BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 18: Rozmowy wśród liści i porażka Jamesa

Wielka Sala rozbrzmiewała śniadaniowym gwarem. Promienie słońca wpadały przez wysokie okna i tańczyły na ścianach komnaty. Zapach przeróżnych pyszności unosił się w powietrzu zachęcająco. Kolejni uczniowie pojawiali się przy stołach i zachłannie spoglądali na zgromadzone na nich smakołyki. Uważny obserwator spoglądając na to wszystko dostrzegłby jeszcze, że tego ranka wyjątkowo wszyscy są uśmiechnięci, nikt nigdzie się nie spieszy, a szmer luźnych rozmów słychać w każdym zakątku Sali. Ale… W końcu była sobota! Jeden z najbardziej lubianych dni przez uczniów Hogwartu, gdy można było spać do późna, a widmo poniedziałkowych zajęć lekcyjnych nie straszyło jeszcze tak bardzo.
Szczupła dziewczyna z burzą kręconych loków na głowie pojawiła się w drzwiach. Z lekkim uśmiechem na twarzy spojrzała na zgromadzonych w Sali uczniów, jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy spojrzała na stół Gryfonów.
No tak, trening. Prawie zapomniała. Poczuła lekkie ukłucie w sercu. Dlaczego jeszcze się łudziła, że może coś z tego będzie?
- Lora, tutaj! – grupka chłopaków z jej rocznika machała do niej zza stołu Krukonów. Blondynka uśmiechnęła się lekko i podeszła do nich pewnym krokiem. Nie wiedząc czemu, dobry humor, który towarzyszył jej od przebudzenia, wyparował.
- Jak się spało? – spytał rudy chłopak, uśmiechając się do niej znad miski z owsianką, gdy tylko usiadła na wolnym miejscu.
- Dobrze. W końcu udało mi się wyspać porządnie. – uśmiechnęła się lekko.
- A gdzie reszta dziewczyn? – spytał patykowaty blondyn w okularach.
- Jeremiemu tylko dziewczyny w głowie. – zaśmiał się siedzący obok niego brunet, mrugając porozumiewawczo do Lory. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Szykowały się jeszcze, gdy wychodziłam. Powinny za chwilę przyjść. – powiedziała sięgając po półmisek z tostami, leżący przed nią.
Podczas gdy ona jadła, reszta męskiego towarzystwa powróciła do przerwanej wcześniej rozmowy na temat quidditcha. Ona zagłębiła się we własnych, nie za wesołych rozmyślaniach. Myślała o Syriuszu. Chyba powinna z nim porozmawiać. Wyjaśnić pewne sprawy. Sama nie była w końcu pewna co się między nimi dzieje. W sumie nie wiedziała czy w ogóle coś się dzieje.
Zdecydowanie wstała od stołu, akurat w momencie, gdy podeszły do nich jej współlokatorki. Te spojrzały na nią pytająco.
- Muszę się przewietrzyć – powiedziała wymijająco.



* * *


- A ta dalej śpi. – Dorcas weszła do dormitorium i spojrzała na Rudą, leżącą w niezmienionej od dwóch godzin pozycji. Meadowes zerknęła na zegar, wiszący na ścianie i pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Coś ty robiła w nocy? – szepnęła, podchodząc do niej i poprawiając jej kołdrę, która zsunęła się do połowy z łóżka. Uśmiechnęła się na widok bezbronnej miny przyjaciółki. Wciąż z uśmiechem na twarzy zabrała się za ścielenie swojego łóżka. Zdecydowanym ruchem otworzyła na oścież jedno z okien, aby wpuścić trochę świeżego powietrza. Zamknąwszy oczy wystawiła twarz do słońca. Po chwili otworzyła oczy i zamrugała kilka razy, czekając aż jej oczy przyzwyczają się do nadmiernej jasności. Spojrzała w stronę lasu, gdzie drzewa już dawno powlekły się odcieniami brązu i czerwieni. Promienie listopadowego słońca sprawiały wrażenie, że las wydawał się o wiele bardziej magiczny niż zwykle. Uśmiechnęła się. Dawno już nie było tak wspaniałej pogody. Odeszła od okna i podeszła do kufra.
Tak, to wymarzony dzień na spacer” – przeszło jej przez myśl, gdy wciągała przez głowę ciepły, czerwony sweter.


Drzwi zamknęły się za nią cicho i dormitorium ponownie pogrążyło się w sennej ciszy i bezruchu. Chłodny wiatr, napływający przez okno, poruszał leniwie purpurową zasłoną. Rudowłosa dziewczyna, odsypiająca spokojnie nieprzespaną noc otwarła leniwie jedno oko. Zerknęła na opustoszałe łóżka przyjaciółek i zamknęła je z westchnieniem. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała karcąco na nie zamknięte okno. Z zaspaną miną wstała i poczłapała do niego leniwie. Powolnym ruchem przymknęła je lekko i poczłapała z powrotem w stronę łóżka. Padła na zmiętą pościel i przeciągnęła się porządnie. Ziewnęła głośno, po czym spojrzała na zegar. Nie wierząc własnym oczom, że spała tak długo, zwlokła się z łóżka i ruszyła w stronę łazienki.
- No, Evans, nie wyglądasz tak źle. – powiedziała do siebie, spoglądając na swe rozczochrane i blade odbicie widoczne w lustrze, po czym parsknęła cichym śmiechem i zabrała się za poranną toaletę.


* * *


- Idziesz, James? – Syriusz oparł się o drzwi i spojrzał na opustoszałą szatnię.
- Daj mi jeszcze chwilę. Muszę tu sprzątnąć. – usłyszał odpowiedź, dobiegającą zza drzwi prowadzących do niewielkiego gabinetu, gdzie kapitanowie mieli przeróżne pomoce, z których mogli korzystać przy prowadzeniu treningów.
Syriusz przewrócił oczami i oparł twarz o chłodny mur.
- Wiesz co, ja idę. Padam z nóg, zobaczymy się w zamku. – krzyknął i nie czekając na odpowiedź wyszedł z szatni, trzaskając drzwiami. James wystawił głowę i spojrzał przez okno za oddalającym się przyjacielem. Nie miał pojęcia co w niego wstąpiło.

Młody Black zarzucił miotłę na ramię i ruszył powoli w stronę zamku. Oczy mu się zamykały, a wszystkie mięśnie krzyczały w tępym bólu. O niczym innym nie marzył, jak o tym, żeby położyć się do łóżka i zasnąć. Kompletnie obojętny na piękno otaczającej go przyrody szedł miarowymi krokami, patrząc tępo przed siebie. I być może nie czułby się aż tak fatalnie, gdyby nie zobaczył dwójki młodych ludzi, bawiących się liśćmi na skraju Zakazanego Lasu. Zamarł na chwilę, zauważywszy dziewczynę w czerwonym swetrze, która ze śmiechem zbierała kolorowe liście. Z zaciętą miną ruszył przed siebie, czując lekkie ukłucie w sercu.
- „Przecież to tylko ta przemądrzała Meadowes. Nie ma czym się przejmować.” – przekonywał sam siebie, czując coraz większy ucisk w okolicach klatki piersiowej. Tak skoncentrował się na tym co właśnie zobaczył, że nawet nie zauważył jak wpadł na kogoś.
- Syriuszu, akurat szłam do ciebie. - Lora patrzyła na niego niepewnie.
- No to mnie znalazłaś – powiedział niezbyt miłym tonem, mierząc ją wzrokiem.
- Chciałam porozmawiać. – zaczęła niepewnie.
Black westchnął cicho.
- O czym?
Blondynka wpatrywała się w niego uważnie.
- O nas… to znaczy o tym co się między nami dzieje, a raczej działo – poprawiła się szybko, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Syriusz wytrzymał jej spojrzenie, dziewczyna spuściła oczy. – Co się stało? – spytała w końcu. – Wydawało mi się, że coś między nami jest.
Syriusz zamyślił się. Nie był przyzwyczajony do takich rozmów. Zazwyczaj kończył swoje związki, nawet się nad tym nie zastanawiając, a teraz..? Może to dlatego, że Lora była trochę inna niż jego dotychczasowe „dziewczyny”. Była inteligentna, nie reagowała tak silnie na jego zaloty jak inne. Może dlatego, tak rzadko interesowała się chłopakami? O wiele lepiej czuła się wśród dat historycznych lub zasad kodeksu magicznego. Tam nie musiała się przejmować błahostkami.
- Doszedłem do wniosku, że… Bardzo fajna z ciebie dziewczyna, ale chyba nie jesteśmy dla siebie stworzeni. – powiedział sucho, ratując się swoim standardowym tekstem.
- Aha. – Lora poczuła jak pod jej powiekami zbierając się łzy. Przełknęła je szybko i spojrzała na niego odważnie. – Szkoda, że nie powiedziałeś mi tego wcześniej.
- Przepraszam – powiedział trochę mniej suchym tonem. Nie wiedział jak się zachować. W tej sytuacji przeważnie jego byłe, wpadały w coś w rodzaju histerii, a od Lory bił taki spokój. Lubił ją, naprawdę ją lubił, jednak zdał sobie sprawę, że… nie tego szuka. Posłał jej pokrzepiający uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła go smutno.
- Wybacz mi, ale jestem wykończony po treningu… - zaczął.
- Jasne, nie zatrzymuję cię. – Dziewczyna odsunęła się, robiąc mu przejście. Chłopak wyminął ją i ruszył w stronę zamku.
Lora patrzyła za nim, czując łzy zbierające się jej pod powiekami. Tym razem pozwoliła im swobodnie płynąć po policzkach.


* * *


        Drzwi Sowiarni otworzyły się przed nią cicho. Powoli podeszła do okna i oparła się o parapet. Wyciągnęła z kieszeni kawałek pergaminu, pióro oraz niewielki przenośny kałamarz. Zamyśliła się. Co mogła napisać? Tyle pytań kłębiło się w jej głowie, tyle wątpliwości, jak miała przelać je na papier? Czy aby na pewno był to dobry pomysł? Wyjrzała przez okno. Spojrzała na widoczne na horyzoncie szczyty odległych gór, na liście niesione wiatrem. Patrzyła na uczniów, spacerujących po błoniach, cieszących się piękną pogodą. Dostrzegła daleko Dorcas z Ithanem, spacerujących niedaleko chatki Hagrida, dostrzegła Syriusza wchodzącego do zamku. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy zobaczyła Jamesa idącego w stronę zamku z miotłą na ramieniu.
- Lily?
Odwróciła się na dźwięk znajomego głosu. Nie słyszała dźwięku otwieranych drzwi.
- Matt… - spojrzała na niego niepewnie. Dostrzegła jak mizernie wygląda. Był bardzo blady. Nie wiedziała jak się zachować. Nie rozmawiała z nim od kiedy… Przypomniała sobie tamten dzień po imprezie u huncwotów, gdy siłą chciał ją zmusić by z nim porozmawiała, jaki był wtedy zły. Jak Syriusz i James stanęli w jej obronie.
A teraz wyglądał tak mizernie. Słyszała, że matka rodzeństwa Johnson jeszcze się nie obudziła ze śpiączki, po zamachu na Pokątnej. Jednak Marta, w przeciwieństwie do niego, została w domu, a on wciąż był w szkole.
Spojrzała na niego niezdecydowana. Matt wziął głęboki oddech.
- Chciałem cię przeprosić – powiedział w końcu, patrząc na nią smutno. – Wiem, że pewnie nie chcesz, abyśmy wrócili do tego co było… - zawiesił głos, jakby licząc, że dziewczyna zaprzeczy, jednak Lily milczała, patrząc na niego uważnie. – Ale chciałbym, żebyśmy chociaż mogli być przyjaciółmi – podjął po chwili. – Wiem, że zachowałem się jak skończony dupek i że nadal pewnie masz do mnie żal.
Umilkł, patrząc na nią wyczekująco, jednak dziewczyna milczała.
- Zgoda? – spytał wyciągając rękę. – Wybaczysz mi?
- Zgoda – odpowiedziała, z wahaniem ujmując jego rękę. Faktycznie, nie chciała powrotu do tego co było, całe zauroczenie Johnsonem przeszło jej w dzień pamiętnej imprezy, jednak widząc jego zmizerowaną twarz i podkrążone oczy nie mogła mu odmówić.
Na ustach chłopaka pojawił się cień uśmiechu.
- Dziękuję.
Odwzajemniła uśmiech.
- Słyszałam o twojej mamie. Bardzo mi przykro - przerwała, widząc, że przez twarz chłopaka przebiegł dziwny skurcz. – Będzie dobrze – dodała po chwili.
Chłopak spuścił wzrok.
- Tak… Dzięki Lily – powiedział nieswoim głosem.
Nie wiedząc jak się zachować, sięgnęła po pergamin i pióro leżące na parapecie i włożyła je do kieszeni kamizelki, zarzuconej na sweter.
- Jestem umówiona z koleżanką z bibliotece – skłamała na poczekaniu, nie wiedząc jak się zachować wobec Matta.
- Jasne. – Chłopak odwrócił wzrok. W jego głosie można było wyczuć gorycz.
- Trzymaj się. Będzie dobrze. – powiedziała szczerze, poklepała go po ramieniu i opuściła prędko sowiarnię. Owinęła się szczelniej kamizelką i ruszyła w stronę zamku, trawiąc w myślach to, co właśnie zaszło.



* * *


         James szedł powoli w stronę zamku rozkoszując się piękną pogodą. W oddali dostrzegł Syriusza, rozmawiającego z jakąś dziewczyną. Uśmiechnął się pod nosem.
Cały Łapa.” – przeszło mu przez myśl. Jednak po chwili zobaczył jak Syriusz odchodzi, zostawiając dziewczynę samą… dopiero wtedy ją poznał. Lora. Zbliżał się coraz bliżej, jednak ona chyba go nie widziała. Gdy przechodził obok niej usłyszał ciche pociągnięcie nosem i zorientował się, że dziewczyna płacze.
- Wszystko w porządku? – spytał podchodząc do niej.
Dziewczyna podskoczyła wystraszona.
- Ach to ty, James. – powiedziała z ulgą, ocierając prędko oczy. – Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że to… Black.
Chłopak spojrzał na nią ze współczuciem.
- Co się stało?
Dziewczyna umilkła, nie będąc pewną czy może mu zaufać.
- Jeżeli nie chcesz rozmawiać, to zrozumiem…
- Nie. – weszła mu w słowo dziewczyna.
Chłopak spojrzał na nią lekko zaskoczony.
- Po prostu czasem nie ma się pojęcia, że odbierało się coś w kompletnie niewłaściwy sposób. I zdanie sobie z tego sprawy jest zawsze bolesne.
- Doskonale cię rozumiem… - powiedział James. Dziewczyna spojrzała na niego ze zrozumieniem. – Ale zawsze wszystko w końcu jakoś się układa. – dodał po chwili, posyłając jej lekki uśmiech.
Dziewczyna odwzajemniła go lekko, przy czym zadrżała.
- Zimno ci? – spytał James, zauważając drżenie dziewczyny.
- Trochę. Nie wzięłam kurtki.
- Masz, weź moją. – chłopak zdjął prędko swoją kurtkę i podał dziewczynie, która zawahała się czy ją przyjąć. – Nie martw się, mam jeszcze ciepły sweter. – powiedział ze śmiechem, widząc jej wahanie. Dziewczyna w końcu ubrała jego kurtkę.
- Dziękuję. – powiedziała z wdzięcznością. – Od razu lepiej. Mieliście trening? – spytała po chwili, patrząc na miotłę na ramieniu Jamesa. Chłopak przytaknął i już po chwili opowiadał jej wesoło o minionym treningu.


* * *


          Lily szła szybkim krokiem w stronę szkoły. Słońce skryło się za pojedynczą chmurą i zrobiło się dziwnie chłodno. Wyszła na główny dziedziniec szkoły. Gdy była przy drzwiach odwróciła się, słysząc znajomy głos. W oddali zobaczyła Jamesa z jakąś dziewczyną. Mina jej zrzedła, jednak szybko się otrząsnęła z niemiłego uczucia, jakie ją ogarnęło. Prędko weszła do szkoły, nie patrząc dłużej na nich. Szybkim krokiem ruszyła do biblioteki. Chciała zająć się czymś, żeby wyrzucić wszystkie niepotrzebne myśli i problemy z głowy. Nie miała teraz czasu, żeby o tym myśleć, poza tym, jak próbowała samą siebie przekonać, nie była to jej sprawa. Lekkim krokiem weszła do biblioteki i zniknęła między regałami.

- Przepraszam, ty jesteś Lily Evans, prawda? – mały chłopiec stał przed nią wyraźnie lekko zdenerwowany. Podniosła głowę znad księgi do transmutacji.
- Tak, to ja – odpowiedziała, zerkając na niego ciekawie. Ciekawa była co pierwszoklasista może od niej chcieć. Mały miętosił w rękach jakąś karteczkę.
- Profesor Slughorn prosił, żeby ci to przekazać. – powiedział, podając jej w końcu mały zwitek pergaminu, owinięty granatową wstążeczką.
- Dziękuję. – Wzięła od niego wiadomość, uśmiechając się do niego. Chłopiec zaczerwienił się lekko i wycofał z powrotem pomiędzy regały. Dziewczyna patrzyła za nim ciekawie, dopóki nie znikł w dziale „Transmutacji Zaawansowanej”, po czym zerknęła na zwitek pergaminu, leżący przed nią na stoliku. Z westchnieniem odwinęła go i przeleciała wzrokiem po tekście.
- Sezon polowań Ślimaka, uważam za otwarty – mruknęła do siebie odkładając kartkę na bok, po czym parsknęła cichym śmiechem. Ciekawa była ilu nowych pojawi się na wtorkowym spotkaniu.



* * *


           Pokój wspólny był tego wieczora wyludniony. Wiele osób wybrało się na spacer, ponieważ był zaskakująco ciepły, jak na tę porę roku. Jednak nawet najpiękniejsza pogoda tego wieczora nie skłoniła wykończonych huncwotów do pójścia w ślady kolegów. Wszyscy byli zmęczeni i nie mieli humoru na włóczenie się po dworze. Remus, który trochę ostatnio odżył, grał z Jamesem w szachy, a Syriusz i Peter przyglądali im się leniwie z sąsiednich foteli.
- Szach i mat – powiedział Remus. James spojrzał na niego oszołomiony.
- Jak ty to robisz, że zawsze wygrywasz? – spytał w końcu lekko poirytowanym tonem.
- Nie przejmuj się, Rogaczu, z Lunatykiem jeszcze nikt przecież nie wygrał. Jego się nie da pokonać – powiedział Syriusz, uśmiechając się lekko i puszczając oko do Jamesa. - Wilkołacze zdolności – szepnął konspiracyjnie.
Remus tylko zaśmiał się w odpowiedzi.
- Lata praktyki – powiedział w końcu, po czym lekko posmutniał. – Ale tobie też szło całkiem nieźle. Może w końcu kiedyś uda ci się mnie pokonać… Za jakieś piętnaście lat?
- Ha, ha, ha. – James wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Gramy jeszcze raz?
- Pewnie. – Lupin uśmiechnął się lekko i zaczął układać ponownie figury na szachownicy.
Pogrążyli się znów w rozgrywce, gdy dziura pod portretem otworzyła się i do pokoju weszła Lily. Zobaczywszy huncwotów przy kominku, podeszła do nich z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Kto wygrywa?
- Oczywiście, że ja. Remus nie ma ze mną szans – odpowiedział James konspiracyjnym szeptem, mrugając do niej jednym okiem.
Lupin wywrócił oczami.
- Akurat – powiedział z uśmiechem na ustach.
Syriusz parsknął cichym śmiechem.
- Bo dawałem ci fory. – James uśmiechnął się szelmowsko do Lily.
- Teraz też? – Remus zmierzył go uważnym spojrzeniem.
- Teraz wyjątkowo nie – odparł Potter, robiąc ruch damą.
- Szkoda. – Lupin zrobił minę niewiniątka. – Szach i mat. Przegrałeś. Znowu.
Syriusz, Lily i Peter ryknęli śmiechem, za to James zastygł z wyrazem szoku na twarzy.
- Znowu? Nie nudzi ci się tak ciągle wygrywać? – spytał po chwili z lekkim rozdrażnieniem w głosie, jednak na jego twarzy błąkał się uśmiech. Remus tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
- Koniec, nie gram już z tobą – oznajmił James wstając od stołu. Lupin spojrzał na niego z rozbawieniem.
- Boisz się?
- Ależ skąd. Po prostu jestem zmęczony – tu James ziewnął dla lepszego efektu.
- Ja zagram. – Lily usiadła na krześle zwolnionym przez Pottera.
- Jesteś pewna, że chcesz przeżyć taką porażkę? – James spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
- Aż tak mało we mnie wierzysz? Trochę wiary w ludzi. – zaśmiała się Ruda.
- Jak sobie chcesz. Ja popatrzę.
Huncwoci obsiedli dwójkę graczy i obserwowali każdy ich ruch. Jednak po piętnastu minutach Syriusz wstał znudzony i usiadł na swoim wcześniejszym miejscu. Peter zasnął na krześle, ale James wciąż usilnie trwał na stanowisku.
- Szach i mat. – Po dwudziestu minutach Lily uśmiechnęła się do Remusa nad szachownicą.
James nie wierzył własnym oczom.
- Gratulacje. – Remus uścisnął jej dłoń. – Dobra gra.

- Zawsze grywałam z dziadkiem w święta. On mnie nauczył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.