-
Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli przegrać w tym meczu. –
James spojrzał spod brwi na stojącą przed nim drużynę Gryfonów.
– Zdajecie sobie sprawę, że jeśli stracimy te punkty, możemy
się pożegnać z pucharem?
Drużyna
wymieniła zniechęcone spojrzenia, spodziewając się o wiele
dłuższej tyrady ze strony kapitana niż na początku sądzili.
-
Jednakże… - James zawiesił głos. – Póki co nic nie wskazuje,
aby było to możliwe – zakończył z szerokim uśmiechem na
twarzy. Okrzyk radości wydobył się z gardeł Gryfonów.
-
Nie znaczy to jednak, że zaprzestaniemy treningów. – Potter
próbował przekrzyczeć gwar. – Bądź zmniejszymy ich
intensywność.
Drużyna
jęknęła.
-
Bez jęczenia. Zaczynamy! Pokażcie mi na co was stać! – zawołał
entuzjastycznie i wzbił się w powietrze. Drużyna z ociąganiem
poszła w jego ślady.
-
Dalej Mary, podaj do Syriusza. Black, nie ociągaj się! Ruszaj się,
ruszaj, nie możesz tak zostawać w tyle!
Syriusz
spojrzał na Jamesa spode łba i pochylił się niżej nad miotłą,
trzymając kafla pod pachą.
-
Teraz Mary, wyprzedź Syriusza z lewej… Ben, ten tłuczek! Jeszcze
jedna próba trafienia mnie, a skończysz na szlabanie! – ryknął
w stronę pałkarza, który uśmiechnął się przepraszająco.
Reszta drużyny parsknęła śmiechem.
Jednak
nie ma im się co dziwić. Tyrania Jamesa od dłuższego czasu
niezwykle ich męczyła. Jasne było dla nich, że muszą więcej
trenować i być w formie, jednak to, co wymyślał Potter było
naprawdę coraz gorsze. Niekończące się godziny spędzane na
boisku, obolałe siedzenia i zakwasy nie pozwalające rano wstać z
łóżka stały się niemal codziennością drużyny Gryfonów. Wizja
utraty pucharu zaślepiła ich kapitana w tym stopniu, że nie
patrzył na nikogo, próbując do niej nie dopuścić.
Po
godzinie latania drużyna ruszyła ku ziemi.
-
Hej, co wy robicie, jeszcze z wami nie skończyłem!
-
Ale my skończyliśmy. – Syriusz spojrzał na przyjaciela.
James
wylądował obok nich na murawie.
-
Aż tak mało obchodzi was puchar? - spytał, a w jego głosie
słychać było rozpacz.
-
James, dobrze wiesz, że nas obchodzi, ale spójrz na nas. - Mary
wskazała na resztę drużyny. - Jesteśmy wykończeni. Nie dajesz
nam chwili oddechu. Harujemy jak skrzaty, a treningi są coraz
cięższe - powiedziała z wyrzutem.
-
Cholera, James, to tylko Krukoni! A nie reprezentacja Anglii albo
Strzały z Salem! – Ben, pałkarz, spojrzał na kapitana uważnie.
-
Daj nam wytchnąć, albo w czasie meczu z Krukonami padniemy z sił.
Dość już umiemy. – Syriusz spojrzał na przyjaciela twardo.
James
spuścił wzrok zakłopotany. Chyba rzeczywiście trochę przesadził.
Jednak puchar... Cholera.
-
Jeśli musicie, to idźcie. Widzimy się jutro.
Drużyna
wymieniła spojrzenia.
-
Nie zamierzacie jutro przychodzić?
-
Nie – odpowiedzieli chórem.
-
Mam masę zaległych wypracowań – jęknął obrońca.
-
A ja muszę poprawić sprawdzian u Slughorna. Fatalnie mi poszedł -
powiedziała Mary ze zbolałą miną.
Po
chwili każdy z zawodników zaczął wymieniać kolejne powody, dla
których nie może pojawić się na treningu. James spojrzał z
nadzieją na Syriusza, który milczał.
-
Ja też nie mogę – powiedział w końcu.
James
spojrzał na swoją drużynę.
-
W takim razie pojutrze – powiedział w końcu.
W
odpowiedzi jednak, większość osób tylko pokręciła głową.
-
To kiedy?
-
Dzień przed meczem. – powiedziała Mary.
James
zachłysnął się powietrzem.
-
Że co?! Zwariowaliście? Przecież musimy…
-
Odpocząć – wtrącił się jeden ze ścigających. Potem jeden po
drugim ruszyli w stronę szatni. James patrzył za nimi ze zbolałą
miną.
Syriusz
podszedł do niego.
-
Wyluzuj. To tylko Quidditch. Ciesz się, że dopiero teraz się
zbuntowali... Mieli na to ochotę już tydzień temu.
-
Naprawdę przesadziłem? – spytał patrząc na Blacka ze
zrezygnowaną miną. Ten pokiwał głową w odpowiedzi.
-
Zachowywałeś się jak jakiś fanatyk. A naprawdę zrobiliśmy duże
postępy. Teraz trzeba tylko wypocząć. Uwierz.
James
pokręcił głową.
-
Dobra, może i racja – powiedział, po czym wzbił się kilka stóp
w powietrze.
-
Nie idziesz do szatni? - Syriusz spojrzał na niego.
James
uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
-
Teraz pora, żebym to ja trochę potrenował - powiedział, po czym
wystrzelił w stronę złotego znicza, błyskającego po drugiej
stronie boiska. Syriusz uśmiechnął się pod nosem i ruszył w
stronę szatni.
*
* *
Brunatna
sowa zapukała cicho do okna. Chłopiec poderwał się i w podskokach
podbiegł, by jej otworzyć. Ptak wleciał do pokoju i przysiadł na
łóżku. Do nogi miał przywiązany niewielki pakunek, owinięty w
przemoczony papier. Chłopiec czym prędzej odwiązał paczkę i
pozwolił sowie odlecieć, po czym zabrał się zdzieranie brązowego
papieru.
-
Myślisz, że to od niego? - spytał drugi chłopiec, siedzący na
sąsiednim łóżku i zerkający na paczkę w rękach kolegi.
-
Jestem pewien. Kto inny przysyłałby paczkę? Od rodziców przyszła
w zeszłym tygodniu.
-
Dziwne, że Rick nie był za tym pomysłem. Ale… w końcu napisał
do brata o naszym pomyśle.
-
Tchórz z niego.
Chłopcy
zaśmiali się cicho, rozrywając papier.
-
Myślę, że ma słabość to naszej pani prefekt. Zawsze jest dla
niej taki milutki.
Chłopiec
o mysich włosach zaśmiał się w odpowiedzi. Umilkł jednak, gdy
drzwi otwarły się gwałtownie. Rick wszedł wesołym krokiem do
pokoju, jednak mina mu zrzedła, gdy zobaczył paczkę na łóżku
przyjaciela.
-
O, przyszło?
Chłopcy
skinęli głowami, a na ich twarzach pojawiły się szerokie
uśmiechy.
-
Co to jest, Roger? Ciekaw jestem co też mój braciszek wymyślił...
- podszedł do kolegów i spojrzał do paczki. - Dziwne. I to niby ma
pomóc? – powiedział patrząc na kolegów, którzy wzruszyli
ramionami w odpowiedzi.
Jack,
chłopiec o mysich włosach sięgnął po list i podał go koledze.
Rick czym prędzej rozerwał papier i zaczął głośno czytać.
-
„ Drodzy Ricku, Rogerze i Jacku. W odpowiedzi na wasz list
przysyłam wam drobną pomoc. Cieszę się, że zwróciliście się
właśnie do mnie. W czasie mego pobytu w Hogwarcie, nieraz
prześcigaliśmy się z tą właśnie czwórką o co lepsze kawały
wykręcane sobie nawzajem. – Rick przerwał i spojrzał na kolegów,
którzy uśmiechali się lekko. - Tak więc, nie martwcie się, że
moja pomoc wygląda tak zwyczajnie. Im zwyczajniej wygląda tym
łatwiej będzie ich nabrać. Postąpcie dokładnie według moich
instrukcji, a na pewno wszystko powiedzie się po waszej myśli…
Tu
nastąpił szczegółowy opis tego co powinni zrobić, aby wszystko
poszło zgodnie z planem.
-…
Powodzenia. Bawcie się dobrze. Oczekuję na list z dokładnym opisem
efektów waszej misji - w końcu mi też się coś od życia należy.
Pozdrawiam. Jason."
-
Nie napisał co się dokładnie stanie. – Jack spojrzał na
kolegów.
-
Myślę, że chciał nam zostawić jakiś element zaskoczenia –
powiedział Roger, biorąc od Ricka list i jeszcze raz czytając
instrukcje.
-
Jesteście pewni, że chcecie to zrobić? – Rick zerknął
niepewnie na paczkę, leżącą na łóżku.
-
Jasne. Nie martw się Rick, twojej pani prefekt nasz plan tym razem
nie obowiązuje. - Roger zaśmiał się szyderczo, a Rickowi
poczerwieniały uszy.
-
Po prostu nie chcę żadnych niepotrzebnych kłopotów! –
zaprzeczył gwałtownie. Westchnął. – Więc dobra, zróbmy to –
powiedział, po czym wyciągnął dwa przedmioty z paczki. Ostrożnie
zabrali się do pracy.
*
* *
Sprężyny
zajęczały głucho, gdy ktoś usiadł w sąsiednim fotelu. Remus
oderwał spojrzenie od chmur wędrujących za oknem i spojrzał na
Martę siedzącą obok niego.
-
Cześć – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Nie
przeszkadzam?
Chłopak
spojrzał na jej bladą cerę i podkrążone oczy.
-
Nie - powiedział, obdarzając ją smutnym uśmiechem. - Kiedy
wróciłaś?
Dziewczyna
westchnęła, odgarniając z czoła kosmyk włosów.
-
Wczoraj wieczorem. – Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. -
Remusie... - zaczęła niepewnie. - Słyszałam o... O twoim tacie.
Bardzo mi przykro - powiedziała cicho, patrząc na niego ze
współczuciem.
Remus
odwrócił wzrok.
-
Mnie też – odpowiedział w końcu. Po chwili ze zdziwieniem
stwierdził, że trzyma w ręce jej dłoń. Dziewczyna uśmiechnęła
się do niego lekko, gdy spojrzał na nią zaskoczony. – A jak
twoja mama? – spytał po chwili.
Dziewczyna
spuściła wzrok, a z jej twarzy zniknął uśmiech. Zauważył, że
w jej oczach zebrały się łzy.
-
Ciągle nic – odpowiedziała po chwili, unikając jego wzroku. –
Tata wysłał mnie do szkoły. Stwierdził, że nie powinnam
opuszczać lekcji. Da mi znać gdy coś się zmieni – powiedziała.
Zerknęła na niego i dostrzegła, że patrzy na nią ze
współczuciem. Mocniej chwycił jej dłoń, chcąc dodać otuchy.
-
Będzie dobrze – powiedział. – Cokolwiek się stanie, możesz na
mnie liczyć.
Uśmiechnęła
się z wdzięcznością w odpowiedzi. Przez chwilę siedzieli w
milczeniu, wciąż trzymając się za ręce. W końcu jej spojrzenie
padło na szachy stojące na sąsiednim stoliku.
-
To twoje szachy?
Potwierdził,
kiwając głową.
-
Zagramy? - spytała. Chłopak uśmiechnął się i przysunął
stolik. Zaczęli rozkładać figury, zerkając na siebie nieśmiało.
Po chwili całkowicie pogrążyli się w rozgrywce, a wesoła rozmowa
rozluźniła ich nieco i odegnała ponure nastroje.
Tymczasem
z chmur za oknem spadły pierwsze krople deszczu.
*
* *
Poczuł
na nosie pierwsze krople deszczu. Czyżby zaczynało padać? Odwrócił
się plecami do zamku i nie przerywając wędrówki spojrzał w
stronę stadionu. Z daleka dostrzegł niewielką postać w czerwonej
szacie, latającą z zawrotną prędkością z jednego końca boiska
na drugi. Uśmiechnął się na myśl o niebywałej zawziętości
przyjaciela. Cały James. Nigdy nie odpuszczał, czy to w quidditchu,
czy w szkole, czy, tu na twarzy Syriusza pojawił się jeszcze
szerszy uśmiech, w sprawie rudej Evansówny. Podziwiał przyjaciela
za ten upór, ponieważ jemu samemu nieraz brakowało tej
zawziętości. Nagle poczuł jak zderza się z czymś dużym i
miękkim.
-
Te, uważaj jak leziesz…A to dopiero, cholibka, Syriusz!
Black
odwrócił się i spojrzał na osobę, z którą się zderzył.
-
Hagrid! – zawołał szczerze uradowany, jednak po chwili jego twarz
pokrył gwałtowny rumieniec, kiedy zdał sobie sprawę, że od
początku roku szkolnego ani razu nie odwiedził gajowego. Olbrzym
najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo mierzył Gryfona uważnym
spojrzeniem.
-
Nie chciało się odwiedzić starego gajowego, co? A może to moja
chata zmieniła swoje miejsce, że nie wiedzieliście gdzie jej
szukać, hm? – spytał z wyrzutem.
Syriusz
spuścił wzrok, próbując znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie,
jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Postanowił powiedzieć
prawdę.
-
Hagridzie, tyle działo się w tym roku, zamieszanie w Hogsmeade,
szkoła i wysyp prac domowych, a teraz jeszcze James zaczął szaleć
z treningami. Wiesz, po ostatniej porażce… - spojrzał znacząco
na gajowego, który ze zrozumieniem pokiwał głową. – Zwyczajnie,
nie mieliśmy głowy – zakończył przepraszającym tonem i
spojrzał na olbrzyma z poczuciem winy wypisanym na twarzy.
Oblicze
Hagrida rozchmurzyło się trochę.
-
Ach, wy uczniaki, dobrze wiem, że nie ma letko – powiedział
kiwając głową. – Sam Dumbledore nie ma głowy do niczego, a
jeżeli już taka szycha jak on nie umie się w tym wszystkim
połapać, to co dopiero wy, szczeniaki. Cholibka… ciężkie czasy
nadchodzą, oj tak.
Syriusz
spojrzał na niego spod brwi zastanawiając się, czy może gajowy
wie coś więcej na temat planów dyrektora.
-
Dlatego nie gniewam się na was, zresztą jakbym mógł. –
Roześmiał się wesoło przy tych słowach. – Moglibyście wpaść
do mnie na herbatkę w sobotę, o ile oczywiście nie będziecie
mieli treningu.
Black
zaśmiał się na te słowa.
-
Raczej nie, drużyna strajkuje.
Oczy
gajowego rozszerzyły się ze zdziwienia?
-
Jak to?
-
Nikt nie jest w stanie znieść tyranii Jamesa.
Broda
gajowego zadrżała w skrywanym chichocie.
-
Więc czekam na was w sobotę, tylko nie próbujcie się migać od
wizyty – powiedział, klepiąc Syriusza po ramieniu. – Hm, dasz
radę dojść do szkoły bez parasola?
Chłopak
dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Hagrid trzyma w dłoni
wściekle różowy parasol i, że tylko on chroni go przed lejącymi
się z niema strugami wody.
-
Raczej. To do soboty! – zawołał, po czym ruszył pędem w stronę
szkoły. W końcu, omijając co większe kałuże dopadł do drzwi
wejściowych i pchnął je zamaszyście. Nie patrząc przed siebie
wpadł z impetem do środka, zderzając się z wychodzącą właśnie
ze szkoły profesor McGonagall.
-
Och, przepraszam! – powiedział patrząc z przestrachem na
profesorkę.
Minerwa
stała przed nim we wściekle zielonym nieprzemakalnym płaszczu
przeciwdeszczowym i spoglądała na kilka plam błota, które
pojawiły się na jej stroju na skutek zderzenia z pędzącym
Blackiem. Ściągnęła usta w wąską linię i ścisnęła mocniej w
dłoni granatową parasolkę.
-
Panie Black! – zaczęła ze złością. – Nie wyobrażam sobie,
żeby moi wychowankowie, uczniowie Gryffindoru, zachowywali się w
tak nieelegancki sposób! Czy nie nauczono pana w domu posługiwać
się drzwiami? O ile mi wiadomo nie mieszka pan w jaskini? –
powiedziała, mierząc go niechętnym spojrzeniem.
Syriusz
spuścił wzrok.
-
Przepraszam pani profesor.
-
Przepraszam! Najpierw pan Potter zalazł mi za skórę, teraz pan.
Jeszcze raz któryś z waszej czwórki huncwotów podpadnie mi w
ciągu tego tygodnia, a dam wam szlaban na miesiąc i zakaz gry w
Quidditcha. Zrozumiano?
-
Tak, pani profesor – odparł potulnie Syriusz, jednocześnie
zastanawiając się, co też James mógł przeskrobać, że zalazł
McGonagall za skórę.
Profesorka
zmierzyła Gryfona uważnym spojrzeniem.
-
To dobrze, a teraz marsz do wieży Gryffindoru. Lepiej, żeby woźny
nie zobaczył pana w tym stanie na korytarzu – powiedziała, a jej
wargi wygięły się w lekkim uśmiechu. – Inaczej spędzi pan ten
wieczór na szorowaniu szkolnych korytarzy – dodała, po czym
wymaszerowała na dwór.
Syriusz
spojrzał na swoją brudną szatę i błotniste ślady które
zostawił na kamiennej posadzce. Co sił ruszył w stronę wieży
Gryffindoru.
*
* *
Lily
oparła się wygodnie w fotelu i rozejrzała wokół. Chyba wszystko
wydawało się być w porządku… Uśmiechnęła się do siebie,
wyglądając za okno. Jak dobrze jest siedzieć sobie przy ciepłym
kominku, gdy na dworze szaleje ulewa.
Nagle
jej wzrok przyciągnęła trójka pierwszoklasistów, która z
podejrzanymi minami zeszła ze schodów prowadzących do dormitoriów
chłopców. Ruda poznała w nich owych pierwszaków, którzy
pierwszego dnia szkoły odłączyli się od grupy i zgubili w
ciemnościach zamku. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy
przypomniała sobie jak Syriusz, udawszy zjawę nastraszył ich i
namówił do odnalezienia szukających ich prefektów. Jeden z
chłopców spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Ruda
dostrzegłszy to, pomachała do niego wesoło, jednak pozostała
dwójka dostrzegła ten ruch i szepnęła coś do chłopca, który
zaczerwienił się gwałtownie i odwrócił wzrok. Lily wzruszyła
ramionami. Przymknęła oczy i z uśmiechem widniejącym na twarzy
rozłożyła się wygodniej. W końcu każdemu należy się chwila
relaksu.
*
* *
Plusk
wody dobiegał zza drzwi. Syriusz leżał wyciągnięty na łóżku
pochłonięty lekturą jakiegoś pisma. Poruszył ręką, chcąc
przewrócić stronę.
-
Boli – jęknął, gdy jego dłoń opadła z powrotem na łóżko.
Remus
spojrzał na niego zdziwiony.
-
A wszystko przez tego fanatycznego kapitana, który wykończył całą
naszą drużynę! – ryknął Syriusz w stronę drzwi, po czym opadł
na łóżko jakby zmęczony nagłym wysiłkiem. Odgłos puszczanej
wody ucichł i po chwili z łazienki wyłonił się James w piżamie.
-
Ładna piżamka – parsknął Black na widok czerwonej, frotowej
piżamy wyszywanej w błyszczące znicze. James spojrzał na niego z
wyższością, jednak końce jego uszu zaczerwieniły się
gwałtownie.
-
Ciepła. – oznajmił wyniośle po czym usiadł na swoim łóżku,
odgarniając z kołdry zabłocone szaty do Quidditcha.
-
O, a to co? – powiedział, biorąc do ręki zielony kapelusz. –
„Remusowi, w podzięce.” – przeczytał. - To chyba nie do mnie.
– powiedział i rzucił tiarę na łóżko przyjaciela. Lupin
spojrzał podejrzliwie na kapelusz, leżący przed nim.
-
Ciekawe od kogo? – mruknął pod nosem.
-
Dalej, przymierz! – zawołali zgodnie Huncwoci.
-
Och czy ja wiem…
-
Nie wygłupiaj się Remus, przymierz. – Peter spojrzał ciekawie z
sąsiedniego łóżka.
Lupin
westchnął i podszedł niepewnie do wysokiego lustra stojącego w
kącie. W końcu wcisnął kapelusz na głowę i spojrzał na siebie
krytycznie.
-
No nieźle wyglądasz, Luniaczku. – Syriusz wyszczerzył zęby z
sąsiedniego łóżka. James spojrzał na niego z uśmiechem.
-
Hej, Łapo, ty masz taki sam! – powiedział, wskazując na
granatowy kapelusz leżący na kufrze Syriusza.
-
To nie mój, nie mam takiego! – powiedział sięgając po tiarę. –
A może to twój, Glizdku? Zaraz… „Najprzystojniejszemu w całej
szkole Syriuszowi, w dowód uczuć.” Ohohoho… - powiedział
uśmiechając się szeroko. – Cóż, mnie nie trzeba namawiać do
przymiarki. – powiedział po czym podszedł tanecznym krokiem do
lustra i włożył kapelusz na głowę. – Jak zawsze przystojny. –
powiedział, patrząc na siebie w lustrze. Pozostali Huncwoci
parsknęli zduszonym śmiechem.
-
Jasne. – powiedział James, gasząc światło. – I jak zwykle
skromny.
Syriusz
prychnął, po czy ściągnął kapelusz i po omacku ruszył w stronę
łóżka.
-
Wiecie co? – powiedział, gdy wśliznął się już pod kołdrę. –
Wpadłem dzisiaj na McGonagall w drzwiach. Powiedziała, że jeśli
jeszcze raz ktoś z nas jej podpadnie w tym tygodniu da nam szlaban…
Wspominała, że zalazłeś jej za skórę. Co takiego zrobiłeś?
James
prychnął.
-
Co zrobiłem? Nic. Usłyszała przypadkiem jak przekląłem parę
razy w bibliotece, gdy przytrzasnąłem sobie palce kilkoma
książkami. Zrobiła mi wykład, że wychowanemu czarodziejowi to
nie przystoi, że zachowałem się nieelegancko… Swoją drogą
jestem ciekaw, jak ona by zareagowała, gdyby ktoś jej przytrzasnął
rękę pięcioma tomiskami podręcznika Obrony Przed Czarną Magią.
Remus
mruknął coś współczująco z sąsiedniego łóżka, a James
przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy. Już po chwili cała
czwórka smacznie spała.
Gdy
następnego ranka James otworzył oczy, czuł się zadziwiająco
wyspany. Zerknął na zegarek i zerwał się jak oparzony z łóżka.
Zaspali i za dwadzieścia minut zaczynała się transmutacja. Jeżeli
się spóźnią mogą być pewni, że McGonagall urzeczywistni swoją
wczorajszą groźbę.
-
Wstawać, lenie! Zaspaliśmy! – krzyknął, szukając swoich
szkolnych szat. Nie doczekawszy się odzewu, podszedł do Syriusza i
potrząsnął nim gwałtownie.
-
Łapo, wstawaj! Spóźnimy się na transmutację!
-
Mhmmm… - mruknął Black w odpowiedzi.
-
Łapa, zaspaliśmy! – ryknął mu do ucha.
Syriusz
skrzywił się, usiadł na łóżku i spojrzał na Jamesa, który
stał przed nim nie mogąc wypowiedzieć słowa.
-
No już stary, wstaję. Odsuń się – powiedział patrząc na niego
ze zdziwieniem.
Potter
wciąż tylko patrzył.
-
Co jest? Przecież się obudziłem, no…
James
jednak nadal wlepiał w niego wielkie jak spodki oczy. Kąciki jego
ust zadrżały lekko. Po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.