Z dawna oczekiwany
dzień w końcu nadszedł. Zimny wiatr niósł po błoniach
wzmocniony zaklęciem głos komentatora.
- Black podaje do
McDonald! Gryfonka leci w stronę bramki. Czy uda jej się wyminąć
Callesa? Tak, jest! Trzydziesty punkt dla Gryffindoru! Jednak zaraz…
Korzystając z nieuwagi Gryfonów Krukoni ruszyli do akcji. Davies
podaje do Taylora… Black rzuca się w pościg! Pałkarz Gryfonów
próbuje ratować sytuację, jednak nie trafia. Kafel z powrotem jest
w posiadaniu Daviesa... Drugi pałkarz Gryfonów chybia! Davies
zbliża się niebezpiecznie do bramki. Ostatnia nadzieja w obrońcy…
I jest! Krukoni zdobywają pierwsze punkty!
Po trybunach w
kolorach błękitu przetoczył się ryk radości.
- Dalej Gryffindor!
– Z ust Lily wydobył się głośny krzyk. Wokół niej Gryfoni z
napięciem wpatrywali się w zawodników śmigających na miotłach.
- Dalej Black, bierz
tego kafla! – Dorcas z furią ryknęła w stronę Syriusza, któremu
kafel przeleciał tuż koło nosa. Chłopak zawrócił miotłę i
ruszył za kaflem. Uśmiechnął się tryumfalnie, gdy jego palce
zacisnęły się na piłce. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś
komu mógłby podać.
- Syriusz, uważaj!
Z lewej strony! – Mary podążała w jego stronę, jednak było za
późno. Syriusz obrócił się w lewo, by podać do Mary, tej jednak
wcale nie chodziło o to. W jego stronę z zawrotną prędkością
leciał tłuczek odbity przez jednego z pałkarzy Krukonów. Black
zareagował zbyt późno. Piłka wbiła mu się w brzuch strącając
go z miotły. Chłopak jak kamień runął na ziemię. Rozległ się
gwizdek, oznaczający przerwę w meczu. Sędzia ruszył w stronę
chłopaka, a za nim podążyła reszta drużyny Gryfonów.
James wylądował
obok przyjaciela i pochyli się nad nim.
- Co z nim? - spytał
nauczyciela, badającego Syriusza.
- Nieprzytomny –
orzekł mężczyzna, podnosząc Blackowi powieki. Zawodnicy wymienili
zaniepokojone spojrzenia.
- Uderzył się w
głowę, może mieć wstrząs mózgu. Trzeba go natychmiast
przetransportować do szpitala – powiedział zdecydowanym tonem. –
Macie rezerwowego?
James skinął
głową, po czym dał Mary znak, żeby poszła po Susan.
W tym czasie obok
nich pojawiła się profesor McGonagall. Jej kapelusz przekrzywił
się pod dziwnym kątem, ta jednak zdawała się tego nie zauważać.
Spojrzała na Blacka i bez zbędnych pytań wyczarowała nosze. Ciało
Blacka uniosło się na nich i popłynęło w stronę profesorki.
- Zabieram go do
Skrzydła Szpitalnego – powiedziała, ruszając w stronę wyjścia
ze stadionu. – Powodzenia. – Zerknęła przy tych słowach na
resztę drużyny, po czym oddaliła się szybkim krokiem. Ciało
Syriusza popłynęło za nią szybko.
Drużyna w milczeniu
wzbiła się w powietrze, oczekując na Mary i Susan. Już po chwili
obie dziewczyny podleciały do nich. Blondynka wyglądała na
podenerwowaną.
- Dasz radę –
powiedział James, kładąc jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna tylko
kiwnęła głową.
Sędzia podleciał
do nich.
- Możemy zaczynać
Skinęli głowami.
Ogłuszający gwizd
przeszył powietrze.
Dorcas przechylała
się przez barierkę.
- Zabrali go z
boiska! – krzyknęła w stronę dziewczyn. Gryfonki spojrzały po
sobie z przestrachem. - Musimy zobaczyć co z nim! – Dorcas zaczęła
się przeciskać w stronę wyjścia z trybun. Lily i Ann podążyły
za nią, jednak Williams miała nietęgą minę. Ruda zerknęła na
nią.
- Jak chcesz,
zostań, ja pójdę z Dorcas.
Dziewczyna spojrzała
na nią niepewnie.
- Na pewno?
- Jasne. – Lily
uśmiechnęła się lekko i poszła za przyjaciółką. Opuściwszy
teren stadionu ruszyły w stronę zamku. Dorcas nie odzywała się.
- Martwisz się o
niego? - spytała Lily cicho, przerywając przedłużającą się
chwilę milczenia. Meadowes przystanęła i spojrzała na
przyjaciółkę niepewnie. W końcu bez słowa skinęła głową.
- Hej, poczekajcie!
– dziewczyny odwróciły się. To Remus z Martą biegli w ich
stronę. - Idziemy z wami - orzekł Lupin. Razem ruszyli w stronę
zamku.
James martwił się
o Syriusza. Miał nadzieję, że to nic poważnego. Jednak to było z
dwadzieścia stóp. Przyspieszył lekko, przepatrując nieuważnym
spojrzeniem boisko. Zerknął na Susan, która do tej pory radziła
sobie świetnie. Początkowe zdenerwowanie zniknęło i dała się
porwać grze. Zerknął na punktację. Prowadzili siedemdziesiąt do
czterdziestu, jeśli jednak nie złapie znicza mogą nie wygrać. Nie
mieli dużej przewagi. Zawrócił gwałtownie miotłę, gdy do jego
uszu doleciał głos komentatora.
- … Bell dostrzegł
znicz!
- Wygraliśmy,
wygraliśmy! – Drużyna Gryfonów zgromadziła się nad łóżkiem
Syriusza, który siedział, teraz już całkowicie przytomny z
bandażem owiniętym wokół głowy. Wszyscy uśmiechali się
szeroko.
- Ledwo… - dodała
Ann cicho.
- Ciicho. Złapałem
znicz! – obruszył się James, jednak uśmiech nie zniknął z jego
twarzy. Sam nie miał pojęcia jak udało mu się dotrzeć do
piłeczki przed szukającym Krukonów.
- Tyle, że mnie
przy tym nie było – powiedział Black z uśmiechem, patrząc na
przyjaciół zgromadzonych wokół jego łóżka. - Ale i tak się
cieszę - powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Wyjdziesz dzisiaj?
– Lily przysiadła na łóżku i spojrzała z niepokojem na jego
bandaż.
Pokręcił głową.
- Mam zostać na
obserwacji. Podobno mocno się uderzyłem… - powiedział z lekkim
uśmiechem. - Mam nadzieję, że zaczekacie ze świętowaniem? –
powiedział szczerząc zęby.
James ryknął
śmiechem.
- Nie sądzę, żebym
namówił wszystkich do odwołania imprezy, ale na pewno ich
przekonam, żeby świętować jeszcze trochę jutro, gdy wyjdziesz. -
Puścił oko do przyjaciela. Syriusz roześmiał się.
Po chwili jednak
spojrzał na kogoś, kto nie odezwał się słowem, odkąd się tu
pojawił. Dorcas stała pod ścianą, spoglądając na niego
niepewnie. Chłopak zdziwił się, widząc w jej oczach zmartwienie.
Od razu spuściła wzrok, dostrzegając jego spojrzenie. Wargi
Syriusza wygięły się w lekkim uśmiechu.
*
* *
Mijały kolejne
dni. Syriusz wyszedł ze szpitala i powrócił do normalnego,
szkolnego życia. Obie imprezy Gryfonów udały się wręcz wybornie,
co wszystkich wprawiło w dobry humor na cały weekend. Dorcas
zaskoczyła większość swych znajomych, podchodząc do Syriusza z
pytaniem jak się czuje. Chłopak wyczuł w tym geście wyciągnięcie
ręki na zgodę i bez wahania ją przyjął. Dość miał tych
ciągłych kłótni i sprzeczek. Nadszedł czas, by w końcu zacząć
zachowywać się jak cywilizowani ludzie.
Tymczasem listopad
dobiegł końca, rozpoczynając zimny i wietrzny grudzień. W
powietrzu czuć było zbliżającą się zimę, a każdego ranka
uczniowie dostrzegali za oknem szron pokrywający szkolne błonia.
Nauczyciele męczyli uczniów niezapowiedzianymi kartkówkami i
sprawdzianami, tłumacząc się zbliżającym się nieubłaganie
końcem semestru. Uczniowie do późnych godzin przesiadywali przy
kominkach, kartkując opasłe tomiska. Wszechobecny odgłos
skrzypienia piór doprowadzał niektórych do szału.
*
* *
Nastała noc.
Samotna sowa wzniosła się nad zamkiem, kierując w stronę
Sowiarni. Szarość skryła w swych ramionach zamek, a ostatnie
światła pogasły w oknach. Ciemna, bezgwiezdna noc zakryła nocnego
łowcę przed wzrokiem ewentualnych ofiar. Jednak ptak nie miał
zamiaru polować tej nocy. Wylądował na parapecie Sowiarni, gdy z
chmur spadły pierwsze płatki śniegu.
Lily obudziła się
i zerknęła na kalendarz. Do wyjazdu na święta pozostał równy
tydzień. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie i podeszła do
okna. Zaniemówiła na chwilę oszołomiona niesamowitym widokiem.
Padający przez całą noc śnieg pokrył wszystko lekkim, białym
puchem. Jezioro zamieniło się w lśniącą taflę lodu, a chatka
Hagrida, pokryta warstwą bieli, wyglądała jak chatka z piernika
przyozdobiona lukrem. Spojrzenie dziewczyny powędrowało ku
Zakazanemu Lasowi, który chyba o żadnej porze roku nie wyglądał
tak pięknie jak zimą. Uśmiechnęła się lekko, otwierając okno i
wciągając w płuca przyjemnie chłodne powietrze. Uwielbiała zimę.
Susan poruszyła się na sąsiednim łóżku, po czym usiadła i
spojrzała na Lily zaspanym wzrokiem. Dostrzegając biały puch za
oknem momentalnie oprzytomniała. Szybko wstała z łóżka i
podbiegła do Lily.
- Spadł śnieg! –
zawołała z radością, wyglądając z zachwytem przez okno.
Dziewczyny czym prędzej obudziły swoje współlokatorki i zabrały
się do ubierania.
*
* *
Święta były
coraz bliżej, a w Hogwarcie można było dostrzec to na każdym
kroku. Niemal cały zamek lśnił czystością, a we wszystkich
kątach pojawiały się ozdoby świąteczne. Duchy krążące po
korytarzach wyśpiewywały cicho kolędy, a ostrokrzew ozdabiający
większość zamku, dodawał mu niesamowitego ciepła i uroku. Tego
ranka, gdy uczniowie weszli do Wielkiej Sali na śniadanie,
dostrzegli profesora Flitwicka i profesor McGonagall, którzy z
uśmiechami na twarzach stroili ogromne, zielone choinki. Gdy
Szóstoroczni Gryfoni usadowili się przy swoim stole i zabrali się
do jedzenia, w drzwiach pojawiła się ni stąd ni zowąd wielka
choinka, spod której wystawały ogromne, obute stopy.
- Siemacie dzieciaki
– zawołał z uśmiechem Hagrid przecisnąwszy się przez drzwi. –
Gdzie mam ją postawić pani psor?
Profesorka wskazała
mu odległy kąt sali i gajowy podążył we wskazanym kierunku.
- Uwielbiam święta.
– Dorcas rozejrzała się z uśmiechem dookoła. Przyjaciele
przytaknęli jej z uśmiechem. Syriusz spojrzał na dziewczynę
uważnie. Ciemnowłosa podniosła wzrok i napotkała spojrzenie
Blacka. Jej policzki zarumieniły się lekko.
- Nie patrz się tak
na mnie. – powiedziała po chwili ze śmiechem. Chłopak parsknął
cicho, po czym zakrył ręką oczy.
- Tak lepiej? –
spytał cicho. Dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Zdecydowanie. –
powiedziała wesoło. Syriusz zerknął na nią spomiędzy palców i
uśmiechnął się szeroko. Reszta przyjaciół wymieniła
zaciekawione spojrzenia, zdziwiona zachowaniem tej pary. Jeszcze nie
tak dawno nie mogli na siebie patrzeć, a teraz w najlepsze
żartowali.
- Ekhm, Dorcas… -
Ann spojrzała na ciemnowłosą natarczywie. – Ktoś chce chyba z
tobą porozmawiać. – powiedziała wskazując głową na drugi
koniec Sali. Meadowes podniosła wzrok i napotkała spojrzenie
Ithana, który kiwnął do niej ręką, uśmiechając się lekko.
Dziewczyna podniosła się i ruszyła w stronę chłopaka. Minę
miała nieprzeniknioną.
Syriusz westchnął
i wrócił do przerwanego jedzenia.
- Wybieracie się
dzisiaj do Hogsmeade? – spytał James, spoglądając na przyjaciół.
- Ja jeszcze nie
wiem. Myślałem, żeby zaprosić gdzieś Martę - Remus zaczerwienił
się lekko. Przyjaciele posłali mu pokrzepiające uśmiechy.
- My raczej nie. –
Ann spojrzała na Susan. Obie dziewczyny pokręciły głowami.
- Syriuszu? –
James zerknął na przyjaciela.
- Wszystko już
kupiłem.
- A ty, Lily? –
spojrzenie orzechowych oczu zwróciło się na Evans. Dziewczyna
zamyśliła się.
- Jeszcze nie wiem –
odparła po chwili.
- Więc chyba będę
zmuszony iść sam. - James zmarkotniał. W tym samym czasie do stołu
wróciła Dorcas z wściekłą miną.
- Wszystko w
porządku? – Lily zmierzyła ją zmartwionym spojrzeniem.
Syriusz podniósł
wzrok znad jajecznicy i zerknął uważnie na Meadowes. Jego
spojrzenie powędrowało w głąb Sali, gdzie przy sąsiednim stole,
dostrzegł blondyna, który wyraźnie zirytowany, atakował widelcem
kiełbaskę.
- Nie. – Dorcas
podniosła wzrok na Lily. – Ostatnio ciągle się kłócimy. Nie
mogę już tego znieść.
Przyjaciółka
poklepała ją pocieszająco po ramieniu.
- Ułoży się.
- Nie wiem czy
jeszcze tego chcę – powiedziała Meadowes dziwnym tonem, po czym
wstała od stołu. – Zobaczymy się potem – powiedziała po czym
ruszyła w stronę wyjścia z Sali, odprowadzana zaniepokojonymi
spojrzeniami przyjaciół.
*
* *
Ulice Hogsmeade
były tego dnia niezwykle tłoczne. Czarodzieje i czarodziejki
przemieszczali się od sklepu do sklepu, próbując wypatrzyć
odpowiednie prezenty dla swoich bliskich.
James przemierzał
zatłoczoną główną ulicę i zerkał na kolejne wystawy sklepowe.
Wbił ręce w kieszenie i z uśmiechem spoglądał na małego
chłopca, który stał ze swoją mamą przed wystawą sklepu ze
sprzętem miotlarskim.
- Ale mamo…!
Proszę, kup mi miotłę – jęczał błagalnym tonem, próbując
zaciągnąć swą rodzicielkę w głąb sklepu.
- Nie ma mowy.
Jesteś za mały! – Kobieta wyraźnie już zirytowana, chciała
odejść od wystawy.
- Ale Mark dostał
miotłę! Dlaczego ja nie mogę?
Kobieta przewróciła
oczami, kucnęła i spojrzała uważnie na chłopca.
- Mark jest już
duży, kochanie – powiedziała, siląc się na spokojny ton. –
Gdy będziesz starszy, obiecuję, że dostaniesz najwspanialszą
miotłę na świecie, ale musisz poczekać. – Kobieta posłała
Jamesowi uśmiech, widząc jego rozbawione spojrzenie.
Chłopiec spuścił
głowę, ale nic już nie mówił i dał odciągnąć się na drugą
stronę ulicy. James z uśmiechem ruszył przed siebie. Żałował,
że musiał tu przyjść sam, jednak co mógł poradzić? Nagle
dostrzegł Lily przez okno wystawowe jednego ze sklepów i na jego
twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Poczuł jak jego serce zabiło
szybciej. Bez chwili wahania pchnął drzwi niewielkiego sklepiku.
- Mam cię! -
zawołał, łapiąc ją znienacka na ramiona.
Lily odwróciła się
i spojrzała z przestrachem na Jamesa, po chwili jednak jej twarz
rozjaśnił uśmiech.
- James!
Wystraszyłeś mnie! – powiedziała, mierząc go spojrzeniem.
- Naprawdę? –
spytał chłopak tonem niewiniątka. Dziewczyna wymierzyła mu
przyjaznego kuksańca w bok. Chłopak zaśmiał się wesoło.
- Czego tu szukasz?
– spytał, zerkając ciekawie na szalik trzymany przez Rudą.
- Zorientowałam
się, że nie mam nic dla Ann. Dlatego postanowiłam tu przyjść –
powiedziała ważąc w rękach szalik. – Niestety nie umiem znaleźć
dla niej nic odpowiedniego.
- Tutaj raczej nic
dla niej nie znajdziemy. – James rozejrzał się po sklepie. –
Chodźmy do księgarni!
I nim dziewczyna
zdążyła zaprotestować chwycił ją za rękę i pociągnął na
dwór.
*
* *
Gwar cichych,
wesołych rozmów unosił się w powietrzu. Zapachy świeżej kawy,
piwa kremowego i żywicy mieszały się ze sobą, tworząc niezwykle
charakterystyczny dla tego miejsca zapach. Lily pociągnęła łyk
grzanego piwa kremowego i spojrzała na siedzącego przed nią
Jamesa.
- Nie wiem czemu
dałam ci się na to namówić – powiedziała z uśmiechem. -
Powinnam pisać pracę dla McGonagall.
Chłopak uśmiechnął
się szelmowsko.
- Każdemu przyda
się trochę relaksu. – Mrugnął do niej okiem. – I co… Jesteś
zadowolona z prezentu dla Ann? – spytał, zmieniając temat.
Dziewczyna
uśmiechnęła się szeroko.
- Gdybyś nie
znalazł tej książki… Jestem pewna, że jej się spodoba. Ann
uwielbia Baśnie, a to wydanie na pewno jej się spodoba. Jest takie…
- Niezwykłe –
dokończył za nią James, kiwając głową. Lily uśmiechnęła się,
odwracając wzrok. Jej spojrzenie padło na ogromną choinkę stojącą
w kącie. Dostrzegła wiele znajomych i nieznajomych osób,
popijających kremowe piwo i otoczonych licznymi pakunkami.
- O czym myślisz? –
Spytał James, przyglądając jej się ciekawie.
- O świętach… Z
jednej strony czekam na nie, a z drugiej trochę się ich boję.
- Dlaczego się ich
boisz? Święta powinny być czasem radości.
- Wiem, ale… Po
prostu mam problemy z siostrą. Z roku na rok jest coraz gorzej –
odparła Lily wymijająco, pociągając łyk piwa. Zerknęła na
zegar wiszący na kontuarem barmana. – Późno się zrobiło.
Lepiej już wracajmy.
James pokiwał
głową, po czym wstał i pomógł ubrać dziewczynie płaszcz. Lily
spojrzała na niego z uznaniem. Nie spodziewała się, że taki z
niego dżentelmen.
Gdy wyszli na
zewnątrz, James, jakby nagle coś sobie uzmysłowiwszy uśmiechnął
się iście diabelsko.
- Wiesz, że się
ciebie boję, gdy się tak uśmiechasz? – spytała Lily,
poprawiając szalik. W jej głosie pobrzmiewało rozbawienie.
- Powinnaś się
bać. Wiesz z czego sobie zdałem sprawę – powiedział, schylając
się by wziąć z ziemi trochę śniegu.
Lily spojrzała na
biały puch w rękach chłopaka i od razu zrozumiała co miał na
myśli.
- Nawet o tym nie
myśl! - powiedziała, cofając się o krok. James uśmiechnął się
jeszcze szerzej.
- A właśnie, że
tak! – powiedział rzucając się ku niej ze śniegiem w ręce.
Dziewczyna z piskiem rzuciła się do ucieczki.
*
* *
W końcu nadszedł
dzień wyjazdów do domu. Większość uczniów, jak co roku
opuszczała zamek, by spędzić święta w domu, wraz ze swoimi
rodzinami. Tego dnia Lily zamknęła kufer i postawiła go przy
wyjściu z dormitorium. Z zamyśleniem rozejrzała się po sypialni,
zastanawiając się, czy czegoś przypadkiem nie zapomniała. Z
łazienki wyszła Dorcas, dzierżąca w dłoniach kosmetyczkę i
ręcznik. Uśmiechnęła się do Evans, siadając na łóżku.
- Nareszcie święta!
– zawołała z wyraźną ulgą w głosie. - Nareszcie zero nauki,
zabawa i słodkie obżarstwo. – Zaśmiała się.
Lily usiadła obok
niej.
- A jak tam z
Ithanem? – spytała nagle, spoglądając na przyjaciółkę, której
momentalnie zrzedła mina.
- Nie wiem –
odparła Meadowes markotnie. – Nie pogodziliśmy się w czasie tego
tygodnia. To wszystko robi się coraz dziwniejsze.
Lily westchnęła,
po chwili jednak na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Ale za to znów
rozmawiasz z Syriuszem – powiedziała, zerkając na nią spod rzęs.
Dorcas zarumieniła
się lekko, jednak wyraz jej twarzy pozostał nieprzenikniony.
- Po prostu…
Przecież to takie dziecinne tak się kłócić. Tak jest lepiej –
odpowiedziała, a kąciki jest ust zadrżały.
- Oczywiście –
odpowiedziała Lily wspaniałomyślnie.
- A co z Jamesem? –
odparowała Dorcas przebiegle.
Lily spojrzała na
przyjaciółkę zdziwiona.
- A co ma być?
- Dogadujecie się.
– Na twarzy Meadowes pojawił się uśmiech.
- Ale jak
przyjaciele. Jamesowi już przeszło, na całe szczęście. – Lily
uśmiechnęła się nieznacznie.
- Jesteś tego
pewna?
- Tak. Raczej tak.
Przecież już nie jest taki jak kiedyś.
- Może się
zmienił?
- Przestań. Nie
spojrzałabym na Pottera w ten sposób, nigdy – odpowiedziała,
jednak w jej głosie można było wyczuć niepewność.
Dorcas nie drążyła
tematu, jednak jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- Jasne – odparła
w końcu.
Lily zerknęła na
nią z ukosa i wstała w łóżka.
- Czas iść. Zaraz
przyjadą powozy.
*
* *
Podróż ekspresem
do Londynu minęła nadzwyczaj przyjemnie. Szóstoroczni Gryfoni wraz
z towarzyszącą im w przedziale Martą bawili się w najlepsze,
grając w karty i opowiadając świąteczne dowcipy. Zimowy krajobraz
przesuwał się szybko za oknem. Wiele osób odwiedziło ich
przedział, aby złożyć świąteczne życzenia. Remus spoglądał
na Martę, siedzącą naprzeciw niego i słuchającą opowieści
Syriusza. Dziewczyna co chwila śmiała się wesoło. A jego gryzło
sumienie. Wiedział, że powinien jej powiedzieć prawdę o sobie.
Jeśli ich znajomość miała przybrać taki obrót, na jaki teraz
wszystko wskazywało, powinna wiedzieć z kim się zadaje.
- Remusie,
uśmiechnij się, idą święta. – James poklepał go po ramieniu.
Lupin uśmiechnął się nieznacznie. – Chodź, zagramy w szachy,
na pewno zaraz poprawi ci się humor. – Mrugnął do niego wesoło.
Remus z radością przystał na tę propozycję.
Gdy pociąg zajechał
na peron 9 i ¾, na dworze zapadł już zmrok, jednak platforma
peronu pełna była rodziców, oczekujących na swe dzieci. Lily
wysiadła z pociągu i rozejrzała się dookoła.
- Mamo! –
krzyknęła, rzucając się na szyję rudej kobiecie. Matka
przytuliła ją mocno.
- Jak minęła
podróż? Znowu wyładniałaś. – Mary Evans odsunęła od siebie
córkę i przyjrzała jej się uważnie.
- Dobrze. – Lily
uśmiechnęła się. – Poczekasz chwilę, mamo? Chciałabym
pożegnać się z przyjaciółmi.
- Oczywiście.
Lily odwróciła się
na pięcie i dostrzegła resztę jej przyjaciół stojących obok
wagonu. Podbiegła do nich prędko i wyściskała kolejno, życząc
im wesołych świąt. James przytulił ją mocno do siebie, co bardzo
ją speszyło. Pożegnawszy się z wszystkimi, dostrzegła samotną
postać, opierającą się o odległy filar. Ciemne włosy opadały
jej na twarz, przysłaniając haczykowaty nos. Chłopak uniósł dłoń
w geście pozdrowienia, jednak Lily odwróciła się od niego z
ukłuciem w sercu.
Czym prędzej
pobiegła do matki, przy której stał już jej ojciec. Wyściskali
się serdecznie, po czym ruszyli w stronę przejścia do świata
Mugoli.
Gwiazdy powoli
skryły się za chmurami, które zwiastowały nowe opady śniegu.
Lily wtuliła się w ramię matki i dała się ponieść nastrojowi
zbliżających się świąt. Zadziwiająca radość wypełniała jej
serce, gdy usadowiła się na tylnym siedzeniu, zużytego samochodu.
Płatki śniegu ponownie posypały się z nieba, skrywając wszystko
w bieli.
"Śmierciojadzi" O jezu Peter nie mogę XD
OdpowiedzUsuńmagiczna-moda.blogspot.com
lily-evans-i-james-potter.blogspot.com
Dzisiaj zaczęłam czytać twojego bloga. To 61 rozdziałów mnie zachęca ;). Do mojego późniejszego komentarza :)
OdpowiedzUsuń