James
odsunął się od Lily, oczekując uderzenia w twarz, lecz nic
takiego się nie stało. Spojrzał na nią lekko zaskoczony.
Wpatrywała się w niego wielkimi, zielonymi oczami, najwyraźniej
nie wiedząc co powiedzieć. W końcu jakby otrzeźwiała, odsunęła
się o kilka kroków, a na jej czole pojawiła się pojedyncza
zmarszczka.
-
James! – powiedziała w końcu, mierząc go groźnym spojrzeniem.
Chłopak ze zdziwieniem dostrzegł, że kąciki jest ust uniosły się
w mimowolnym uśmiechu. Wyszczerzył zęby i spojrzał na nią
zalotnie.
-
Tak?
Dziewczyna
zacisnęła dłonie w pięści.
-
Co to było? Co ty sobie wyobrażasz?! Jak możesz… Jak śmiesz tak
się zachowywać?!
James
przybliżył swoją twarz do jej twarzy i uśmiechnął się
zawadiacko. Spojrzał na jej zarumienione policzki i ledwo widoczny
uśmiech.
-
Podobało ci się – orzekł w końcu. – Nie udawaj. – Położył
swoją dłoń na jej rozgrzanym policzku. Dziewczyna odsunęła się
wściekła.
-
Podobało mi się?! – spytała z niedowierzaniem. – Zwariowałeś?
-
Dziwne, że jakoś mi nie przerwałaś. Nie odsunęłaś się. Nawet
mnie nie uderzyłaś – powiedział z każdym słowem przybliżając
się do niej.
-
Byłam zaskoczona – odparła Lily dumnie, robiąc krok do tyłu, a
jej policzki zrobiły się jeszcze czerwieńsze.
-
Ja i tak wiem swoje, Lily – powiedział cicho. – I ty też to
wiesz.
-
Wcale mi się nie podobało, ani trochę… - jej głos robił się
coraz cichszy.
Stał
przy niej tak blisko, że niemalże stykali się nosami. Lily
patrzyła na niego i czuła jak wściekła złość opuszcza ją,
jednak… Przecież to niemożliwe. Nie mogło jej się podobać. Nie
z Potterem! Przełknęła ślinę, czując jak ogarnia ją poczucie
bezradności. Nie potrafiła się poruszyć. Jakby unieruchomiona we
własnym ciele patrzyła jak James znów zbliża swoje wargi do jej.
Gdy ją pocałował nie protestowała. Wciąż trwała zawieszona
wewnątrz swego ciała i obserwowała z rosnącym przerażeniem, jak
jej ciało – bo przecież nie ona! – Obejmuje Jamesa za szyję i
przyciąga bliżej siebie. Chciała krzyczeć, jednak coś wewnątrz
niej jej nie pozwalało. Nie chciała dopuścić do siebie tego
cichego głosu, mówiącego słowa, których nie chciała słyszeć.
Gdy odzyskała władzę nad swoim ciałem, odsunęła od siebie
Jamesa i odwróciła zmieszana wzrok.
Chłopak
spojrzał na nią, próbując chwycić jej twarz i odwrócić do
siebie. Znów odsunęła się o krok.
-
Lily…
Spojrzała
na niego, a w jej oczach dostrzegł ból wymieszany ze strachem. Bała
się? Nie miał pojęcia czego. Próbował do niej podejść, jednak
ona znów się cofnęła.
-
Lepiej będzie jak już pójdziesz – powiedziała oschle. Chłopak
popatrzył na nią ze smutkiem i kiwnął głową. Odwrócił się na
pięcie i ruszył w powrotną drogę do domu. Na zakręcie odwrócił
się, by ostatni raz spojrzeć na jej dom. Samotna postać wciąż
stała nieruchomo wśród śniegu. Dostrzegając jego wzrok odwróciła
się i wbiegła do domu.
*
* *
Długi
stół stał na środku pomieszczenia, a zgromadzone przy nim
postacie rozmawiały przyciszonymi głosami.
-
Podobno Dumbledore zbiera siły…
-Słyszałam,
że są liche – czarnowłosa kobieta zaśmiała się cicho. –
Mamy nad nimi znaczną przewagę, nie mają szans. Odgarnęła z
twarzy włosy i spojrzała na siedzących naprzeciwko niej mężczyzn.
Wymienili porozumiewawcze uśmiechy i spojrzeli na pusty fotel
stojący przy kominku.
-
A gdzie jest…? – spytał jeden z mężczyzn, patrząc z
zaciekawieniem na puste siedzisko.
-
Załatwia sprawę z tą szlamą. – Na twarzy kobiety malowała się
pogarda. – Dziwię się, że chciał się tym zająć. Mówiłam,
że mogę go wyręczyć.
Jej
wzrok powędrował ku trzeciemu mężczyźnie, siedzącemu przy
drugim końcu stołu. Wpatrywał się nieobecnym wzrokiem w
niewielkie płomienie trawiące leniwie suche polana w kominku.
-
Snape – zawołała go cicho, a jego czarne oczy zwróciły się na
nią pytająco. – Myślisz o tej swojej szlamie? Niedługo
przyjdzie i jej pora. – Jej pogardliwy ton użądlił go w serce
jak pszczoła, jednak nie dał tego po sobie poznać.
Spojrzał
na nią z udawanym rozbawieniem.
-
Możliwe Bellatrix. Dobrze wiesz, że to stare dzieje i z łaski
swojej nie przypominaj mi mojej dziecinnej głupoty – powiedział
pogardliwie. Kobieta odwróciła wzrok z wyrazem tryumfu na twarzy.
Wiedziała, że jej słowa go zabolały, mimo iż tak usilnie starał
się to ukryć.
W
tym samym momencie drzwi otworzyły się cicho, a cała czwórka
zgromadzona przy stole poderwała się gwałtownie z krzeseł,
patrząc na mężczyznę stojącego w progu. Skłonili się
głęboko.
-
Panie. – Kobieta pierwsza podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy.
-
Usiądźcie. – Mężczyzna usiadł na krześle u czele stołu. –
A ty Severusie... - Wskazał na krzesło po swojej prawicy. –
Usiądź przy mnie.
-
Tak, panie.
Snape
szybkim krokiem przemierzył pokój i usiadł na wskazanym miejscu,
starając się nie okazywać swego niepokoju.
Voldemort
spojrzał na swych popleczników z nieskrywanym zadowoleniem.
-
Czy zająłeś się wszystkim czym chciałeś, panie? Ta kobieta...
-
Zająłem się nią odpowiednio. Teraz zajmuje się nią Nagini –
przerwał mu Voldemort, a w jego głosie słychać było nutkę
zadowolenia. Po chwili jednak jego twarz przybrała na powrót
poważny wyraz.
-
Nie zebrałem was tutaj na pogawędki. Są sprawy, które musimy
omówić. Przyszła pora na to, co omawialiśmy podczas poprzedniego
spotkania. Wybrałem was do tej misji, ponieważ jest dla mnie
niezwykle istotna. Ten człowiek jest dla mnie ważny. Może się
okazać pomocnym źródłem informacji, nim się go pozbędziemy.
Jest dobrze chroniony, jednak przed chwilą otrzymałem informacje o
miejscu jego obecnego pobytu.
Położył
przed nimi świstek pergaminu, zapisany pochyłym, wąskim pismem.
-
Znajdźcie go i przyprowadźcie. Barty – zwrócił się do jednego
z mężczyzn, który spojrzał na niego pytającym wzrokiem. – Jego
rodzina jest mi obojętna. Póki co jednak możecie zostawić ich
przy życiu. Gdy zwrócimy im ojca, będą błagać o śmierć. - W
jego głosie zabrzmiała złowroga nuta.
-
Tak jest, panie – odparł mężczyzna, pochylając głowę.
-
A teraz idźcie, nie ma czasu do stracenia. Musicie się przygotować.
Cztery
postacie podniosły się z krzeseł. Wyjęły z kieszeni białe maski
i zarzuciwszy na głowy kaptury opuściły cicho pomieszczenie.
Wielki
wąż wpełzł cicho przez drzwi i zwinął się obok krzesła sycząc
cicho.
-
Tak, Nagini… Już niedługo.
Nie
dla wszystkich te święta miały być szczęśliwe.
*
* *
Jak
można opisać samotność? To pustka. Pustka w sercu, pozostała po
kimś kogo kochaliśmy i kochamy nadal mimo, że odszedł. Może jest
daleko, wyjechał, wiemy, że wróci, wtedy jest nam lżej. A może
odszedł, bo powiedzieliśmy o jedno słowo za dużo? O tak, wtedy
jest znacznie ciężej. Jednak wciąż możemy naprawić błąd,
przeprosić, wyjaśnić. A co jeśli ktoś odszedł na zawsze? Co
jeśli możemy odwiedzić go tylko wśród zimnych betonowych
nagrobków, a o jego obecności świadczy jedynie kilka liter,
układających się w jego imię i nazwisko wyrytych na zimnym,
szarym kamieniu? Wtedy pustka jest o wiele bardziej dotkliwa i bardzo
trudno ją zapełnić. Bardzo trudno o niej zapomnieć, bo rani serce
jak cierń i byle myśl powoduje, że ból powraca ze zdwojoną siłą.
Tak
właśnie czuł się Remus, stojąc ze swoją matką wśród
betonowych, przysypanych śniegiem nagrobków. Odczytywał wciąż i
wciąż litery wypisane na nagrobku jego ojca. Takie były jego
święta. Przepełnione ciszą, samotnością, tęsknotą. Pełne
pustki, co za paradoks.
Mimo
iż czuł dłoń matki w swojej dłoni, mimo iż na biurku w jego
pokoju leżało kilkanaście nieprzeczytanych listów od przyjaciół,
mimo iż miał spotkać się z Martą za dwa dni, uczucie pustki nie
ustępowało. Samotność, to nie tylko pustka - olśniło go nagle.
To tęsknota za tym, co zniknęło. Otoczony ludźmi, a jednak tak
samotny w swej tęsknocie, pozwolił pojedynczej łzie spłynąć po
policzku.
*
* *
Oparła
się o drzwi i zamknęła oczy. W głowie miała mętlik. Co ona
najlepszego zrobiła? Co on sobie wyobrażał, prowokując ją? Była
zła, ale i smutna. Przecież nie chciała tego... Prawda?
-
Lily, kochanie, już wróciłaś? Co to był za chłopiec…? –
Mary Evans umilkła raptownie, widząc minę swojej córki. –
Kochanie, co się stało?
Rudowłosa
spojrzała na matkę nieobecnym wzrokiem.
-
Muszę się położyć mamo. Jestem zmęczona – mówiła cichym,
smutnym głosem. Kobieta patrzyła na nią badawczym wzrokiem.
-
Nic ci nie jest kochanie? To był twój chłopak? Pokłóciliście
się?
-
To nie był mój chłopak! Nie był i nie będzie! Dlaczego wszyscy…?
– Lily wykrzyczała te słowa nim zdążyła się opanować. –
Przepraszam… - szepnęła. – Muszę się położyć.
Wbiegła
po schodach i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Machinalnie
zdjęła ubranie i włożyła piżamę.
Przecież
nic do niego nie czuła, tylko sympatię. Lubiła go, dobrze się
dogadywali. Dlaczego zawsze musiał wszystko psuć? Jednym słowem,
gestem, jedną nieprzemyślaną rzeczą.
Zamknęła
oczy.
Wesołych
świąt, Lily.
Przewróciła
się na prawy bok.
Czy
te święta jeszcze mogły być wesołe?
Piętro
niżej Mark Evans podszedł do żony, która ze zmartwieniem patrzyła
za córką.
– Wszystko
z nią w porządku?
– To
chyba w końcu ten wiek. – Przeniosła zmartwione spojrzenie na
męża, który wyglądał wyjątkowo blado. Głębokie cienie pod
oczami sprawiały, że wyglądał o dziesięć lat starzej. – Nie
przejmuj się. Chodź. – Objęła go delikatnie. – Lekarz kazał
ci odpoczywać, a ciotka Judith wszystkim nam dała się dziś we
znaki.
Mark
z ulgą oparł się na jej ramieniu.
– Myślisz,
że powinniśmy powiedzieć dziewczynkom? – zapytała po chwili.
Mężczyzna pokręcił głową.
– Jeszcze
nie, poczekajmy. Może wszystko będzie lepiej, nie chcę żeby
niepotrzebnie się martwiły.
– Mogły
coś zauważyć, nie są już dziećmi.
– Nie
chcę psuć świąt, kochanie. Proszę.
*
* *
Wszędzie
mnóstwo ludzi. Dlaczego nie mogli zostać na święta w domu? Jej
małe kuzynostwo biegało od pokoju do pokoju, znosząc do każdego
pokoju zabawki lub ich zepsute pozostałości. Weszła do jednego z
pokoi, który dzieliła ze swoją kuzynką i sięgnęła po znoszoną,
zamszową torbę, leżącą obok łóżka. Wyjęła z niej stary,
oprawiony w skórę zeszyt. Otworzyła go powoli i spojrzała na
zdjęcie widniejące na pierwszej stronie. Ciemnowłosa kobieta, jej
matka, obejmująca męża i córkę. Za nimi pokaźna, dwumetrowa
choinka. Ich ostatnie święta sprzed siedmiu lat. Byli tacy
szczęśliwi. Mimo iż tak tego nie chciała wspomnienia powoli
pokrywała mgła. Nie pamiętała już głosu swej matki, jej
śmiechu. Im bardziej próbowała go sobie przypomnieć, tym bardziej
jej umykał, znikając w najbardziej odległych zakątkach
podświadomości. Czasem tylko powracał do niej w snach.
Westchnęła.
To było tak dawno, pustka w jej sercu stała się mniej dotkliwa i
nie myślała o niej już tak często. Do tych świąt, gdy poznała
Melanie, nową dziewczynę taty. Była młoda, piękna i owinęła
sobie ojca Dorcas wokół palca. Szalał za nią jak szczeniak. Za to
Meadowes wręcz przeciwnie.
Właśnie
dlatego tego roku przyjechali na święta do ciotki Meredith, gdzie
zawsze gromadziła się większość rodziny. Żeby podzielić się
radosną nowiną.
Szykował się ślub, co wszystkich oprócz Dorcas napawało
radością.
Westchnęła,
przewracając stronę. Lubiła ten dziennik, pisała w nim ważne
cytaty, wydarzenia, wklejała zdjęcia. To były jej wspomnienia
utrwalone na kawałkach zniszczonego, pożółkłego papieru.
Przewracała
kolejne kartki, przeglądając zdjęcia, cytaty. Przypominając sobie
kawały, dawno temu zapisane, żeby o nich nie zapomnieć.
Mniej
więcej w połowie zatrzymała się, patrząc na jedno, stare
zdjęcie. Siedziała pomiędzy Jamesem i Syriuszem. Robili sobie z
Blackiem rogi, a Potter śmiał się z nich. Która to była klasa?
Trzecia? Czwarta? Uśmiechnęła się pod nosem.
Może
i te święta nie miały być radosne, ale… Wiedziała, że
niedługo się skończą, a ona znów ich spotka.
*
* *
Kiedy
minie pierwsze zaskoczenie, odejdzie smutek i bolesne wspomnienie,
przychodzi nadzieja. Na twarzy pojawia się lekki uśmiech, a złe
wspomnienia są zastępowane lepszymi. O wiele lepszymi.
Tak
właśnie było w przypadku Jamesa Pottera. Pierwszy szok,
zaskoczenie, smutek na widok jej miny minęły. Teraz dotarło do
niego coś, o czym na chwilę zapomniał.
Pocałowała
go!
Lily
Evans pocałowała go i mogła nie wiadomo jak bardzo się tego
wypierać, chciała tego, a on w tym momencie był najszczęśliwszym
człowiekiem na świecie.
Z
uśmiechem na ustach wszedł do tawerny, a barman zerknął na niego
ciekawie. Uśmiechnął się szeroko na widok miny Jamesa i z pełnym
zrozumieniem pokiwał głową.
-
Wesołych Świąt, panu! – powiedział James, znikając wśród
zielonych płomieni.
Eh, co za idiota z tego Matt'a...
OdpowiedzUsuńAle w końcu Lily i James się pogodzili!
bonnie-karaye.blogspot.com
Snape jest cholernym tchórzem! Do tego egoistą, który wmawia sobie, że "kocha" Lily, phf!
OdpowiedzUsuń(sorki za epitety, ale nie mogłam się powstrzymać)
Dopiero teraz odkryłam twój blog i powiem szczerze, że jest genialny. Szczególnie ten rozdział! Humoru nie brakuje, a i ciągle się coś dzieje, więc czyta się błyskawicznie. :*
OdpowiedzUsuń