Płatki śniegu
spadały z nieba przykrywając wszystko lekkim puchem. Tymczasem w
domu Potterów zapach ciasta unosił się w powietrzu, wprawiając
wszystkich w radosny nastrój oczekiwania.
- James! Syriusz! –
Siwiejąca, wysoka kobieta stanęła w drzwiach kuchni, opierając
dłonie na biodrach. Poprawiła opadający jej na czoło kosmyk
włosów i spojrzała na schody. Po chwili z góry zbiegło dwóch
ciemnowłosych młodzieńców. Kobieta uśmiechnęła się lekko
widząc ich roześmiane twarze i rozczochrane czupryny. Odkąd
Syriusz z nimi zamieszkał James stał się o wiele weselszy.
- Tak? – James
stanął przed matką. – Jakiś problem?
- Sprawdziliście
pokój gościnny? Wuj Harry niedługo tu będzie.
Wuj Harry, kuzyn
pani Potter był nieco zrzędliwym, mrukliwym jegomościem. Jego
obecność zawsze peszyła Jamesa przez co, odkąd dorósł, nie
dogadywali się najlepiej. Nigdy nie potrafił zrozumieć sympatii,
jaką darzyli go jego rodzice.
James przewrócił
oczami.
- Tak, mamo –
odparł znudzonym tonem. – Godzinę temu. Skrzaty wszystko
przygotowały.
- Skoro tak, to
możecie pomóc ojcu w salonie, ustawia choinkę — powiedziała,
ruszając do kuchni. Chłopcy posłusznie udali się we wskazanym
kierunku. Syriusz zaśmiał się, dostrzegając pana Pottera,
siłującego się z drzewkiem, które za nic nie chciało przejść
przez ogrodowe drzwi.
Mężczyzna obrócił
się i spojrzał na chłopców bezradnie.
- Może byście mi
tak pomogli, zamiast się śmiać? – spytał, podtrzymując jedną
ręką drzewko. Zasapał się przy całej operacji porządnie. Otarł
pot z czoła.
- Oczywiście –
odparli, łapiąc z dwóch stron za drzewko. Po chwili wysoka jodła
dumnie prezentowała się w kącie salonu.
Tymczasem w holu
zabrzęczał dzwonek u drzwi i chwilę później usłyszeli radosny
śmiech pani Potter. James niechętnie udał się za ojcem i
Syriuszem do holu przy przywitać gościa.
Zastali panią
Potter ściskającą wysokiego, siwego mężczyznę. Pod nosem
odznaczał mu się siwy wąs, a orzechowe oczy spoglądały uważnie
spod krzaczastych brwi. Syriusz zerknął na Jamesa, który nagle
jakby skurczył się w sobie.
- Witaj, Harry. –
Fleamont Potter z uśmiechem wyściskał mężczyznę.
- Wuju – James
niechętnie podszedł do mężczyzny. Ten spojrzał na niego uważnie
i uścisnął jego dłoń stanowczo. Chłopak odsunął się lekko
speszony.
Następnie Harry
utkwił w Syriuszu uważne spojrzenie.
- A więc to jest
Syriusz? – mruknął pod nosem. – Syriusz Black?
- Tak, proszę pana.
Miło mi pana poznać – odparł Syriusz wyciągając ku mężczyźnie
dłoń. Ten uścisnął ją, uśmiechając się lekko. Po chwili
odwrócił się do pani Potter i uśmiechnął serdecznie.
- Gdzie mogę
zostawić moje bagaże, Euphemio? – spytał, wskazując ogromny
kufer ustawiony obok drzwi.
Pan Potter objął
go ramieniem i uśmiechnął się serdecznie.
- Nie martw się,
Harry, chłopcy wszystkim się zajmą. Chodź do salonu, chyba nie
pogardzisz szklaneczką Ognistej?
Mężczyźni ruszyli
w stronę salonu rozochoceni, śledzeni rozbawionym spojrzeniem pani
Potter. Po chwili spojrzała na Jamesa i Syriusza.
- No, chłopcy, do
roboty. Weźcie kufer – powiedziała wracając do kuchni. - Nie
musicie zawsze wysługiwać się skrzatami domowymi albo czarami.
James wziął do
ręki jeden z uchwytów kufra, a Syriusz chwycił go z drugiej
strony. Powoli wtaszczyli go na drugie piętro do jednego z pokoi
gościnnych. Black popatrzył na niego, oddychając ciężko.
- To co chcesz dziś
robić? Wieczór jeszcze młody. Może byśmy gdzieś wyskoczyli?
Mówiłeś, że gdzieś tu w okolicy jest jakiś bar. - To nasunęło
Jamesowi pewną myśl.
- Mam pewien pomysł
– powiedział i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Syriusz patrzył
za nim zdziwiony.
- Mamo - zaczął
James, stając w progu kuchni. – Czy przeszkodziłoby ci gdybym
wyszedł z domu na jakąś godzinę Wuj i tak póki co ma
towarzystwo. – Kobieta zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
- A dokąd to
chciałbyś się udać?
Wargi Jamesa
wykrzywił mimowolny uśmiech.
- Chciałbym kogoś
odwiedzić.
Euphemia Potter
westchnęła, przeczuwając co się święci.
- No dobrze, ale nie
wróć późno. Mamy jeszcze trochę roboty.
James uśmiechnął
się szeroko, po czym wybiegł z kuchni. Kobieta popatrzyła za nim i
pokręciła głową, uśmiechając się mimowolnie.
*
* *
Tymczasem w domu
rodziny Evansów panował chaos. Wszyscy biegali po domu, szukając
przeróżnych części garderoby.
- Że też akurat
dzisiaj ciotka Judith musiała nas zaprosić – zrzędziła pani
Evans, poprawiając ostatnie ozdoby na choince w salonie. – Dobrze
wie, że dzisiaj jest najwięcej roboty. Zrobiła to specjalnie,
żeby...
- Kochanie, daj
spokój. – Pan Evans pocałował żonę czoło i przytulił
uspokajająco. – Nie ma się czym denerwować. Znasz ciotkę
Judith, lubi mieć u siebie całą rodzinę.
Mary Evans
westchnęła.
- Wiem, wiem -
odparła cicho.
Tymczasem Lily stała
w progu spoglądając na nich niepewnie. Przyjrzała się uważniej
ojcu, który nie wyglądał ostatnio najlepiej. Pytany czy dobrze się
czuje odparł, że to po prostu przemęczenie. Lily przestąpiła z
nogi na nogę.
- Mamo… - zaczęła
niepewnie, przygryzając wargę. Oczy rodziców zwróciły się na
nią pytająco.
- Tak, kochanie? –
Pani Evans uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
- Czy muszę jechać
do ciotki Judith?
Jej rodzice
spojrzeli po sobie zdziwieni.
- A dlaczego
miałabyś nie jechać? – spytał Mark Evans ostro. Żona
pogładziła go uspokajająco po ramieniu.
- Jest dużo roboty.
Mogłabym zostać w domu i skończyć pudding. Poza tym trzeba trochę
uprzątnąć i… Wiecie, że ciotka Judith za mną nie przepada -
dodała szybko, gdy ojciec już otwierał usta, by jej przerwać.
Teraz jednak zamknął je, patrząc uważnie na córkę. Po chwili
zerknął na żonę.
- Myślę... -
zaczęła Mary Evans, uśmiechając się lekko. - Chyba nic takiego
by się nie stało, gdyby Lily została w domu.
- Ale kochanie… -
zaczął pan Evans, jednak żona nie pozwoliła mu dokończyć.
- Dobrze wiesz jak
ciotka Judith traktuje Lily. Nie dziw się, że nie chce tam jechać.
Mark Evans westchnął
ciężko. Faktycznie, ciotka Judith krytykowała Lily na każdym
kroku, komentując jej strój, fryzurę i zachowanie. Lily od zawsze
nie znosiła tam jeździć.
- No dobrze, możesz
zostać – powiedział w końcu, na co Lily zareagowała głośnym
okrzykiem radości. – Ale lepiej, żeby ten pudding wyszedł tak
dobrze jak zawsze – dodał, grożąc jej palcem. Dziewczyna
uśmiechnęła się.
- O to nie musisz
się martwić.
*
* *
Nie wszędzie
święta były tak radosne. Nie wszyscy mieli zdrowe, kochające się
rodziny i czyste, bogate domy. Był jeden dom, gdzie radość rzadko
gościła, a mieszkający w nim ludzie nie uśmiechali się często.
Mieszkało w nim małżeństwo z dość długim stażem, co dziwiło
większość okolicy, zważywszy na to, co przeważnie się tam
działo. Pijackie awantury, burdy, kłótnie. Dziwili się jak ich
syn to wszystko znosi.
A znosił nie za
dobrze.
Mimo iż sprawiał
wrażenie normalnego dziecka, wszyscy zgodnie przyznawali, że było
w nim coś… dziwnego. Coś mrocznego. Im bardziej dorastał, tym
mniej się odzywał i mniej uśmiechał. Zamykał się w swoim
własnym, małym świecie, starając odgrodzić od wszystkiego i
wszystkich, od całego otaczającego go świata. Z jednym wyjątkiem.
Gdy Severus poznał
Lily Evans, stała się ona jasnym promyczkiem, rozświetlającym
mroki jego smutnego życia. Przyjaźń z nią była dla niego czymś
zaskakującym. Mimo iż wiedział, że matka go kocha, rzadko
dostawał tego dowody. A Lily? Jej uśmiech, miłe słowa... To było
dla niego coś nowego, tak radośnie i zadziwiająco odmiennego, że
Severus w najmniejszym stopniu nie chciał z tego rezygnować, a
teraz musiał. Przez własną głupotę? Sam już nie wiedział.
Spojrzał na
otaczające go stare i zniszczone świąteczne ozdoby, które matka z
trudem zdołała odnaleźć w zagraconej piwnicy. Zerknął na matkę,
która mimo nowych sińców na twarzy uśmiechała się lekko,
mieszając coś w wielkim garnku. Spojrzał na ojca, śpiącego na
starej, zatęchłej kanapie. Przez myśl przeszło mu, że może choć
ten jeden raz święta będą inne, gdy nagle poczuł pieczenie na
lewym ramieniu. Mina mu zrzedła, a na twarzy pojawiła się kamienna
maska dziwnej mieszaniny bólu i obojętności. Teraz już wiedział,
że te święta nie będą radosne.
*
* *
Mroźny wiatr
rozwiewał jej rude włosy, gdy stała na zimnie, machając za
odjeżdżającym samochodem rodziców. Dostrzegła Petunię, która z
obrażoną miną odwróciła twarz od okna, udając, że jej nie
dostrzega. Gdy samochód zniknął za rogiem Lily ruszyła powoli w
stronę domu, rozglądając się z zachwytem dookoła. Spojrzała na
wysokie świerki, przykryte białą kołdrą i tulące się do siebie
pod naporem wiatru. Otuliła się szczelniej swetrem, spoglądając
na swój dom, który nawet z zewnątrz sprawiał wrażenie ciepłego
i przytulnego. Gdy tak stała, podziwiając piękno zimy, gwałtowny
podmuch wiatru owiał jej ramiona i drzwi wejściowe zatrzasnęły
się z hukiem.
- O nie - jęknęła
Lily, ruszając biegiem w stronę drzwi. – O nie, o nie, o nie -
powtarzała, siłując się z klamką. Rozejrzała się bezradnie
dookoła, niepewna co teraz zrobić. Przecież nie sposób było
otworzyć drzwi z zatrzaskiem bez klucza.
*
* *
James wyskoczył z
kominka starej, zagraconej czarodziejskiej tawerny. Niezbyt przepadał
za tym miejscem, jednak był to jedyny magiczny kominek w tej
okolicy. Nieogolony, pulchny barman zerknął na niego obojętnie,
znad wymiętej, do połowy rozwiązanej czarodziejskiej krzyżówki –
kolumny co jakiś czas poruszały się po kartce, zmieniając
miejsca, utrudniając całe zadanie. Chłopak otrzepał się z sadzy,
poprawił okulary na nosie i wyszedł na zewnątrz. Zimny wiatr owiał
jego twarz, czochrając czarne włosy. Postawił kołnierz kurtki i
ruszył przed siebie dobrze znaną trasą.
Lily usiadła
ciężko na kamiennym, zimnym stopniu. Obszedłszy cały dom dookoła,
załamana stwierdziła, że wszystkie drzwi i okna są pozamykane na
cztery spusty. Objęła się rękami, próbując powstrzymać drżenie
i zatrzymać w ciele choć odrobinę ciepła. Wiedziała, że rodzice
wrócą za parę ładnych godzin i nie miała pojęcia co przez ten
czas będzie robić. Minęło już dobre pół godziny i robiło się
coraz zimniej. Z nieba znów zaczęły sypać się płatki śniegu, a
ona marzła coraz bardziej. Po chwili przestała czuć palce u rąk i
nóg, a nos sprawiał wrażenie kawałka lodu, przytwierdzonego do
jej twarzy.
Zamknęła oczy, gdy
odległy odgłos skrzypiącego śniegu dobiegł jej uszu. Ktoś
nadchodził. Otworzyła oczy i spojrzała na Jamesa, który pochylał
się nad nią, przyglądając uważnie.
- Lily? – spytał,
kucając naprzeciwko niej. – Czemu siedzisz na tym zimnie? Bez
kurtki?
Dziewczyna patrzyła
na niego zdezorientowana.
- J-j-james… -
wydukała w końcu, starając się powstrzymać szczękanie zębów.
– Co ty tu robisz? – spytała jednocześnie zastanawiając się,
czy aby przypadkiem nie ma już halucynacji z zimna.
- Przyszedłem
złożyć ci życzenia świąteczne. Dlaczego tu siedzisz? –
ponowił pytanie.
Dziewczyna wskazała
na drzwi.
- Zatrzasnęłam
się.
James parsknął
śmiechem, po chwili jednak spoważniał, patrząc na nią
zmartwiony. Szybko zdjął swoją kurtkę i podał dziewczynie, która
przyjęła ją bez protestów.
- Dzięki. Ale...
Będzie ci zimno - zauważyła, zapinając zamek kurtki pod samą
szyję. James wzruszył ramionami.
- Bez przesady.
Przeżyję. Jesteś sama? Wszystkie okna i drzwi są zamknięte? –
spytał rozglądając się wokół.
- Tak – mruknęła
Lily. – To było pierwsze, co sprawdziłam.
- A nie myślałaś,
żeby wybić okno?
- Oszalałeś?
Rodzice by mnie zabili.
James wzruszył
ramionami.
- Zamarzniesz tu.
Nie chowacie nigdzie zapasowego klucza? - Dziewczyna pokręciła
głową. - Skoro tak, to zabieram cię do siebie. Nawet nie próbuj
protestować – dodał, gdy Lily już otworzyła usta, żeby coś
powiedzieć. - Nie mam wyjścia, nie mogę cię zostawić na pastwę
tego mrozu – dodał zdecydowanym tonem.
- Zwariowałeś.
Przecież mieszkasz daleko, a poza tym nie będę przeszkadzała
twoim rodzicom dzień przed świętami i…
James zmierzył ją
rozbawionym spojrzeniem.
- Czyli rozumiem, że
masz zamiar tu zamarznąć? - spytał po chwili. - Grzecznie
proponuję ci gościnę, nie odmawia się takiej propozycji. Zresztą
tu niedaleko, nie wiem czy wiesz, jest czarodziejska knajpa z
kominkiem podłączonym do sieci Fiuu. Dostaniemy się prosto do
mojego domu.
Lily zdawała się
nie być do końca przekonana.
- Jeśli tu
zostaniesz, grypa gwarantowana. Wstawaj - rzekł James, podając jej
rękę. Dziewczyna niechętnie pozwoliła się podnieść i opornie
ruszyła za chłopakiem. Co miała zrobić? Nie była tylko pewna,
jak to wszystko wytłumaczy rodzicom.
Gdy dotarli do
drzwi tawerny James otworzył je życzliwie przed Lily, która
uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Chłopak podał jej
niewielkie pudełko, pełne zielonego proszku. Dziewczyna zaczerpnęła
z niego garść i spojrzała na niego pytająco.
- Wystarczy, że
powiesz "Rezydencja Potterów" – powiedział z uśmiechem.
Gdy już wylądowali
w pustym salonie państwa Potter, James nachylił się do ucha Rudej
i powiedział z uśmiechem.
- Wiesz, zabawna
rzecz. Nawet nie wpadło ci do głowy żeby podejść do sąsiadów
– powiedział, po czym ruszył w stronę kuchni, by obwieścić
rodzinie radosną nowinę o przybyciu niezapowiedzianego gościa.
Lily patrzyła za
nim zaskoczona. Faktycznie, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby
szukać schronienia w domu któregoś z sąsiadów. Co ciekawe, James
musiał zostawić tę uwagę, gdy już przybyła do jego domu.
Pokręciła z irytacją głową.
Tymczasem James
stanął na progu kuchni i spojrzał z uśmiechem na zgromadzoną w
niej rodzinę. Syriusz spojrzał na niego zirytowany.
- Gdzie byłeś? -
spytał, wyraźnie niezadowolony, że przyjaciel nie podzielił się
z nim swoimi planami.
James uśmiechnął
się tylko i odchrząknął głośno, próbując zwrócić na siebie
uwagę reszty osób zgromadzonych w pomieszczeniu. Mama spojrzała na
niego pytająco.
- James, wszyscy
widzimy, że przyszedłeś, ale…
- Mamy gościa, mamo
– wszedł jej w słowo James.
Wszyscy spojrzeli na
niego zaskoczeni.
- Gościa? – Pan
Potter mierzył syna zdezorientowanym spojrzeniem.
- Bo widzicie,
poszedłem odwiedzić koleżankę do szkoły - zaczął James,
zerkając na Syriusza, który na te słowa, uśmiechnął się
szeroko ze zrozumieniem. - Niefortunnie zatrzasnęła się na dworze,
a wszyscy jej domownicy wyjechali wcześniej. Dlatego zaproponowałem
jej gościnę na ten wieczór.
Rodzice Jamesa
wymienili zaciekawione spojrzenia, za to wuj Harry stał w kącie,
zerkając na niego z zaciekawieniem.
- Więc gdzie jest
ta koleżanka? – wtrącił się w końcu.
James spojrzał na
niego zmieszany.
- Tutaj. – odparła
Lily, stając obok Jamesa. - Dobry wieczór, nazywam się Lily Evans
- powiedziała z uśmiechem. - Cześć Syriusz - dodała, widząc
opierającego się z nonszalancją o kuchenny blat Blacka, który
przyglądał jej się z szelmowskim uśmiechem spod zmrużonych
powiek.
- Przepraszam, że
się tak państwu zwaliłam na głowę tuż przed świętami, ale...
- Ależ nie ma
sprawy, to dla nas żadem kłopot. - Euphemia Potter z uśmiechem
podeszła do dziewczyny. - Lily Evans – mruknęła pod nosem
zerkając na syna, ponad ramieniem dziewczyny. - James nam o tobie
opowiadał.
Lily zarumieniła
się lekko, mierząc Jamesa nieprzychylnym spojrzeniem.
- Jestem ciekawa co.
- Same dobre rzeczy.
Miło nam cię poznać. – Fleamont Potter podał jej dłoń. – Na
imię mam Fleamont, a to kuzyn mojej żony, wuj Jamesa, Harry –
powiedział, wskazując na starszego mężczyznę, stojącego obok
niego.
Lily uśmiechnęła
się przyjaźnie do niego, podając mu rękę.
Pani Potter
spojrzała po twarzach osób zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Dobrze się
składa, że się pojawiłaś Lily. Mogłabyś nam pomóc w ubieraniu
choinki. Ja jestem zajęta gotowaniem, a nie można świątecznego
drzewka zostawić pod opieką samych mężczyzn.
Wymieniły z rudą
porozumiewawcze uśmiechy.
- Oczywiście, pani
Potter. Może pani na mnie liczyć.
Euphemia posłała
jej pełen wdzięczności uśmiech.
- Więc chodź,
pokażę ci gdzie jest choinka. – James pociągnął ją w stronę
salonu. Rozbawiony Syriusz ruszył za nimi.
- To ja skoczę po
ozdoby do piwnicy – powiedział James, usadziwszy Lily na jednym z
foteli przy kominku, po czym zniknął za drzwiami. Po chwili jego
głowa wychyliła się zza drzwi.
- Łapo, z łaski
swojej, bądź tak miły i mi pomóż – powiedział, łypiąc na
Blacka spod brwi. Ten westchnął i ruszył w stronę przyjaciela.
Lily została sama.
Rozejrzała się po ogromnym salonie państwa Potterów, podziwiając
jego gustowny wystrój. Wstała z fotela i spojrzała na fotografie
zgromadzone na gzymsie kominka. Uśmiechnęła się, spoglądając na
zdjęcie małego, czarnowłosego brzdąca na swojej pierwszej,
dziecięcej miotle. Na sąsiedniej fotografii Euphemia i Fleamont
obejmowali się czule. Zaskoczył ją wiek państwa Potterów, którzy
na zdjęciu ślubnym wyglądali bardzo młodo, a teraz wyglądali na
wiele starszych. Musieli mieć Jamesa bardzo późno. Jej wzrok
przesunął się na zdjęcie Jamesa zrobione najprawdopodobniej w
dniu pierwszego wyjazdu do Hogwartu. Mały James stał z kufrem w
ręce na tle czerwonego ekspresu i podekscytowany machał do
obiektywu.
- Zmienił się,
prawda? – usłyszała obok siebie cichy głos. Podskoczyła
przestraszona. Odetchnęła z ulgą, widząc obok siebie Harry’ego.
– Przestraszyłem cię? – spytał z uśmiechem. – Przepraszam.
- Nic się nie
stało. – Lily odwzajemniła uśmiech, powracając do spoglądania
na fotografie. – Tak, zmienił się.
Starszy pan
westchnął.
- Gdy był młodszy
lepiej się dogadywaliśmy. Teraz zdaje mi się, że nie pamięta już
tego. – Lily rzuciła mu współczujące spojrzenie. - Ale nie
rozmawiajmy problemach na dzień przed świętami. Powiedz mi, młoda
damo, jak to się stało, że jesteś tu dziś z nami? Nie
spoglądałaś zbyt życzliwie na Jamesa w kuchni…
Ruda zmieszała się
lekko, na co starzy pan zareagował śmiechem.
- Nie martw się,
przecież nie mam do ciebie pretensji. Jestem ciekaw, co ten urwis ci
zrobił. – Spojrzał na nią nie skrywając ciekawości.
- Nigdy się nie
dogadywałam zbytnio z Jamesem. Dopiero ostatnio… A i tak mnie
denerwuje. – powiedziała, uśmiechając się lekko. Starszy pan
spojrzał na nią.
- Z Jamesa jest
dobry chłopak.
Lily pokiwała głową
w zamyśleniu.
- W którym był pan
domu w Hogwarcie? – spytała po chwili, chcąc zmienić temat.
Mężczyzna wypiął
dumnie pierś.
- W Gryffindorze,
oczywiście, „gdzie kwitnie męstwa cnota”. Ale… zawsze były
ze mną kłopoty.
Ruda zerknęła na
niego pytająco. Starszy pan uśmiechnął się szelmowsko,
rozpoczynając historię swojej młodości.
Gdy James wrócił z
piwnicy, dostrzegł Lily i swojego wuja zajętych rozmową. Starszy
mężczyzna z zapałem opowiadał coś Rudej, która co chwila
wybuchała głośnym śmiechem. Młodego Pottera zdumiało zachowanie
mężczyzny, który nigdy nie miał tak dobrych kontaktów z nikim w
jego wieku.
- Gdzie mam to
postawić? – wyrwał go z zamyślenia Syriusz, który wszedł za
nim do pokoju, trzymając w dłoniach ogromne pudło. James wskazał
mu odległy kąt obok choinki, po czym ruszył w stronę stołu.
- … a przecież
wszyscy dobrze wiedzieli, że to ja byłem ekspertem od upiorgacka i
się zaczęło. – Harry z przejęciem opowiadał coś Lily. James
chrząknął kilkakrotnie.
Spojrzenia
rozmawiającej dwójki zwróciły się na niego.
- Tak, James?
- Czas ubierać
choinkę. – powiedział sucho Rogacz, spoglądając to na Lily, to
na swojego wuja.
- Jasne. Pomoże nam
pan? – Lily spojrzała pytająco na siedzącego obok niej
mężczyznę.
- Oczywiście. Tylko
pójdę się przebrać – powiedział, ruszając w stronę drzwi.
- Twój wuj jest
niesamowity! - zawołała Ruda z entuzjazmem, gdy ten zniknął za
drzwiami. James łypnął na nią bez zainteresowania.
- Tak?
Lily przewróciła
oczami. Widać było, że Jamesa zbytnio to nie interesuje.
- Dawaj te ozdoby –
powiedziała, biorąc od niego pudło i ruszając w stronę Syriusza
wyciągał z drugiego pudła pozłacane łańcuchy.
Strojenie drzewka
szło im nad wyraz sprawnie. Lily, James i Syriusz wśród śmiechu i
radości zawieszali na drzewku kolejne ozdoby.
- Ostrożnie, James!
– zawołał Syriusz, gdy Potter wspiął się na drabinę, aby
przymocować gwiazdę na czubku, a ta zachwiała się lekko.
- To mnie trzymaj! –
odkrzyknął James, próbując złapać równowagę. Po chwili
zeskoczył na ziemię i zmierzył krytycznym wzrokiem ich dzieło.
- Wygląda pięknie
– westchnęła Lily. Chłopcy przytaknęli jej w milczeniu. Ruda
odwróciła się by spojrzeć na zegar stojący obok drzwi i
dostrzegła wuja Harry’ego, stojącego w progu i patrzącego na
nich z uśmiechem.
- Dlaczego nie
przyszedł nam pan pomóc? – spytała, podchodząc do niego.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Wolałem patrzeć
jak stroicie. Poza tym nie byłem pewien czy James będzie
zadowolony, jeśli się przy was zjawię – westchnął cicho.
Lily zerknęła na
Jamesa, który zbierał z podłogi niewykorzystane ozdoby i wkładał
do jednego pudła.
- Dlaczego pan tak
sądzi?
- James myśli, że…
że chyba go nie lubię. A ja po prostu dbam o niego. Chcę, żeby
był dobrym człowiekiem, dlatego zawsze traktowałem go poważnie…
Sam nie mam swoich dzieci, więc James od dziecka był dla mnie
bardzo ważny.
- Niech mu pan to
powie.
Starszy pan ponownie
westchnął.
- Jak pięknie! –
to pani Potter stanęła w drzwiach, spoglądając na choinkę. –
Fleamont, chodź zobacz!
Pan Potter stanął
obok żony, spoglądając z zachwytem na drzewko.
- Rzeczywiście,
dobrze się spisaliście – powiedział, zerkając z uśmiechem na
Lily.
- Masz może ochotę
na ciasto, moja droga? Zasłużyliście sobie. – twarz Euphemii
rozjaśnił uśmiech.
- Bardzo chętnie…
- Lily zerknęła na zegar. – Ale niestety muszę już wracać.
Zrobiło się bardzo późno. Moi rodzice powinni być w domu lada
moment.
- No dobrze. W takim
razie dziękujemy za pomoc. I zapraszamy ciebie i twoją rodzinę na
świąteczną kawę w drugi dzień świąt. Co ty na to?
- Porozmawiam z
rodzicami i przyślę sowę. Dziękuję za zaproszenie –
uśmiechnęła się.
- Chodź Lily. –
James stanął obok niej. – Mamo, pożyczymy twoją kurtkę, Lily
nie wzięła swojej – zawołał, gdy stali już przy drzwiach.
- Ty nie idziesz,
Syriuszu? – Lily spojrzała na Blacka, który stał przy nich.
- Nie, mam jeszcze
jedną sprawę do załatwienia. – Uśmiechnął się i mrugnął
porozumiewawczo do Jamesa, gdy Lily odwróciła wzrok. Ten
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Odwróciła się,
spoglądając na uśmiechniętego Harry’ego.
- Miło było mi cię
poznać, Lily Evans – powiedział poważnie, jednak jego oczy
lśniły wesoło.
- Do widzenia –
opowiedziała ściskając jego dłoń i ruszyła w stronę Jamesa.
W czasie drogi
powrotnej nie rozmawiali wiele. James zerkał na Rudą co chwila, ta
jednak szła, pogrążona we własnych myślach. Gdy doszli pod jej
dom akurat pod drzwiami stali rodzice.
- Lily! – zawołała
Mary Evans, zauważając córkę. – Gdzie byłaś?
- Zatrzasnęłam dom
i spotkałam Jamesa, który zaprosił mnie do siebie na wieczór –
odparła Lily, zerkając na ojca, który patrzył na nią
podejrzliwie.
- Dobry wieczór,
państwu. – Przywitał się grzecznie James, uśmiechając się do
rodziców Lily. Mary zmierzyła go uważnym spojrzeniem, jednak po
chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Dobry wieczór –
opowiedziała, zerkając to na Lily, to na Jamesa. Ruda zarumieniła
się gwałtownie, dostrzegając spojrzenie matki.
- Chodź Mary, daj
się młodym pożegnać – zawołał pan Evans, wchodząc do dom.
- Oczywiście. Do
widzenia, młodzieńcze, dziękuję, za opiekę nad moją córką. –
powiedziała z uśmiechem Mary i zniknęła w głębi domu.
Gdy drzwi zamknęły
się za nią, James spojrzał na dziewczynę, która uparcie
milczała.
- Lily –
powiedział cicho.
Dziewczyna podniosła
na niego wzrok.
- Hm… Dziękuję
James za ten wieczór. Bywają momenty, kiedy naprawdę mnie
denerwujesz, ale dzisiejszy wieczór był naprawdę udany. A twój
wuj do dobry człowiek. – spojrzała na Jamesa uważnie. –
Powinieneś dać mu szansę. On cię naprawdę bardzo kocha.
Chłopak westchnął.
- Wiem – odparł
po chwili.
Nastała chwila
długiego milczenia.
- Tak więc,
wesołych świąt, James. – Lily posłała mu uśmiech i już
chciała odwrócić się w stronę domu, gdy chłopak złapał ją za
dłoń.
- Wesołych Świąt,
Lily – powiedział, patrząc jej w oczy. W głowie miał mętlik i
nim zdążył dobrze przemyśleć to, co robi, pocałował ją.
Mrocznie ^^
OdpowiedzUsuń