BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 25: Nadwrażliwa bibliotekarka

          Eliksir zabulgotał leniwie. Zielonkawe opary uniosły się delikatnie znad mikstury by po chwili zniknąć pod ciemnym sklepieniem lochu.
- Tak, tak… Jak zwykle idealnie. – Horacy Slughorn pochylił się nad kociołkiem Lily Evans i pokiwał z uznaniem głową. Para czarnych oczu patrzyła na niego z niechęcią z drugiego końca pomieszczenia. Tymczasem profesor minął następnych kilka osób, zerkając do ich kotłów. To uśmiechał się lekko, to krzywił nieznacznie. Jak niewielu było uczniów, potrafiących dostrzec subtelny urok magii jaką było warzenie eliksirów! Dotarł do miejsca, w którym siedział Severus Snape i pochylił nad jego kotłem.
- Bardzo dobrze, Severusie – powiedział z uśmiechem i ruszył dalej. Chłopak odprowadził go nieprzyjaznym spojrzeniem. Lily spojrzała w stronę Snape’a, jednak szybko odwróciła wzrok napotykając spojrzenie jego czarnych oczu. Dostrzegła w nich dziwną mieszankę uczuć, której nie potrafiła rozgryźć
W tym samym czasie rozległ się dzwonek oznaczający koniec lekcji.
- Proszę chwilę zaczekać! – Horacy próbował przekrzyczeć gwar pakujących się do wyjścia uczniów. – Na zadanie domowe proszę napisać przepis na antidotum warzonego dzisiaj eliksiru. To tyle… Ach i panno Evans, panie Black, proszę do mnie na chwilę.
Lily i Syriusz wymienili niechętne spojrzenia i z ociąganiem podeszli do biurka profesora. Sala powoli pustoszała. Gdy ostatni uczeń opuścił salę zerkając ciekawie na parę stojącą przy nauczycielu, Horacy westchnął ciężko i podniósł wzrok na Lily i Syriusza.
- Dawno was nie widziałem na moich spotkaniach – powiedział z nutą nagany w głosie.
Lily uśmiechnęła się przepraszająco.
- Nie było czasu, panie profesorze. Wie pan przecież, jak to jest na szóstym roku, mnóstwo nauki.
Syriusz pokiwał potakująco głową.
Horacy westchnął, a na jego twarzy rozlał się pełen zrozumienia uśmiech.
- Ależ tak, ależ tak… Wszystko doskonale rozumiem. Wezwałem was do siebie, ponieważ, przez waszą nieobecność nie wiecie nic o zabawie karnawałowej, którą organizuję dla wybranych uczniów i nie tylko. Planuję też zaprosić kilku moich znajomych i byłych studentów.
Syriusz skrzywił się lekko.
- Mam nadzieję, że znajdziecie czas, aby się tam pojawić – kontynuował profesor. – Jak wiecie, będzie tam wiele wpływowych osób, a poznanie ich na pewno pomoże wam w waszej przyszłej karierze. – Na jego ustach pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.
Lily i Syriusz wymienili spojrzenia.
- Oczywiście dostaniecie oficjalne zaproszenia, wolałem jednak powiedzieć wam o tym osobiście. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziecie.
- Zrobimy co w naszej mocy, panie profesorze.
- Na pewno byłoby wielką stratą opuścić pańskie przyjęcie – dodał Syriusz, a Lily usłyszała w jego głosie lekką nutkę drwiny. Jednak najwyraźniej Slughorn jej nie dosłyszał, bo uśmiechnął się promiennie.
- Cieszę się, że tak sądzicie – powiedział radośnie. – Możecie już iść. Spóźnicie się na następną lekcję.
Dwójka gryfonów opuściła loch i spojrzała na siebie. Lily przewróciła oczami.
- Na pewno byłoby wielką stratą opuścić pańskie przyjęcie – powiedziała przedrzeźniając Blacka. Parsknęła śmiechem. Ten przewrócił oczami.
- Coś musiałem powiedzieć, nie przesadzaj – powiedział ruszając w stronę schodów. – Zrobimy co w naszej mocy, panie profesorze – powiedział cienkim, przymilnym głosem, najwyraźniej próbując przedrzeźniać Lily. Ta zaserwowała mu lekkiego kuksańca w bok.
- Przestań. Coś musiałam powiedzieć.
Śmiejąc się cicho, ruszyli w stronę wyjścia z lochów.




* * *


- Czemu jesteś dzisiaj taka zła?
- Nie jestem zła! Daj mi spokój. – Susan ze złością zatrzasnęła wiekową księgę, spoglądając na Ann siedzącą naprzeciwko niej. Bibliotekarka, która od dłuższego czasu obserwowała Gryfonkę pokręciła ze zdenerwowaniem głową. Jeszcze chwila, a da jej szlaban. Tak się zachowywać w bibliotece! Pomyślałby kto!
Ann przewróciła oczami i powróciła do przerwanej lektury. Ostatnio wszyscy byli podenerwowani, więc nawet zachowanie przyjaciółki jej nie dziwiło.
Tymczasem Susan zatrzasnęła kolejną książkę i odsunęła ją gwałtownie na bok, strącając tym sposobem dwie wiekowe księgi na ziemię.
Bibliotekarka, która od dłuższej chwili kręciła się niedaleko by mieć ją na oku podeszła do niej, ledwo powstrzymując krzyk złości.
- Droga panno, obserwuję cię od dobrych dwudziestu minut. Przepis traktujący o poszanowaniu dla książek nagięłaś dziś więcej niż raz. Co to za zachowanie?
Susan zmierzyła kobietę wrogim spojrzeniem, czując jak narasta w niej wściekłość.
- Przepraszam panią, ale to naprawdę nie moja wina, że te wszystkie stare tomiska są takie nieporęczne!
Bibliotekarka poczerwieniała na twarzy.
- Co cię nie usprawiedliwia do rzucania nimi na prawo i lewo – wysyczała ze złością.
Gryfonka spojrzała na poczerwieniałą twarz kobiety i mimowolnie parsknęła śmiechem.
- Dość tego! Szlaban panno… - Zerknęła na podpisany i do połowy zapisany pergamin leżący na stole. – …panno Stock. Przez najbliższe dwa tygodnie będzie pani pomagać po lekcjach w bibliotece. Może to cię nauczy szacunku dla książek – dodała na odchodnym.
Susan prychnęła cicho.
- Co w ciebie wstąpiło? – Ann spojrzała na nią zaskoczona.
- Mam zły dzień. – Susan wstała od stołu, szurając krzesłem. – Zobaczymy się potem.



* * *


          Koniec stycznia zbliżał się wielkimi krokami, a śniegu za oknem wciąż nie ubywało. Zakazany Las i błonia pokryte były białą pierzyną i nic nie wskazywało, aby w najbliższym czasie miało się to zmienić.
James westchnął cicho, przekopując zawartość swojej torby. No tak, pewnie zostawił podręcznik w sali z Transmutacji. Rozejrzał się za kimś ze swojego roku, od kogo mógłby pożyczyć książkę, jednak jak na złość wokół niego roiło się tylko od młodszych uczniów. Ze zniecierpliwieniem wstał z krzesła i opuścił Pokój Wspólny.
Przemierzył szybko kolejne korytarze by po chwili znaleźć się przed drzwiami klasy profesor McGonagall. Wszedł niepewnie do środka i rozejrzał się po pustym pomieszczeniu. Zapomniany podręcznik leżał samotnie na jednej z ostatnich ławek. Z uśmiechem zadowolenia wziął ją do ręki i pragnąc jak najszybciej skończyć zadanie domowe i mieć już wolne na dzisiejszy wieczór, udał się w stronę wieży.
Szybko mijał korytarze nie patrząc zbytnio na drogę. Minął róg, gdy nagle wpadł na jakąś niewysoką postać.
- Och… Przepraszam bardzo – mruknął ze skruchą, przytrzymując drobną dziewczynę za ramię.
- Nic się nie stało… James.
- Lora. – na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech. - Miło cię widzieć.
- Ciebie też – blondynka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Blond włosy w nieładzie okalały jej zarumienioną twarz. – Dokąd się tak spieszyłeś? Na randkę?
James zaśmiał się, pokazując jej książkę do transmutacji trzymaną w dłoni.
- Z podręcznikiem? To byłaby bardzo ciekawa randka.
Zaśmiali się oboje.
- Zostawiłem podręcznik w klasie McGonagall i nie miałem jak odrobić zadań. – przewrócił oczami.
- Nie wiedziałam, że taki z ciebie pilny uczeń. – Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – chłopak puścił do niej perskie oko, co wywołało kolejną falę śmiechu. Spojrzał na nią rozbawionym wzrokiem.
- Ładnie się śmiejesz.
Dziewczyna zarumieniła się.
- Dzięki – odparła lekko speszona. Nastała niezręczna cisza.
- A dokąd ty się wybierałaś w takim pośpiechu? – spytał w końcu James, patrząc na jej torbę przewieszoną przez ramię.
- Miałam… Ach, miałam iść do profesora Gordona! Widzisz co robisz z dziewczynami? Całkowicie mnie rozkojarzyłeś.
James roześmiał się w odpowiedzi.
- To może… Wybrałabyś się ze mną na spacer... w tę sobotę? Skoro teraz musisz już lecieć. – spytał po chwili. Dziewczyna podniosła wzrok, mierząc go uważnym spojrzeniem. Kąciki jej warg uniosły się w lekkim uśmiechu.
- Myślę… - przerwała, udając, że się zastanawia, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech u Jamesa. – Myślę, że będę mogła – odparła, uśmiechając się lekko.
- To o czwartej w Sali wejściowej, może być?
- Jasne – powiedziała, ruszając w stronę schodów. – Do zobaczenia!
Minęła chłopaka i zniknęła za zakrętem. Po chwili na jej zarumienionej twarzy pojawił się pełen radości uśmiech, a oczy zalśniły wesoło.



* * *

- A tutaj co się stało?
Dorcas stanęła w otwartych drzwiach swojego dormitorium, spoglądając na górę ubrań piętrzącą się na środku pokoju. Wśród przeróżnych części garderoby, książek i innych przedmiotów dostrzegła swoją przyjaciółkę w powyciąganych spodniach od dresu, które Lily zawsze ubierała, gdy była w nie najlepszym humorze.
- Postanowiłam zrobić porządek ze swoimi rzeczami – odparła Lily, odrzucając na bok stertę zużytych pergaminów.
- Hm… Świetnie ci idzie – Dorcas spojrzała z uznaniem na górę ubrań. – Nie wiedziałam, że masz tyle ciuchów.
Lily spojrzała na nią z bezradną miną.
- Ja też nie. Dopóki ich nie wysypałam na ziemię. To zaklęcie powiększające nie było najlepszym pomysłem. Za dużo rzeczy mi się tu mieści i potem mam bałagan.
Meadowes spojrzała na jej rozwichrzone włosy, niezdarnie zaplecione w dwa warkocze i rozbiegane oczy. Od świąt coś było z nią nie tak, jednak Dorcas nie potrafiła rozgryźć co. Lily uparcie twierdziła, że wszystko w porządku, jednak nie dała się zwieść. Co dziwne, zauważyła, że od jakiegoś czasu między Lily i Syriuszem pojawiła się jakaś dziwna nić zrozumienia. Tak jakby on wiedział, co się z nią dzieje. I to jeszcze bardziej irytowało ją w tym wszystkim. Czy to możliwe, żeby Lily zwierzyła się Blackowi, nie mówiąc nic jej? Odsuwała od siebie tę myśl. Przecież były przyjaciółkami – zawsze mówiły sobie wszystko.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Lily.
- … Dorcas?
- Co? – spytała nieprzytomnie.
- Pytałam, czy mi pomożesz, ale jak ci się nie chce… Zrozumiem. – Wzruszyła ramionami.
Na twarzy Meadowes pojawił się uśmiech.
- Jasne, że ci pomogę. Nie chcę siedzieć w takim bałaganie. Ale następnym razem jak przyjdzie ci do głowy pomysł robienia porządku ze swoimi rzeczami – uprzedź mnie. Będę się trzymała z daleka.
- Bardzo śmieszne – powiedziała Evans, rzucając w nią swetrem.
- Nie rzucaj we mnie. W każdej chwili mogę sobie pójść i zostawić cię z tym samą – zawołała Dorcas, pokazując jej język. Lily nie pozostała jej dłużna.


* * *

          Późnym wieczorem drzwi dormitorium huncwotów otworzyły się z hukiem, a do pomieszczenia weszły Ann i Dorcas.
- Hej chłopaki – Meadowes przysiadła na łóżku Remusa. Huncwoci, grający akurat w karty na podłodze, spojrzeli na nie zaskoczeni.
- Hej. Czemu zawdzięczamy tę wizytę? – spytał Syriusz, zerkając ukradkiem do kart Petera.
- Ej, nie podglądaj! – zawołał ten, zakrywając swoje karty. Syriusz wzruszył ramionami, spoglądając z powrotem na swoją kolekcję waletów. James zarechotał w swoje karty.
- Lily ma urodziny w tę sobotę – powiedziała Ann, sadowiąc się obok Dorcas. – Myślałyśmy, żeby jej coś zorganizować.
- Przecież Lily nie lubi dużych imprez – mruknął Remus znad swoich kart.
- Myślałyśmy o czymś kameralnym. Parę osób, ale żeby była to dla niej niespodzianka.
- Jasne. Do czego my wam jesteśmy potrzebni? – spytał Syriusz, całkowicie skupiony na kartach.
Dorcas i Ann wymieniły spojrzenia, przewracając oczami.
- Macie dostęp do jedzenia.
- Wszyscy mają dostęp do jedzenia. Wystarczy iść do kuchni… Dobrze, dobrze, zajmiemy się tym – powiedział w końcu Black, widząc spojrzenie Dorcas. James znów zachichotał, a Remus uśmiechnął się do swoich kart.
- Zagracie z nami?
- Nie, mamy dzisiaj babski wieczór – powiedziała Ann, wstając z łóżka.
- Super! – ucieszył się James. – Może zrobicie go u nas?
- Babski wieczór w męskim dormitorium? Czemu nie? – zakpiła Dorcas, ruszając w stronę drzwi.
- A jak Lily spyta się gdzie byłyście teraz, to co jej powiecie? – spytał Syriusz, rzucając na kupkę ostatnią kartę. – Ha, wygrałem!
- Że poszłyśmy pożyczyć od was karty – powiedziała Ann, pochylając się nad Peterem i zabierając im sprzed nosa kupkę kart. – Na razie!
Dziewczyny ze śmiechem wybiegły na klatkę schodową.
- Ej! – chłopcy poderwali się z ziemi i wybiegli na schody, jednak dziewczyn już nie było.
- Świetnie – mruknął Peter. – I właśnie dlatego nie mam dziewczyny.
Pozostali Huncwoci zaśmiali się, słysząc te słowa.
- To bardzo dobre podejście, Glizdku. Bardzo dobre podejście…



* * *


          Cisza w bibliotece przytłaczała ją. Wiedziała, że sama się w to wpakowała, jednak teraz była zła na siebie. Czas, który mogłaby przeznaczyć na naukę, bądź cokolwiek innego, przez najbliższe dwa tygodnie będzie spędzać odpracowując szlaban w bibliotece.
- Dzień dobry. Przyszłam odrabiać szlaban – powiedziała, stając przy biurku bibliotekarki.
Kobieta spojrzała na nią znad okularów.
- Nie spodziewałam się, że przyjdziesz – powiedziała, spoglądając na nią odrobinę życzliwiej. Susan wzruszyła ramionami. – Chodź za mną. Mam już tu jednego delikwenta, który zarobił u mnie szlaban. Razem będziecie go odpracowywać. – Poprowadziła ją między regały.
Susan westchnęła ciężko, zastanawiając się z kim przyjdzie odrabiać jej szlaban. Dostrzegła barczystego chłopaka w prostokątnych okularach na wielkim nosie i z burzą włosów na głowie. Skrzywiła się. Wyglądał na gbura. Szlaban zapowiadał się coraz ciekawiej.
- Dzisiaj zrobicie porządek w tym dziale. Poukładacie książki alfabetycznie według autorów. – zarządziła bibliotekarka. – Uczniowie strasznie wszystko mieszają. – Wskazała na oznaczenia na grzbietach książek. – Gdy znajdziecie coś nie z tego działu odłóżcie na wózek i potem odnieście na swoje miejsce.
Susan jęknęła cicho, gdy kobieta oddaliła się w stronę swojego biurka.
Po chwili spojrzała na chłopaka, który spoglądał na ogromne regały zrozpaczonym wzrokiem.
- Jestem Susan, a ty? Chyba pierwszy raz cię tu widzę. Jesteś nowy w szkole?
Chłopak spojrzał na nią jakby spadła z Księżyca.
- Jestem Ben. Chodziliśmy razem przez pięć lat na zielarstwo, transmutację i… opiekę nad magicznymi stworzeniami. – Powiedział dobitnie.
- Och… - Dziewczyna poczuła jak rumieni się ze wstydu. – Przepraszam…
- Nie przejmuj się. – Chłopak wszedł jej w słowo. – Przywykłem – dodał, wzruszywszy ramionami. – To co, zaczynamy? – spytał po chwili, poprawiając okulary na nosie.
Susan tylko kiwnęła głową. W milczeniu zabrali się do pracy.



* * *



          Hogwart. Jedyne miejsce, gdzie czuła się teraz dobrze i swobodnie. Wyjrzała przez okno dormitorium, spoglądając na pokryte śniegiem błonia. Niedługo jej urodziny. W świetle czarodziejskiego prawa miała stać się w pełni dorosła. Oznaczało to, że bez przeszkód będzie mogła używać czarów poza szkołą. Kiedyś sama myśl na możliwość używania magii w domu napawała ją ekscytacją. A teraz? Na myśl o powrocie do domu poczuła tylko smutek. Westchnęła cicho, patrząc na równiutkie stosy ubrań, piętrzące się w otwartym kufrze.
Wyjrzała przez okno, rozmyślając nad zbliżającą się zabawą u Slughorna. Nie miała pojęcia czy powinna iść. Ponoć miały być tam wpływowe osoby, które warto znać, jednak czy teraz, w tych niebezpiecznych czasach ktoś w ogóle patrzył na znajomości? Skąd mogła wiedzieć co stanie się z nią po skończeniu szkoły? Nie ciągnęło ją na tego typu imprezy. Nie lubiła tłumów, zwłaszcza tłumów po kilku drinkach. Pozostawał jeszcze problem osoby towarzyszącej. Pójdzie z Syriuszem, albo sama. Nie widziała innego rozwiązania.
Otuliła się szczelniej swetrem.
- O czym myślisz, Lily? – Dorcas od dłuższego czasu przyglądała jej się z sąsiedniego łóżka.
- Slughorn urządza imprezę dla klubu Ślimaka.
- O… To świetnie. Co nie? – spojrzała niepewnie na Lily.
- Sama nie wiem. Nawet nie mam w co się ubrać.
Dorcas zaśmiała się.
- W to się akurat nie martw. Od czego masz mnie? Coś wymyślimy. – mrugnęła do niej, uśmiechając się nonszalancko.
- Gdy się tak uśmiechasz bardzo przypominasz mi Syriusza – Lily wyszczerzyła zęby w uśmiechu, mierząc Dorcas wzrokiem.
- Spadaj. – Meadowes rzuciła w nią poduszką.
- Hej, przestańcie. Poczekajmy z zabawą na Susan – zaśmiała się Ann, spoglądając na przyjaciółki znad układanego pasjansa.
- Jasne. Swoją drogą, po co szłyście po karty do huncwotów? Przecież ja mam swoje – powiedziała Lily, wyciągając talię z szuflady nocnego stolika.
- O widzisz, całkiem o nich zapomniałam – zawołała Dorcas, siląc się na zaskoczoną minę.
Lily wzruszyła ramionami, odwracając się z powrotem do okna.


          Za szybą ciemna noc ukrywała przed jej wzrokiem błonia. Jedna z chmur odpłynęła na chwilę ukazując wąski sierp księżyca i kilka gwiazd, by po chwili z powrotem je zakryć. Dziewczyna westchnęła. Bezgwiezdne, ciemne, zimowe noce przerażały ją.

4 komentarze:

  1. Imię Bob niezwykle kojarzy mi się z PewDiePie... No, nieważne xD

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło, że uwzględniłaś Alatostora, to poczatek jego wielkiej kariery Pogromcy Śmierciożerców :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie magomedycy tylko uzdrowiciele !!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję, że cię jeszcze trochę pochwalę :) czyżby Syriusz miękł? No i te ostatnie akapity: bardzo ciekawe i przejmujące... mam nadzieję że nadal, czasem tu zaglądasz i czytasz!

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.