BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2008

Rozdział 22: Gość w domu Potterów

Płatki śniegu spadały z nieba przykrywając wszystko lekkim puchem. Tymczasem w domu Potterów zapach ciasta unosił się w powietrzu, wprawiając wszystkich w radosny nastrój oczekiwania.
- James! Syriusz! – Siwiejąca, wysoka kobieta stanęła w drzwiach kuchni, opierając dłonie na biodrach. Poprawiła opadający jej na czoło kosmyk włosów i spojrzała na schody. Po chwili z góry zbiegło dwóch ciemnowłosych młodzieńców. Kobieta uśmiechnęła się lekko widząc ich roześmiane twarze i rozczochrane czupryny. Odkąd Syriusz z nimi zamieszkał James stał się o wiele weselszy.
- Tak? – James stanął przed matką. – Jakiś problem?
- Sprawdziliście pokój gościnny? Wuj Harry niedługo tu będzie.
Wuj Harry, kuzyn pani Potter był nieco zrzędliwym, mrukliwym jegomościem. Jego obecność zawsze peszyła Jamesa przez co, odkąd dorósł, nie dogadywali się najlepiej. Nigdy nie potrafił zrozumieć sympatii, jaką darzyli go jego rodzice.
James przewrócił oczami.
- Tak, mamo – odparł znudzonym tonem. – Godzinę temu. Skrzaty wszystko przygotowały.
- Skoro tak, to możecie pomóc ojcu w salonie, ustawia choinkę — powiedziała, ruszając do kuchni. Chłopcy posłusznie udali się we wskazanym kierunku. Syriusz zaśmiał się, dostrzegając pana Pottera, siłującego się z drzewkiem, które za nic nie chciało przejść przez ogrodowe drzwi.
Mężczyzna obrócił się i spojrzał na chłopców bezradnie.
- Może byście mi tak pomogli, zamiast się śmiać? – spytał, podtrzymując jedną ręką drzewko. Zasapał się przy całej operacji porządnie. Otarł pot z czoła.
- Oczywiście – odparli, łapiąc z dwóch stron za drzewko. Po chwili wysoka jodła dumnie prezentowała się w kącie salonu.
Tymczasem w holu zabrzęczał dzwonek u drzwi i chwilę później usłyszeli radosny śmiech pani Potter. James niechętnie udał się za ojcem i Syriuszem do holu przy przywitać gościa.
Zastali panią Potter ściskającą wysokiego, siwego mężczyznę. Pod nosem odznaczał mu się siwy wąs, a orzechowe oczy spoglądały uważnie spod krzaczastych brwi. Syriusz zerknął na Jamesa, który nagle jakby skurczył się w sobie.
- Witaj, Harry. – Fleamont Potter z uśmiechem wyściskał mężczyznę.
- Wuju – James niechętnie podszedł do mężczyzny. Ten spojrzał na niego uważnie i uścisnął jego dłoń stanowczo. Chłopak odsunął się lekko speszony.
Następnie Harry utkwił w Syriuszu uważne spojrzenie.
- A więc to jest Syriusz? – mruknął pod nosem. – Syriusz Black?
- Tak, proszę pana. Miło mi pana poznać – odparł Syriusz wyciągając ku mężczyźnie dłoń. Ten uścisnął ją, uśmiechając się lekko. Po chwili odwrócił się do pani Potter i uśmiechnął serdecznie.
- Gdzie mogę zostawić moje bagaże, Euphemio? – spytał, wskazując ogromny kufer ustawiony obok drzwi.
Pan Potter objął go ramieniem i uśmiechnął się serdecznie.
- Nie martw się, Harry, chłopcy wszystkim się zajmą. Chodź do salonu, chyba nie pogardzisz szklaneczką Ognistej?
Mężczyźni ruszyli w stronę salonu rozochoceni, śledzeni rozbawionym spojrzeniem pani Potter. Po chwili spojrzała na Jamesa i Syriusza.
- No, chłopcy, do roboty. Weźcie kufer – powiedziała wracając do kuchni. - Nie musicie zawsze wysługiwać się skrzatami domowymi albo czarami.
James wziął do ręki jeden z uchwytów kufra, a Syriusz chwycił go z drugiej strony. Powoli wtaszczyli go na drugie piętro do jednego z pokoi gościnnych. Black popatrzył na niego, oddychając ciężko.
- To co chcesz dziś robić? Wieczór jeszcze młody. Może byśmy gdzieś wyskoczyli? Mówiłeś, że gdzieś tu w okolicy jest jakiś bar. - To nasunęło Jamesowi pewną myśl.
- Mam pewien pomysł – powiedział i szybkim krokiem wyszedł z pokoju. Syriusz patrzył za nim zdziwiony.
- Mamo - zaczął James, stając w progu kuchni. – Czy przeszkodziłoby ci gdybym wyszedł z domu na jakąś godzinę Wuj i tak póki co ma towarzystwo. – Kobieta zmierzyła go uważnym spojrzeniem.
- A dokąd to chciałbyś się udać?
Wargi Jamesa wykrzywił mimowolny uśmiech.
- Chciałbym kogoś odwiedzić.
Euphemia Potter westchnęła, przeczuwając co się święci.
- No dobrze, ale nie wróć późno. Mamy jeszcze trochę roboty.
James uśmiechnął się szeroko, po czym wybiegł z kuchni. Kobieta popatrzyła za nim i pokręciła głową, uśmiechając się mimowolnie.


* * *



      Tymczasem w domu rodziny Evansów panował chaos. Wszyscy biegali po domu, szukając przeróżnych części garderoby.
- Że też akurat dzisiaj ciotka Judith musiała nas zaprosić – zrzędziła pani Evans, poprawiając ostatnie ozdoby na choince w salonie. – Dobrze wie, że dzisiaj jest najwięcej roboty. Zrobiła to specjalnie, żeby...
- Kochanie, daj spokój. – Pan Evans pocałował żonę czoło i przytulił uspokajająco. – Nie ma się czym denerwować. Znasz ciotkę Judith, lubi mieć u siebie całą rodzinę.
Mary Evans westchnęła.
- Wiem, wiem - odparła cicho.
Tymczasem Lily stała w progu spoglądając na nich niepewnie. Przyjrzała się uważniej ojcu, który nie wyglądał ostatnio najlepiej. Pytany czy dobrze się czuje odparł, że to po prostu przemęczenie. Lily przestąpiła z nogi na nogę.
- Mamo… - zaczęła niepewnie, przygryzając wargę. Oczy rodziców zwróciły się na nią pytająco.
- Tak, kochanie? – Pani Evans uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
- Czy muszę jechać do ciotki Judith?
Jej rodzice spojrzeli po sobie zdziwieni.
- A dlaczego miałabyś nie jechać? – spytał Mark Evans ostro. Żona pogładziła go uspokajająco po ramieniu.
- Jest dużo roboty. Mogłabym zostać w domu i skończyć pudding. Poza tym trzeba trochę uprzątnąć i… Wiecie, że ciotka Judith za mną nie przepada - dodała szybko, gdy ojciec już otwierał usta, by jej przerwać. Teraz jednak zamknął je, patrząc uważnie na córkę. Po chwili zerknął na żonę.
- Myślę... - zaczęła Mary Evans, uśmiechając się lekko. - Chyba nic takiego by się nie stało, gdyby Lily została w domu.
- Ale kochanie… - zaczął pan Evans, jednak żona nie pozwoliła mu dokończyć.
- Dobrze wiesz jak ciotka Judith traktuje Lily. Nie dziw się, że nie chce tam jechać.
Mark Evans westchnął ciężko. Faktycznie, ciotka Judith krytykowała Lily na każdym kroku, komentując jej strój, fryzurę i zachowanie. Lily od zawsze nie znosiła tam jeździć.
- No dobrze, możesz zostać – powiedział w końcu, na co Lily zareagowała głośnym okrzykiem radości. – Ale lepiej, żeby ten pudding wyszedł tak dobrze jak zawsze – dodał, grożąc jej palcem. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- O to nie musisz się martwić.


* * *



        Nie wszędzie święta były tak radosne. Nie wszyscy mieli zdrowe, kochające się rodziny i czyste, bogate domy. Był jeden dom, gdzie radość rzadko gościła, a mieszkający w nim ludzie nie uśmiechali się często. Mieszkało w nim małżeństwo z dość długim stażem, co dziwiło większość okolicy, zważywszy na to, co przeważnie się tam działo. Pijackie awantury, burdy, kłótnie. Dziwili się jak ich syn to wszystko znosi.
A znosił nie za dobrze.
Mimo iż sprawiał wrażenie normalnego dziecka, wszyscy zgodnie przyznawali, że było w nim coś… dziwnego. Coś mrocznego. Im bardziej dorastał, tym mniej się odzywał i mniej uśmiechał. Zamykał się w swoim własnym, małym świecie, starając odgrodzić od wszystkiego i wszystkich, od całego otaczającego go świata. Z jednym wyjątkiem.
Gdy Severus poznał Lily Evans, stała się ona jasnym promyczkiem, rozświetlającym mroki jego smutnego życia. Przyjaźń z nią była dla niego czymś zaskakującym. Mimo iż wiedział, że matka go kocha, rzadko dostawał tego dowody. A Lily? Jej uśmiech, miłe słowa... To było dla niego coś nowego, tak radośnie i zadziwiająco odmiennego, że Severus w najmniejszym stopniu nie chciał z tego rezygnować, a teraz musiał. Przez własną głupotę? Sam już nie wiedział.
Spojrzał na otaczające go stare i zniszczone świąteczne ozdoby, które matka z trudem zdołała odnaleźć w zagraconej piwnicy. Zerknął na matkę, która mimo nowych sińców na twarzy uśmiechała się lekko, mieszając coś w wielkim garnku. Spojrzał na ojca, śpiącego na starej, zatęchłej kanapie. Przez myśl przeszło mu, że może choć ten jeden raz święta będą inne, gdy nagle poczuł pieczenie na lewym ramieniu. Mina mu zrzedła, a na twarzy pojawiła się kamienna maska dziwnej mieszaniny bólu i obojętności. Teraz już wiedział, że te święta nie będą radosne.



* * *


       Mroźny wiatr rozwiewał jej rude włosy, gdy stała na zimnie, machając za odjeżdżającym samochodem rodziców. Dostrzegła Petunię, która z obrażoną miną odwróciła twarz od okna, udając, że jej nie dostrzega. Gdy samochód zniknął za rogiem Lily ruszyła powoli w stronę domu, rozglądając się z zachwytem dookoła. Spojrzała na wysokie świerki, przykryte białą kołdrą i tulące się do siebie pod naporem wiatru. Otuliła się szczelniej swetrem, spoglądając na swój dom, który nawet z zewnątrz sprawiał wrażenie ciepłego i przytulnego. Gdy tak stała, podziwiając piękno zimy, gwałtowny podmuch wiatru owiał jej ramiona i drzwi wejściowe zatrzasnęły się z hukiem.
- O nie - jęknęła Lily, ruszając biegiem w stronę drzwi. – O nie, o nie, o nie - powtarzała, siłując się z klamką. Rozejrzała się bezradnie dookoła, niepewna co teraz zrobić. Przecież nie sposób było otworzyć drzwi z zatrzaskiem bez klucza.



* * *



        James wyskoczył z kominka starej, zagraconej czarodziejskiej tawerny. Niezbyt przepadał za tym miejscem, jednak był to jedyny magiczny kominek w tej okolicy. Nieogolony, pulchny barman zerknął na niego obojętnie, znad wymiętej, do połowy rozwiązanej czarodziejskiej krzyżówki – kolumny co jakiś czas poruszały się po kartce, zmieniając miejsca, utrudniając całe zadanie. Chłopak otrzepał się z sadzy, poprawił okulary na nosie i wyszedł na zewnątrz. Zimny wiatr owiał jego twarz, czochrając czarne włosy. Postawił kołnierz kurtki i ruszył przed siebie dobrze znaną trasą.


        Lily usiadła ciężko na kamiennym, zimnym stopniu. Obszedłszy cały dom dookoła, załamana stwierdziła, że wszystkie drzwi i okna są pozamykane na cztery spusty. Objęła się rękami, próbując powstrzymać drżenie i zatrzymać w ciele choć odrobinę ciepła. Wiedziała, że rodzice wrócą za parę ładnych godzin i nie miała pojęcia co przez ten czas będzie robić. Minęło już dobre pół godziny i robiło się coraz zimniej. Z nieba znów zaczęły sypać się płatki śniegu, a ona marzła coraz bardziej. Po chwili przestała czuć palce u rąk i nóg, a nos sprawiał wrażenie kawałka lodu, przytwierdzonego do jej twarzy.
Zamknęła oczy, gdy odległy odgłos skrzypiącego śniegu dobiegł jej uszu. Ktoś nadchodził. Otworzyła oczy i spojrzała na Jamesa, który pochylał się nad nią, przyglądając uważnie.
- Lily? – spytał, kucając naprzeciwko niej. – Czemu siedzisz na tym zimnie? Bez kurtki?
Dziewczyna patrzyła na niego zdezorientowana.
- J-j-james… - wydukała w końcu, starając się powstrzymać szczękanie zębów. – Co ty tu robisz? – spytała jednocześnie zastanawiając się, czy aby przypadkiem nie ma już halucynacji z zimna.
- Przyszedłem złożyć ci życzenia świąteczne. Dlaczego tu siedzisz? – ponowił pytanie.
Dziewczyna wskazała na drzwi.
- Zatrzasnęłam się.
James parsknął śmiechem, po chwili jednak spoważniał, patrząc na nią zmartwiony. Szybko zdjął swoją kurtkę i podał dziewczynie, która przyjęła ją bez protestów.
- Dzięki. Ale... Będzie ci zimno - zauważyła, zapinając zamek kurtki pod samą szyję. James wzruszył ramionami.
- Bez przesady. Przeżyję. Jesteś sama? Wszystkie okna i drzwi są zamknięte? – spytał rozglądając się wokół.
- Tak – mruknęła Lily. – To było pierwsze, co sprawdziłam.
- A nie myślałaś, żeby wybić okno?
- Oszalałeś? Rodzice by mnie zabili.
James wzruszył ramionami.
- Zamarzniesz tu. Nie chowacie nigdzie zapasowego klucza? - Dziewczyna pokręciła głową. - Skoro tak, to zabieram cię do siebie. Nawet nie próbuj protestować – dodał, gdy Lily już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. - Nie mam wyjścia, nie mogę cię zostawić na pastwę tego mrozu – dodał zdecydowanym tonem.
- Zwariowałeś. Przecież mieszkasz daleko, a poza tym nie będę przeszkadzała twoim rodzicom dzień przed świętami i…
James zmierzył ją rozbawionym spojrzeniem.
- Czyli rozumiem, że masz zamiar tu zamarznąć? - spytał po chwili. - Grzecznie proponuję ci gościnę, nie odmawia się takiej propozycji. Zresztą tu niedaleko, nie wiem czy wiesz, jest czarodziejska knajpa z kominkiem podłączonym do sieci Fiuu. Dostaniemy się prosto do mojego domu.
Lily zdawała się nie być do końca przekonana.
- Jeśli tu zostaniesz, grypa gwarantowana. Wstawaj - rzekł James, podając jej rękę. Dziewczyna niechętnie pozwoliła się podnieść i opornie ruszyła za chłopakiem. Co miała zrobić? Nie była tylko pewna, jak to wszystko wytłumaczy rodzicom.


         Gdy dotarli do drzwi tawerny James otworzył je życzliwie przed Lily, która uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Chłopak podał jej niewielkie pudełko, pełne zielonego proszku. Dziewczyna zaczerpnęła z niego garść i spojrzała na niego pytająco.
- Wystarczy, że powiesz "Rezydencja Potterów" – powiedział z uśmiechem.
Gdy już wylądowali w pustym salonie państwa Potter, James nachylił się do ucha Rudej i powiedział z uśmiechem.
- Wiesz, zabawna rzecz. Nawet nie wpadło ci do głowy żeby podejść do sąsiadów – powiedział, po czym ruszył w stronę kuchni, by obwieścić rodzinie radosną nowinę o przybyciu niezapowiedzianego gościa.
Lily patrzyła za nim zaskoczona. Faktycznie, nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby szukać schronienia w domu któregoś z sąsiadów. Co ciekawe, James musiał zostawić tę uwagę, gdy już przybyła do jego domu. Pokręciła z irytacją głową.

Tymczasem James stanął na progu kuchni i spojrzał z uśmiechem na zgromadzoną w niej rodzinę. Syriusz spojrzał na niego zirytowany.
- Gdzie byłeś? - spytał, wyraźnie niezadowolony, że przyjaciel nie podzielił się z nim swoimi planami.
James uśmiechnął się tylko i odchrząknął głośno, próbując zwrócić na siebie uwagę reszty osób zgromadzonych w pomieszczeniu. Mama spojrzała na niego pytająco.
- James, wszyscy widzimy, że przyszedłeś, ale…
- Mamy gościa, mamo – wszedł jej w słowo James.
Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Gościa? – Pan Potter mierzył syna zdezorientowanym spojrzeniem.
- Bo widzicie, poszedłem odwiedzić koleżankę do szkoły - zaczął James, zerkając na Syriusza, który na te słowa, uśmiechnął się szeroko ze zrozumieniem. - Niefortunnie zatrzasnęła się na dworze, a wszyscy jej domownicy wyjechali wcześniej. Dlatego zaproponowałem jej gościnę na ten wieczór.
Rodzice Jamesa wymienili zaciekawione spojrzenia, za to wuj Harry stał w kącie, zerkając na niego z zaciekawieniem.
- Więc gdzie jest ta koleżanka? – wtrącił się w końcu.
James spojrzał na niego zmieszany.
- Tutaj. – odparła Lily, stając obok Jamesa. - Dobry wieczór, nazywam się Lily Evans - powiedziała z uśmiechem. - Cześć Syriusz - dodała, widząc opierającego się z nonszalancją o kuchenny blat Blacka, który przyglądał jej się z szelmowskim uśmiechem spod zmrużonych powiek.
- Przepraszam, że się tak państwu zwaliłam na głowę tuż przed świętami, ale...
- Ależ nie ma sprawy, to dla nas żadem kłopot. - Euphemia Potter z uśmiechem podeszła do dziewczyny. - Lily Evans – mruknęła pod nosem zerkając na syna, ponad ramieniem dziewczyny. - James nam o tobie opowiadał.
Lily zarumieniła się lekko, mierząc Jamesa nieprzychylnym spojrzeniem.
- Jestem ciekawa co.
- Same dobre rzeczy. Miło nam cię poznać. – Fleamont Potter podał jej dłoń. – Na imię mam Fleamont, a to kuzyn mojej żony, wuj Jamesa, Harry – powiedział, wskazując na starszego mężczyznę, stojącego obok niego.
Lily uśmiechnęła się przyjaźnie do niego, podając mu rękę.
Pani Potter spojrzała po twarzach osób zgromadzonych w pomieszczeniu.
- Dobrze się składa, że się pojawiłaś Lily. Mogłabyś nam pomóc w ubieraniu choinki. Ja jestem zajęta gotowaniem, a nie można świątecznego drzewka zostawić pod opieką samych mężczyzn.
Wymieniły z rudą porozumiewawcze uśmiechy.
- Oczywiście, pani Potter. Może pani na mnie liczyć.
Euphemia posłała jej pełen wdzięczności uśmiech.
- Więc chodź, pokażę ci gdzie jest choinka. – James pociągnął ją w stronę salonu. Rozbawiony Syriusz ruszył za nimi.
- To ja skoczę po ozdoby do piwnicy – powiedział James, usadziwszy Lily na jednym z foteli przy kominku, po czym zniknął za drzwiami. Po chwili jego głowa wychyliła się zza drzwi.
- Łapo, z łaski swojej, bądź tak miły i mi pomóż – powiedział, łypiąc na Blacka spod brwi. Ten westchnął i ruszył w stronę przyjaciela.
Lily została sama. Rozejrzała się po ogromnym salonie państwa Potterów, podziwiając jego gustowny wystrój. Wstała z fotela i spojrzała na fotografie zgromadzone na gzymsie kominka. Uśmiechnęła się, spoglądając na zdjęcie małego, czarnowłosego brzdąca na swojej pierwszej, dziecięcej miotle. Na sąsiedniej fotografii Euphemia i Fleamont obejmowali się czule. Zaskoczył ją wiek państwa Potterów, którzy na zdjęciu ślubnym wyglądali bardzo młodo, a teraz wyglądali na wiele starszych. Musieli mieć Jamesa bardzo późno. Jej wzrok przesunął się na zdjęcie Jamesa zrobione najprawdopodobniej w dniu pierwszego wyjazdu do Hogwartu. Mały James stał z kufrem w ręce na tle czerwonego ekspresu i podekscytowany machał do obiektywu.
- Zmienił się, prawda? – usłyszała obok siebie cichy głos. Podskoczyła przestraszona. Odetchnęła z ulgą, widząc obok siebie Harry’ego. – Przestraszyłem cię? – spytał z uśmiechem. – Przepraszam.
- Nic się nie stało. – Lily odwzajemniła uśmiech, powracając do spoglądania na fotografie. – Tak, zmienił się.
Starszy pan westchnął.
- Gdy był młodszy lepiej się dogadywaliśmy. Teraz zdaje mi się, że nie pamięta już tego. – Lily rzuciła mu współczujące spojrzenie. - Ale nie rozmawiajmy problemach na dzień przed świętami. Powiedz mi, młoda damo, jak to się stało, że jesteś tu dziś z nami? Nie spoglądałaś zbyt życzliwie na Jamesa w kuchni…
Ruda zmieszała się lekko, na co starzy pan zareagował śmiechem.
- Nie martw się, przecież nie mam do ciebie pretensji. Jestem ciekaw, co ten urwis ci zrobił. – Spojrzał na nią nie skrywając ciekawości.
- Nigdy się nie dogadywałam zbytnio z Jamesem. Dopiero ostatnio… A i tak mnie denerwuje. – powiedziała, uśmiechając się lekko. Starszy pan spojrzał na nią.
- Z Jamesa jest dobry chłopak.
Lily pokiwała głową w zamyśleniu.
- W którym był pan domu w Hogwarcie? – spytała po chwili, chcąc zmienić temat.
Mężczyzna wypiął dumnie pierś.
- W Gryffindorze, oczywiście, „gdzie kwitnie męstwa cnota”. Ale… zawsze były ze mną kłopoty.
Ruda zerknęła na niego pytająco. Starszy pan uśmiechnął się szelmowsko, rozpoczynając historię swojej młodości.
Gdy James wrócił z piwnicy, dostrzegł Lily i swojego wuja zajętych rozmową. Starszy mężczyzna z zapałem opowiadał coś Rudej, która co chwila wybuchała głośnym śmiechem. Młodego Pottera zdumiało zachowanie mężczyzny, który nigdy nie miał tak dobrych kontaktów z nikim w jego wieku.
- Gdzie mam to postawić? – wyrwał go z zamyślenia Syriusz, który wszedł za nim do pokoju, trzymając w dłoniach ogromne pudło. James wskazał mu odległy kąt obok choinki, po czym ruszył w stronę stołu.
- … a przecież wszyscy dobrze wiedzieli, że to ja byłem ekspertem od upiorgacka i się zaczęło. – Harry z przejęciem opowiadał coś Lily. James chrząknął kilkakrotnie.
Spojrzenia rozmawiającej dwójki zwróciły się na niego.
- Tak, James?
- Czas ubierać choinkę. – powiedział sucho Rogacz, spoglądając to na Lily, to na swojego wuja.
- Jasne. Pomoże nam pan? – Lily spojrzała pytająco na siedzącego obok niej mężczyznę.
- Oczywiście. Tylko pójdę się przebrać – powiedział, ruszając w stronę drzwi.
- Twój wuj jest niesamowity! - zawołała Ruda z entuzjazmem, gdy ten zniknął za drzwiami. James łypnął na nią bez zainteresowania.
- Tak?
Lily przewróciła oczami. Widać było, że Jamesa zbytnio to nie interesuje.
- Dawaj te ozdoby – powiedziała, biorąc od niego pudło i ruszając w stronę Syriusza wyciągał z drugiego pudła pozłacane łańcuchy.


        Strojenie drzewka szło im nad wyraz sprawnie. Lily, James i Syriusz wśród śmiechu i radości zawieszali na drzewku kolejne ozdoby.
- Ostrożnie, James! – zawołał Syriusz, gdy Potter wspiął się na drabinę, aby przymocować gwiazdę na czubku, a ta zachwiała się lekko.
- To mnie trzymaj! – odkrzyknął James, próbując złapać równowagę. Po chwili zeskoczył na ziemię i zmierzył krytycznym wzrokiem ich dzieło.
- Wygląda pięknie – westchnęła Lily. Chłopcy przytaknęli jej w milczeniu. Ruda odwróciła się by spojrzeć na zegar stojący obok drzwi i dostrzegła wuja Harry’ego, stojącego w progu i patrzącego na nich z uśmiechem.
- Dlaczego nie przyszedł nam pan pomóc? – spytała, podchodząc do niego. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Wolałem patrzeć jak stroicie. Poza tym nie byłem pewien czy James będzie zadowolony, jeśli się przy was zjawię – westchnął cicho.
Lily zerknęła na Jamesa, który zbierał z podłogi niewykorzystane ozdoby i wkładał do jednego pudła.
- Dlaczego pan tak sądzi?
- James myśli, że… że chyba go nie lubię. A ja po prostu dbam o niego. Chcę, żeby był dobrym człowiekiem, dlatego zawsze traktowałem go poważnie… Sam nie mam swoich dzieci, więc James od dziecka był dla mnie bardzo ważny.
- Niech mu pan to powie.
Starszy pan ponownie westchnął.
- Jak pięknie! – to pani Potter stanęła w drzwiach, spoglądając na choinkę. – Fleamont, chodź zobacz!
Pan Potter stanął obok żony, spoglądając z zachwytem na drzewko.
- Rzeczywiście, dobrze się spisaliście – powiedział, zerkając z uśmiechem na Lily.
- Masz może ochotę na ciasto, moja droga? Zasłużyliście sobie. – twarz Euphemii rozjaśnił uśmiech.
- Bardzo chętnie… - Lily zerknęła na zegar. – Ale niestety muszę już wracać. Zrobiło się bardzo późno. Moi rodzice powinni być w domu lada moment.
- No dobrze. W takim razie dziękujemy za pomoc. I zapraszamy ciebie i twoją rodzinę na świąteczną kawę w drugi dzień świąt. Co ty na to?
- Porozmawiam z rodzicami i przyślę sowę. Dziękuję za zaproszenie – uśmiechnęła się.
- Chodź Lily. – James stanął obok niej. – Mamo, pożyczymy twoją kurtkę, Lily nie wzięła swojej – zawołał, gdy stali już przy drzwiach.
- Ty nie idziesz, Syriuszu? – Lily spojrzała na Blacka, który stał przy nich.
- Nie, mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia. – Uśmiechnął się i mrugnął porozumiewawczo do Jamesa, gdy Lily odwróciła wzrok. Ten wyszczerzył zęby w uśmiechu.
Odwróciła się, spoglądając na uśmiechniętego Harry’ego.
- Miło było mi cię poznać, Lily Evans – powiedział poważnie, jednak jego oczy lśniły wesoło.
- Do widzenia – opowiedziała ściskając jego dłoń i ruszyła w stronę Jamesa.


       W czasie drogi powrotnej nie rozmawiali wiele. James zerkał na Rudą co chwila, ta jednak szła, pogrążona we własnych myślach. Gdy doszli pod jej dom akurat pod drzwiami stali rodzice.
- Lily! – zawołała Mary Evans, zauważając córkę. – Gdzie byłaś?
- Zatrzasnęłam dom i spotkałam Jamesa, który zaprosił mnie do siebie na wieczór – odparła Lily, zerkając na ojca, który patrzył na nią podejrzliwie.
- Dobry wieczór, państwu. – Przywitał się grzecznie James, uśmiechając się do rodziców Lily. Mary zmierzyła go uważnym spojrzeniem, jednak po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Dobry wieczór – opowiedziała, zerkając to na Lily, to na Jamesa. Ruda zarumieniła się gwałtownie, dostrzegając spojrzenie matki.
- Chodź Mary, daj się młodym pożegnać – zawołał pan Evans, wchodząc do dom.
- Oczywiście. Do widzenia, młodzieńcze, dziękuję, za opiekę nad moją córką. – powiedziała z uśmiechem Mary i zniknęła w głębi domu.
Gdy drzwi zamknęły się za nią, James spojrzał na dziewczynę, która uparcie milczała.
- Lily – powiedział cicho.
Dziewczyna podniosła na niego wzrok.
- Hm… Dziękuję James za ten wieczór. Bywają momenty, kiedy naprawdę mnie denerwujesz, ale dzisiejszy wieczór był naprawdę udany. A twój wuj do dobry człowiek. – spojrzała na Jamesa uważnie. – Powinieneś dać mu szansę. On cię naprawdę bardzo kocha.
Chłopak westchnął.
- Wiem – odparł po chwili.
Nastała chwila długiego milczenia.
- Tak więc, wesołych świąt, James. – Lily posłała mu uśmiech i już chciała odwrócić się w stronę domu, gdy chłopak złapał ją za dłoń.
- Wesołych Świąt, Lily – powiedział, patrząc jej w oczy. W głowie miał mętlik i nim zdążył dobrze przemyśleć to, co robi, pocałował ją.



1 komentarz:

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.