BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 23: Ty też to wiesz

James odsunął się od Lily, oczekując uderzenia w twarz, lecz nic takiego się nie stało. Spojrzał na nią lekko zaskoczony. Wpatrywała się w niego wielkimi, zielonymi oczami, najwyraźniej nie wiedząc co powiedzieć. W końcu jakby otrzeźwiała, odsunęła się o kilka kroków, a na jej czole pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
- James! – powiedziała w końcu, mierząc go groźnym spojrzeniem. Chłopak ze zdziwieniem dostrzegł, że kąciki jest ust uniosły się w mimowolnym uśmiechu. Wyszczerzył zęby i spojrzał na nią zalotnie.
- Tak?
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści.
- Co to było? Co ty sobie wyobrażasz?! Jak możesz… Jak śmiesz tak się zachowywać?!
James przybliżył swoją twarz do jej twarzy i uśmiechnął się zawadiacko. Spojrzał na jej zarumienione policzki i ledwo widoczny uśmiech.
- Podobało ci się – orzekł w końcu. – Nie udawaj. – Położył swoją dłoń na jej rozgrzanym policzku. Dziewczyna odsunęła się wściekła.
- Podobało mi się?! – spytała z niedowierzaniem. – Zwariowałeś?
- Dziwne, że jakoś mi nie przerwałaś. Nie odsunęłaś się. Nawet mnie nie uderzyłaś – powiedział z każdym słowem przybliżając się do niej.
- Byłam zaskoczona – odparła Lily dumnie, robiąc krok do tyłu, a jej policzki zrobiły się jeszcze czerwieńsze.
- Ja i tak wiem swoje, Lily – powiedział cicho. – I ty też to wiesz.
- Wcale mi się nie podobało, ani trochę… - jej głos robił się coraz cichszy.
Stał przy niej tak blisko, że niemalże stykali się nosami. Lily patrzyła na niego i czuła jak wściekła złość opuszcza ją, jednak… Przecież to niemożliwe. Nie mogło jej się podobać. Nie z Potterem! Przełknęła ślinę, czując jak ogarnia ją poczucie bezradności. Nie potrafiła się poruszyć. Jakby unieruchomiona we własnym ciele patrzyła jak James znów zbliża swoje wargi do jej. Gdy ją pocałował nie protestowała. Wciąż trwała zawieszona wewnątrz swego ciała i obserwowała z rosnącym przerażeniem, jak jej ciało – bo przecież nie ona! – Obejmuje Jamesa za szyję i przyciąga bliżej siebie. Chciała krzyczeć, jednak coś wewnątrz niej jej nie pozwalało. Nie chciała dopuścić do siebie tego cichego głosu, mówiącego słowa, których nie chciała słyszeć. Gdy odzyskała władzę nad swoim ciałem, odsunęła od siebie Jamesa i odwróciła zmieszana wzrok.
Chłopak spojrzał na nią, próbując chwycić jej twarz i odwrócić do siebie. Znów odsunęła się o krok.
- Lily…
Spojrzała na niego, a w jej oczach dostrzegł ból wymieszany ze strachem. Bała się? Nie miał pojęcia czego. Próbował do niej podejść, jednak ona znów się cofnęła.
- Lepiej będzie jak już pójdziesz – powiedziała oschle. Chłopak popatrzył na nią ze smutkiem i kiwnął głową. Odwrócił się na pięcie i ruszył w powrotną drogę do domu. Na zakręcie odwrócił się, by ostatni raz spojrzeć na jej dom. Samotna postać wciąż stała nieruchomo wśród śniegu. Dostrzegając jego wzrok odwróciła się i wbiegła do domu.


* * *


       Długi stół stał na środku pomieszczenia, a zgromadzone przy nim postacie rozmawiały przyciszonymi głosami.
- Podobno Dumbledore zbiera siły…
-Słyszałam, że są liche – czarnowłosa kobieta zaśmiała się cicho. – Mamy nad nimi znaczną przewagę, nie mają szans. Odgarnęła z twarzy włosy i spojrzała na siedzących naprzeciwko niej mężczyzn. Wymienili porozumiewawcze uśmiechy i spojrzeli na pusty fotel stojący przy kominku.
- A gdzie jest…? – spytał jeden z mężczyzn, patrząc z zaciekawieniem na puste siedzisko.
- Załatwia sprawę z tą szlamą. – Na twarzy kobiety malowała się pogarda. – Dziwię się, że chciał się tym zająć. Mówiłam, że mogę go wyręczyć.
Jej wzrok powędrował ku trzeciemu mężczyźnie, siedzącemu przy drugim końcu stołu. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w niewielkie płomienie trawiące leniwie suche polana w kominku.
- Snape – zawołała go cicho, a jego czarne oczy zwróciły się na nią pytająco. – Myślisz o tej swojej szlamie? Niedługo przyjdzie i jej pora. – Jej pogardliwy ton użądlił go w serce jak pszczoła, jednak nie dał tego po sobie poznać.
Spojrzał na nią z udawanym rozbawieniem.
- Możliwe Bellatrix. Dobrze wiesz, że to stare dzieje i z łaski swojej nie przypominaj mi mojej dziecinnej głupoty – powiedział pogardliwie. Kobieta odwróciła wzrok z wyrazem tryumfu na twarzy. Wiedziała, że jej słowa go zabolały, mimo iż tak usilnie starał się to ukryć.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się cicho, a cała czwórka zgromadzona przy stole poderwała się gwałtownie z krzeseł, patrząc na mężczyznę stojącego w progu. Skłonili się głęboko.
- Panie. – Kobieta pierwsza podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
- Usiądźcie. – Mężczyzna usiadł na krześle u czele stołu. – A ty Severusie... - Wskazał na krzesło po swojej prawicy. – Usiądź przy mnie.
- Tak, panie.
Snape szybkim krokiem przemierzył pokój i usiadł na wskazanym miejscu, starając się nie okazywać swego niepokoju.
Voldemort spojrzał na swych popleczników z nieskrywanym zadowoleniem.
- Czy zająłeś się wszystkim czym chciałeś, panie? Ta kobieta...
- Zająłem się nią odpowiednio. Teraz zajmuje się nią Nagini – przerwał mu Voldemort, a w jego głosie słychać było nutkę zadowolenia. Po chwili jednak jego twarz przybrała na powrót poważny wyraz.
- Nie zebrałem was tutaj na pogawędki. Są sprawy, które musimy omówić. Przyszła pora na to, co omawialiśmy podczas poprzedniego spotkania. Wybrałem was do tej misji, ponieważ jest dla mnie niezwykle istotna. Ten człowiek jest dla mnie ważny. Może się okazać pomocnym źródłem informacji, nim się go pozbędziemy. Jest dobrze chroniony, jednak przed chwilą otrzymałem informacje o miejscu jego obecnego pobytu.
Położył przed nimi świstek pergaminu, zapisany pochyłym, wąskim pismem.
- Znajdźcie go i przyprowadźcie. Barty – zwrócił się do jednego z mężczyzn, który spojrzał na niego pytającym wzrokiem. – Jego rodzina jest mi obojętna. Póki co jednak możecie zostawić ich przy życiu. Gdy zwrócimy im ojca, będą błagać o śmierć. - W jego głosie zabrzmiała złowroga nuta.
- Tak jest, panie – odparł mężczyzna, pochylając głowę.
- A teraz idźcie, nie ma czasu do stracenia. Musicie się przygotować.
Cztery postacie podniosły się z krzeseł. Wyjęły z kieszeni białe maski i zarzuciwszy na głowy kaptury opuściły cicho pomieszczenie.
Wielki wąż wpełzł cicho przez drzwi i zwinął się obok krzesła sycząc cicho.
- Tak, Nagini… Już niedługo.
Nie dla wszystkich te święta miały być szczęśliwe.


* * *


      Jak można opisać samotność? To pustka. Pustka w sercu, pozostała po kimś kogo kochaliśmy i kochamy nadal mimo, że odszedł. Może jest daleko, wyjechał, wiemy, że wróci, wtedy jest nam lżej. A może odszedł, bo powiedzieliśmy o jedno słowo za dużo? O tak, wtedy jest znacznie ciężej. Jednak wciąż możemy naprawić błąd, przeprosić, wyjaśnić. A co jeśli ktoś odszedł na zawsze? Co jeśli możemy odwiedzić go tylko wśród zimnych betonowych nagrobków, a o jego obecności świadczy jedynie kilka liter, układających się w jego imię i nazwisko wyrytych na zimnym, szarym kamieniu? Wtedy pustka jest o wiele bardziej dotkliwa i bardzo trudno ją zapełnić. Bardzo trudno o niej zapomnieć, bo rani serce jak cierń i byle myśl powoduje, że ból powraca ze zdwojoną siłą.
Tak właśnie czuł się Remus, stojąc ze swoją matką wśród betonowych, przysypanych śniegiem nagrobków. Odczytywał wciąż i wciąż litery wypisane na nagrobku jego ojca. Takie były jego święta. Przepełnione ciszą, samotnością, tęsknotą. Pełne pustki, co za paradoks.
Mimo iż czuł dłoń matki w swojej dłoni, mimo iż na biurku w jego pokoju leżało kilkanaście nieprzeczytanych listów od przyjaciół, mimo iż miał spotkać się z Martą za dwa dni, uczucie pustki nie ustępowało. Samotność, to nie tylko pustka - olśniło go nagle. To tęsknota za tym, co zniknęło. Otoczony ludźmi, a jednak tak samotny w swej tęsknocie, pozwolił pojedynczej łzie spłynąć po policzku.


* * *


         Oparła się o drzwi i zamknęła oczy. W głowie miała mętlik. Co ona najlepszego zrobiła? Co on sobie wyobrażał, prowokując ją? Była zła, ale i smutna. Przecież nie chciała tego... Prawda?
- Lily, kochanie, już wróciłaś? Co to był za chłopiec…? – Mary Evans umilkła raptownie, widząc minę swojej córki. – Kochanie, co się stało?
Rudowłosa spojrzała na matkę nieobecnym wzrokiem.
- Muszę się położyć mamo. Jestem zmęczona – mówiła cichym, smutnym głosem. Kobieta patrzyła na nią badawczym wzrokiem.
- Nic ci nie jest kochanie? To był twój chłopak? Pokłóciliście się?
- To nie był mój chłopak! Nie był i nie będzie! Dlaczego wszyscy…? – Lily wykrzyczała te słowa nim zdążyła się opanować. – Przepraszam… - szepnęła. – Muszę się położyć.
Wbiegła po schodach i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Machinalnie zdjęła ubranie i włożyła piżamę.
Przecież nic do niego nie czuła, tylko sympatię. Lubiła go, dobrze się dogadywali. Dlaczego zawsze musiał wszystko psuć? Jednym słowem, gestem, jedną nieprzemyślaną rzeczą.
Zamknęła oczy.
Wesołych świąt, Lily.
Przewróciła się na prawy bok.
Czy te święta jeszcze mogły być wesołe?
Piętro niżej Mark Evans podszedł do żony, która ze zmartwieniem patrzyła za córką.
Wszystko z nią w porządku?
To chyba w końcu ten wiek. – Przeniosła zmartwione spojrzenie na męża, który wyglądał wyjątkowo blado. Głębokie cienie pod oczami sprawiały, że wyglądał o dziesięć lat starzej. – Nie przejmuj się. Chodź. – Objęła go delikatnie. – Lekarz kazał ci odpoczywać, a ciotka Judith wszystkim nam dała się dziś we znaki.
Mark z ulgą oparł się na jej ramieniu.
Myślisz, że powinniśmy powiedzieć dziewczynkom? – zapytała po chwili. Mężczyzna pokręcił głową.
Jeszcze nie, poczekajmy. Może wszystko będzie lepiej, nie chcę żeby niepotrzebnie się martwiły.
Mogły coś zauważyć, nie są już dziećmi.
Nie chcę psuć świąt, kochanie. Proszę.

* * *


         Wszędzie mnóstwo ludzi. Dlaczego nie mogli zostać na święta w domu? Jej małe kuzynostwo biegało od pokoju do pokoju, znosząc do każdego pokoju zabawki lub ich zepsute pozostałości. Weszła do jednego z pokoi, który dzieliła ze swoją kuzynką i sięgnęła po znoszoną, zamszową torbę, leżącą obok łóżka. Wyjęła z niej stary, oprawiony w skórę zeszyt. Otworzyła go powoli i spojrzała na zdjęcie widniejące na pierwszej stronie. Ciemnowłosa kobieta, jej matka, obejmująca męża i córkę. Za nimi pokaźna, dwumetrowa choinka. Ich ostatnie święta sprzed siedmiu lat. Byli tacy szczęśliwi. Mimo iż tak tego nie chciała wspomnienia powoli pokrywała mgła. Nie pamiętała już głosu swej matki, jej śmiechu. Im bardziej próbowała go sobie przypomnieć, tym bardziej jej umykał, znikając w najbardziej odległych zakątkach podświadomości. Czasem tylko powracał do niej w snach.
Westchnęła. To było tak dawno, pustka w jej sercu stała się mniej dotkliwa i nie myślała o niej już tak często. Do tych świąt, gdy poznała Melanie, nową dziewczynę taty. Była młoda, piękna i owinęła sobie ojca Dorcas wokół palca. Szalał za nią jak szczeniak. Za to Meadowes wręcz przeciwnie.
Właśnie dlatego tego roku przyjechali na święta do ciotki Meredith, gdzie zawsze gromadziła się większość rodziny. Żeby podzielić się radosną nowiną. Szykował się ślub, co wszystkich oprócz Dorcas napawało radością.
Westchnęła, przewracając stronę. Lubiła ten dziennik, pisała w nim ważne cytaty, wydarzenia, wklejała zdjęcia. To były jej wspomnienia utrwalone na kawałkach zniszczonego, pożółkłego papieru.
Przewracała kolejne kartki, przeglądając zdjęcia, cytaty. Przypominając sobie kawały, dawno temu zapisane, żeby o nich nie zapomnieć.
Mniej więcej w połowie zatrzymała się, patrząc na jedno, stare zdjęcie. Siedziała pomiędzy Jamesem i Syriuszem. Robili sobie z Blackiem rogi, a Potter śmiał się z nich. Która to była klasa? Trzecia? Czwarta? Uśmiechnęła się pod nosem.
Może i te święta nie miały być radosne, ale… Wiedziała, że niedługo się skończą, a ona znów ich spotka.



* * *


           Kiedy minie pierwsze zaskoczenie, odejdzie smutek i bolesne wspomnienie, przychodzi nadzieja. Na twarzy pojawia się lekki uśmiech, a złe wspomnienia są zastępowane lepszymi. O wiele lepszymi.
Tak właśnie było w przypadku Jamesa Pottera. Pierwszy szok, zaskoczenie, smutek na widok jej miny minęły. Teraz dotarło do niego coś, o czym na chwilę zapomniał.
Pocałowała go!
Lily Evans pocałowała go i mogła nie wiadomo jak bardzo się tego wypierać, chciała tego, a on w tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Z uśmiechem na ustach wszedł do tawerny, a barman zerknął na niego ciekawie. Uśmiechnął się szeroko na widok miny Jamesa i z pełnym zrozumieniem pokiwał głową.

- Wesołych Świąt, panu! – powiedział James, znikając wśród zielonych płomieni.

3 komentarze:

  1. Eh, co za idiota z tego Matt'a...
    Ale w końcu Lily i James się pogodzili!

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Snape jest cholernym tchórzem! Do tego egoistą, który wmawia sobie, że "kocha" Lily, phf!
    (sorki za epitety, ale nie mogłam się powstrzymać)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero teraz odkryłam twój blog i powiem szczerze, że jest genialny. Szczególnie ten rozdział! Humoru nie brakuje, a i ciągle się coś dzieje, więc czyta się błyskawicznie. :*

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.