wilkołaka wbiły się w ramię chłopca. Remus z krzykiem upadł na ziemię, z krwiożerczą bestią uczepioną jego ramienia. Próbował się wyrwać, lecz tym tylko pogarszał swoją sytuację. Zęby potwora coraz bardziej raniły jego rękę.
Nagle zwierzę odskoczyło gwałtownie od chłopca, warcząc groźnie. Czerwony promień pomknął w jego kierunku, za nim kolejny. Wilkołak cofał się krok po kroku, wpatrując się w stojącego przed nim człowieka. Bernard Lupin mierzył różdżką w bestię i ciskał w nią wszelkie znane mu zaklęcia. Po chwili pomarańczowy promień pomknął w stronę wilkołaka, godząc go w brzuch. Bestia zawyła głucho. Gdy po raz kolejny zaklęcie trafiło ją w pierś, zatoczyła się żałośnie i uciekła między drzewa. Mężczyzna wiedząc, że ma niewiele czasu, rzucił się w stronę swojego syna. Spojrzał na jego poszarpane ramię i zakrwawiony obojczyk. Chwycił go prędko, lecz delikatnie w ramiona i obróciwszy się w miejscu znikł z cichym trzaskiem. Jedynie plamy krwi, szybko wsiąkające w ziemię, były oznakami tego, co się tam przed chwilą wydarzyło.


* * *


       Remus stał nad grobem swego ojca, przywołując w pamięci zamazane wspomnienia dzieciństwa już po ugryzieniu. Pamiętał jak tata opiekował się nim, siedząc przy nim wraz z matką dniami i nocami. Jak do nocy czytywał mu „Baśnie barda Beedle’a”. Teraz, gdy był starszy doceniał to jeszcze bardziej. Wiedział, że jego ojciec ciężko pracował, jednak potrafił do rana siedzieć przy jego łóżku, opowiadając mu przeróżne historie. Oparł się o murek, stojący obok grobu i zamyślił się. Bał się wracać do domu. Bał się, że nie będzie wiedział co powiedzieć swojej mamie, która co chwilę chlipała w chusteczkę. Remus wiedział, jak bardzo jego matka kochała swego męża i widział jak przeżywa teraz tę stratę. Chciał jej pomóc jednak bał się, że nie będzie wiedział jak. Rzucił ostatnie spojrzenie na nagrobek i ruszył w drogę powrotną do domu. Mgła otaczała go zewsząd, jednak on parł niestrudzenie naprzód.
Gdy wszedł do niewielkiego, zadbanego domku, uderzyła go ta cisza, tak kiedyś rzadka w ich rodzinie. Teraz zdawała się zalegać w każdym kącie niewielkiego mieszkania, jak ciężki kurz. Remus przeszedł obok swego podniszczonego plecaka, który już czekał obok drzwi, aż następnego ranka chłopak zarzuci go na plecy i wyruszy z powrotem do szkoły. Wszedł do kuchni i dostrzegł matkę, stojącą przy oknie. Odwróciła się do niego i Remus zauważył jej zaczerwienione oczy.
- Martwiłam się o ciebie – powiedziała cicho z troską w głosie.
Remus spuścił wzrok.
- Przepraszam, ale… chciałem się z nim… pożegnać – powiedział cicho. Kobieta odwróciła spojrzenie, kryjąc łzy, które na nowo zalśniły w jej oczach.
- Rozumiem… On bardzo cię kochał. Zawsze. Nigdy sobie nie wybaczył, że puścił cię wtedy samego. Że nie zawrócił cię wtedy do domu – powiedziała, a głos jej drżał. Odwróciła się do okna. Remus dostrzegł jak ukradkiem ociera policzki. Podszedł do niej i objął ją niezdarnie. Kobieta wtuliła się w niego, mocząc od łez jego sweter.
- Oboje nas bardzo kochał – powiedział cicho. – I mnie też go bardzo brakuje, ale nadal mamy siebie. Kocham cię, mamo – powiedział tuląc się do niej tak, jak zawsze gdy był jeszcze małym chłopcem i budził się w nocy nękany złym snem.
- Też cię kocham, Remusie. Zawsze będę – powiedziała, całując go w czoło. Chłopak dotknął policzków i ze zdziwieniem stwierdził, że również płacze. Usiadł ciężko na krześle i spojrzał na swoją matkę robiącą herbatę i ocierającą ukradkiem pojedyncze łzy, które od czasu do czasu spływały po jej bladych policzkach. Zawsze pijali herbatę w smutne wieczory, bo, jak mawiał jego ojciec: „Nie ma nic bardziej uspokajającego, niż słodka, gorąca herbata w ulubionym kubku.”
Remus uśmiechnął się, przypominając sobie zabawną minę ojca zawsze, gdy wypowiadał te słowa


* * *


       Ogień trzaskający w kominku rozjaśniał mrok Pokoju Wspólnego. Zegar już dawno wybił drugą w nocy. Lily i Syriusz siedzieli w pokoju wspólnym, rozmawiając przyciszonymi głosami. Godzinę wcześniej chłopak natknął się na nią wracając z nocnej przechadzki po zamku. Dziewczyna siedziała samotnie przy kominku.
- Nie potrafię zasnąć – odparła, gdy zapytał się co robi w pokoju o tak późnej porze.
- To podobnie jak ja. - Usiadł ciężko w fotelu obok. - Myślałem, że spacer pomoże mi trochę się uspokoić, ale niewiele to pomogło.
- Ostatnie dni były ciężkie.
Syriusz kiwnął głową.
- Nie mogę powstrzymać myśli o Remusie. Ciągle zastanawiam się jak ja zareagowałabym na taki list. A tego najbardziej się boję. Przecież moi rodzice to mugole, nawet nie potrafiliby się obronić.
- Słyszałem o mugolskich broniach dalekiego zasięgu. Ponoć mają całkiem niezłą skuteczność.
- To prawda. Ale moi rodzice raczej nie są z gatunku tych, co posługiwaliby się bronią. A twoi rodzice? Nie martwisz się o nich?
Syriusz zaśmiał się gorzko.
- O nich się nie martwię. Nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że żarliwie popierają to, co się dzieje.
Lily zachłysnęła się powietrzem.
- Jak to?
- Moja rodzina jest inna niż ja, o czym chyba wiesz. Mamy inne poglądy, inaczej postrzegamy ludzi. Dla nich ludźmi wartymi swego miana są tylko i wyłącznie członkowie rodów czystej krwi. – Syriusz prychnął. – Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, kto kim jest z pochodzenia. Nie wiem czy wiesz, ale w te wakacje uciekłem z domu. To znaczy, wyprowadziłem się. – na jego twarzy pojawił się pogardliwy uśmiech.
- Ale dokąd? – Lily patrzyła na niego zaskoczona.
- Do Jamesa. – na twarzy młodego Blacka pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Lily patrzyła na niego szczerze zdumiona.
- Nie wiedziałam… A jego rodzice…?
- To oni mi to w sumie zaproponowali. Nie myśl, że przyszedłem sobie do domu Jamesa i jego rodziców, z oświadczeniem, że od dziś mieszkam z nimi. – Uśmiechnął się łobuzersko. – Chociaż gdyby Rogacz mieszkał sam, pewnie nie miał by wiele do gadania… - mrugnął do niej okiem, na co Lily parsknęła cichym śmiechem. – Jednak nie o tym mieliśmy rozmawiać.
Uśmiech zamarł na ustach dziewczyny. Powróciło napięcie.
Syriusz westchnął.
- Na czym to ja… Ach, tak, wyprowadziłem się. Dlaczego? Cóż Lily, od najmłodszych lat byłem wychowywany w duchu wyższości czystej krwi. Będąc małym brzdącem nie zdawałem sobie do końca sprawy z tego jak te poglądy są niewłaściwe. Sądziłem, że wszystko jest tak jak powinno, a może to dlatego, że nie miałem styczności z ludźmi spoza czarodziejskich rodzin takich jak nasza? Nie wiem. W każdym razie, z wiekiem zacząłem dostrzegać niewłaściwość tych poglądów. W mojej rodzinie było kilkoro ludzi o właściwych poglądach, niestety, nie widywałem ich często. Moi rodzice widzieli co się ze mną dzieje i nie pochwalali tego. Widzieli, że zadaję trudne pytania, że jestem o wiele zbyt tolerancyjny do Mugoli, że… Że zaprzyjaźniłem się z jednym z nich. – smutny uśmiech pojawił się na twarzy Syriusza. Zamilkł na chwilę, pogrążając się we wspomnieniach dawno minionego dzieciństwa. Lily patrzyła na niego ze współczuciem.
- Miałem kilka lat, gdy na podwórku, niedaleko mojego domu spotkałem chłopca, mugola. Byłem dzieckiem. Zapomniałem o przestrogach rodziców, gdy tylko jego piłka poturlała się w moją stronę. Bawiliśmy się cały dzień i wtedy zrozumiałem, że mugole wcale nie są gorsi. Zrozumiałem, że są normalni, jak ty i ja, jak każdy z mojej rodziny, i że nie są bezrozumnymi głupolami, jak to próbowali mi wmówić moi rodzice.
Z ust Lily wyrwał się okrzyk oburzenia. Syriusz spojrzał na nią ponuro.
- Nie chciałabyś słyszeć co jeszcze o nich mówili… Przez dłuższy czas udawało mi się utrzymywać tę znajomość w tajemnicy. Wiedziałem, że gdyby rodzice się dowiedzieli, zabroniliby mi się z nim spotykać, a tego nie chciałem. Miałem wtedy osiem lat. Niestety… Pewnego dnia, moja kuzynka Bellatrix nas zobaczyła i wszystko się wydało. Nigdy nie widziałem matki tak wściekłej. Wtedy widziałem Boba po raz ostatni. Później jakby on i jego rodzina wyparowali. – Syriusz pokręcił głową. – Jednak od tamtego czasu byłem już pewien tego, że poglądy mojej rodziny są złe, a moi rodzice, widząc co się ze mną dzieje, próbowali mnie zmienić, jednak ja byłem uparty. Chcieli, żebym był jak Regulus. – głos młodego Blacka stwardniał, gdy wymawiał imię brata. – On zawsze był najlepszy, najukochańszy… Był takim Blackiem, jakiego chcieli rodzice. – w jego głosie słychać było pobrzmiewającą gorycz. Dopiero teraz Lily zobaczyła prawdziwe oblicze Blacka. Zrozumiała, że wieczne żarty i popisywanie, to tylko maska, chęć wzbudzenia zainteresowania i uznania, których w dzieciństwie doznał tak niewiele, ze strony ludzi, którzy powinni go kochać najbardziej na świecie.
Gdy skończyli rozmawiać dochodziła czwarta. Syriusz podniósł się niechętnie z fotela.
- Myślę, że pora na sen. Za trzy godziny mam trening. James mnie zabije jeśli będę nieprzytomny. A raczej na pewno będę.
- Idźmy spać więc – uśmiechnęła się do niego. - Syriuszu – zawołała go jeszcze. - Miałam o tobie błędne mniemanie.
Chłopak uśmiechnął się na te słowa.
- Ty też nie jesteś taka najgorsza, Evans. Widzisz, my to nie tylko żarty i żarty. Powinnaś o tym pamiętać, także jeśli chodzi o Jamesa. - Lily uśmiechnęła się lekko. - Dobranoc.
- Dobranoc.

* * *


- Syriuszu, wstawaj! Czas na trening. – James stanął nad nim, zakładając ręce na biodra.
Ten tylko mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi i przykrył głowę kołdrą.
- Łapa... - James odkrył głowę Syriusza.
Zero reakcji.
- Syriuszu Black, jako twój kapitan każę ci wstać – powiedział władczym tonem, zrywając kołdrę z przyjaciela.
- Zamknij się James… - mruknął Remus ze swojego łóżka. – My tu próbujemy spać.
- Przepraszam, Remus.
Potter zdesperowany chwycił różdżkę i stanął nad Blackiem.
- Skoro nie mam innego wyjścia… - powiedział i machnął różdżką zamaszyście. Syriusz z rykiem poderwał się z łóżka. W końcu nic tak nie budzi jak lodowata woda.
- Na gacie Smarka, co ty wyprawiasz?! – Syriusz spojrzał wściekły na Jamesa i jego różdżkę. - Dlaczego mnie budzisz?
- Trening – odparł James szczerząc zęby. – Ubieraj się, zaraz zaczynamy.
- Zwariowałeś – jęknął Syriusz i zaczął się ubierać. Czekał go ciężki dzień.



>> Następny rozdział >>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.