Wielka
Sala rozbrzmiewała śniadaniowym gwarem. Promienie słońca wpadały
przez wysokie okna i tańczyły na ścianach komnaty. Zapach
przeróżnych pyszności unosił się w powietrzu zachęcająco.
Kolejni uczniowie pojawiali się przy stołach i zachłannie
spoglądali na zgromadzone na nich smakołyki. Uważny obserwator
spoglądając na to wszystko dostrzegłby jeszcze, że tego ranka
wyjątkowo wszyscy są uśmiechnięci, nikt nigdzie się nie spieszy,
a szmer luźnych rozmów słychać w każdym zakątku Sali. Ale… W
końcu była sobota! Jeden z najbardziej lubianych dni przez uczniów
Hogwartu, gdy można było spać do późna, a widmo poniedziałkowych
zajęć lekcyjnych nie straszyło jeszcze tak bardzo.
Szczupła
dziewczyna z burzą kręconych loków na głowie pojawiła się w
drzwiach. Z lekkim uśmiechem na twarzy spojrzała na zgromadzonych w
Sali uczniów, jednak uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy spojrzała
na stół Gryfonów.
No
tak, trening. Prawie zapomniała. Poczuła lekkie ukłucie w sercu.
Dlaczego jeszcze się łudziła, że może coś z tego będzie?
-
Lora, tutaj! – grupka chłopaków z jej rocznika machała do niej
zza stołu Krukonów. Blondynka uśmiechnęła się lekko i podeszła
do nich pewnym krokiem. Nie wiedząc czemu, dobry humor, który
towarzyszył jej od przebudzenia, wyparował.
-
Jak się spało? – spytał rudy chłopak, uśmiechając się do
niej znad miski z owsianką, gdy tylko usiadła na wolnym miejscu.
-
Dobrze. W końcu udało mi się wyspać porządnie. – uśmiechnęła
się lekko.
-
A gdzie reszta dziewczyn? – spytał patykowaty blondyn w okularach.
-
Jeremiemu tylko dziewczyny w głowie. – zaśmiał się siedzący
obok niego brunet, mrugając porozumiewawczo do Lory. Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech.
-
Szykowały się jeszcze, gdy wychodziłam. Powinny za chwilę
przyjść. – powiedziała sięgając po półmisek z tostami,
leżący przed nią.
Podczas
gdy ona jadła, reszta męskiego towarzystwa powróciła do
przerwanej wcześniej rozmowy na temat quidditcha. Ona zagłębiła
się we własnych, nie za wesołych rozmyślaniach. Myślała o
Syriuszu. Chyba powinna z nim porozmawiać. Wyjaśnić pewne sprawy.
Sama nie była w końcu pewna co się między nimi dzieje. W sumie
nie wiedziała czy w ogóle coś się dzieje.
Zdecydowanie
wstała od stołu, akurat w momencie, gdy podeszły do nich jej
współlokatorki. Te spojrzały na nią pytająco.
-
Muszę się przewietrzyć – powiedziała wymijająco.
*
* *
-
A ta dalej śpi. – Dorcas weszła do dormitorium i spojrzała na
Rudą, leżącą w niezmienionej od dwóch godzin pozycji. Meadowes
zerknęła na zegar, wiszący na ścianie i pokręciła z
niedowierzaniem głową.
-
Coś ty robiła w nocy? – szepnęła, podchodząc do niej i
poprawiając jej kołdrę, która zsunęła się do połowy z łóżka.
Uśmiechnęła się na widok bezbronnej miny przyjaciółki. Wciąż
z uśmiechem na twarzy zabrała się za ścielenie swojego łóżka.
Zdecydowanym ruchem otworzyła na oścież jedno z okien, aby wpuścić
trochę świeżego powietrza. Zamknąwszy oczy wystawiła twarz do
słońca. Po chwili otworzyła oczy i zamrugała kilka razy, czekając
aż jej oczy przyzwyczają się do nadmiernej jasności. Spojrzała w
stronę lasu, gdzie drzewa już dawno powlekły się odcieniami brązu
i czerwieni. Promienie listopadowego słońca sprawiały wrażenie,
że las wydawał się o wiele bardziej magiczny niż zwykle.
Uśmiechnęła się. Dawno już nie było tak wspaniałej pogody.
Odeszła od okna i podeszła do kufra.
„Tak,
to wymarzony dzień na spacer” – przeszło jej przez myśl, gdy
wciągała przez głowę ciepły, czerwony sweter.
Drzwi
zamknęły się za nią cicho i dormitorium ponownie pogrążyło się
w sennej ciszy i bezruchu. Chłodny wiatr, napływający przez okno,
poruszał leniwie purpurową zasłoną. Rudowłosa dziewczyna,
odsypiająca spokojnie nieprzespaną noc otwarła leniwie jedno oko.
Zerknęła na opustoszałe łóżka przyjaciółek i zamknęła je z
westchnieniem. Po chwili otworzyła oczy i spojrzała karcąco na nie
zamknięte okno. Z zaspaną miną wstała i poczłapała do niego
leniwie. Powolnym ruchem przymknęła je lekko i poczłapała z
powrotem w stronę łóżka. Padła na zmiętą pościel i
przeciągnęła się porządnie. Ziewnęła głośno, po czym
spojrzała na zegar. Nie wierząc własnym oczom, że spała tak
długo, zwlokła się z łóżka i ruszyła w stronę łazienki.
-
No, Evans, nie wyglądasz tak źle. – powiedziała do siebie,
spoglądając na swe rozczochrane i blade odbicie widoczne w lustrze,
po czym parsknęła cichym śmiechem i zabrała się za poranną
toaletę.
*
* *
-
Idziesz, James? – Syriusz oparł się o drzwi i spojrzał na
opustoszałą szatnię.
-
Daj mi jeszcze chwilę. Muszę tu sprzątnąć. – usłyszał
odpowiedź, dobiegającą zza drzwi prowadzących do niewielkiego
gabinetu, gdzie kapitanowie mieli przeróżne pomoce, z których
mogli korzystać przy prowadzeniu treningów.
Syriusz
przewrócił oczami i oparł twarz o chłodny mur.
-
Wiesz co, ja idę. Padam z nóg, zobaczymy się w zamku. – krzyknął
i nie czekając na odpowiedź wyszedł z szatni, trzaskając
drzwiami. James wystawił głowę i spojrzał przez okno za
oddalającym się przyjacielem. Nie miał pojęcia co w niego
wstąpiło.
Młody
Black zarzucił miotłę na ramię i ruszył powoli w stronę zamku.
Oczy mu się zamykały, a wszystkie mięśnie krzyczały w tępym
bólu. O niczym innym nie marzył, jak o tym, żeby położyć się
do łóżka i zasnąć. Kompletnie obojętny na piękno otaczającej
go przyrody szedł miarowymi krokami, patrząc tępo przed siebie. I
być może nie czułby się aż tak fatalnie, gdyby nie zobaczył
dwójki młodych ludzi, bawiących się liśćmi na skraju Zakazanego
Lasu. Zamarł na chwilę, zauważywszy dziewczynę w czerwonym
swetrze, która ze śmiechem zbierała kolorowe liście. Z zaciętą
miną ruszył przed siebie, czując lekkie ukłucie w sercu.
-
„Przecież to tylko ta przemądrzała Meadowes. Nie ma czym się
przejmować.” – przekonywał sam siebie, czując coraz większy
ucisk w okolicach klatki piersiowej. Tak skoncentrował się na tym
co właśnie zobaczył, że nawet nie zauważył jak wpadł na kogoś.
-
Syriuszu, akurat szłam do ciebie. - Lora patrzyła na niego
niepewnie.
-
No to mnie znalazłaś – powiedział niezbyt miłym tonem, mierząc
ją wzrokiem.
-
Chciałam porozmawiać. – zaczęła niepewnie.
Black
westchnął cicho.
-
O czym?
Blondynka
wpatrywała się w niego uważnie.
-
O nas… to znaczy o tym co się między nami dzieje, a raczej działo
– poprawiła się szybko, nie spuszczając wzroku z jego twarzy.
Syriusz wytrzymał jej spojrzenie, dziewczyna spuściła oczy. – Co
się stało? – spytała w końcu. – Wydawało mi się, że coś
między nami jest.
Syriusz
zamyślił się. Nie był przyzwyczajony do takich rozmów. Zazwyczaj
kończył swoje związki, nawet się nad tym nie zastanawiając, a
teraz..? Może to dlatego, że Lora była trochę inna niż jego
dotychczasowe „dziewczyny”. Była inteligentna, nie reagowała
tak silnie na jego zaloty jak inne. Może dlatego, tak rzadko
interesowała się chłopakami? O wiele lepiej czuła się wśród
dat historycznych lub zasad kodeksu magicznego. Tam nie musiała się
przejmować błahostkami.
-
Doszedłem do wniosku, że… Bardzo fajna z ciebie dziewczyna, ale
chyba nie jesteśmy dla siebie stworzeni. – powiedział sucho,
ratując się swoim standardowym tekstem.
-
Aha. – Lora poczuła jak pod jej powiekami zbierając się łzy.
Przełknęła je szybko i spojrzała na niego odważnie. – Szkoda,
że nie powiedziałeś mi tego wcześniej.
-
Przepraszam – powiedział trochę mniej suchym tonem. Nie wiedział
jak się zachować. W tej sytuacji przeważnie jego byłe, wpadały w
coś w rodzaju histerii, a od Lory bił taki spokój. Lubił ją,
naprawdę ją lubił, jednak zdał sobie sprawę, że… nie tego
szuka. Posłał jej pokrzepiający uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła
go smutno.
-
Wybacz mi, ale jestem wykończony po treningu… - zaczął.
-
Jasne, nie zatrzymuję cię. – Dziewczyna odsunęła się, robiąc
mu przejście. Chłopak wyminął ją i ruszył w stronę zamku.
Lora
patrzyła za nim, czując łzy zbierające się jej pod powiekami.
Tym razem pozwoliła im swobodnie płynąć po policzkach.
*
* *
Drzwi
Sowiarni otworzyły się przed nią cicho. Powoli podeszła do okna i
oparła się o parapet. Wyciągnęła z kieszeni kawałek pergaminu,
pióro oraz niewielki przenośny kałamarz. Zamyśliła się. Co
mogła napisać? Tyle pytań kłębiło się w jej głowie, tyle
wątpliwości, jak miała przelać je na papier? Czy aby na pewno był
to dobry pomysł? Wyjrzała przez okno. Spojrzała na widoczne na
horyzoncie szczyty odległych gór, na liście niesione wiatrem.
Patrzyła na uczniów, spacerujących po błoniach, cieszących się
piękną pogodą. Dostrzegła daleko Dorcas z Ithanem, spacerujących
niedaleko chatki Hagrida, dostrzegła Syriusza wchodzącego do zamku.
Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy zobaczyła Jamesa
idącego w stronę zamku z miotłą na ramieniu.
-
Lily?
Odwróciła
się na dźwięk znajomego głosu. Nie słyszała dźwięku
otwieranych drzwi.
-
Matt… - spojrzała na niego niepewnie. Dostrzegła jak mizernie
wygląda. Był bardzo blady. Nie wiedziała jak się zachować. Nie
rozmawiała z nim od kiedy… Przypomniała sobie tamten dzień po
imprezie u huncwotów, gdy siłą chciał ją zmusić by z nim
porozmawiała, jaki był wtedy zły. Jak Syriusz i James stanęli w
jej obronie.
A
teraz wyglądał tak mizernie. Słyszała, że matka rodzeństwa
Johnson jeszcze się nie obudziła ze śpiączki, po zamachu na
Pokątnej. Jednak Marta, w przeciwieństwie do niego, została w
domu, a on wciąż był w szkole.
Spojrzała
na niego niezdecydowana. Matt wziął głęboki oddech.
-
Chciałem cię przeprosić – powiedział w końcu, patrząc na nią
smutno. – Wiem, że pewnie nie chcesz, abyśmy wrócili do tego co
było… - zawiesił głos, jakby licząc, że dziewczyna zaprzeczy,
jednak Lily milczała, patrząc na niego uważnie. – Ale chciałbym,
żebyśmy chociaż mogli być przyjaciółmi – podjął po chwili.
– Wiem, że zachowałem się jak skończony dupek i że nadal
pewnie masz do mnie żal.
Umilkł,
patrząc na nią wyczekująco, jednak dziewczyna milczała.
-
Zgoda? – spytał wyciągając rękę. – Wybaczysz mi?
-
Zgoda – odpowiedziała, z wahaniem ujmując jego rękę.
Faktycznie, nie chciała powrotu do tego co było, całe zauroczenie
Johnsonem przeszło jej w dzień pamiętnej imprezy, jednak widząc
jego zmizerowaną twarz i podkrążone oczy nie mogła mu odmówić.
Na
ustach chłopaka pojawił się cień uśmiechu.
-
Dziękuję.
Odwzajemniła
uśmiech.
-
Słyszałam o twojej mamie. Bardzo mi przykro - przerwała, widząc,
że przez twarz chłopaka przebiegł dziwny skurcz. – Będzie
dobrze – dodała po chwili.
Chłopak
spuścił wzrok.
-
Tak… Dzięki Lily – powiedział nieswoim głosem.
Nie
wiedząc jak się zachować, sięgnęła po pergamin i pióro leżące
na parapecie i włożyła je do kieszeni kamizelki, zarzuconej na
sweter.
-
Jestem umówiona z koleżanką z bibliotece – skłamała na
poczekaniu, nie wiedząc jak się zachować wobec Matta.
-
Jasne. – Chłopak odwrócił wzrok. W jego głosie można było
wyczuć gorycz.
-
Trzymaj się. Będzie dobrze. – powiedziała szczerze, poklepała
go po ramieniu i opuściła prędko sowiarnię. Owinęła się
szczelniej kamizelką i ruszyła w stronę zamku, trawiąc w myślach
to, co właśnie zaszło.
*
* *
James
szedł powoli w stronę zamku rozkoszując się piękną pogodą. W
oddali dostrzegł Syriusza, rozmawiającego z jakąś dziewczyną.
Uśmiechnął się pod nosem.
„Cały
Łapa.” – przeszło mu przez myśl. Jednak po chwili zobaczył
jak Syriusz odchodzi, zostawiając dziewczynę samą… dopiero wtedy
ją poznał. Lora. Zbliżał się coraz bliżej, jednak ona chyba go
nie widziała. Gdy przechodził obok niej usłyszał ciche
pociągnięcie nosem i zorientował się, że dziewczyna płacze.
-
Wszystko w porządku? – spytał podchodząc do niej.
Dziewczyna
podskoczyła wystraszona.
-
Ach to ty, James. – powiedziała z ulgą, ocierając prędko oczy.
– Wystraszyłeś mnie. Myślałam, że to… Black.
Chłopak
spojrzał na nią ze współczuciem.
-
Co się stało?
Dziewczyna
umilkła, nie będąc pewną czy może mu zaufać.
-
Jeżeli nie chcesz rozmawiać, to zrozumiem…
-
Nie. – weszła mu w słowo dziewczyna.
Chłopak
spojrzał na nią lekko zaskoczony.
-
Po prostu czasem nie ma się pojęcia, że odbierało się coś w
kompletnie niewłaściwy sposób. I zdanie sobie z tego sprawy jest
zawsze bolesne.
-
Doskonale cię rozumiem… - powiedział James. Dziewczyna spojrzała
na niego ze zrozumieniem. – Ale zawsze wszystko w końcu jakoś się
układa. – dodał po chwili, posyłając jej lekki uśmiech.
Dziewczyna
odwzajemniła go lekko, przy czym zadrżała.
-
Zimno ci? – spytał James, zauważając drżenie dziewczyny.
-
Trochę. Nie wzięłam kurtki.
-
Masz, weź moją. – chłopak zdjął prędko swoją kurtkę i podał
dziewczynie, która zawahała się czy ją przyjąć. – Nie martw
się, mam jeszcze ciepły sweter. – powiedział ze śmiechem,
widząc jej wahanie. Dziewczyna w końcu ubrała jego kurtkę.
-
Dziękuję. – powiedziała z wdzięcznością. – Od razu lepiej.
Mieliście trening? – spytała po chwili, patrząc na miotłę na
ramieniu Jamesa. Chłopak przytaknął i już po chwili opowiadał
jej wesoło o minionym treningu.
*
* *
Lily
szła szybkim krokiem w stronę szkoły. Słońce skryło się za
pojedynczą chmurą i zrobiło się dziwnie chłodno. Wyszła na
główny dziedziniec szkoły. Gdy była przy drzwiach odwróciła
się, słysząc znajomy głos. W oddali zobaczyła Jamesa z jakąś
dziewczyną. Mina jej zrzedła, jednak szybko się otrząsnęła z
niemiłego uczucia, jakie ją ogarnęło. Prędko weszła do szkoły,
nie patrząc dłużej na nich. Szybkim krokiem ruszyła do
biblioteki. Chciała zająć się czymś, żeby wyrzucić wszystkie
niepotrzebne myśli i problemy z głowy. Nie miała teraz czasu, żeby
o tym myśleć, poza tym, jak próbowała samą siebie przekonać,
nie była to jej sprawa. Lekkim krokiem weszła do biblioteki i
zniknęła między regałami.
-
Przepraszam, ty jesteś Lily Evans, prawda? – mały chłopiec stał
przed nią wyraźnie lekko zdenerwowany. Podniosła głowę znad
księgi do transmutacji.
-
Tak, to ja – odpowiedziała, zerkając na niego ciekawie. Ciekawa
była co pierwszoklasista może od niej chcieć. Mały miętosił w
rękach jakąś karteczkę.
-
Profesor Slughorn prosił, żeby ci to przekazać. – powiedział,
podając jej w końcu mały zwitek pergaminu, owinięty granatową
wstążeczką.
-
Dziękuję. – Wzięła od niego wiadomość, uśmiechając się do
niego. Chłopiec zaczerwienił się lekko i wycofał z powrotem
pomiędzy regały. Dziewczyna patrzyła za nim ciekawie, dopóki nie
znikł w dziale „Transmutacji Zaawansowanej”, po czym zerknęła
na zwitek pergaminu, leżący przed nią na stoliku. Z westchnieniem
odwinęła go i przeleciała wzrokiem po tekście.
-
Sezon polowań Ślimaka, uważam za otwarty – mruknęła do siebie
odkładając kartkę na bok, po czym parsknęła cichym śmiechem.
Ciekawa była ilu nowych pojawi się na wtorkowym spotkaniu.
*
* *
Pokój
wspólny był tego wieczora wyludniony. Wiele osób wybrało się na
spacer, ponieważ był zaskakująco ciepły, jak na tę porę roku.
Jednak nawet najpiękniejsza pogoda tego wieczora nie skłoniła
wykończonych huncwotów do pójścia w ślady kolegów. Wszyscy byli
zmęczeni i nie mieli humoru na włóczenie się po dworze. Remus,
który trochę ostatnio odżył, grał z Jamesem w szachy, a Syriusz
i Peter przyglądali im się leniwie z sąsiednich foteli.
-
Szach i mat – powiedział Remus. James spojrzał na niego
oszołomiony.
-
Jak ty to robisz, że zawsze wygrywasz? – spytał w końcu lekko
poirytowanym tonem.
-
Nie przejmuj się, Rogaczu, z Lunatykiem jeszcze nikt przecież nie
wygrał. Jego się nie da pokonać – powiedział Syriusz,
uśmiechając się lekko i puszczając oko do Jamesa. - Wilkołacze
zdolności – szepnął konspiracyjnie.
Remus
tylko zaśmiał się w odpowiedzi.
-
Lata praktyki – powiedział w końcu, po czym lekko posmutniał. –
Ale tobie też szło całkiem nieźle. Może w końcu kiedyś uda ci
się mnie pokonać… Za jakieś piętnaście lat?
-
Ha, ha, ha. – James wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Gramy
jeszcze raz?
-
Pewnie. – Lupin uśmiechnął się lekko i zaczął układać
ponownie figury na szachownicy.
Pogrążyli
się znów w rozgrywce, gdy dziura pod portretem otworzyła się i do
pokoju weszła Lily. Zobaczywszy huncwotów przy kominku, podeszła
do nich z lekkim uśmiechem na twarzy.
-
Kto wygrywa?
-
Oczywiście, że ja. Remus nie ma ze mną szans – odpowiedział
James konspiracyjnym szeptem, mrugając do niej jednym okiem.
Lupin
wywrócił oczami.
-
Akurat – powiedział z uśmiechem na ustach.
Syriusz
parsknął cichym śmiechem.
-
Bo dawałem ci fory. – James uśmiechnął się szelmowsko do Lily.
-
Teraz też? – Remus zmierzył go uważnym spojrzeniem.
-
Teraz wyjątkowo nie – odparł Potter, robiąc ruch damą.
-
Szkoda. – Lupin zrobił minę niewiniątka. – Szach i mat.
Przegrałeś. Znowu.
Syriusz,
Lily i Peter ryknęli śmiechem, za to James zastygł z wyrazem szoku
na twarzy.
-
Znowu? Nie nudzi ci się tak ciągle wygrywać? – spytał po chwili
z lekkim rozdrażnieniem w głosie, jednak na jego twarzy błąkał
się uśmiech. Remus tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
-
Koniec, nie gram już z tobą – oznajmił James wstając od stołu.
Lupin spojrzał na niego z rozbawieniem.
-
Boisz się?
-
Ależ skąd. Po prostu jestem zmęczony – tu James ziewnął dla
lepszego efektu.
-
Ja zagram. – Lily usiadła na krześle zwolnionym przez Pottera.
-
Jesteś pewna, że chcesz przeżyć taką porażkę? – James
spojrzał na nią z udawanym przerażeniem.
-
Aż tak mało we mnie wierzysz? Trochę wiary w ludzi. – zaśmiała
się Ruda.
-
Jak sobie chcesz. Ja popatrzę.
Huncwoci
obsiedli dwójkę graczy i obserwowali każdy ich ruch. Jednak po
piętnastu minutach Syriusz wstał znudzony i usiadł na swoim
wcześniejszym miejscu. Peter zasnął na krześle, ale James wciąż
usilnie trwał na stanowisku.
-
Szach i mat. – Po dwudziestu minutach Lily uśmiechnęła się do
Remusa nad szachownicą.
James
nie wierzył własnym oczom.
-
Gratulacje. – Remus uścisnął jej dłoń. – Dobra gra.
-
Zawsze grywałam z dziadkiem w święta. On mnie nauczył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.