Drzwi
klasy zaskrzypiały cicho, gdy Lily wraz z przyjaciółkami weszła
do sali transmutacji.
-
Nie wyspałam się – mruknęła zgryźliwie Dorcas sadowiąc się
na swoim miejscu.
Lily
rzuciła jej współczujące spojrzenie, sięgając jednocześnie
ręką do torby.
-
Nie ma huncwotów – mruknęła do Dorcas, spoglądając za siebie.
Meadowes podniosła wzrok i również rozejrzała się niechętnie.
Wzruszyła ramionami.
-
Wszystko mi jedno. Pewnie znowu zaspali – powiedziała obojętnym
tonem. Potem odwróciła się do tyłu aby powiedzieć coś Susan,
jednak umilkła. Zastygła nieruchomo wpatrując się w coś z
niedowierzaniem.
Lily
trąciła ją łokciem.
-
Dorcas, odwróć się, McGonagall przyszła – szepnęła do niej
ukradkiem. Nie doczekawszy się reakcji ze strony przyjaciółki,
odwróciła się do tyłu podążając za jej spojrzeniem.
Zaniemówiła.
-
Panno Evans, panno Meadowes – powiedziała ostrym tonem Minerwa
McGonagall, która w międzyczasie zdążyła już usadowić się za
katedrą. Po chwili jednak dwie uczennice całkowicie wyleciały jej
z głowy, albowiem dostrzegła dwóch uczniów, którzy rozpaczliwie
próbowali się ukryć.
-
Panie Black, panie… Lupin? – powiedziała z niedowierzaniem,
podniósłszy się z krzesła.
Jej
ostry ton zawisł w powietrzu. Uczniowie zaczęli odwracać się do
tyłu zaciekawieni.
Pierwszą
osobą, którą Lily dostrzegła był James. Siedział w
przedostatniej ławce, wraz z Peterem i uśmiechał się lekko pod
nosem. Dostrzegłszy Rudą puścił do niej oko i uśmiechnął się
zawadiacko. Lily odwzajemniła uśmiech. Jej spojrzenie prześlizgnęło
się dalej. W ostatniej ławce dostrzegła dwie osoby, usilnie
próbujące się schować za podręcznikami do transmutacji, zaklęć
i zielarstwa. Evans nie musiała pytać dlaczego. Na jej ustach
pojawił się wyraz konsternacji zmieszanej z rozbawieniem. James
powstrzymał parsknięcie śmiechem na widok tej miny.
-
Panowie, czy mogłabym się dowiedzieć, co was skłoniło do tak…
radykalnych zmian w swoim wyglądzie? – Głos profesor McGonagall
przebił się przez szmer chichotów, roznoszących się po klasie.
Mimo iż minę miała srogą James wyraźnie dosłyszał w jej głosie
nutkę rozbawienia.
-
My… Pani profesor, to jakiś kawał. Nie mieliśmy na to wpływu –
wydukał zaczerwieniony Remus.
Wargi
profesor McGonagall zadrżały.
-
Nie wiemy jak to cofnąć – dodał cicho Syriusz.
Profesorka
odwróciła głowę, próbując ukryć rozbawienie. Miała nadzieję,
że ten wypadek w końcu uspokoi niesfornych huncwotów. W końcu ile
takich wybryków oni mieli na swoim koncie?
Udając,
że nie dosłyszała ostatniego zdania Syriusza, zwróciła się do
reszty klasy. Na jej ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech.
Zatrzymała spojrzenie na Jamesie, który nie krył dobrego humoru.
-
Spokój. Wystarczy tej ogólnej wesołości… Panno Meadowes, proszę
o odwrócenie się, tablica jest z tej strony – powiedziała do
Dorcas, która z wrednym uśmieszkiem na twarzy wciąż oglądała
się w stronę Syriusza. Dziewczyna posłusznie obróciła się na
krześle. Wymieniły z Lily porozumiewawcze uśmiechy.
-
Skoro już wszyscy się uspokoiliśmy, proszę o otworzenie
podręczników na stronie sto pięćdziesiątej drugiej.
Syriusz
pochylił się nisko nad swoją książką, starając się zignorować
ukradkowe spojrzenia. Czuł jak pieką go czubki uszu.
*
* *
Ogień
trzaskał wesoło w palenisku. Zapach mocnej, ziołowej herbaty
unosił się w powietrzu, działając orzeźwiająco na osoby
zgromadzone w niewielkiej drewnianej chatce na skraju Zakazanego
Lasu. Pod sufitem wisiały suszone mięsa i zioła, czekające na
zimę. W kącie, w niewielkim koszyku, leżała suczka Berta,
popiskując cicho przez sen.
Hagrid
poruszył się na krześle i chrząknął cicho, przerywając
trwające od dłuższego czasu milczenie.
James
podniósł wzrok i spojrzał w zamyśleniu na gajowego. Zastanawiał
się, jak wiele Hagrid wiedział z tego co mu powiedzieli o
zdarzeniach z ostatnich tygodni. Chłopak podejrzewał, że ich
przyjaciel wiedział przynajmniej tyle, co oni, jeśli nie więcej.
Podczas ich relacji bowiem, mina gajowego była nieprzenikniona i
niezwykle poważna. Nie było na niej widać najmniejszego śladu
zdziwienia.
-
Cholibka… Nadchodzą ciężkie czasy – mruknął po chwili Hagrid
jakby do siebie. Huncwoci wymienili zaciekawione spojrzenia, zerkając
to na siebie, to na gajowego, który wpatrując się w płonący
ogień, zdawał się zapomnieć o ich obecności. W końcu podniósł
wzrok na huncwotów i uśmiechnął się radośnie. W jego oczach
kryły się iskierki życzliwości.
-
Ale nie po to się spotkaliśmy, żeby siać smutki! – powiedział
wesoło. Upił łyk herbaty z potężnego kubka, który spokojnie
mógłby być wzięty za małe wiaderko, zerkając podejrzliwie na
młodego Blacka. – Syriuszu. – powiedział w końcu. – Albo mi
się wydaje, albo coś ci się porobiło z twarzą. Zresztą tobie
też, Remusie. Byliście chorzy?
Huncwoci
wymienili spojrzenia. Na twarzy Jamesa i Petera pojawiły się
uśmiechy. Hagrid mierzył ich zaciekawionym spojrzeniem.
-
Więc? – spytał w końcu.
Remus
westchnął.
-
To dość długa historia…
*
* *
-
Powiesz mi w końcu z czego się tak śmiejesz? – Syriusz ze
złością spojrzał na zanoszącego się śmiechem Jamesa. Jednak
nie doczekał się odpowiedzi.
Tymczasem
dwóch pozostałych huncwotów usiadło na łóżkach i przetarło
zaspane oczy.
-
Co tu się dzieje? – ziewnął Remus.
-
Czemu tak hałasujecie? – Peter przeciągnął się w łóżku.
-
Syriuszu, coś ty ze sobą zrobił?! – Lupin spojrzał na Blacka
wzrokiem zdumionego bazyliszka. Ten spojrzał na niego i uśmiechnął
się szeroko.
-
Ja? Raczej co ty ze sobą zrobiłeś? – powiedział w końcu,
zanosząc się śmiechem.
-
Jak to? – Remus rozejrzał się wokół siebie z wyrazem zdziwienia
na twarzy.
-
Ekhm… - to James podniósł się z podłogi i spojrzał na obu,
próbując powstrzymać wielki uśmiech, cisnący mu się na twarz. –
Może przejrzycie się w lustrze?
Syriusz
i Remus podeszli ostrożnie do lustra, stojącego w kącie pokoju
najwyraźniej bojąc się co w nim ujrzą.
Remus
wciągnął gwałtownie powietrze, wpatrując się w swoje odbicie.
Syriusz złapał się za twarz, a w jego oczach malowało się
przerażenie.
-
Co do licha?!
James
podszedł do nich, spoglądając na nich uważnie.
-
Nie chcę was martwić – powiedział tonem, który wskazywał na
całkiem coś innego. – Ale to się z każdą chwilą pogarsza.
-
Myślicie, że to skutek jakiegoś zaklęcia? – Remus przejechał
dłonią po twarzy.
James
wzruszył ramionami.
-
Bardzo możliwe.
-
Ale czemu tylko my dwaj? Może i jest parę osób w Hogwarcie, którym
zaleźliśmy za skórę, ale… czemu mieliby mścić się tylko na
nas dwóch?
Syriusz
zamyślił się. W tym czasie Remus rozglądał się po pokoju,
szukając czegoś podejrzanego. Nagle go olśniło.
-
Wiem! – powiedział, kierując się w stronę swojego łóżka. –
To te kapelusze! Dostaliśmy tylko my z Syriuszem.
Black
klapnął na łóżko, przypatrując się tiarom.
-
Ale nie wiem kto… – zerknął na Jamesa.
-
Na mnie nie patrz. – powiedział ten, unosząc ręce w geście
protestu.
Syriusz
westchnął. Nadal nie miał pojęcia, kto mógłby za tym stać.
-
Nie idę na lekcje – oświadczył w końcu.
James
spojrzał na niego szybko.
-
Żartujesz? Musisz iść na transmutację!
-
A to niby dlaczego? – obruszył się Syriusz.
-
Pamiętasz wczorajszą groźbę McGonagall? Jeżeli nie przyjdziemy
na jej lekcje, pomyśli, że mamy ją w nosie. Wybacz, nie chcę
spędzić weekendu na szlabanie. A poza tym zagroziła, że zabroni
nam Quidditcha.
-
Nie zrobiłaby tego. Za bardzo jej zależy na pucharze – powiedział
Syriusz, jednak minę miał nietęgą. – Ale jeśli zobaczy nas w
takim stanie, też nie będzie zachwycona.
-
Lepiej tak, niż w ogóle… - mruknął Remus, ze swojego łóżka.
James pokiwał głową.
Syriusz
westchnął zrezygnowany.
-
No dobra. Ale najpierw odwiedzimy pielęgniarkę.
-
Po lekcji, teraz nie zdążymy.
Black
sapnął tylko ze złością w odpowiedzi.
*
* *
-
Da pani radę coś z tym zrobić? – Syriusz spojrzał błagalnym
wzrokiem na pielęgniarkę. Kobieta przyjrzała mu się uważnie.
-
Mogę spróbować. – powiedziała w końcu, sięgając po różdżkę.
Machnęła nią kilkakrotnie, szepcząc coś pod nosem. Nic się
jednak nie stało. Przygryzła wargę i zamyśliła się głęboko.
Po chwili znów uniosła różdżkę i przystawiła ją do twarzy
chłopaka. Mruknęła coś cicho, jednak efekt był ten sam. Nic się
nie zmieniło. Westchnęła najwyraźniej zirytowana. Przez następne
pięć minut, próbowała różnych zaklęć, które nie przynosiły
żadnych widocznych efektów. W końcu poddała się, zrezygnowana.
-
Przykro mi, ale magia tu nie pomoże. – powiedziała w końcu,
ruszając w stronę swojego gabinetu. Po chwili wróciła, niosąc w
dłoni dwa niewielkie słoiczki, z jakąś kleistą mazią w środku.
– Wyciąg z pokrzyw, śluzu ropuchy i… Zresztą nie musicie
wiedzieć. – powiedziała, gdy Syriusz skrzywił się nieznacznie.
– Radzę smarować się tym póki nie zejdzie. A co do waszego
zarostu… - powiedziała, starając się powstrzymać uśmiech
cisnący jej się na usta. – Myślę, że za parę dni sam zejdzie.
To ten typ magii, stosowanej do zabawek magicznych.
Black
i Lupin wymienili spojrzenia. Remus westchnął i wstał z krzesła.
-
Przykro mi, ale nic więcej nie mogę dla was zrobić. Gdyby w ciągu
tygodnia nic się nie zmieniło, zgłoście się ponownie. Pomyślimy
wtedy, co z wami zrobić. Możliwe, że konieczna będzie wizyta u
Munga. – powiedziała, odprowadziwszy ich do drzwi.
-
Dobrze, dziękujemy – powiedzieli Huncwoci, po czym opuścili
skrzydło szpitalne. Remus i Syriusz czym prędzej ruszyli w stronę
wieży Gryffindoru, a James i Peter na następną lekcję.
Zapowiadały się interesujące dni.
*
* *
Lily
wierciła się niecierpliwie na krześle, czekając na Jamesa.
Zerknęła na puste miejsce obok siebie i obejrzała się do tyłu,
sprawdzając czy może nie nadchodzi. Odgarnęła z oczu kosmyk
rudych włosów, po czym westchnęła cicho, otwierając
zrezygnowanym ruchem podręcznik do zaklęć i przeglądając
ostatnią lekcję. Zagłębiała się właśnie w tajnikach zaklęć
postkreatywnych, gdy ktoś z hukiem zwalił się na krzesło obok
niej. Podniosła wzrok i spojrzała na zdyszanego Jamesa,
rozpakowującego swoją torbę.
-
Hej – powiedziała, uśmiechając się do niego lekko.
-
Cześć – odparł wesołym tonem, kładąc przed sobą różdżkę.
Lily
obejrzała się do tyłu, sprawdzając czy i koło Dorcas pojawił
się Syriusz, jednak jej przyjaciółka wciąż siedziała samotnie.
-
Syriusza nie ma. Remusa zresztą też nie – odpowiedział na jej
nieme pytanie James, a na jego twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
Lily spojrzała na niego zaciekawiona.
-
Co im się stało? – spytała w końcu.
James
wzruszył ramionami.
-
Nie mam zielonego pojęcia. Podejrzewamy, że to jakiś kawał –
zemsta, jednak nie wiemy, czemu dotknął tylko Syriusza i Remusa.
Lily
zamyśliła się.
-
Dziwne.
-
Wiem.
-
Byliście u pielęgniarki?
-
Tak… Ale niestety nie pomogła. Dała im maść i kazała czekać.
Lily
przygryzła wargę.
-
Ciekawa jestem, kto…
Przerwała,
ponieważ w klasie pojawił się profesor Flitwick.
-
Dzień dobry, dzień dobry. Proszę o ciszę. Koniec rozmów.
James
i Lily wymienili nieznaczne uśmiechy.
-
Zaczynamy lekcję. Dziś zajmiemy się…
*
* *
-
Droga wolna. – James puścił oko do Syriusza. Właśnie wrócił z
pokoju wspólnego, w którym większość osób była na tyle zajęta
sobą, aby nie zauważyć dwóch huncwotów, przemykających się
ukradkiem do wyjścia. Syriusz i Lupin spojrzeli na siebie i
ostrożnie zaczęli schodzić ze schodów.
Tymczasem
trzech pierwszoklasistów siedziało w pokoju wspólnym i rozmawiało
o czymś zażarcie.
-
Chyba nic z tego nie wyszło. – powiedział Jack ze zrezygnowaną
miną.
-
Poczekaj, jeszcze ich dzisiaj nie widzieliśmy. Może się chowają?
– na ustach Rogera błąkał się wredny uśmieszek.
-
A może naprawdę te kapelusze nic nie zdziałały? – Rick
przygryzł wargę.
Wtedy
na twarzy Jacka pojawił się szeroki uśmiech.
-
Chyba nie… - powiedział. Potem wstał i rozejrzał się dookoła.
– Patrzcie! – ryknął na cały pokój wspólny, po czym zaśmiał
się. Głowy wszystkich zwróciły się w kierunku wskazywanym przez
chłopca. Ujrzeli Syriusza i Remusa, którzy zastygli w połowie
drogi do portretu.
Marta
podniosła wzrok znad książki, zauważając wokół siebie nagłe
zamieszanie. Rozejrzała się szukając jego źródła. Zaniemówiła.
Na środku pokoju wspólnego dostrzegła Syriusza i Remusa,
zastygłych nieruchomo. Spojrzała na nich i uśmiechnęła się
mimowolnie. Na ich twarzach widniały pokaźne wąsiska, tyle, że
Remusa były koloru blond, a Syriusza płomiennorude. Przyjrzała się
uważniej ich twarzom, które w całości były pokryte krostami.
Dostrzegła, że te na ich czołach układają się w napis
„KŁAMCZUCH”. Wiedziała, że jest to widok niezwykle komiczny,
jednak dostrzegłszy przerażoną minę Remusa i jego zaczerwienione
policzki, zrobiło jej się go żal.
Syriusz
i Remus spojrzeli na siebie i jak gdyby nigdy nic ruszyli w stronę
wyjścia z pokoju. Czuli jak palą ich twarze.
*
* *
W
końcu nastał długo oczekiwany weekend. Syriusz stanął przed
lustrem i spojrzał krytycznie nie swoje odbicie. Wczorajszego ranka
zniknęły mu wąsy, a i maść dostarczona przez pielęgniarkę
przynosiła jako takie efekty, bo krosty powoli znikały. Przywołał
na twarz swój huncwocki uśmiech, poprawił grzywkę, po czym ruszył
w stronę łóżka.
-
Nie daruję temu, kto za tym stoi – powiedział, usadowiwszy się
na purpurowej poduszce. Peter i Remus spojrzeli na niego.
Twarz
Lupina także wracała już do normalności, co bardzo go cieszyło.
Pozytywnie na jego samopoczucie wpłynęło także współczucie
okazane przez Martę, która nie naśmiewała się z niego jak
większość domu.
Drzwi
do dormitorium otwarły się i do pomieszczenia wpadł uśmiechnięty
James.
-
A ty co taki zadowolony? – Syriusz zerknął na przyjaciela
ciekawie.
Ten
tylko uśmiechnął się w odpowiedzi, siadając na pufie, stojącej
w rogu pokoju.
-
Lily miała problem z zadaniem na zaklęcia – odparł po chwili. -
Pomogłem jej.
Przyjaciele
wymienili spojrzenia i porozumiewawcze uśmiechy.
Black
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
To chyba dobrze.
Potter
uśmiechnął się lekko.
-
Mamy jakieś plany na dzisiaj? – spytał po chwili.
-
Hmm… Spotkałem Hagrida kilka dni temu. Chciał żebyśmy do niego
wpadli.
-
Dawno u niego nie byliśmy. – Peter spojrzał na przyjaciół
zdezorientowanym spojrzeniem.
-
Faktycznie. – odparł Remus.
-
Tak więc, idziemy do Hagrida. – James usiadł na łóżku, biorąc
do ręki czasopismo sportowe. – Ale po obiedzie…
Pozostali
Huncwoci uśmiechnęli się nieznacznie i każdy powrócił do
własnych zajęć.
Tymczasem za oknem, gromadziły się chmury. Zimny wiatr hulał po błoniach, przeganiając z drzew ostatnie liście. Mała ruda wiewiórka schowała się w swojej dziupli w drzewie na skraju Zakazanego Lasu. Nadchodziła zima, a ona doskonale wiedziała, że gdy już nadejdzie, najlepiej będzie siedzieć w ukryciu.
Tymczasem za oknem, gromadziły się chmury. Zimny wiatr hulał po błoniach, przeganiając z drzew ostatnie liście. Mała ruda wiewiórka schowała się w swojej dziupli w drzewie na skraju Zakazanego Lasu. Nadchodziła zima, a ona doskonale wiedziała, że gdy już nadejdzie, najlepiej będzie siedzieć w ukryciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.