- Jeszcze tylko półtora
tygodnia - powiedziała do siebie Lily, wychodząc z pokoju. Zbiegła
po schodach na dół i weszła do kuchni, gdzie krzątała się pani
Evans. W kącie siedziała jej siostra, która, gdy tylko ją
zobaczyła skrzywiła się i w jednym momencie ucichła.
- O Lily, jesteś. - Jej
matka odwróciła się do niej z uśmiechem. - Siadaj, mam dla ciebie
dobre wieści. - Spojrzała na nią z tajemniczym wyrazem twarzy.
- O co chodzi, mamo? -
Dziewczyna usiadła przy stole i sięgnęła po jabłko.
- Wyjeżdżamy na
wakacje! - Kobieta uśmiechnęła się wesoło i spojrzała na córkę.
Lily zaniemówiła lekko, po czym zerknęła niepewnie na Petunię,
która z zaciśniętymi ustami wpatrywała się podłogę.
- Super. - Uśmiechnęła
się. - A dokąd? - Spojrzała z ciekawością na mapę rozłożoną
na stole.
- No właśnie z tym jest
kłopot - zafrasowała się kobieta. - Nie do końca mamy pomysł.
Lily spojrzała na matkę
zdziwiona, a Petunia prychnęła cicho.
- Petunio, proszę cię,
przestań. Przecież dwa tygodnie cię nie zbawią. Zobaczysz się z
nim później.
- Dwa tygodnie? - Lily
spojrzała na matkę szybko. - Mamo, a moja szkoła?
- Przecież jak
dojedziesz kilka dni później nic się nie stanie. - Kobieta
machnęła lekceważąco ręką.
- Jak to nic się nie
stanie? A jak się potem do niej dostanę? Pociąg nie jeździ sobie
codziennie. Poza tym jestem prefektem i jestem potrzebna... - dodała.
Kobieta spojrzała na nią ze smutkiem zmieszanym ze złością.
- Nie mów, że ty też
nie chcesz jechać? Najpierw Petunia, teraz ty... Chcemy z ojcem dla
was dobrze, a wy sobie wymyślacie powody, żeby nie jechać. -
Kobieta odwróciła się obrażona i zaczęła myć garnki.
Lily rzeczywiście nie
paliła się do wyjazdu, zwłaszcza dwutygodniowego. Była umówiona
w Londynie z dziewczynami pod koniec przyszłego tygodnia, a poza tym
zgodnie z tym co powiedziała matce, później miałaby problem z
dostaniem się do zamku.
- Witam moje piękne
damy. - Ojciec Lily wszedł do kuchni z uśmiechem. - Co się stało,
skąd te grobowe miny? - Spojrzał na kobiety ze zdziwieniem.
- One nie chcą jechać,
Mark. - Kobieta spojrzała na niego ze smutkiem.
- Jak to nie chcą
jechać? Co to za nowe porządki? - Mężczyzna spojrzał na córki z
niedowierzaniem. - Już nie chcecie spędzać ze staruszkami wakacji?
A tak się cieszyłem w końcu na normalne wakacje.
- To nie tak, tato... -
Lily spojrzała na ojca i zmieszała się. – Po prostu… - Umilkła
na chwilę. – A może... - Uśmiechnęła się lekko, spoglądając
na rodziców. – Pojechalibyście sami?
Rodzice popatrzyli na
siebie ze zdziwieniem, uśmiechając się lekko.
- Ale co wtedy z wami?
Dziadkowie są na wyjeździe, nie zajmą się wami. - Matka
przygryzła wargę, patrząc na swoje córki.
- Mamo jestem przecież
dorosła! - oburzyła się Petunia. - Lily też do pełnoletności
niewiele brakuje. Damy sobie radę. - Posłała siostrze uśmiech.
Chyba pierwszy od roku - Uważam, że powinniście jechać.
- Wspólny wyjazd we
dwoje dobrze wam zrobi. - Lily spojrzała na matkę, która zamyśliła
się z rozmarzoną miną.
- Myślę Mary, że to
nie jest wcale taki zły pomysł. - Pan Evans spojrzał na żonę z
uśmiechem, która wciąż jednak się wahała.
- Jeżeli obiecacie mi,
że przez ten czas nie będziecie się kłócić. I, że dom będzie
cały, gdy wrócimy - dodała z uśmiechem.
- Mamo! - krzyknęły
siostry. - Za kogo nas masz?
- Och no dobrze...
Dobrze, pojedziemy - powiedziała uśmiechając się szeroko i
spoglądając na swojego męża. Ten wziął ją w objęcia i zaczął
wywijać w rytm tylko przez niego słyszanej melodii.
- No to, ukochana,
przygotuj się na zabawę - powiedział i zakręcił żoną dokoła
własnej osi. Ta roześmiała się głośno. Siostry spojrzały na
siebie z uśmiechem po raz pierwszy od bardzo dawna... Zapowiadał
się interesujący tydzień.
* * *
- Tylko się tam
zachowujcie! - krzyknęła Lily z uśmiechem za odjeżdżającym
samochodem. Patrzyły za nimi z Petunią aż pojazd zniknął im z
oczu. Weszły po cichu do domu. Siostra spojrzała na nią niepewnie.
- Miałaś dobry pomysł,
żeby ich wysłać na te wakacje - powiedziała w końcu, nie patrząc
jej w oczy.
- Tak. Dobrze im to
zrobi, a i nam przyda się trochę spokoju. - Lily spojrzała na
Petunię nieśmiało.
- To ja... Pooglądam
telewizor. - Jej siostra wyraźnie czuła się nieswojo, nie wiedząc
chyba jak się zachować. Rzuciła Lily lekki uśmiech i skierowała
się w stronę salonu. Chwilę później Evans usłyszała dźwięki
reklam dochodzące z sąsiedniego pokoju i po chwili namysłu poszła
za siostrą. Podeszła cicho do kanapy.
- Jest coś ciekawego? -
spytała w końcu. Petunia podskoczyła ze strachu.
- Wystraszyłaś mnie!
Musisz się tak skradać? - powiedziała trzymając się za serce. -
Zawału bym dostała.
- Przepraszam. - Lily
usiadła koło siostry. - To co, jest coś ciekawego?
- Hmm... Zaraz chyba
zaczyna się romans, czy coś w tym rodzaju. Możemy obejrzeć. -
Spojrzała na Rudą, która uśmiechała się lekko. - Co cię tak
śmieszy?
- Nic, nic. - Lily wciąż
się uśmiechała. - Powiedz mi, czemu nie chciałaś jechać z
rodzicami? - Zerknęła z zainteresowaniem na siostrę, która
zarumieniła się lekko.
- Nie twoja sprawa -
odparła w końcu. - A teraz siedź cicho, bo film się zaczyna.
Po chwili film całkowicie
pochłonął ich uwagę i siostry zaśmiewały się do łez z
poczynań pewnego młodego mężczyzny, który starał się o rękę
swojej ukochanej w dość natrętny sposób. Lily kogoś to bardzo
przypominało. Uśmiechnęła się pod nosem.
W dalszej części filmu
mężczyzna w końcu dał spokój kobiecie, a wtedy dopiero ona
zorientowała się jak bardzo jej na nim zależy. Próbowała
odzyskać jego uczucie i gdy myślała, że już wszystko skończone
ukochany do niej wrócił i jak zawsze w takich filmach, wszyscy żyli
długo i szczęśliwie.
- Niezły film –
westchnęła Lily.
- Tak. - Petunia patrzyła
w dal rozmarzonym wzrokiem. Evans przypatrywała się jej z uwagą.
- Chodzi o chłopaka -
powiedziała w końcu.
- Co? - Petunia wyrwana z
rozmyślań spojrzała na nią zdziwiona.
- Mówię, że to przez
jakiegoś chłopaka nie chciałaś jechać z rodzicami. - Lily
uśmiechnęła się lekko.
- A co ty możesz o tym
wiedzieć? - zaperzyła się Petunia, jednak na jej ustach pojawił
się mimowolny uśmiech. - To nie twoja sprawa.
- Ale nie zaprzeczasz. -
Wyszczerzyła się dziewczyna. - Jest fajny chociaż? - spytała
konspiracyjnym szeptem. Petunia zaśmiała się cicho.
- Bardzo - powiedziała w
końcu, rumieniąc się lekko. - Koniec tych pytań, nic się więcej
nie dowiesz - powiedziała i wstała z kanapy. - Idę się położyć,
zrobiło się późno. Dobranoc. – Szybko wyszła z pokoju i po
chwili Lily usłyszała jak wchodzi po schodach.
Petunia się
zakochała, przeszło jej przez myśl. Uśmiechnęła się do
siebie. To dopiero historia.
* * *
- Lily, gdzie jest moja
beżowa torebka?! - Petunia krzyknęła głośno w stronę pokoju
siostry.
- Nie mam pojęcia. Ja z
nią nie chodzę - odkrzyknęła Lily. - Poszukaj w szafie na dole.
- Nie ma jej tam!
- No to nie wiem, masz
przecież dziesięć innych torebek!
- Ale inne mi nie pasują!
- Petunia stała na schodach wściekła. Lily wyjrzała zaciekawiona
na korytarz.
- A gdzie się wybierasz?
- zapytała z ciekawskim uśmieszkiem.
- Na spacer. - Petunia
spojrzała na nią wrogo.
- Sama? - Lily
uśmiechnęła się szeroko.
- Nie twoja sprawa,
spadaj do swojego pokoju. - Petunia zła zeszła po schodach i
zaczęła po raz kolejny przeszukiwać szafę w przedpokoju.
- Jest! - krzyknęła
wyciągając zgubę, gdy nagle zadzwonił dzwonek przy drzwiach. -
Wychodzę, sprawuj się - powiedziała i zniknęła za drzwiami.
Lily przylgnęła do okna
w swoim pokoju, niestety nie udało jej się dostrzec osoby, z którą
jej siostra wyszła. Zrezygnowana usiadła na łóżku i spojrzała
na książki piętrzące się na ziemi. Robiła porządek w kufrze,
żeby mieć miejsce na nowe podręczniki, które jutro jechała kupić
do Londynu. Początkowo była umówiona z dziewczynami, jednak te
jechały z rodzicami w innym terminie i Lily zmuszona była iść
sama. Miała nadzieję, że uda jej się chociaż spotkać któregoś
z huncwotów.
* * *
- James, spiesz się! -
Syriusz stał pod pokojem przyjaciela, czekając na niego już dobre
piętnaście minut. - Bo nam sklepy pozamykają. – Potter wyszedł
z pokoju i spojrzał krzywo na przyjaciela, który wpatrywał się w
niego, tupiąc niecierpliwie nogą. – No w końcu, coś ty tam
robił?
- Ubierałem się.
- Tak długo? Nie łudź
się, nikłe szanse, że spotkamy Evans. - Syriusz wyszczerzył zęby
we wrednym uśmiechu.
- A co mnie ona obchodzi?
Wcale nie chcę jej spotkać - zaperzył się James.
- A to coś nowego. -
Black spojrzał na przyjaciela podejrzliwie. - Co ci ostatnio
zrobiła?
- Nic mi nie zrobiła. Po
prostu mi przeszło, rozumiesz? - powiedział James stanowczo.
Syriusz spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- No skoro tak uważasz -
powiedział, uśmiechając się lekko. Był pewien, że Jamesowi nie
przeszło tak nagle. Ciekawy był co jego przyjaciel znów knuje. -
Dobra, idziemy. Dość już czasu zmarnowaliśmy przez te twoje
strojenie się – dodał z uśmiechem. Zeszli na dół po schodach i
stanęli przed kominkiem w salonie.
- Mamo, idziemy. Wrócimy
jak już wszystko kupimy – krzyknął James do swojej matki.
- Dobrze, tylko żeby to
nie było za późno i uważajcie na siebie. Nie pakujcie się w
żadne kłopoty. Ostatnio w prasie roi się od dziwnych wiadomości.
- Wyszła z kuchni i spojrzała na nich z napięciem. - Miejcie
różdżki przy sobie. Gdyby działo się cokolwiek, nie bójcie się
ich użyć. I nawet nie zbliżajcie się do Nokturna! - dodała po
chwili.
- Wszystko będzie w
porządku, mamo – uspokoił ją James. Po chwili obaj zniknęli
wśród zielonych płomieni.
W Dziurawym Kotle jak
zwykle panował tłok. Black i Potter wyskoczyli z jednego z wielu
kominków i otrzepali się z sadzy.
- To dokąd najpierw? -
Syriusz zerknął na przyjaciela, który trzymał w ręce listę
potrzebnych rzeczy.
- Zaczynamy od Esów i
floresów, potem trzeba jeszcze skoczyć do apteki, no i przydałyby
mi się nowe szaty...
- Mnie też. Stare mam
stanowczo za krótkie.
- No to mamy ustalone -
powiedział James i wyszli przez przejście w murze na gwarną ulicę
Pokątną.
* * *
- Przystanek, Dziurawy
Kocioł - powiedział piegowaty młodzieniec do Lily trzymającej się
kurczowo oparcia jednego z siedzeń.
- Nareszcie. Dziękuję -
powiedziała i wyszła na tłoczną ulicę. Błysnęło i Błędny
Rycerz zniknął tak szybko jak się pojawił. Evans weszła do baru,
przeszła przez główne pomieszczenie i przez wąskie drzwi wyszła
na mały placyk otoczony ze wszystkich stron ścianami, na którym
stało kilka kubłów na śmieci. Podeszła do ściany naprzeciwko,
wyciągnęła różdżkę i zaczęła liczyć cegły.
- Trzy do góry, dwie w
bok... - mruczała pod nosem, aż w końcu zastukała trzy razy w
jedną z nich. Po chwili cegły zaczęły się odsuwać, tworząc
magiczne wejście na ulicą Pokątną.
Swoje
pierwsze kroki skierowała do Gringotta, aby wymienić mugolskie
pieniądze na czarodziejską walutę. Gdy miała już w kieszeni
pełną sakiewkę udała się do sklepu Madame Maklin. Potrzebowała
nową szkolną szatę.
Weszła do sklepu i
podeszła nieśmiało do lady. Z zaplecza wyszła tęga kobieta z
miłym uśmiechem na twarzy.
- Hogwart? - spytała
krótko, uśmiechając się do niej życzliwie.
- Tak - odparła Lily, po
czym poszła za kobietą, która wskazała jej stołek. Weszła na
niego ostrożnie, gdy z sąsiedniego pokoju wyszła dziewczyna mniej
więcej w jej wieku.
- Och, Rose, pomożesz
mi? - Sprzedawczyni kiwnęła na dziewczynę.
- Oczywiście, mamo –
powiedziała, stając obok.
- To jest Rose, moja
córka. Za kilkanaście lat przejmie po mnie cały interes -
powiedziała, patrząc z dumą na córkę.
- Och mamo... -
Dziewczyna zmieszała się lekko. Miała długie blond włosy,
niebieskie oczy i śliczny uśmiech. Lily uśmiechnęła się do
niej.
- Miło mi cię poznać,
jestem Lily. - Podała jej rękę. Uścisnęły sobie krótko dłonie,
blondynka uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, a teraz do
pracy. - Tęga kobieta spojrzała na dziewczęta z uśmiechem. -
Rose, przygotuj proszę materiał na mundurek do Hogwartu, ja zajmę
się mierzeniem - powiedziała do córki, po czym machnęła różdżką,
a z sąsiedniej szafki wyskoczyła miara i zaczęła mierzyć pannę
Evans. Kobieta dyrygowała różdżką, podczas gdy taśma mierzyła.
Gdy po kilkunastu
minutach zbierania pomiarów kobieta machnęła ponownie różdżką,
taśma pofrunęła z powrotem do szafki.
- Dobrze, to zajmie
jakieś dziesięć minut, nie więcej. Poczekaj tutaj, młoda damo -
powiedziała kobieta z uśmiechem i zniknęła na zapleczu.
- Jesteś w Gryffindorze,
prawda? - Rose zaszła Rudą od tyłu.
- Co? Och, tak. - Lily
uśmiechnęła się. - Skąd wiesz? - Rzuciła jej zaskoczone
spojrzenie.
- Och... - Rose zaśmiała
się. - Wszyscy znają słynną Lily Evans, ukochaną Jamesa Pottera.
- Uśmiechnęła się, a jej oczy zabłyszczały,
- Skoro tak twierdzisz. -
Zmieszała się dziewczyna.
- Czemu go nie lubisz? -
Blondynka spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Ja... - Lily
zaniemówiła. - Nie, że go nie lubię. Ale to, że jest taki
natrętny nie działa na mnie za bardzo. - Uśmiechnęła się
krzywo. - Chyba mam trochę inne upodobania.
- Wiesz ile dziewczyn
chciałoby być na twoim miejscu? - Rose popatrzyła na nią z dziwną
miną.
- Ja... och. - Lily nie
wiedziała jak zareagować. - A z jakiego ty jesteś domu? Nigdy cię
nie widziałam w szkole - zapytała chcąc zmienić temat.
- Z Revenclawu. - Rose
uśmiechnęła się do Evans. - Teraz zacznę piąty rok -
powiedziała z dumą.
- I czekają cię SUMy,
przez które ja przechodziłam w czerwcu - zaśmiała się Lily.
- Nawet mi nie
przypominaj. - Blondynka uśmiechnęła się nerwowo.
- Gotowe! - Madame Maklin
wyszła z zaplecza niosąc nową szatę w papierowej torbie.
- Dziękuję pani bardzo.
Ile płacę? – spytała, sięgając po sakiewkę.
- Cztery galeony i pięć
sykli. - powiedziała kobieta zerkając w cennik. - Dziękuję. Życzę
miłego dnia - powiedziała z uśmiechem, gdy dziewczyna położyła
na ladzie odliczoną sumę.
- Do widzenia pani.
Narazie Rose, do zobaczenia w Hogwarcie! - zawołała jeszcze do
dziewczyny i wyszła przez drzwi na zalaną słońcem ulicę.
* * *
Remus Lupin stał w
księgarni Esy i Floresy, przeglądając listę podręczników, gdy
dostrzegł rudowłosą dziewczynę, wchodzącą do sklepu z szerokim
uśmiechem na twarzy.
- Lily, tutaj! - krzyknął
do niej. Dziewczyna odwróciła się i dostrzegłszy go podeszła do
niego szybko.
- Remus! Jak dobrze cię
widzieć – uściskała go serdecznie.
- Ciebie również -
odparł chłopak z uśmiechem.
- Widzę, że ty też
wybrałeś się na zakupy w ostatniej chwili - zaśmiała się
dziewczyna.
- Widzisz, wcześniej
jakoś nie było okazji. - Posłał dziewczynie uśmiech i spojrzał
ponownie na listę podręczników.
- Co podać? - spytała
ekspedientka znudzonym tonem.
- Och tak. Poproszę...
* * *
- Sporo mamy tych książek
- powiedziała Lily, spoglądając na dwie pękate torby, stojące
obok jej krzesła i na dwie identyczne, stojące koło Remusa.
Siedzieli w ogródku jednej z licznych kawiarenek, pijąc zimną
lemoniadę.
- O patrz, czy to nie...
Syriusz, James, tutaj! - zawołał głośno do dwóch chłopaków,
którzy wychodzili właśnie z apteki. Syriusz podszedł do nich z
uśmiechem, James ociągając się ruszył za przyjacielem.
- Kogo ja tu widzę? -
Black uśmiechnął się nonszalancko. - Panna Evans i Luniaczek.
Dobrze was widzieć. Dawno cię nie widziałem, Lily - dodał z
uśmiechem.
- Cześć Syriusz, ciebie
też dobrze widzieć - powiedziała uśmiechając się do chłopaka.
- James, nie przywitasz
się z nami? - Lupin spojrzał zaskoczony na przyjaciela.
- Cześć wam.
Przepraszam, zamyśliłem się. - Uśmiechnął się do nich lekko,
unikając spojrzenia dziewczyny. - Syriusz, chodź ze mną do...
Księgarni. Muszę kupić jeszcze jedną książkę - powiedział
szybko i ruszył w kierunku sklepu.
- Ale przecież - zaczął,
lecz jego przyjaciela już nie było. - Nie mam pojęcia co w niego
wstąpiło - powiedział ze zrezygnowaną miną, wzruszając
ramionami. - Do zobaczenia jutro w pociągu! - Uśmiechnął się
bezradnie i pobiegł za przyjacielem.
- Dziwne - mruknął
Remus, zerkając na Lliy, która siedziała zamyślona. Zaskoczyło
ją zachowanie Jamesa. Całkowicie ją zignorował.
- Co mówiłeś?
- Mówiłem, że dziwne
było zachowanie Jamesa. Ale to nie moja sprawa. Słuchaj Lily, ja
uciekam. Mama na mnie czeka w domu.
- Czekaj, pójdę z tobą.
Też idę przez Dziurawy Kocioł - powiedziała prędko. Chwycili
torby i ruszyli w kierunku wyjścia z Pokątnej. Pożegnali się przy
kominkach. Remus zniknął wśród zielonych płomieni, a Lily wyszła
na ulicę i już po chwili siedziała w Błędnym Rycerzu i zmierzała
w powrotną drogę do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.