BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 19: Mania quidditcha

- Nie wyobrażam sobie, żebyśmy mieli przegrać w tym meczu. – James spojrzał spod brwi na stojącą przed nim drużynę Gryfonów. – Zdajecie sobie sprawę, że jeśli stracimy te punkty, możemy się pożegnać z pucharem?

Drużyna wymieniła zniechęcone spojrzenia, spodziewając się o wiele dłuższej tyrady ze strony kapitana niż na początku sądzili.
- Jednakże… - James zawiesił głos. – Póki co nic nie wskazuje, aby było to możliwe – zakończył z szerokim uśmiechem na twarzy. Okrzyk radości wydobył się z gardeł Gryfonów.
- Nie znaczy to jednak, że zaprzestaniemy treningów. – Potter próbował przekrzyczeć gwar. – Bądź zmniejszymy ich intensywność.
Drużyna jęknęła.
- Bez jęczenia. Zaczynamy! Pokażcie mi na co was stać! – zawołał entuzjastycznie i wzbił się w powietrze. Drużyna z ociąganiem poszła w jego ślady.
- Dalej Mary, podaj do Syriusza. Black, nie ociągaj się! Ruszaj się, ruszaj, nie możesz tak zostawać w tyle!
Syriusz spojrzał na Jamesa spode łba i pochylił się niżej nad miotłą, trzymając kafla pod pachą.
- Teraz Mary, wyprzedź Syriusza z lewej… Ben, ten tłuczek! Jeszcze jedna próba trafienia mnie, a skończysz na szlabanie! – ryknął w stronę pałkarza, który uśmiechnął się przepraszająco. Reszta drużyny parsknęła śmiechem.
Jednak nie ma im się co dziwić. Tyrania Jamesa od dłuższego czasu niezwykle ich męczyła. Jasne było dla nich, że muszą więcej trenować i być w formie, jednak to, co wymyślał Potter było naprawdę coraz gorsze. Niekończące się godziny spędzane na boisku, obolałe siedzenia i zakwasy nie pozwalające rano wstać z łóżka stały się niemal codziennością drużyny Gryfonów. Wizja utraty pucharu zaślepiła ich kapitana w tym stopniu, że nie patrzył na nikogo, próbując do niej nie dopuścić.
Po godzinie latania drużyna ruszyła ku ziemi.
- Hej, co wy robicie, jeszcze z wami nie skończyłem!
- Ale my skończyliśmy. – Syriusz spojrzał na przyjaciela.
James wylądował obok nich na murawie.
- Aż tak mało obchodzi was puchar? - spytał, a w jego głosie słychać było rozpacz.
- James, dobrze wiesz, że nas obchodzi, ale spójrz na nas. - Mary wskazała na resztę drużyny. - Jesteśmy wykończeni. Nie dajesz nam chwili oddechu. Harujemy jak skrzaty, a treningi są coraz cięższe - powiedziała z wyrzutem.
- Cholera, James, to tylko Krukoni! A nie reprezentacja Anglii albo Strzały z Salem! – Ben, pałkarz, spojrzał na kapitana uważnie.
- Daj nam wytchnąć, albo w czasie meczu z Krukonami padniemy z sił. Dość już umiemy. – Syriusz spojrzał na przyjaciela twardo.
James spuścił wzrok zakłopotany. Chyba rzeczywiście trochę przesadził. Jednak puchar... Cholera.
- Jeśli musicie, to idźcie. Widzimy się jutro.
Drużyna wymieniła spojrzenia.
- Nie zamierzacie jutro przychodzić?
- Nie – odpowiedzieli chórem.
- Mam masę zaległych wypracowań – jęknął obrońca.
- A ja muszę poprawić sprawdzian u Slughorna. Fatalnie mi poszedł - powiedziała Mary ze zbolałą miną.
Po chwili każdy z zawodników zaczął wymieniać kolejne powody, dla których nie może pojawić się na treningu. James spojrzał z nadzieją na Syriusza, który milczał.
- Ja też nie mogę – powiedział w końcu.
James spojrzał na swoją drużynę.
- W takim razie pojutrze – powiedział w końcu.
W odpowiedzi jednak, większość osób tylko pokręciła głową.
- To kiedy?
- Dzień przed meczem. – powiedziała Mary.
James zachłysnął się powietrzem.
- Że co?! Zwariowaliście? Przecież musimy…
- Odpocząć – wtrącił się jeden ze ścigających. Potem jeden po drugim ruszyli w stronę szatni. James patrzył za nimi ze zbolałą miną.
Syriusz podszedł do niego.
- Wyluzuj. To tylko Quidditch. Ciesz się, że dopiero teraz się zbuntowali... Mieli na to ochotę już tydzień temu.
- Naprawdę przesadziłem? – spytał patrząc na Blacka ze zrezygnowaną miną. Ten pokiwał głową w odpowiedzi.
- Zachowywałeś się jak jakiś fanatyk. A naprawdę zrobiliśmy duże postępy. Teraz trzeba tylko wypocząć. Uwierz.
James pokręcił głową.
- Dobra, może i racja – powiedział, po czym wzbił się kilka stóp w powietrze.
- Nie idziesz do szatni? - Syriusz spojrzał na niego.
James uśmiechnął się lekko w odpowiedzi.
- Teraz pora, żebym to ja trochę potrenował - powiedział, po czym wystrzelił w stronę złotego znicza, błyskającego po drugiej stronie boiska. Syriusz uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę szatni.


* * *


Brunatna sowa zapukała cicho do okna. Chłopiec poderwał się i w podskokach podbiegł, by jej otworzyć. Ptak wleciał do pokoju i przysiadł na łóżku. Do nogi miał przywiązany niewielki pakunek, owinięty w przemoczony papier. Chłopiec czym prędzej odwiązał paczkę i pozwolił sowie odlecieć, po czym zabrał się zdzieranie brązowego papieru.
- Myślisz, że to od niego? - spytał drugi chłopiec, siedzący na sąsiednim łóżku i zerkający na paczkę w rękach kolegi.
- Jestem pewien. Kto inny przysyłałby paczkę? Od rodziców przyszła w zeszłym tygodniu.
- Dziwne, że Rick nie był za tym pomysłem. Ale… w końcu napisał do brata o naszym pomyśle.
- Tchórz z niego.
Chłopcy zaśmiali się cicho, rozrywając papier.
- Myślę, że ma słabość to naszej pani prefekt. Zawsze jest dla niej taki milutki.
Chłopiec o mysich włosach zaśmiał się w odpowiedzi. Umilkł jednak, gdy drzwi otwarły się gwałtownie. Rick wszedł wesołym krokiem do pokoju, jednak mina mu zrzedła, gdy zobaczył paczkę na łóżku przyjaciela.
- O, przyszło?
Chłopcy skinęli głowami, a na ich twarzach pojawiły się szerokie uśmiechy.
- Co to jest, Roger? Ciekaw jestem co też mój braciszek wymyślił... - podszedł do kolegów i spojrzał do paczki. - Dziwne. I to niby ma pomóc? – powiedział patrząc na kolegów, którzy wzruszyli ramionami w odpowiedzi.
Jack, chłopiec o mysich włosach sięgnął po list i podał go koledze. Rick czym prędzej rozerwał papier i zaczął głośno czytać.
- „ Drodzy Ricku, Rogerze i Jacku. W odpowiedzi na wasz list przysyłam wam drobną pomoc. Cieszę się, że zwróciliście się właśnie do mnie. W czasie mego pobytu w Hogwarcie, nieraz prześcigaliśmy się z tą właśnie czwórką o co lepsze kawały wykręcane sobie nawzajem. – Rick przerwał i spojrzał na kolegów, którzy uśmiechali się lekko. - Tak więc, nie martwcie się, że moja pomoc wygląda tak zwyczajnie. Im zwyczajniej wygląda tym łatwiej będzie ich nabrać. Postąpcie dokładnie według moich instrukcji, a na pewno wszystko powiedzie się po waszej myśli…
Tu nastąpił szczegółowy opis tego co powinni zrobić, aby wszystko poszło zgodnie z planem.
-… Powodzenia. Bawcie się dobrze. Oczekuję na list z dokładnym opisem efektów waszej misji - w końcu mi też się coś od życia należy. Pozdrawiam. Jason."
- Nie napisał co się dokładnie stanie. – Jack spojrzał na kolegów.
- Myślę, że chciał nam zostawić jakiś element zaskoczenia – powiedział Roger, biorąc od Ricka list i jeszcze raz czytając instrukcje.
- Jesteście pewni, że chcecie to zrobić? – Rick zerknął niepewnie na paczkę, leżącą na łóżku.
- Jasne. Nie martw się Rick, twojej pani prefekt nasz plan tym razem nie obowiązuje. - Roger zaśmiał się szyderczo, a Rickowi poczerwieniały uszy.
- Po prostu nie chcę żadnych niepotrzebnych kłopotów! – zaprzeczył gwałtownie. Westchnął. – Więc dobra, zróbmy to – powiedział, po czym wyciągnął dwa przedmioty z paczki. Ostrożnie zabrali się do pracy.


* * *


            Sprężyny zajęczały głucho, gdy ktoś usiadł w sąsiednim fotelu. Remus oderwał spojrzenie od chmur wędrujących za oknem i spojrzał na Martę siedzącą obok niego.
- Cześć – powiedziała, uśmiechając się lekko. – Nie przeszkadzam?
Chłopak spojrzał na jej bladą cerę i podkrążone oczy.
- Nie - powiedział, obdarzając ją smutnym uśmiechem. - Kiedy wróciłaś?
Dziewczyna westchnęła, odgarniając z czoła kosmyk włosów.
- Wczoraj wieczorem. – Spojrzała na niego z nagłym przestrachem. - Remusie... - zaczęła niepewnie. - Słyszałam o... O twoim tacie. Bardzo mi przykro - powiedziała cicho, patrząc na niego ze współczuciem.
Remus odwrócił wzrok.
- Mnie też – odpowiedział w końcu. Po chwili ze zdziwieniem stwierdził, że trzyma w ręce jej dłoń. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego lekko, gdy spojrzał na nią zaskoczony. – A jak twoja mama? – spytał po chwili.
Dziewczyna spuściła wzrok, a z jej twarzy zniknął uśmiech. Zauważył, że w jej oczach zebrały się łzy.
- Ciągle nic – odpowiedziała po chwili, unikając jego wzroku. – Tata wysłał mnie do szkoły. Stwierdził, że nie powinnam opuszczać lekcji. Da mi znać gdy coś się zmieni – powiedziała. Zerknęła na niego i dostrzegła, że patrzy na nią ze współczuciem. Mocniej chwycił jej dłoń, chcąc dodać otuchy.
- Będzie dobrze – powiedział. – Cokolwiek się stanie, możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością w odpowiedzi. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, wciąż trzymając się za ręce. W końcu jej spojrzenie padło na szachy stojące na sąsiednim stoliku.
- To twoje szachy?
Potwierdził, kiwając głową.
- Zagramy? - spytała. Chłopak uśmiechnął się i przysunął stolik. Zaczęli rozkładać figury, zerkając na siebie nieśmiało. Po chwili całkowicie pogrążyli się w rozgrywce, a wesoła rozmowa rozluźniła ich nieco i odegnała ponure nastroje.
Tymczasem z chmur za oknem spadły pierwsze krople deszczu.



* * *


            Poczuł na nosie pierwsze krople deszczu. Czyżby zaczynało padać? Odwrócił się plecami do zamku i nie przerywając wędrówki spojrzał w stronę stadionu. Z daleka dostrzegł niewielką postać w czerwonej szacie, latającą z zawrotną prędkością z jednego końca boiska na drugi. Uśmiechnął się na myśl o niebywałej zawziętości przyjaciela. Cały James. Nigdy nie odpuszczał, czy to w quidditchu, czy w szkole, czy, tu na twarzy Syriusza pojawił się jeszcze szerszy uśmiech, w sprawie rudej Evansówny. Podziwiał przyjaciela za ten upór, ponieważ jemu samemu nieraz brakowało tej zawziętości. Nagle poczuł jak zderza się z czymś dużym i miękkim.
- Te, uważaj jak leziesz…A to dopiero, cholibka, Syriusz!
Black odwrócił się i spojrzał na osobę, z którą się zderzył.
- Hagrid! – zawołał szczerze uradowany, jednak po chwili jego twarz pokrył gwałtowny rumieniec, kiedy zdał sobie sprawę, że od początku roku szkolnego ani razu nie odwiedził gajowego. Olbrzym najwyraźniej pomyślał o tym samym, bo mierzył Gryfona uważnym spojrzeniem.
- Nie chciało się odwiedzić starego gajowego, co? A może to moja chata zmieniła swoje miejsce, że nie wiedzieliście gdzie jej szukać, hm? – spytał z wyrzutem.
Syriusz spuścił wzrok, próbując znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie, jednak nic nie przychodziło mu do głowy. Postanowił powiedzieć prawdę.
- Hagridzie, tyle działo się w tym roku, zamieszanie w Hogsmeade, szkoła i wysyp prac domowych, a teraz jeszcze James zaczął szaleć z treningami. Wiesz, po ostatniej porażce… - spojrzał znacząco na gajowego, który ze zrozumieniem pokiwał głową. – Zwyczajnie, nie mieliśmy głowy – zakończył przepraszającym tonem i spojrzał na olbrzyma z poczuciem winy wypisanym na twarzy.
Oblicze Hagrida rozchmurzyło się trochę.
- Ach, wy uczniaki, dobrze wiem, że nie ma letko – powiedział kiwając głową. – Sam Dumbledore nie ma głowy do niczego, a jeżeli już taka szycha jak on nie umie się w tym wszystkim połapać, to co dopiero wy, szczeniaki. Cholibka… ciężkie czasy nadchodzą, oj tak.
Syriusz spojrzał na niego spod brwi zastanawiając się, czy może gajowy wie coś więcej na temat planów dyrektora.
- Dlatego nie gniewam się na was, zresztą jakbym mógł. – Roześmiał się wesoło przy tych słowach. – Moglibyście wpaść do mnie na herbatkę w sobotę, o ile oczywiście nie będziecie mieli treningu.
Black zaśmiał się na te słowa.
- Raczej nie, drużyna strajkuje.
Oczy gajowego rozszerzyły się ze zdziwienia?
- Jak to?
- Nikt nie jest w stanie znieść tyranii Jamesa.
Broda gajowego zadrżała w skrywanym chichocie.
- Więc czekam na was w sobotę, tylko nie próbujcie się migać od wizyty – powiedział, klepiąc Syriusza po ramieniu. – Hm, dasz radę dojść do szkoły bez parasola?
Chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Hagrid trzyma w dłoni wściekle różowy parasol i, że tylko on chroni go przed lejącymi się z niema strugami wody.
- Raczej. To do soboty! – zawołał, po czym ruszył pędem w stronę szkoły. W końcu, omijając co większe kałuże dopadł do drzwi wejściowych i pchnął je zamaszyście. Nie patrząc przed siebie wpadł z impetem do środka, zderzając się z wychodzącą właśnie ze szkoły profesor McGonagall.
- Och, przepraszam! – powiedział patrząc z przestrachem na profesorkę.
Minerwa stała przed nim we wściekle zielonym nieprzemakalnym płaszczu przeciwdeszczowym i spoglądała na kilka plam błota, które pojawiły się na jej stroju na skutek zderzenia z pędzącym Blackiem. Ściągnęła usta w wąską linię i ścisnęła mocniej w dłoni granatową parasolkę.
- Panie Black! – zaczęła ze złością. – Nie wyobrażam sobie, żeby moi wychowankowie, uczniowie Gryffindoru, zachowywali się w tak nieelegancki sposób! Czy nie nauczono pana w domu posługiwać się drzwiami? O ile mi wiadomo nie mieszka pan w jaskini? – powiedziała, mierząc go niechętnym spojrzeniem.
Syriusz spuścił wzrok.
- Przepraszam pani profesor.
- Przepraszam! Najpierw pan Potter zalazł mi za skórę, teraz pan. Jeszcze raz któryś z waszej czwórki huncwotów podpadnie mi w ciągu tego tygodnia, a dam wam szlaban na miesiąc i zakaz gry w Quidditcha. Zrozumiano?
- Tak, pani profesor – odparł potulnie Syriusz, jednocześnie zastanawiając się, co też James mógł przeskrobać, że zalazł McGonagall za skórę.
Profesorka zmierzyła Gryfona uważnym spojrzeniem.
- To dobrze, a teraz marsz do wieży Gryffindoru. Lepiej, żeby woźny nie zobaczył pana w tym stanie na korytarzu – powiedziała, a jej wargi wygięły się w lekkim uśmiechu. – Inaczej spędzi pan ten wieczór na szorowaniu szkolnych korytarzy – dodała, po czym wymaszerowała na dwór.
Syriusz spojrzał na swoją brudną szatę i błotniste ślady które zostawił na kamiennej posadzce. Co sił ruszył w stronę wieży Gryffindoru.



* * *


            Lily oparła się wygodnie w fotelu i rozejrzała wokół. Chyba wszystko wydawało się być w porządku… Uśmiechnęła się do siebie, wyglądając za okno. Jak dobrze jest siedzieć sobie przy ciepłym kominku, gdy na dworze szaleje ulewa.
Nagle jej wzrok przyciągnęła trójka pierwszoklasistów, która z podejrzanymi minami zeszła ze schodów prowadzących do dormitoriów chłopców. Ruda poznała w nich owych pierwszaków, którzy pierwszego dnia szkoły odłączyli się od grupy i zgubili w ciemnościach zamku. Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy przypomniała sobie jak Syriusz, udawszy zjawę nastraszył ich i namówił do odnalezienia szukających ich prefektów. Jeden z chłopców spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko. Ruda dostrzegłszy to, pomachała do niego wesoło, jednak pozostała dwójka dostrzegła ten ruch i szepnęła coś do chłopca, który zaczerwienił się gwałtownie i odwrócił wzrok. Lily wzruszyła ramionami. Przymknęła oczy i z uśmiechem widniejącym na twarzy rozłożyła się wygodniej. W końcu każdemu należy się chwila relaksu.



* * *


            Plusk wody dobiegał zza drzwi. Syriusz leżał wyciągnięty na łóżku pochłonięty lekturą jakiegoś pisma. Poruszył ręką, chcąc przewrócić stronę.
- Boli – jęknął, gdy jego dłoń opadła z powrotem na łóżko.
Remus spojrzał na niego zdziwiony.
- A wszystko przez tego fanatycznego kapitana, który wykończył całą naszą drużynę! – ryknął Syriusz w stronę drzwi, po czym opadł na łóżko jakby zmęczony nagłym wysiłkiem. Odgłos puszczanej wody ucichł i po chwili z łazienki wyłonił się James w piżamie.
- Ładna piżamka – parsknął Black na widok czerwonej, frotowej piżamy wyszywanej w błyszczące znicze. James spojrzał na niego z wyższością, jednak końce jego uszu zaczerwieniły się gwałtownie.
- Ciepła. – oznajmił wyniośle po czym usiadł na swoim łóżku, odgarniając z kołdry zabłocone szaty do Quidditcha.
- O, a to co? – powiedział, biorąc do ręki zielony kapelusz. – „Remusowi, w podzięce.” – przeczytał. - To chyba nie do mnie. – powiedział i rzucił tiarę na łóżko przyjaciela. Lupin spojrzał podejrzliwie na kapelusz, leżący przed nim.
- Ciekawe od kogo? – mruknął pod nosem.
- Dalej, przymierz! – zawołali zgodnie Huncwoci.
- Och czy ja wiem…
- Nie wygłupiaj się Remus, przymierz. – Peter spojrzał ciekawie z sąsiedniego łóżka.
Lupin westchnął i podszedł niepewnie do wysokiego lustra stojącego w kącie. W końcu wcisnął kapelusz na głowę i spojrzał na siebie krytycznie.
- No nieźle wyglądasz, Luniaczku. – Syriusz wyszczerzył zęby z sąsiedniego łóżka. James spojrzał na niego z uśmiechem.
- Hej, Łapo, ty masz taki sam! – powiedział, wskazując na granatowy kapelusz leżący na kufrze Syriusza.
- To nie mój, nie mam takiego! – powiedział sięgając po tiarę. – A może to twój, Glizdku? Zaraz… „Najprzystojniejszemu w całej szkole Syriuszowi, w dowód uczuć.” Ohohoho… - powiedział uśmiechając się szeroko. – Cóż, mnie nie trzeba namawiać do przymiarki. – powiedział po czym podszedł tanecznym krokiem do lustra i włożył kapelusz na głowę. – Jak zawsze przystojny. – powiedział, patrząc na siebie w lustrze. Pozostali Huncwoci parsknęli zduszonym śmiechem.
- Jasne. – powiedział James, gasząc światło. – I jak zwykle skromny.
Syriusz prychnął, po czy ściągnął kapelusz i po omacku ruszył w stronę łóżka.
- Wiecie co? – powiedział, gdy wśliznął się już pod kołdrę. – Wpadłem dzisiaj na McGonagall w drzwiach. Powiedziała, że jeśli jeszcze raz ktoś z nas jej podpadnie w tym tygodniu da nam szlaban… Wspominała, że zalazłeś jej za skórę. Co takiego zrobiłeś?
James prychnął.
- Co zrobiłem? Nic. Usłyszała przypadkiem jak przekląłem parę razy w bibliotece, gdy przytrzasnąłem sobie palce kilkoma książkami. Zrobiła mi wykład, że wychowanemu czarodziejowi to nie przystoi, że zachowałem się nieelegancko… Swoją drogą jestem ciekaw, jak ona by zareagowała, gdyby ktoś jej przytrzasnął rękę pięcioma tomiskami podręcznika Obrony Przed Czarną Magią.
Remus mruknął coś współczująco z sąsiedniego łóżka, a James przewrócił się na drugi bok i zamknął oczy. Już po chwili cała czwórka smacznie spała.




            Gdy następnego ranka James otworzył oczy, czuł się zadziwiająco wyspany. Zerknął na zegarek i zerwał się jak oparzony z łóżka. Zaspali i za dwadzieścia minut zaczynała się transmutacja. Jeżeli się spóźnią mogą być pewni, że McGonagall urzeczywistni swoją wczorajszą groźbę.
- Wstawać, lenie! Zaspaliśmy! – krzyknął, szukając swoich szkolnych szat. Nie doczekawszy się odzewu, podszedł do Syriusza i potrząsnął nim gwałtownie.
- Łapo, wstawaj! Spóźnimy się na transmutację!
- Mhmmm… - mruknął Black w odpowiedzi.
- Łapa, zaspaliśmy! – ryknął mu do ucha.
Syriusz skrzywił się, usiadł na łóżku i spojrzał na Jamesa, który stał przed nim nie mogąc wypowiedzieć słowa.
- No już stary, wstaję. Odsuń się – powiedział patrząc na niego ze zdziwieniem.
Potter wciąż tylko patrzył.
- Co jest? Przecież się obudziłem, no…
James jednak nadal wlepiał w niego wielkie jak spodki oczy. Kąciki jego ust zadrżały lekko. Po chwili wybuchnął głośnym śmiechem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.