BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2008

Rozdział 20: Nie daruję temu, kto za tym stoi

        Drzwi klasy zaskrzypiały cicho, gdy Lily wraz z przyjaciółkami weszła do sali transmutacji.
- Nie wyspałam się – mruknęła zgryźliwie Dorcas sadowiąc się na swoim miejscu.
Lily rzuciła jej współczujące spojrzenie, sięgając jednocześnie ręką do torby.
- Nie ma huncwotów – mruknęła do Dorcas, spoglądając za siebie. Meadowes podniosła wzrok i również rozejrzała się niechętnie. Wzruszyła ramionami.
- Wszystko mi jedno. Pewnie znowu zaspali – powiedziała obojętnym tonem. Potem odwróciła się do tyłu aby powiedzieć coś Susan, jednak umilkła. Zastygła nieruchomo wpatrując się w coś z niedowierzaniem.
Lily trąciła ją łokciem.
- Dorcas, odwróć się, McGonagall przyszła – szepnęła do niej ukradkiem. Nie doczekawszy się reakcji ze strony przyjaciółki, odwróciła się do tyłu podążając za jej spojrzeniem. Zaniemówiła.
- Panno Evans, panno Meadowes – powiedziała ostrym tonem Minerwa McGonagall, która w międzyczasie zdążyła już usadowić się za katedrą. Po chwili jednak dwie uczennice całkowicie wyleciały jej z głowy, albowiem dostrzegła dwóch uczniów, którzy rozpaczliwie próbowali się ukryć.
- Panie Black, panie… Lupin? – powiedziała z niedowierzaniem, podniósłszy się z krzesła.
Jej ostry ton zawisł w powietrzu. Uczniowie zaczęli odwracać się do tyłu zaciekawieni.

Pierwszą osobą, którą Lily dostrzegła był James. Siedział w przedostatniej ławce, wraz z Peterem i uśmiechał się lekko pod nosem. Dostrzegłszy Rudą puścił do niej oko i uśmiechnął się zawadiacko. Lily odwzajemniła uśmiech. Jej spojrzenie prześlizgnęło się dalej. W ostatniej ławce dostrzegła dwie osoby, usilnie próbujące się schować za podręcznikami do transmutacji, zaklęć i zielarstwa. Evans nie musiała pytać dlaczego. Na jej ustach pojawił się wyraz konsternacji zmieszanej z rozbawieniem. James powstrzymał parsknięcie śmiechem na widok tej miny.
- Panowie, czy mogłabym się dowiedzieć, co was skłoniło do tak… radykalnych zmian w swoim wyglądzie? – Głos profesor McGonagall przebił się przez szmer chichotów, roznoszących się po klasie. Mimo iż minę miała srogą James wyraźnie dosłyszał w jej głosie nutkę rozbawienia.
- My… Pani profesor, to jakiś kawał. Nie mieliśmy na to wpływu – wydukał zaczerwieniony Remus.
Wargi profesor McGonagall zadrżały.
- Nie wiemy jak to cofnąć – dodał cicho Syriusz.
Profesorka odwróciła głowę, próbując ukryć rozbawienie. Miała nadzieję, że ten wypadek w końcu uspokoi niesfornych huncwotów. W końcu ile takich wybryków oni mieli na swoim koncie?
Udając, że nie dosłyszała ostatniego zdania Syriusza, zwróciła się do reszty klasy. Na jej ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech. Zatrzymała spojrzenie na Jamesie, który nie krył dobrego humoru.
- Spokój. Wystarczy tej ogólnej wesołości… Panno Meadowes, proszę o odwrócenie się, tablica jest z tej strony – powiedziała do Dorcas, która z wrednym uśmieszkiem na twarzy wciąż oglądała się w stronę Syriusza. Dziewczyna posłusznie obróciła się na krześle. Wymieniły z Lily porozumiewawcze uśmiechy.
- Skoro już wszyscy się uspokoiliśmy, proszę o otworzenie podręczników na stronie sto pięćdziesiątej drugiej.
Syriusz pochylił się nisko nad swoją książką, starając się zignorować ukradkowe spojrzenia. Czuł jak pieką go czubki uszu.


* * *


        Ogień trzaskał wesoło w palenisku. Zapach mocnej, ziołowej herbaty unosił się w powietrzu, działając orzeźwiająco na osoby zgromadzone w niewielkiej drewnianej chatce na skraju Zakazanego Lasu. Pod sufitem wisiały suszone mięsa i zioła, czekające na zimę. W kącie, w niewielkim koszyku, leżała suczka Berta, popiskując cicho przez sen.
Hagrid poruszył się na krześle i chrząknął cicho, przerywając trwające od dłuższego czasu milczenie.
James podniósł wzrok i spojrzał w zamyśleniu na gajowego. Zastanawiał się, jak wiele Hagrid wiedział z tego co mu powiedzieli o zdarzeniach z ostatnich tygodni. Chłopak podejrzewał, że ich przyjaciel wiedział przynajmniej tyle, co oni, jeśli nie więcej. Podczas ich relacji bowiem, mina gajowego była nieprzenikniona i niezwykle poważna. Nie było na niej widać najmniejszego śladu zdziwienia.
- Cholibka… Nadchodzą ciężkie czasy – mruknął po chwili Hagrid jakby do siebie. Huncwoci wymienili zaciekawione spojrzenia, zerkając to na siebie, to na gajowego, który wpatrując się w płonący ogień, zdawał się zapomnieć o ich obecności. W końcu podniósł wzrok na huncwotów i uśmiechnął się radośnie. W jego oczach kryły się iskierki życzliwości.
- Ale nie po to się spotkaliśmy, żeby siać smutki! – powiedział wesoło. Upił łyk herbaty z potężnego kubka, który spokojnie mógłby być wzięty za małe wiaderko, zerkając podejrzliwie na młodego Blacka. – Syriuszu. – powiedział w końcu. – Albo mi się wydaje, albo coś ci się porobiło z twarzą. Zresztą tobie też, Remusie. Byliście chorzy?
Huncwoci wymienili spojrzenia. Na twarzy Jamesa i Petera pojawiły się uśmiechy. Hagrid mierzył ich zaciekawionym spojrzeniem.
- Więc? – spytał w końcu.
Remus westchnął.
- To dość długa historia…



* * *



- Powiesz mi w końcu z czego się tak śmiejesz? – Syriusz ze złością spojrzał na zanoszącego się śmiechem Jamesa. Jednak nie doczekał się odpowiedzi.
Tymczasem dwóch pozostałych huncwotów usiadło na łóżkach i przetarło zaspane oczy.
- Co tu się dzieje? – ziewnął Remus.
- Czemu tak hałasujecie? – Peter przeciągnął się w łóżku.
- Syriuszu, coś ty ze sobą zrobił?! – Lupin spojrzał na Blacka wzrokiem zdumionego bazyliszka. Ten spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko.
- Ja? Raczej co ty ze sobą zrobiłeś? – powiedział w końcu, zanosząc się śmiechem.
- Jak to? – Remus rozejrzał się wokół siebie z wyrazem zdziwienia na twarzy.
- Ekhm… - to James podniósł się z podłogi i spojrzał na obu, próbując powstrzymać wielki uśmiech, cisnący mu się na twarz. – Może przejrzycie się w lustrze?
Syriusz i Remus podeszli ostrożnie do lustra, stojącego w kącie pokoju najwyraźniej bojąc się co w nim ujrzą.
Remus wciągnął gwałtownie powietrze, wpatrując się w swoje odbicie. Syriusz złapał się za twarz, a w jego oczach malowało się przerażenie.
- Co do licha?!
James podszedł do nich, spoglądając na nich uważnie.
- Nie chcę was martwić – powiedział tonem, który wskazywał na całkiem coś innego. – Ale to się z każdą chwilą pogarsza.
- Myślicie, że to skutek jakiegoś zaklęcia? – Remus przejechał dłonią po twarzy.
James wzruszył ramionami.
- Bardzo możliwe.
- Ale czemu tylko my dwaj? Może i jest parę osób w Hogwarcie, którym zaleźliśmy za skórę, ale… czemu mieliby mścić się tylko na nas dwóch?
Syriusz zamyślił się. W tym czasie Remus rozglądał się po pokoju, szukając czegoś podejrzanego. Nagle go olśniło.
- Wiem! – powiedział, kierując się w stronę swojego łóżka. – To te kapelusze! Dostaliśmy tylko my z Syriuszem.
Black klapnął na łóżko, przypatrując się tiarom.
- Ale nie wiem kto… – zerknął na Jamesa.
- Na mnie nie patrz. – powiedział ten, unosząc ręce w geście protestu.
Syriusz westchnął. Nadal nie miał pojęcia, kto mógłby za tym stać.
- Nie idę na lekcje – oświadczył w końcu.
James spojrzał na niego szybko.
- Żartujesz? Musisz iść na transmutację!
- A to niby dlaczego? – obruszył się Syriusz.
- Pamiętasz wczorajszą groźbę McGonagall? Jeżeli nie przyjdziemy na jej lekcje, pomyśli, że mamy ją w nosie. Wybacz, nie chcę spędzić weekendu na szlabanie. A poza tym zagroziła, że zabroni nam Quidditcha.
- Nie zrobiłaby tego. Za bardzo jej zależy na pucharze – powiedział Syriusz, jednak minę miał nietęgą. – Ale jeśli zobaczy nas w takim stanie, też nie będzie zachwycona.
- Lepiej tak, niż w ogóle… - mruknął Remus, ze swojego łóżka. James pokiwał głową.
Syriusz westchnął zrezygnowany.
- No dobra. Ale najpierw odwiedzimy pielęgniarkę.
- Po lekcji, teraz nie zdążymy.
Black sapnął tylko ze złością w odpowiedzi.



* * *



- Da pani radę coś z tym zrobić? – Syriusz spojrzał błagalnym wzrokiem na pielęgniarkę. Kobieta przyjrzała mu się uważnie.
- Mogę spróbować. – powiedziała w końcu, sięgając po różdżkę. Machnęła nią kilkakrotnie, szepcząc coś pod nosem. Nic się jednak nie stało. Przygryzła wargę i zamyśliła się głęboko. Po chwili znów uniosła różdżkę i przystawiła ją do twarzy chłopaka. Mruknęła coś cicho, jednak efekt był ten sam. Nic się nie zmieniło. Westchnęła najwyraźniej zirytowana. Przez następne pięć minut, próbowała różnych zaklęć, które nie przynosiły żadnych widocznych efektów. W końcu poddała się, zrezygnowana.
- Przykro mi, ale magia tu nie pomoże. – powiedziała w końcu, ruszając w stronę swojego gabinetu. Po chwili wróciła, niosąc w dłoni dwa niewielkie słoiczki, z jakąś kleistą mazią w środku. – Wyciąg z pokrzyw, śluzu ropuchy i… Zresztą nie musicie wiedzieć. – powiedziała, gdy Syriusz skrzywił się nieznacznie. – Radzę smarować się tym póki nie zejdzie. A co do waszego zarostu… - powiedziała, starając się powstrzymać uśmiech cisnący jej się na usta. – Myślę, że za parę dni sam zejdzie. To ten typ magii, stosowanej do zabawek magicznych.
Black i Lupin wymienili spojrzenia. Remus westchnął i wstał z krzesła.
- Przykro mi, ale nic więcej nie mogę dla was zrobić. Gdyby w ciągu tygodnia nic się nie zmieniło, zgłoście się ponownie. Pomyślimy wtedy, co z wami zrobić. Możliwe, że konieczna będzie wizyta u Munga. – powiedziała, odprowadziwszy ich do drzwi.
- Dobrze, dziękujemy – powiedzieli Huncwoci, po czym opuścili skrzydło szpitalne. Remus i Syriusz czym prędzej ruszyli w stronę wieży Gryffindoru, a James i Peter na następną lekcję. Zapowiadały się interesujące dni.



* * *


       Lily wierciła się niecierpliwie na krześle, czekając na Jamesa. Zerknęła na puste miejsce obok siebie i obejrzała się do tyłu, sprawdzając czy może nie nadchodzi. Odgarnęła z oczu kosmyk rudych włosów, po czym westchnęła cicho, otwierając zrezygnowanym ruchem podręcznik do zaklęć i przeglądając ostatnią lekcję. Zagłębiała się właśnie w tajnikach zaklęć postkreatywnych, gdy ktoś z hukiem zwalił się na krzesło obok niej. Podniosła wzrok i spojrzała na zdyszanego Jamesa, rozpakowującego swoją torbę.
- Hej – powiedziała, uśmiechając się do niego lekko.
- Cześć – odparł wesołym tonem, kładąc przed sobą różdżkę.
Lily obejrzała się do tyłu, sprawdzając czy i koło Dorcas pojawił się Syriusz, jednak jej przyjaciółka wciąż siedziała samotnie.
- Syriusza nie ma. Remusa zresztą też nie – odpowiedział na jej nieme pytanie James, a na jego twarzy pojawił się wesoły uśmiech. Lily spojrzała na niego zaciekawiona.
- Co im się stało? – spytała w końcu.
James wzruszył ramionami.
- Nie mam zielonego pojęcia. Podejrzewamy, że to jakiś kawał – zemsta, jednak nie wiemy, czemu dotknął tylko Syriusza i Remusa.
Lily zamyśliła się.
- Dziwne.
- Wiem.
- Byliście u pielęgniarki?
- Tak… Ale niestety nie pomogła. Dała im maść i kazała czekać.
Lily przygryzła wargę.
- Ciekawa jestem, kto…
Przerwała, ponieważ w klasie pojawił się profesor Flitwick.
- Dzień dobry, dzień dobry. Proszę o ciszę. Koniec rozmów.
James i Lily wymienili nieznaczne uśmiechy.
- Zaczynamy lekcję. Dziś zajmiemy się…



* * *



- Droga wolna. – James puścił oko do Syriusza. Właśnie wrócił z pokoju wspólnego, w którym większość osób była na tyle zajęta sobą, aby nie zauważyć dwóch huncwotów, przemykających się ukradkiem do wyjścia. Syriusz i Lupin spojrzeli na siebie i ostrożnie zaczęli schodzić ze schodów.

Tymczasem trzech pierwszoklasistów siedziało w pokoju wspólnym i rozmawiało o czymś zażarcie.
- Chyba nic z tego nie wyszło. – powiedział Jack ze zrezygnowaną miną.
- Poczekaj, jeszcze ich dzisiaj nie widzieliśmy. Może się chowają? – na ustach Rogera błąkał się wredny uśmieszek.
- A może naprawdę te kapelusze nic nie zdziałały? – Rick przygryzł wargę.
Wtedy na twarzy Jacka pojawił się szeroki uśmiech.
- Chyba nie… - powiedział. Potem wstał i rozejrzał się dookoła. – Patrzcie! – ryknął na cały pokój wspólny, po czym zaśmiał się. Głowy wszystkich zwróciły się w kierunku wskazywanym przez chłopca. Ujrzeli Syriusza i Remusa, którzy zastygli w połowie drogi do portretu.

Marta podniosła wzrok znad książki, zauważając wokół siebie nagłe zamieszanie. Rozejrzała się szukając jego źródła. Zaniemówiła. Na środku pokoju wspólnego dostrzegła Syriusza i Remusa, zastygłych nieruchomo. Spojrzała na nich i uśmiechnęła się mimowolnie. Na ich twarzach widniały pokaźne wąsiska, tyle, że Remusa były koloru blond, a Syriusza płomiennorude. Przyjrzała się uważniej ich twarzom, które w całości były pokryte krostami. Dostrzegła, że te na ich czołach układają się w napis „KŁAMCZUCH”. Wiedziała, że jest to widok niezwykle komiczny, jednak dostrzegłszy przerażoną minę Remusa i jego zaczerwienione policzki, zrobiło jej się go żal.
Syriusz i Remus spojrzeli na siebie i jak gdyby nigdy nic ruszyli w stronę wyjścia z pokoju. Czuli jak palą ich twarze.



* * *


        W końcu nastał długo oczekiwany weekend. Syriusz stanął przed lustrem i spojrzał krytycznie nie swoje odbicie. Wczorajszego ranka zniknęły mu wąsy, a i maść dostarczona przez pielęgniarkę przynosiła jako takie efekty, bo krosty powoli znikały. Przywołał na twarz swój huncwocki uśmiech, poprawił grzywkę, po czym ruszył w stronę łóżka.
- Nie daruję temu, kto za tym stoi – powiedział, usadowiwszy się na purpurowej poduszce. Peter i Remus spojrzeli na niego.
Twarz Lupina także wracała już do normalności, co bardzo go cieszyło. Pozytywnie na jego samopoczucie wpłynęło także współczucie okazane przez Martę, która nie naśmiewała się z niego jak większość domu.
Drzwi do dormitorium otwarły się i do pomieszczenia wpadł uśmiechnięty James.
- A ty co taki zadowolony? – Syriusz zerknął na przyjaciela ciekawie.
Ten tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, siadając na pufie, stojącej w rogu pokoju.
- Lily miała problem z zadaniem na zaklęcia – odparł po chwili. - Pomogłem jej.
Przyjaciele wymienili spojrzenia i porozumiewawcze uśmiechy.
Black wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- To chyba dobrze.
Potter uśmiechnął się lekko.
- Mamy jakieś plany na dzisiaj? – spytał po chwili.
- Hmm… Spotkałem Hagrida kilka dni temu. Chciał żebyśmy do niego wpadli.
- Dawno u niego nie byliśmy. – Peter spojrzał na przyjaciół zdezorientowanym spojrzeniem.
- Faktycznie. – odparł Remus.
- Tak więc, idziemy do Hagrida. – James usiadł na łóżku, biorąc do ręki czasopismo sportowe. – Ale po obiedzie…

Pozostali Huncwoci uśmiechnęli się nieznacznie i każdy powrócił do własnych zajęć.
Tymczasem za oknem, gromadziły się chmury. Zimny wiatr hulał po błoniach, przeganiając z drzew ostatnie liście. Mała ruda wiewiórka schowała się w swojej dziupli w drzewie na skraju Zakazanego Lasu. Nadchodziła zima, a ona doskonale wiedziała, że gdy już nadejdzie, najlepiej będzie siedzieć w ukryciu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.