BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2008

Rozdział 21: Przedświąteczne zamieszanie

Z dawna oczekiwany dzień w końcu nadszedł. Zimny wiatr niósł po błoniach wzmocniony zaklęciem głos komentatora.
- Black podaje do McDonald! Gryfonka leci w stronę bramki. Czy uda jej się wyminąć Callesa? Tak, jest! Trzydziesty punkt dla Gryffindoru! Jednak zaraz… Korzystając z nieuwagi Gryfonów Krukoni ruszyli do akcji. Davies podaje do Taylora… Black rzuca się w pościg! Pałkarz Gryfonów próbuje ratować sytuację, jednak nie trafia. Kafel z powrotem jest w posiadaniu Daviesa... Drugi pałkarz Gryfonów chybia! Davies zbliża się niebezpiecznie do bramki. Ostatnia nadzieja w obrońcy… I jest! Krukoni zdobywają pierwsze punkty!
Po trybunach w kolorach błękitu przetoczył się ryk radości.
- Dalej Gryffindor! – Z ust Lily wydobył się głośny krzyk. Wokół niej Gryfoni z napięciem wpatrywali się w zawodników śmigających na miotłach.
- Dalej Black, bierz tego kafla! – Dorcas z furią ryknęła w stronę Syriusza, któremu kafel przeleciał tuż koło nosa. Chłopak zawrócił miotłę i ruszył za kaflem. Uśmiechnął się tryumfalnie, gdy jego palce zacisnęły się na piłce. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś komu mógłby podać.
- Syriusz, uważaj! Z lewej strony! – Mary podążała w jego stronę, jednak było za późno. Syriusz obrócił się w lewo, by podać do Mary, tej jednak wcale nie chodziło o to. W jego stronę z zawrotną prędkością leciał tłuczek odbity przez jednego z pałkarzy Krukonów. Black zareagował zbyt późno. Piłka wbiła mu się w brzuch strącając go z miotły. Chłopak jak kamień runął na ziemię. Rozległ się gwizdek, oznaczający przerwę w meczu. Sędzia ruszył w stronę chłopaka, a za nim podążyła reszta drużyny Gryfonów.
James wylądował obok przyjaciela i pochyli się nad nim.
- Co z nim? - spytał nauczyciela, badającego Syriusza.
- Nieprzytomny – orzekł mężczyzna, podnosząc Blackowi powieki. Zawodnicy wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Uderzył się w głowę, może mieć wstrząs mózgu. Trzeba go natychmiast przetransportować do szpitala – powiedział zdecydowanym tonem. – Macie rezerwowego?
James skinął głową, po czym dał Mary znak, żeby poszła po Susan.
W tym czasie obok nich pojawiła się profesor McGonagall. Jej kapelusz przekrzywił się pod dziwnym kątem, ta jednak zdawała się tego nie zauważać. Spojrzała na Blacka i bez zbędnych pytań wyczarowała nosze. Ciało Blacka uniosło się na nich i popłynęło w stronę profesorki.
- Zabieram go do Skrzydła Szpitalnego – powiedziała, ruszając w stronę wyjścia ze stadionu. – Powodzenia. – Zerknęła przy tych słowach na resztę drużyny, po czym oddaliła się szybkim krokiem. Ciało Syriusza popłynęło za nią szybko.
Drużyna w milczeniu wzbiła się w powietrze, oczekując na Mary i Susan. Już po chwili obie dziewczyny podleciały do nich. Blondynka wyglądała na podenerwowaną.
- Dasz radę – powiedział James, kładąc jej dłoń na ramieniu. Dziewczyna tylko kiwnęła głową.
Sędzia podleciał do nich.
- Możemy zaczynać
Skinęli głowami.
Ogłuszający gwizd przeszył powietrze.

Dorcas przechylała się przez barierkę.
- Zabrali go z boiska! – krzyknęła w stronę dziewczyn. Gryfonki spojrzały po sobie z przestrachem. - Musimy zobaczyć co z nim! – Dorcas zaczęła się przeciskać w stronę wyjścia z trybun. Lily i Ann podążyły za nią, jednak Williams miała nietęgą minę. Ruda zerknęła na nią.
- Jak chcesz, zostań, ja pójdę z Dorcas.
Dziewczyna spojrzała na nią niepewnie.
- Na pewno?
- Jasne. – Lily uśmiechnęła się lekko i poszła za przyjaciółką. Opuściwszy teren stadionu ruszyły w stronę zamku. Dorcas nie odzywała się.
- Martwisz się o niego? - spytała Lily cicho, przerywając przedłużającą się chwilę milczenia. Meadowes przystanęła i spojrzała na przyjaciółkę niepewnie. W końcu bez słowa skinęła głową.
- Hej, poczekajcie! – dziewczyny odwróciły się. To Remus z Martą biegli w ich stronę. - Idziemy z wami - orzekł Lupin. Razem ruszyli w stronę zamku.

James martwił się o Syriusza. Miał nadzieję, że to nic poważnego. Jednak to było z dwadzieścia stóp. Przyspieszył lekko, przepatrując nieuważnym spojrzeniem boisko. Zerknął na Susan, która do tej pory radziła sobie świetnie. Początkowe zdenerwowanie zniknęło i dała się porwać grze. Zerknął na punktację. Prowadzili siedemdziesiąt do czterdziestu, jeśli jednak nie złapie znicza mogą nie wygrać. Nie mieli dużej przewagi. Zawrócił gwałtownie miotłę, gdy do jego uszu doleciał głos komentatora.
- … Bell dostrzegł znicz!



- Wygraliśmy, wygraliśmy! – Drużyna Gryfonów zgromadziła się nad łóżkiem Syriusza, który siedział, teraz już całkowicie przytomny z bandażem owiniętym wokół głowy. Wszyscy uśmiechali się szeroko.
- Ledwo… - dodała Ann cicho.
- Ciicho. Złapałem znicz! – obruszył się James, jednak uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Sam nie miał pojęcia jak udało mu się dotrzeć do piłeczki przed szukającym Krukonów.
- Tyle, że mnie przy tym nie było – powiedział Black z uśmiechem, patrząc na przyjaciół zgromadzonych wokół jego łóżka. - Ale i tak się cieszę - powiedział, uśmiechając się jeszcze szerzej.
- Wyjdziesz dzisiaj? – Lily przysiadła na łóżku i spojrzała z niepokojem na jego bandaż.
Pokręcił głową.
- Mam zostać na obserwacji. Podobno mocno się uderzyłem… - powiedział z lekkim uśmiechem. - Mam nadzieję, że zaczekacie ze świętowaniem? – powiedział szczerząc zęby.
James ryknął śmiechem.
- Nie sądzę, żebym namówił wszystkich do odwołania imprezy, ale na pewno ich przekonam, żeby świętować jeszcze trochę jutro, gdy wyjdziesz. - Puścił oko do przyjaciela. Syriusz roześmiał się.
Po chwili jednak spojrzał na kogoś, kto nie odezwał się słowem, odkąd się tu pojawił. Dorcas stała pod ścianą, spoglądając na niego niepewnie. Chłopak zdziwił się, widząc w jej oczach zmartwienie. Od razu spuściła wzrok, dostrzegając jego spojrzenie. Wargi Syriusza wygięły się w lekkim uśmiechu.


* * *



         Mijały kolejne dni. Syriusz wyszedł ze szpitala i powrócił do normalnego, szkolnego życia. Obie imprezy Gryfonów udały się wręcz wybornie, co wszystkich wprawiło w dobry humor na cały weekend. Dorcas zaskoczyła większość swych znajomych, podchodząc do Syriusza z pytaniem jak się czuje. Chłopak wyczuł w tym geście wyciągnięcie ręki na zgodę i bez wahania ją przyjął. Dość miał tych ciągłych kłótni i sprzeczek. Nadszedł czas, by w końcu zacząć zachowywać się jak cywilizowani ludzie.
Tymczasem listopad dobiegł końca, rozpoczynając zimny i wietrzny grudzień. W powietrzu czuć było zbliżającą się zimę, a każdego ranka uczniowie dostrzegali za oknem szron pokrywający szkolne błonia. Nauczyciele męczyli uczniów niezapowiedzianymi kartkówkami i sprawdzianami, tłumacząc się zbliżającym się nieubłaganie końcem semestru. Uczniowie do późnych godzin przesiadywali przy kominkach, kartkując opasłe tomiska. Wszechobecny odgłos skrzypienia piór doprowadzał niektórych do szału.


* * *

Nastała noc. Samotna sowa wzniosła się nad zamkiem, kierując w stronę Sowiarni. Szarość skryła w swych ramionach zamek, a ostatnie światła pogasły w oknach. Ciemna, bezgwiezdna noc zakryła nocnego łowcę przed wzrokiem ewentualnych ofiar. Jednak ptak nie miał zamiaru polować tej nocy. Wylądował na parapecie Sowiarni, gdy z chmur spadły pierwsze płatki śniegu.


Lily obudziła się i zerknęła na kalendarz. Do wyjazdu na święta pozostał równy tydzień. Dziewczyna przeciągnęła się leniwie i podeszła do okna. Zaniemówiła na chwilę oszołomiona niesamowitym widokiem. Padający przez całą noc śnieg pokrył wszystko lekkim, białym puchem. Jezioro zamieniło się w lśniącą taflę lodu, a chatka Hagrida, pokryta warstwą bieli, wyglądała jak chatka z piernika przyozdobiona lukrem. Spojrzenie dziewczyny powędrowało ku Zakazanemu Lasowi, który chyba o żadnej porze roku nie wyglądał tak pięknie jak zimą. Uśmiechnęła się lekko, otwierając okno i wciągając w płuca przyjemnie chłodne powietrze. Uwielbiała zimę. Susan poruszyła się na sąsiednim łóżku, po czym usiadła i spojrzała na Lily zaspanym wzrokiem. Dostrzegając biały puch za oknem momentalnie oprzytomniała. Szybko wstała z łóżka i podbiegła do Lily.
- Spadł śnieg! – zawołała z radością, wyglądając z zachwytem przez okno. Dziewczyny czym prędzej obudziły swoje współlokatorki i zabrały się do ubierania.


* * *



            Święta były coraz bliżej, a w Hogwarcie można było dostrzec to na każdym kroku. Niemal cały zamek lśnił czystością, a we wszystkich kątach pojawiały się ozdoby świąteczne. Duchy krążące po korytarzach wyśpiewywały cicho kolędy, a ostrokrzew ozdabiający większość zamku, dodawał mu niesamowitego ciepła i uroku. Tego ranka, gdy uczniowie weszli do Wielkiej Sali na śniadanie, dostrzegli profesora Flitwicka i profesor McGonagall, którzy z uśmiechami na twarzach stroili ogromne, zielone choinki. Gdy Szóstoroczni Gryfoni usadowili się przy swoim stole i zabrali się do jedzenia, w drzwiach pojawiła się ni stąd ni zowąd wielka choinka, spod której wystawały ogromne, obute stopy.
- Siemacie dzieciaki – zawołał z uśmiechem Hagrid przecisnąwszy się przez drzwi. – Gdzie mam ją postawić pani psor?
Profesorka wskazała mu odległy kąt sali i gajowy podążył we wskazanym kierunku.
- Uwielbiam święta. – Dorcas rozejrzała się z uśmiechem dookoła. Przyjaciele przytaknęli jej z uśmiechem. Syriusz spojrzał na dziewczynę uważnie. Ciemnowłosa podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Blacka. Jej policzki zarumieniły się lekko.
- Nie patrz się tak na mnie. – powiedziała po chwili ze śmiechem. Chłopak parsknął cicho, po czym zakrył ręką oczy.
- Tak lepiej? – spytał cicho. Dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Zdecydowanie. – powiedziała wesoło. Syriusz zerknął na nią spomiędzy palców i uśmiechnął się szeroko. Reszta przyjaciół wymieniła zaciekawione spojrzenia, zdziwiona zachowaniem tej pary. Jeszcze nie tak dawno nie mogli na siebie patrzeć, a teraz w najlepsze żartowali.
- Ekhm, Dorcas… - Ann spojrzała na ciemnowłosą natarczywie. – Ktoś chce chyba z tobą porozmawiać. – powiedziała wskazując głową na drugi koniec Sali. Meadowes podniosła wzrok i napotkała spojrzenie Ithana, który kiwnął do niej ręką, uśmiechając się lekko. Dziewczyna podniosła się i ruszyła w stronę chłopaka. Minę miała nieprzeniknioną.
Syriusz westchnął i wrócił do przerwanego jedzenia.
- Wybieracie się dzisiaj do Hogsmeade? – spytał James, spoglądając na przyjaciół.
- Ja jeszcze nie wiem. Myślałem, żeby zaprosić gdzieś Martę - Remus zaczerwienił się lekko. Przyjaciele posłali mu pokrzepiające uśmiechy.
- My raczej nie. – Ann spojrzała na Susan. Obie dziewczyny pokręciły głowami.
- Syriuszu? – James zerknął na przyjaciela.
- Wszystko już kupiłem.
- A ty, Lily? – spojrzenie orzechowych oczu zwróciło się na Evans. Dziewczyna zamyśliła się.
- Jeszcze nie wiem – odparła po chwili.
- Więc chyba będę zmuszony iść sam. - James zmarkotniał. W tym samym czasie do stołu wróciła Dorcas z wściekłą miną.
- Wszystko w porządku? – Lily zmierzyła ją zmartwionym spojrzeniem.
Syriusz podniósł wzrok znad jajecznicy i zerknął uważnie na Meadowes. Jego spojrzenie powędrowało w głąb Sali, gdzie przy sąsiednim stole, dostrzegł blondyna, który wyraźnie zirytowany, atakował widelcem kiełbaskę.
- Nie. – Dorcas podniosła wzrok na Lily. – Ostatnio ciągle się kłócimy. Nie mogę już tego znieść.
Przyjaciółka poklepała ją pocieszająco po ramieniu.
- Ułoży się.
- Nie wiem czy jeszcze tego chcę – powiedziała Meadowes dziwnym tonem, po czym wstała od stołu. – Zobaczymy się potem – powiedziała po czym ruszyła w stronę wyjścia z Sali, odprowadzana zaniepokojonymi spojrzeniami przyjaciół.



* * *



           Ulice Hogsmeade były tego dnia niezwykle tłoczne. Czarodzieje i czarodziejki przemieszczali się od sklepu do sklepu, próbując wypatrzyć odpowiednie prezenty dla swoich bliskich.
James przemierzał zatłoczoną główną ulicę i zerkał na kolejne wystawy sklepowe. Wbił ręce w kieszenie i z uśmiechem spoglądał na małego chłopca, który stał ze swoją mamą przed wystawą sklepu ze sprzętem miotlarskim.
- Ale mamo…! Proszę, kup mi miotłę – jęczał błagalnym tonem, próbując zaciągnąć swą rodzicielkę w głąb sklepu.
- Nie ma mowy. Jesteś za mały! – Kobieta wyraźnie już zirytowana, chciała odejść od wystawy.
- Ale Mark dostał miotłę! Dlaczego ja nie mogę?
Kobieta przewróciła oczami, kucnęła i spojrzała uważnie na chłopca.
- Mark jest już duży, kochanie – powiedziała, siląc się na spokojny ton. – Gdy będziesz starszy, obiecuję, że dostaniesz najwspanialszą miotłę na świecie, ale musisz poczekać. – Kobieta posłała Jamesowi uśmiech, widząc jego rozbawione spojrzenie.
Chłopiec spuścił głowę, ale nic już nie mówił i dał odciągnąć się na drugą stronę ulicy. James z uśmiechem ruszył przed siebie. Żałował, że musiał tu przyjść sam, jednak co mógł poradzić? Nagle dostrzegł Lily przez okno wystawowe jednego ze sklepów i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Poczuł jak jego serce zabiło szybciej. Bez chwili wahania pchnął drzwi niewielkiego sklepiku.
- Mam cię! - zawołał, łapiąc ją znienacka na ramiona.
Lily odwróciła się i spojrzała z przestrachem na Jamesa, po chwili jednak jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- James! Wystraszyłeś mnie! – powiedziała, mierząc go spojrzeniem.
- Naprawdę? – spytał chłopak tonem niewiniątka. Dziewczyna wymierzyła mu przyjaznego kuksańca w bok. Chłopak zaśmiał się wesoło.
- Czego tu szukasz? – spytał, zerkając ciekawie na szalik trzymany przez Rudą.
- Zorientowałam się, że nie mam nic dla Ann. Dlatego postanowiłam tu przyjść – powiedziała ważąc w rękach szalik. – Niestety nie umiem znaleźć dla niej nic odpowiedniego.
- Tutaj raczej nic dla niej nie znajdziemy. – James rozejrzał się po sklepie. – Chodźmy do księgarni!
I nim dziewczyna zdążyła zaprotestować chwycił ją za rękę i pociągnął na dwór.


* * *


            Gwar cichych, wesołych rozmów unosił się w powietrzu. Zapachy świeżej kawy, piwa kremowego i żywicy mieszały się ze sobą, tworząc niezwykle charakterystyczny dla tego miejsca zapach. Lily pociągnęła łyk grzanego piwa kremowego i spojrzała na siedzącego przed nią Jamesa.
- Nie wiem czemu dałam ci się na to namówić – powiedziała z uśmiechem. - Powinnam pisać pracę dla McGonagall.
Chłopak uśmiechnął się szelmowsko.
- Każdemu przyda się trochę relaksu. – Mrugnął do niej okiem. – I co… Jesteś zadowolona z prezentu dla Ann? – spytał, zmieniając temat.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- Gdybyś nie znalazł tej książki… Jestem pewna, że jej się spodoba. Ann uwielbia Baśnie, a to wydanie na pewno jej się spodoba. Jest takie…
- Niezwykłe – dokończył za nią James, kiwając głową. Lily uśmiechnęła się, odwracając wzrok. Jej spojrzenie padło na ogromną choinkę stojącą w kącie. Dostrzegła wiele znajomych i nieznajomych osób, popijających kremowe piwo i otoczonych licznymi pakunkami.
- O czym myślisz? – Spytał James, przyglądając jej się ciekawie.
- O świętach… Z jednej strony czekam na nie, a z drugiej trochę się ich boję.
- Dlaczego się ich boisz? Święta powinny być czasem radości.
- Wiem, ale… Po prostu mam problemy z siostrą. Z roku na rok jest coraz gorzej – odparła Lily wymijająco, pociągając łyk piwa. Zerknęła na zegar wiszący na kontuarem barmana. – Późno się zrobiło. Lepiej już wracajmy.
James pokiwał głową, po czym wstał i pomógł ubrać dziewczynie płaszcz. Lily spojrzała na niego z uznaniem. Nie spodziewała się, że taki z niego dżentelmen.
Gdy wyszli na zewnątrz, James, jakby nagle coś sobie uzmysłowiwszy uśmiechnął się iście diabelsko.
- Wiesz, że się ciebie boję, gdy się tak uśmiechasz? – spytała Lily, poprawiając szalik. W jej głosie pobrzmiewało rozbawienie.
- Powinnaś się bać. Wiesz z czego sobie zdałem sprawę – powiedział, schylając się by wziąć z ziemi trochę śniegu.
Lily spojrzała na biały puch w rękach chłopaka i od razu zrozumiała co miał na myśli.
- Nawet o tym nie myśl! - powiedziała, cofając się o krok. James uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- A właśnie, że tak! – powiedział rzucając się ku niej ze śniegiem w ręce. Dziewczyna z piskiem rzuciła się do ucieczki.



* * *



W końcu nadszedł dzień wyjazdów do domu. Większość uczniów, jak co roku opuszczała zamek, by spędzić święta w domu, wraz ze swoimi rodzinami. Tego dnia Lily zamknęła kufer i postawiła go przy wyjściu z dormitorium. Z zamyśleniem rozejrzała się po sypialni, zastanawiając się, czy czegoś przypadkiem nie zapomniała. Z łazienki wyszła Dorcas, dzierżąca w dłoniach kosmetyczkę i ręcznik. Uśmiechnęła się do Evans, siadając na łóżku.
- Nareszcie święta! – zawołała z wyraźną ulgą w głosie. - Nareszcie zero nauki, zabawa i słodkie obżarstwo. – Zaśmiała się.
Lily usiadła obok niej.
- A jak tam z Ithanem? – spytała nagle, spoglądając na przyjaciółkę, której momentalnie zrzedła mina.
- Nie wiem – odparła Meadowes markotnie. – Nie pogodziliśmy się w czasie tego tygodnia. To wszystko robi się coraz dziwniejsze.
Lily westchnęła, po chwili jednak na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.
- Ale za to znów rozmawiasz z Syriuszem – powiedziała, zerkając na nią spod rzęs.
Dorcas zarumieniła się lekko, jednak wyraz jej twarzy pozostał nieprzenikniony.
- Po prostu… Przecież to takie dziecinne tak się kłócić. Tak jest lepiej – odpowiedziała, a kąciki jest ust zadrżały.
- Oczywiście – odpowiedziała Lily wspaniałomyślnie.
- A co z Jamesem? – odparowała Dorcas przebiegle.
Lily spojrzała na przyjaciółkę zdziwiona.
- A co ma być?
- Dogadujecie się. – Na twarzy Meadowes pojawił się uśmiech.
- Ale jak przyjaciele. Jamesowi już przeszło, na całe szczęście. – Lily uśmiechnęła się nieznacznie.
- Jesteś tego pewna?
- Tak. Raczej tak. Przecież już nie jest taki jak kiedyś.
- Może się zmienił?
- Przestań. Nie spojrzałabym na Pottera w ten sposób, nigdy – odpowiedziała, jednak w jej głosie można było wyczuć niepewność.
Dorcas nie drążyła tematu, jednak jej usta wykrzywiły się w uśmiechu.
- Jasne – odparła w końcu.
Lily zerknęła na nią z ukosa i wstała w łóżka.
- Czas iść. Zaraz przyjadą powozy.


* * *


         Podróż ekspresem do Londynu minęła nadzwyczaj przyjemnie. Szóstoroczni Gryfoni wraz z towarzyszącą im w przedziale Martą bawili się w najlepsze, grając w karty i opowiadając świąteczne dowcipy. Zimowy krajobraz przesuwał się szybko za oknem. Wiele osób odwiedziło ich przedział, aby złożyć świąteczne życzenia. Remus spoglądał na Martę, siedzącą naprzeciw niego i słuchającą opowieści Syriusza. Dziewczyna co chwila śmiała się wesoło. A jego gryzło sumienie. Wiedział, że powinien jej powiedzieć prawdę o sobie. Jeśli ich znajomość miała przybrać taki obrót, na jaki teraz wszystko wskazywało, powinna wiedzieć z kim się zadaje.
- Remusie, uśmiechnij się, idą święta. – James poklepał go po ramieniu. Lupin uśmiechnął się nieznacznie. – Chodź, zagramy w szachy, na pewno zaraz poprawi ci się humor. – Mrugnął do niego wesoło. Remus z radością przystał na tę propozycję.



           Gdy pociąg zajechał na peron 9 i ¾, na dworze zapadł już zmrok, jednak platforma peronu pełna była rodziców, oczekujących na swe dzieci. Lily wysiadła z pociągu i rozejrzała się dookoła.
- Mamo! – krzyknęła, rzucając się na szyję rudej kobiecie. Matka przytuliła ją mocno.
- Jak minęła podróż? Znowu wyładniałaś. – Mary Evans odsunęła od siebie córkę i przyjrzała jej się uważnie.
- Dobrze. – Lily uśmiechnęła się. – Poczekasz chwilę, mamo? Chciałabym pożegnać się z przyjaciółmi.
- Oczywiście.
Lily odwróciła się na pięcie i dostrzegła resztę jej przyjaciół stojących obok wagonu. Podbiegła do nich prędko i wyściskała kolejno, życząc im wesołych świąt. James przytulił ją mocno do siebie, co bardzo ją speszyło. Pożegnawszy się z wszystkimi, dostrzegła samotną postać, opierającą się o odległy filar. Ciemne włosy opadały jej na twarz, przysłaniając haczykowaty nos. Chłopak uniósł dłoń w geście pozdrowienia, jednak Lily odwróciła się od niego z ukłuciem w sercu.
Czym prędzej pobiegła do matki, przy której stał już jej ojciec. Wyściskali się serdecznie, po czym ruszyli w stronę przejścia do świata Mugoli.

Gwiazdy powoli skryły się za chmurami, które zwiastowały nowe opady śniegu. Lily wtuliła się w ramię matki i dała się ponieść nastrojowi zbliżających się świąt. Zadziwiająca radość wypełniała jej serce, gdy usadowiła się na tylnym siedzeniu, zużytego samochodu. Płatki śniegu ponownie posypały się z nieba, skrywając wszystko w bieli.

2 komentarze:

  1. "Śmierciojadzi" O jezu Peter nie mogę XD


    magiczna-moda.blogspot.com
    lily-evans-i-james-potter.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj zaczęłam czytać twojego bloga. To 61 rozdziałów mnie zachęca ;). Do mojego późniejszego komentarza :)

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.