Wątpliwości
w końcu się pojawiły. Odmowa przyjazdu, zaadresowana oczywiście
do jego matki, zasmuciła go. Święta minęły, sylwester zbliżał
się wielkimi krokami, a potem, tak, potem w końcu ją zobaczy. Nie
sądził, żeby chciała widzieć się z nim wcześniej – wolał
dać jej trochę czasu do namysłu. Jednak niepewność zdawała się
zjadać go od środka.
Jak
zareaguje? Obrazi się? A może nareszcie... Dlaczego zawsze musiał
przy niej robić z siebie takiego błazna? Gdy w końcu udało mu się
coś naprawić, zwrócić ku lepszemu, musiał się pospieszyć –
jak zwykle. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć.
Jedyne
co w ostatnich dniach go ucieszyło, to rozejm z wujem Harrym.
Wyjaśnili sobie wszystko i okazało się, że wuj… Był całkiem w
porządku. Po oschłym i chłodnym mężczyźnie sprzed kilku dni nie
było śladu. Miał nadzieję, że tak już zostanie.
Westchnął,
podnosząc głowę z poduszki. Słońce za oknem powoli chyliło się
ku zachodowi. Poprawił okulary, które przekrzywiły mu się na
nosie i zmierzwił włosy. Czas powrócić do świata żywych.
Wyszedł na klatkę schodową i zszedł do salonu, prowadzony głośnym
śmiechem i gwarem radosnej rozmowy.
-
James! – Harry uśmiechnął się, zauważając go w drzwiach z
lekko zdziwioną miną.
-
Od kiedy w naszym domu uprawia się hazard… I nic mi się o tym nie
mówi? – spytał, spoglądając z rozbawieniem na zgromadzoną
wokół stołu rodzinę. Syriusz uśmiechnął się do niego
zawadiacko, znad kart trzymanych w dłoni. Jeden ze skrzatów
domowych ubrany w poszewkę z wielkim P wyszytym złotą nicią
krążył wokół stołu, trzymając nad głową tacę z przekąskami.
Przy okazji ciekawie zerkał w karty i dawał delikatne znaki
Fleamontowi, który z uśmiechem przekładał karty w dłoni.
-
Wuj nalegał. Pas – westchnęła pani Potter, kładąc karty na
stole. – Chyba nigdy nic z wami nie wygram.
-
Podbijam – Harry podsunął kolejne żetony na środek stołu.
-
Pas – westchnął ciężko pan Potter, odkładając swoje karty.
Skinął na skrzata, który zrezygnowany ruszył w stronę kuchni.
Syriusz i Harry mierzyli się wzrokiem. James obserwował ich z
uśmiechem, siadając obok matki.
-
Długo już gracie? – spytał konspiracyjnym szeptem.
-
Chwilę. Spałeś? – Euphemia patrzyła z uśmiechem na Harry'ego i
Syriusza, podbijających stawki.
-
Tak jakby.
-
Pas – westchnął w końcu Syriusz. Harry uśmiechnął się
tryumfalnie, zgarniając żetony do siebie. – Pokaże pan, jakie
miał karty?
Starszy
mężczyzna tylko uśmiechnął się lekko, zabierając się do
tasowania kart. Black pokręcił głową.
-
Przyłączysz się, James?
-
Jasne. – młody Potter zatarł ręce. – Rozdawaj.
*
* *
Nowy
rok. Ten dzień, jeśli pogoda sprzyja, najlepiej jest spędzić na
spacerze. A nuż coś się zmieniło przez tę jedną noc?
Syriusz
i James zwlekli się z łóżek wyjątkowo późno. Nie zwlekając
postanowili wyjść na spacer. Świeży śnieg spadł, co zapowiadało
dobre warunki do porządnej bitwy na śnieżki. Dlatego zaraz po
śniadaniu obaj zarzucili na siebie kurtki, ubrali ciepłe czapki i
szaliki i wyszli na dwór, by nacieszyć się piękną, zimową
pogodą.
Oczywiście
już w parku po kilku zaledwie minutach zabawy na śniegu byli
całkiem przemoczeni, ale komu by to przeszkadzało? Po chwili
wciągnęli do zabawy grupę młodszych dzieci, które z radością
obrzucały śniegiem starszych chłopaków. Mała dziewczynka w
różowej kurtce zapiszczała radośnie, gdy Syriusz chwycił ją pod
pachy i zakręcił dokoła, wzbijając wokół tumany śniegu.
-
Dobra, wystarczy tej zabawy, maluchy. – Zawołali po jakimś czasie
zdyszani. James oparł się o Syriusza, próbując złapać oddech.
Obaj mieli zarumienione policzki i błyszczące radośnie oczy. Gdy w
końcu udało im się odgonić od grupy maluchów ruszyli powoli w
powrotną drogę do domu.
-
Dawno się tak dobrze nie bawiłem – zaśmiał się Syriusz. James
potaknął mu radośnie.
-
Trzeba by w szkole zorganizować coś podobnego – dodał po chwili,
na co Syriusz zareagował gromkim śmiechem.
– Tak
jak w zeszłym roku. – Zaśmiał się. Nagle zamilkł ze wzrokiem
utkwionym w przeciwnej stronie ulicy. - Patrz, jakie cudeńko –
powiedział, rozmarzonym głosem. James podążył za jego
zachwyconym spojrzeniem i uśmiechnął się mimowolnie. Pod
niewielką knajpą wśród zasp śnieżnych stał błyszczący stalą
motor. – Toż to Duo Glide*. – Orzekł po chwili zachwycony
Syriusz. – Oddałbym wszystko za takiego. – Potter przewrócił
oczami. Nie miał takiego bzika na punkcie tych mugolskich pojazdów,
jak jego przyjaciel.
Może
dlatego, że nigdy na nich nie jeździł? Koniecznie musiał kiedyś
spróbować.
*
* *
James
wsiadł do pociągu, ciągnąc za sobą kufer. Zmierzwił włosy i
poczuł jak coś ściska go w żołądku. Denerwował się. Spotkanie
z Lily zbliżało się nieuchronnie, a on nie wiedział co ma jej
powiedzieć. Udawać, że nic się nie stało? Nie, tego nie chciał.
Traktować ją jak zawsze? Nie był pewien, czy ona tego chciała.
-
James, rusz się wreszcie. – Syriusz wszedł za nim do wagonu.
Potter wziął głęboki oddech i ruszył na poszukiwanie wolnego
przedziału.
*
-
Lily, wszystko w porządku? – Dorcas spojrzała na Lily uważnie.
Jej przyjaciółka była dzisiaj wyjątkowo cicha i jakby nieobecna.
W jej oczach czaił się smutek, ale pokiwała głową, siląc się
na uśmiech.
-
Tak, tak. Nie wyspałam się, to wszystko.
Dorcas
kiwnęła głową niepewna czy przyjaciółka mówi prawdę, czy coś
przed nią ukrywa. Wyjrzała przez szybę w drzwiach, szukając
wzrokiem znajomych twarzy.
-
Ann, Susan, tutaj! – zawołała, otwierając drzwi i uśmiechając
się do przyjaciółek. Dziewczyny padły sobie w ramiona, witając
się głośno.
-
My też możemy się dosiąść? – Rozległ się wesoły głos tuż
nad uchem Dorcas.
-
Syriusz, James! – uradowała się. – Jasne.
Chłopcy
wtoczyli się do przedziału i szybkimi ruchami włożyli swoje kufry
na górne półki. James zerknął na Lily i poczuł jak powietrze z
niego uchodzi. Dawno nie widział, żeby wyglądała tak źle. Oczy
miała lekko zapuchnięte, jakby płakała. Włosy w nieładzie
spływały jej na ramiona, które skuliły się, jakby przytłoczone
jakimś ciężarem. Spojrzał na pozostałych, widział jak Syriusz
wesoło przekomarza się z Dorcas i Ann. Susan wyciągnęła z torby
gazetę o Quidditchu i zdawała się nikogo nie zauważać. Czy
naprawdę tylko on zauważył, że Lily była naprawdę w okropnym
stanie? Westchnął i podszedł do niej niepewnie, nie wiedząc jak
zareaguje na jego obecność. Usiadł obok niej i położył rękę
na ramieniu.
-
Lily… - powiedział cicho. Spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem.
-
Cześć James – powiedziała bezbarwnym tonem. – James –
Powtórzyła. W końcu spojrzała na niego trzeźwo, jakby nagle coś
sobie uświadamiając.
Chłopak
próbował usilnie zebrać myśli pod siłą spojrzenia jej zielonych
oczu. Czy to możliwe, że załamała się przez niego? Takiej myśli
nie chciał do siebie dopuścić. Nie, przecież to niemożliwe.
Musiało stać się coś więcej. W jednej chwili pożałował swojej
lekkomyślności sprzed kilku dni. Nie dlatego, że nie chciał tego
co się stało. Zwyczajnie wiedział, że stracił jej zaufanie.
Wiedział, że teraz Lily nie pozwoli sobie pomóc.
-
Przepraszam Lily – powiedział w końcu cicho.
Spojrzała
na niego lekko zaskoczona. Chyba nie spodziewała się takiego obrotu
sprawy.
-
Ja… - zaczęła, ale jej przerwał.
-
Daj mi skończyć. Przepraszam, że zawiodłem twoje zaufanie.
Zachowałem się jak skończony idiota. Wiem, że chciałaś tylko
przyjaźni, a ja znów… pokpiłem sprawę.
Ucieszył
się, gdy zauważył, jak jej wargi wyginają się w lekkim uśmiechu,
który jednak szybko zniknął z jej twarzy.
-
Nie będę się więcej narzucał – powiedział w końcu cicho. –
Możemy być po prostu przyjaciółmi, jeśli tylko zechcesz. Chcę
żebyś była szczęśliwa. – Oznajmił i wiedział, że to prawda.
Spojrzała
na niego z namysłem.
-
Zmieniłeś się James – powiedziała po chwili, a jej kąciki jej
ust podniosły się lekko. – Dziękuję i… nie gniewam się.
Bardziej byłam zła na siebie, że… - Zawahała się. – Dałam
się ponieść emocjom.
James
uśmiechnął się szeroko.
-
Wiesz, jeśli kiedykolwiek znów będziesz chciała dać się ponieść
emocjom, to ja się nie obrażę – powiedział, mrugając do niej
żartobliwie, na co dziewczyna zaśmiała się cicho.
-
Jeśli kiedykolwiek… Możesz się nie doczekać – powiedziała,
kręcąc głową. Chłopak zaśmiał się tylko w odpowiedzi.
Uśmiech
zszedł mu jednak z twarzy, gdy zauważył, jak przez pozornie
uśmiechniętą twarz Lily, przebiega grymas smutku. Odwróciła
wzrok i wyjrzała przez okno.
-
Chyba zaraz ruszamy – powiedziała cicho, widząc jak za oknem
peron pustoszeje. Rzeczywiście, po chwili rozległ się gwizd i
pociąg ruszył.
Lily
odwróciła wzrok od okna, rozglądając się po przedziale.
Dostrzegła Remusa, który siedział obok drzwi, spoglądając na nią
badawczym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego niepewnie.
Zmarszczka na czole chłopaka pogłębiła się lekko, gdy dostrzegł
smutek w jej oczach. Nic nie powiedział. Uśmiechnął się tylko
leciutko w odpowiedzi.
Evans
westchnęła i wyjrzała przez okno. Pociąg podążał krętymi
torami, mijając małe wioski i pola uprawne pokryte śniegiem.
Drzewa w oddali zlewały się w jedną ciemną plamę. Zamknęła
oczy, gdy ciepły promień słońca przebił się przez warstwę
chmur i padł na jej twarz. Chciała zasnąć i nie myśleć o tym
wszystkim.
-
Lily. – Cichy głos wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła jedno
oko, spoglądając na postać patrzącą na nią z góry. Remus
uśmiechnął się do niej przepraszająco. – Musimy sprawdzić
pociąg, ale jeśli nie czujesz się na siłach… - zaczął
zmartwionym tonem.
-
Dam radę – powiedziała, wstając.
Gdy
wyszli na ciemny korytarz, chłopak chwycił ją lekko za ramię i
zatrzymał.
-
Wszystko w porządku Lily? – spytał, mierząc ją uważnym
spojrzeniem.
-
Tak. Wszystko dobrze – odpowiedziała, unikając jego spojrzenia.
Chłopak spoglądał na nią nieprzekonany. Uśmiechnęła się i
odwróciła, ruszając wzdłuż korytarza. Remus dopiero niedawno
stracił ojca, nie chciała dokładać mu jeszcze swoich zmartwień.
– Evans,
zaraz wysiadamy. – Syriusz zaszedł ją od tyłu gdy wyglądała
przez okno na pogrążone w ciemności lasy.
– Wiem
– odparła markotnie.
– Wszystko
w porządku? – zapytał, przyglądając się jej uważnie. – Nie
wyglądasz dziś najlepiej.
Lily
westchnęła.
– Chodzi
o mojego ojca. Jest chory, naprawdę źle wygląda, a rodzice unikają
rozmów o tym. Czuję się kompletnie bezradna.
– Przykro
mi. Rozmawialiście cokolwiek na ten temat?
Pokręciła
głową.
– Chyba
bałam się zapytać wprost.
Syriusz
położy jej dłoń na ramieniu.
– Wszystko
jako się ułoży. Wiesz, że możesz na mnie liczyć, prawda, Evans?
Uśmiechnęła
się do niego z wdzięcznością.
*
* *
-
Nie możemy dłużej czekać.
-
Więc co twoim zdaniem mamy zrobić, Alastorze? Nasi szpiedzy
przepadają bez wieści. Wiemy tylko, że Voldemort zawiązał
przymierze z olbrzymami. Ubiegł nas. Wygląda to coraz gorzej, wiem.
– Podniósł dłoń, gdy mężczyzna chciał mu przerwać. – Nie
możemy działać pochopnie!
-
Te zniknięcia są coraz częstsze. Zniknięcie szefowej Kontaktów z
Mugolami wywołało wiele plotek. Musimy to powstrzymać. A Fidelius?
Jego rodzina jest załamana. Wieczorem normalnie położył się
spać, a gdy jego żona obudziła się rano już go nie było. Ludzie
nie wiedzą co robić! Boją się.
Alastor
Moody siedział w skórzanym fotelu w gabinecie dyrektora Hogwartu,
Albusa Dumbledore’a, wiercąc się niecierpliwie.
-
Dumbledore, jeśli te pogłoski sprzed kilku miesięcy o młodocianych
Śmierciożercach w Hogwarcie są prawdą, to musimy to jakoś
powstrzymać. Życie uczniów i nauczycieli jest zagrożone.
Mężczyzna
westchnął tylko w odpowiedzi, kręcąc młynka kciukami. Moody
zmierzył go wzrokiem, spoglądając na jego podkrążone oczy i
poszarzałe policzki.
-
Nie służy ci ten stres – dodał po chwili.
Błękitne
oczy dyrektora błysnęły wesoło znad okularów połówek.
-
Uwierz, też wyglądałeś lepiej. Takie czasy. – Pokręcił głową.
Nastała cisza.
-
Rozmawiałem z Aberfothem. – powiedział w końcu Moody, zerkając
z ukosa na Dumbledore’a. Ten ponownie westchnął, a po jego twarzy
przemknął cień.
-
I co ci powiedział mój brat?
-
Wiesz, że ta jego gospoda sprowadza pod swój dach różnych typków.
Widział co nieco, jakichś podejrzanych typów, czających się po
kątach. Nie był pewien, czy mogli to być Śmierciożercy, jednak…
Według niego zachowywali się podejrzanie.
Albus
machnął ręką.
-
On zawsze wszystko wyolbrzymiał.
-
Albusie, nie wydaje mi się, żeby to było wyolbrzymienie. Nie
możemy ignorować tak oczywistych znaków. Zapomnij o dawnych
urazach i przyjmij do wiadomości to, co ma do powiedzenia. Myślę,
że powinniśmy zacząć obserwować Gospodę Pod Świńskim Łbem,
przynajmniej dla bezpieczeństwa. Od zawsze przyciągała podejrzaną
klientelę.
Albus
spojrzał w ogień i zamyślił się głęboko.
-
Dobrze, trzeba będzie oddelegować kogoś. Myślę, że Robert
chętnie przyjmie to zadanie.
-
Dam mu znać w takim razie. Musimy mieć więcej ludzi, Albusie. Jest
nas za mało, by wygrać.
-
Mam plan, Alastorze. Mam plan. O nic się nie martw. – Odparł, nie
podnosząc wzroku znad ognia.
*
* *
„Nareszcie
w domu” przemknęło przez myśl Lily Evans, gdy układała swoje
rzeczy na nocnej szafce. Zawsze wracała do zamku z radością,
jednak tym razem wszystko przybrało całkiem inny wymiar. Czuła się
tu bezpieczna.
Zasunęła
kotary wokół swego łóżka i wsunęła pod kołdrę. Nieprzyjemne
myśli, tak skutecznie odgonione przez jej przyjaciół, wyłoniły
się teraz z otaczającej jej ciemności, a łzy napłynęły do
oczu. Nie wiedziała jak sobie poradzić z perspektywą choroby ojca.
Mimo, że starał zachowywać się normalnie, nie wyglądał dobrze.
Szybko się męczył, schudł i stracił kompletnie apetyt. Mimo, że
przy świątecznym stole starał się żartować ze zbyt luźnego
garnituru Lily dobrze widziała zmartwienie w jego oczach. Mama
pochlipywała cicho po kątach, gdy myślała że nikt nic nie widzi.
Ukrywali coś przed nimi, Petunia też to widziała, jednak bały się
zapytać.
*
* *
-
Piszą coś ciekawego, Peter? – spytał James znad jajecznicy.
Śniadaniowy gwar, pełen niepokojących szeptów, roznosił się po
Wielkiej Sali
Chłopak
nie odpowiedział, wczytując się z przerażeniem wypisanym na
twarzy w artykuł widniejący na pierwszej stronie. W końcu skończył
i spojrzał z przestrachem na przyjaciół, siedzących naprzeciwko
niego.
-
Morderstwo. Zabili całą rodzinę jednego z pracowników
ministerstwa. Podobno był kimś ważnym w Departamencie Tajemnic –
powiedział, drżącym głosem.
Syriusz
podniósł gwałtownie wzrok i wziął od Petera gazetę.
-
Cholera. – Zaklął, zagłębiając się w treść artykułu.
-
Co się dokładnie stało? – spytał James.
-
Cała rodzina Fideliusa Morgana została zamordowana. Nad domem
widniał Mroczny Znak. – Black pokręcił głową. – Straszne.
Jego ciągle nie odnaleziono. Nie wiadomo co się z nim stało.
-
Myślisz, że jego też dopadli?
-
Możliwe. Nie wiem. Czemu nikt ich nie powstrzyma?! – zawołał po
chwili z wściekłością. - Tak długo to już trwa, jest coraz
gorzej.
Pokręcił
głową.
-
Hej, chłopaki, co się dzieje? Wszyscy są jacyś nerwowi dzisiaj. –
Susan usiadła obok nich.
-
Sama zobacz – odparł Syriusz, podając jej gazetę. Potem zerknął
na pozostałych Huncwotów. – Chyba weźmiemy sprawy w swoje ręce.
*
* *
Podłoga
zaskrzypiała cicho, gdy weszła do Działu Ksiąg Zakazanych.
Przeszedł ją dreszcz. Zawsze czuła się tu nieswojo. Jej wzrok
prześliznął się po starych tomach, ustawionych równo na półkach.
Niektóre były pozamykane na kłódki. Inne wyglądały bardzo
niewinnie i nic nie świadczyło o tym, jakie okropieństwa skrywają.
Kobieta wzdrygnęła się i chwyciła mocniej miotełkę do kurzu.
-
Załatwmy to szybko – szepnęła do siebie i ruszyła między
półki.
Im
dalej wchodziła, tym większy czuła niepokój. Wiedziała, czego
dotyczą ostatnie książki, ale nawet nie chciała o tym myśleć.
Szybko przejechała dłonią po jednej z półek, by sprawdzić, ile
kurzu się na nich zebrało. Półki z Książkami do Czarnej Magii
zawsze były inne niż pozostałe. Bibliotekarka nie chciała
wiedzieć dlaczego.
Nagle
jej dłoń natrafiła na coś dziwnego. Pochyliła się, by zbadać
znalezisko.
Wosk.
Przecież
nie dawniej jak kilka dni temu wycierała półki i żadnego wosku tu
nie było.
-
Dziwne – mruknęła, kręcąc głową. Czyżby jakiś uczeń
odwiedzał bibliotekę nocą? Na samą myśl, jej ciałem wstrząsnął
dreszcz. Będzie musiała porozmawiać z dyrektorem. Odwróciła się
na pięcie, gdy nagle jakieś zaklęcie trafiło ją w plecy.
-
Obiliviate
– szepnął jakiś głos, a kobieta poleciała na ziemię.
Wysoki
chłopak wyłonił się z cienia, spojrzał na kobietę i pokręcił
głową.
-
Mam nadzieję, że nie usunąłem więcej niż trzeba – mruknął,
przestępując nad jej nieruchomym ciałem. Rozejrzał się w koło i
sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. Położył ją obok jej
głowy i uśmiechnął się z satysfakcją. Będzie myślała, że
coś na nią spadło. Szybkim ruchem różdżki usunął krople wosku
zastygłe na półce.
Szybkim
krokiem opuścił Dział Ksiąg Zakazanych, oglądając się co
chwila na nieruchome ciało kobiety. Przecież nie mógł pozwolić,
aby plotki o uczniach w Zakazanym Dziale doszły do uszu dyrektora.
Postanowił w duchu, że zgani tego idiotę, który używał świec.
„Co
za idiota!” Pokręcił głową, czując jednocześnie lekkie
zadowolenie. Miał rację, żeby pilnować działu. Reszcie zrzednie
mina, gdy tylko się dowiedzą.
Musieli
być bardziej ostrożni.
Zaczyna być groźnie...
OdpowiedzUsuńJak miło jest, gdy Lily i James gadają ze sobą normalnie :D
bonnie-karaye.blogspot.com
Zakon Feniksa powstał gdy Lily i James byli już dorośli, wiec McGonagall nie mogła do niego należeć w tym czasie.
OdpowiedzUsuńA poza tym to jest super:)