Eliksir
zabulgotał leniwie. Zielonkawe opary uniosły się delikatnie znad
mikstury by po chwili zniknąć pod ciemnym sklepieniem lochu.
-
Tak, tak… Jak zwykle idealnie. – Horacy Slughorn pochylił się
nad kociołkiem Lily Evans i pokiwał z uznaniem głową. Para
czarnych oczu patrzyła na niego z niechęcią z drugiego końca
pomieszczenia. Tymczasem profesor minął następnych kilka osób,
zerkając do ich kotłów. To uśmiechał się lekko, to krzywił
nieznacznie. Jak niewielu było uczniów, potrafiących dostrzec
subtelny urok magii jaką było warzenie eliksirów! Dotarł do
miejsca, w którym siedział Severus Snape i pochylił nad jego
kotłem.
-
Bardzo dobrze, Severusie – powiedział z uśmiechem i ruszył
dalej. Chłopak odprowadził go nieprzyjaznym spojrzeniem. Lily
spojrzała w stronę Snape’a, jednak szybko odwróciła wzrok
napotykając spojrzenie jego czarnych oczu. Dostrzegła w nich
dziwną mieszankę uczuć, której nie potrafiła rozgryźć
W
tym samym czasie rozległ się dzwonek oznaczający koniec lekcji.
-
Proszę chwilę zaczekać! – Horacy próbował przekrzyczeć gwar
pakujących się do wyjścia uczniów. – Na zadanie domowe proszę
napisać przepis na antidotum warzonego dzisiaj eliksiru. To tyle…
Ach i panno Evans, panie Black, proszę do mnie na chwilę.
Lily
i Syriusz wymienili niechętne spojrzenia i z ociąganiem podeszli do
biurka profesora. Sala powoli pustoszała. Gdy ostatni uczeń opuścił
salę zerkając ciekawie na parę stojącą przy nauczycielu, Horacy
westchnął ciężko i podniósł wzrok na Lily i Syriusza.
-
Dawno was nie widziałem na moich spotkaniach – powiedział z nutą
nagany w głosie.
Lily
uśmiechnęła się przepraszająco.
-
Nie było czasu, panie profesorze. Wie pan przecież, jak to jest na
szóstym roku, mnóstwo nauki.
Syriusz
pokiwał potakująco głową.
Horacy
westchnął, a na jego twarzy rozlał się pełen zrozumienia
uśmiech.
-
Ależ tak, ależ tak… Wszystko doskonale rozumiem. Wezwałem was do
siebie, ponieważ, przez waszą nieobecność nie wiecie nic o
zabawie karnawałowej, którą organizuję dla wybranych uczniów i
nie tylko. Planuję też zaprosić kilku moich znajomych i byłych
studentów.
Syriusz
skrzywił się lekko.
-
Mam nadzieję, że znajdziecie czas, aby się tam pojawić –
kontynuował profesor. – Jak wiecie, będzie tam wiele wpływowych
osób, a poznanie ich na pewno pomoże wam w waszej przyszłej
karierze. – Na jego ustach pojawił się pełen zadowolenia
uśmiech.
Lily
i Syriusz wymienili spojrzenia.
-
Oczywiście dostaniecie oficjalne zaproszenia, wolałem jednak
powiedzieć wam o tym osobiście. Mam nadzieję, że mnie nie
zawiedziecie.
-
Zrobimy co w naszej mocy, panie profesorze.
-
Na pewno byłoby wielką stratą opuścić pańskie przyjęcie –
dodał Syriusz, a Lily usłyszała w jego głosie lekką nutkę
drwiny. Jednak najwyraźniej Slughorn jej nie dosłyszał, bo
uśmiechnął się promiennie.
-
Cieszę się, że tak sądzicie – powiedział radośnie. –
Możecie już iść. Spóźnicie się na następną lekcję.
Dwójka
gryfonów opuściła loch i spojrzała na siebie. Lily przewróciła
oczami.
-
Na pewno byłoby wielką stratą opuścić pańskie przyjęcie –
powiedziała przedrzeźniając Blacka. Parsknęła śmiechem. Ten
przewrócił oczami.
-
Coś musiałem powiedzieć, nie przesadzaj – powiedział ruszając
w stronę schodów. – Zrobimy co w naszej mocy, panie profesorze –
powiedział cienkim, przymilnym głosem, najwyraźniej próbując
przedrzeźniać Lily. Ta zaserwowała mu lekkiego kuksańca w bok.
-
Przestań. Coś
musiałam powiedzieć.
Śmiejąc
się cicho, ruszyli w stronę wyjścia z lochów.
*
* *
-
Czemu jesteś dzisiaj taka zła?
-
Nie jestem zła! Daj mi spokój. – Susan ze złością zatrzasnęła
wiekową księgę, spoglądając na Ann siedzącą naprzeciwko niej.
Bibliotekarka, która od dłuższego czasu obserwowała Gryfonkę
pokręciła ze zdenerwowaniem głową. Jeszcze chwila, a da jej
szlaban. Tak się zachowywać w bibliotece! Pomyślałby kto!
Ann
przewróciła oczami i powróciła do przerwanej lektury. Ostatnio
wszyscy byli podenerwowani, więc nawet zachowanie przyjaciółki jej
nie dziwiło.
Tymczasem
Susan zatrzasnęła kolejną książkę i odsunęła ją gwałtownie
na bok, strącając tym sposobem dwie wiekowe księgi na ziemię.
Bibliotekarka,
która od dłuższej chwili kręciła się niedaleko by mieć ją na
oku podeszła do niej, ledwo powstrzymując krzyk złości.
-
Droga panno, obserwuję cię od dobrych dwudziestu minut. Przepis
traktujący o poszanowaniu dla książek nagięłaś dziś więcej
niż raz. Co to za zachowanie?
Susan
zmierzyła kobietę wrogim spojrzeniem, czując jak narasta w niej
wściekłość.
-
Przepraszam panią, ale to naprawdę nie moja wina, że te wszystkie
stare tomiska są takie nieporęczne!
Bibliotekarka
poczerwieniała na twarzy.
-
Co cię nie usprawiedliwia do rzucania nimi na prawo i lewo –
wysyczała ze złością.
Gryfonka
spojrzała na poczerwieniałą twarz kobiety i mimowolnie parsknęła
śmiechem.
-
Dość tego! Szlaban panno… - Zerknęła na podpisany i do połowy
zapisany pergamin leżący na stole. – …panno Stock. Przez
najbliższe dwa tygodnie będzie pani pomagać po lekcjach w
bibliotece. Może to cię nauczy szacunku dla książek – dodała
na odchodnym.
Susan
prychnęła cicho.
-
Co w ciebie wstąpiło? – Ann spojrzała na nią zaskoczona.
-
Mam zły dzień. – Susan wstała od stołu, szurając krzesłem. –
Zobaczymy się potem.
*
* *
Koniec
stycznia zbliżał się wielkimi krokami, a śniegu za oknem wciąż
nie ubywało. Zakazany Las i błonia pokryte były białą pierzyną
i nic nie wskazywało, aby w najbliższym czasie miało się to
zmienić.
James
westchnął cicho, przekopując zawartość swojej torby. No tak,
pewnie zostawił podręcznik w sali z Transmutacji. Rozejrzał się
za kimś ze swojego roku, od kogo mógłby pożyczyć książkę,
jednak jak na złość wokół niego roiło się tylko od młodszych
uczniów. Ze zniecierpliwieniem wstał z krzesła i opuścił Pokój
Wspólny.
Przemierzył
szybko kolejne korytarze by po chwili znaleźć się przed drzwiami
klasy profesor McGonagall. Wszedł niepewnie do środka i rozejrzał
się po pustym pomieszczeniu. Zapomniany podręcznik leżał samotnie
na jednej z ostatnich ławek. Z uśmiechem zadowolenia wziął ją do
ręki i pragnąc jak najszybciej skończyć zadanie domowe i mieć
już wolne na dzisiejszy wieczór, udał się w stronę wieży.
Szybko
mijał korytarze nie patrząc zbytnio na drogę. Minął róg, gdy
nagle wpadł na jakąś niewysoką postać.
-
Och… Przepraszam bardzo – mruknął ze skruchą, przytrzymując
drobną dziewczynę za ramię.
-
Nic się nie stało… James.
-
Lora. – na twarzy chłopaka pojawił się uśmiech. - Miło cię
widzieć.
-
Ciebie też – blondynka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
Blond włosy w nieładzie okalały jej zarumienioną twarz. – Dokąd
się tak spieszyłeś? Na randkę?
James
zaśmiał się, pokazując jej książkę do transmutacji trzymaną w
dłoni.
-
Z podręcznikiem? To byłaby bardzo ciekawa randka.
Zaśmiali
się oboje.
-
Zostawiłem podręcznik w klasie McGonagall i nie miałem jak odrobić
zadań. – przewrócił oczami.
-
Nie wiedziałam, że taki z ciebie pilny uczeń. – Dziewczyna
zaśmiała się cicho.
-
Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – chłopak puścił do niej perskie
oko, co wywołało kolejną falę śmiechu. Spojrzał na nią
rozbawionym wzrokiem.
-
Ładnie się śmiejesz.
Dziewczyna
zarumieniła się.
-
Dzięki – odparła lekko speszona. Nastała niezręczna cisza.
-
A dokąd ty się wybierałaś w takim pośpiechu? – spytał w końcu
James, patrząc na jej torbę przewieszoną przez ramię.
-
Miałam… Ach, miałam iść do profesora Gordona! Widzisz co robisz
z dziewczynami? Całkowicie mnie rozkojarzyłeś.
James
roześmiał się w odpowiedzi.
-
To może… Wybrałabyś się ze mną na spacer... w tę sobotę?
Skoro teraz musisz już lecieć. – spytał po chwili. Dziewczyna
podniosła wzrok, mierząc go uważnym spojrzeniem. Kąciki jej warg
uniosły się w lekkim uśmiechu.
-
Myślę… - przerwała, udając, że się zastanawia, co wywołało
jeszcze szerszy uśmiech u Jamesa. – Myślę, że będę mogła –
odparła, uśmiechając się lekko.
-
To o czwartej w Sali wejściowej, może być?
-
Jasne – powiedziała, ruszając w stronę schodów. – Do
zobaczenia!
Minęła
chłopaka i zniknęła za zakrętem. Po chwili na jej zarumienionej
twarzy pojawił się pełen radości uśmiech, a oczy zalśniły
wesoło.
*
* *
-
A tutaj co się stało?
Dorcas
stanęła w otwartych drzwiach swojego dormitorium, spoglądając na
górę ubrań piętrzącą się na środku pokoju. Wśród
przeróżnych części garderoby, książek i innych przedmiotów
dostrzegła swoją przyjaciółkę w powyciąganych spodniach od
dresu, które Lily zawsze ubierała, gdy była w nie najlepszym
humorze.
-
Postanowiłam zrobić porządek ze swoimi rzeczami – odparła Lily,
odrzucając na bok stertę zużytych pergaminów.
-
Hm… Świetnie ci idzie – Dorcas spojrzała z uznaniem na górę
ubrań. – Nie wiedziałam, że masz tyle ciuchów.
Lily
spojrzała na nią z bezradną miną.
-
Ja też nie. Dopóki ich nie wysypałam na ziemię. To zaklęcie
powiększające nie było najlepszym pomysłem. Za dużo rzeczy mi
się tu mieści i potem mam bałagan.
Meadowes
spojrzała na jej rozwichrzone włosy, niezdarnie zaplecione w dwa
warkocze i rozbiegane oczy. Od świąt coś było z nią nie tak,
jednak Dorcas nie potrafiła rozgryźć co. Lily uparcie twierdziła,
że wszystko w porządku, jednak nie dała się zwieść. Co dziwne,
zauważyła, że od jakiegoś czasu między Lily i Syriuszem pojawiła
się jakaś dziwna nić zrozumienia. Tak jakby on wiedział, co się
z nią dzieje. I to jeszcze bardziej irytowało ją w tym wszystkim.
Czy to możliwe, żeby Lily zwierzyła się Blackowi, nie mówiąc
nic jej? Odsuwała od siebie tę myśl. Przecież były
przyjaciółkami – zawsze mówiły sobie wszystko.
Z
zamyślenia wyrwał ją głos Lily.
-
… Dorcas?
-
Co? – spytała nieprzytomnie.
-
Pytałam, czy mi pomożesz, ale jak ci się nie chce… Zrozumiem. –
Wzruszyła ramionami.
Na
twarzy Meadowes pojawił się uśmiech.
-
Jasne, że ci pomogę. Nie chcę siedzieć w takim bałaganie. Ale
następnym razem jak przyjdzie ci do głowy pomysł robienia porządku
ze swoimi rzeczami – uprzedź mnie. Będę się trzymała z daleka.
-
Bardzo śmieszne – powiedziała Evans, rzucając w nią swetrem.
-
Nie rzucaj we mnie. W każdej chwili mogę sobie pójść i zostawić
cię z tym samą – zawołała Dorcas, pokazując jej język. Lily
nie pozostała jej dłużna.
*
* *
Późnym
wieczorem drzwi dormitorium huncwotów otworzyły się z hukiem, a do
pomieszczenia weszły Ann i Dorcas.
-
Hej chłopaki – Meadowes przysiadła na łóżku Remusa. Huncwoci,
grający akurat w karty na podłodze, spojrzeli na nie zaskoczeni.
-
Hej. Czemu zawdzięczamy tę wizytę? – spytał Syriusz, zerkając
ukradkiem do kart Petera.
-
Ej, nie podglądaj! – zawołał ten, zakrywając swoje karty.
Syriusz wzruszył ramionami, spoglądając z powrotem na swoją
kolekcję waletów. James zarechotał w swoje karty.
-
Lily ma urodziny w tę sobotę – powiedziała Ann, sadowiąc się
obok Dorcas. – Myślałyśmy, żeby jej coś zorganizować.
-
Przecież Lily nie lubi dużych imprez – mruknął Remus znad
swoich kart.
-
Myślałyśmy o czymś kameralnym. Parę osób, ale żeby była to
dla niej niespodzianka.
-
Jasne. Do czego my wam jesteśmy potrzebni? – spytał Syriusz,
całkowicie skupiony na kartach.
Dorcas
i Ann wymieniły spojrzenia, przewracając oczami.
-
Macie dostęp do jedzenia.
-
Wszyscy mają dostęp do jedzenia. Wystarczy iść do kuchni…
Dobrze, dobrze, zajmiemy się tym – powiedział w końcu Black,
widząc spojrzenie Dorcas. James znów zachichotał, a Remus
uśmiechnął się do swoich kart.
-
Zagracie z nami?
-
Nie, mamy dzisiaj babski wieczór – powiedziała Ann, wstając z
łóżka.
-
Super! – ucieszył się James. – Może zrobicie go u nas?
-
Babski wieczór w męskim dormitorium? Czemu nie? – zakpiła
Dorcas, ruszając w stronę drzwi.
-
A jak Lily spyta się gdzie byłyście teraz, to co jej powiecie? –
spytał Syriusz, rzucając na kupkę ostatnią kartę. – Ha,
wygrałem!
-
Że poszłyśmy pożyczyć od was karty – powiedziała Ann,
pochylając się nad Peterem i zabierając im sprzed nosa kupkę
kart. – Na razie!
Dziewczyny
ze śmiechem wybiegły na klatkę schodową.
-
Ej! – chłopcy poderwali się z ziemi i wybiegli na schody, jednak
dziewczyn już nie było.
-
Świetnie – mruknął Peter. – I właśnie dlatego nie mam
dziewczyny.
Pozostali
Huncwoci zaśmiali się, słysząc te słowa.
-
To bardzo dobre podejście, Glizdku. Bardzo dobre podejście…
*
* *
Cisza
w bibliotece przytłaczała ją. Wiedziała, że sama się w to
wpakowała, jednak teraz była zła na siebie. Czas, który mogłaby
przeznaczyć na naukę, bądź cokolwiek innego, przez najbliższe
dwa tygodnie będzie spędzać odpracowując szlaban w bibliotece.
-
Dzień dobry. Przyszłam odrabiać szlaban – powiedziała, stając
przy biurku bibliotekarki.
Kobieta
spojrzała na nią znad okularów.
-
Nie spodziewałam się, że przyjdziesz – powiedziała, spoglądając
na nią odrobinę życzliwiej. Susan wzruszyła ramionami. – Chodź
za mną. Mam już tu jednego delikwenta, który zarobił u mnie
szlaban. Razem będziecie go odpracowywać. – Poprowadziła ją
między regały.
Susan
westchnęła ciężko, zastanawiając się z kim przyjdzie odrabiać
jej szlaban. Dostrzegła barczystego chłopaka w prostokątnych
okularach na wielkim nosie i z burzą włosów na głowie. Skrzywiła
się. Wyglądał na gbura. Szlaban zapowiadał się coraz ciekawiej.
-
Dzisiaj zrobicie porządek w tym dziale. Poukładacie książki
alfabetycznie według autorów. – zarządziła bibliotekarka. –
Uczniowie strasznie wszystko mieszają. – Wskazała na oznaczenia
na grzbietach książek. – Gdy znajdziecie coś nie z tego działu
odłóżcie na wózek i potem odnieście na swoje miejsce.
Susan
jęknęła cicho, gdy kobieta oddaliła się w stronę swojego
biurka.
Po
chwili spojrzała na chłopaka, który spoglądał na ogromne regały
zrozpaczonym wzrokiem.
-
Jestem Susan, a ty? Chyba pierwszy raz cię tu widzę. Jesteś nowy w
szkole?
Chłopak
spojrzał na nią jakby spadła z Księżyca.
-
Jestem Ben. Chodziliśmy razem przez pięć lat na zielarstwo,
transmutację i… opiekę nad magicznymi stworzeniami. –
Powiedział dobitnie.
-
Och… - Dziewczyna poczuła jak rumieni się ze wstydu. –
Przepraszam…
-
Nie przejmuj się. – Chłopak wszedł jej w słowo. – Przywykłem
– dodał, wzruszywszy ramionami. – To co, zaczynamy? – spytał
po chwili, poprawiając okulary na nosie.
Susan
tylko kiwnęła głową. W milczeniu zabrali się do pracy.
*
* *
Hogwart.
Jedyne miejsce, gdzie czuła się teraz dobrze i swobodnie. Wyjrzała
przez okno dormitorium, spoglądając na pokryte śniegiem błonia.
Niedługo jej urodziny. W świetle czarodziejskiego prawa miała stać
się w pełni dorosła. Oznaczało to, że bez przeszkód będzie
mogła używać czarów poza szkołą. Kiedyś sama myśl na
możliwość używania magii w domu napawała ją ekscytacją. A
teraz? Na myśl o powrocie do domu poczuła tylko smutek. Westchnęła
cicho, patrząc na równiutkie stosy ubrań, piętrzące się w
otwartym kufrze.
Wyjrzała
przez okno, rozmyślając nad zbliżającą się zabawą u Slughorna.
Nie miała pojęcia czy powinna iść. Ponoć miały być tam
wpływowe osoby, które warto znać, jednak czy teraz, w tych
niebezpiecznych czasach ktoś w ogóle patrzył na znajomości? Skąd
mogła wiedzieć co stanie się z nią po skończeniu szkoły? Nie
ciągnęło ją na tego typu imprezy. Nie lubiła tłumów, zwłaszcza
tłumów po kilku drinkach. Pozostawał jeszcze problem osoby
towarzyszącej. Pójdzie z Syriuszem, albo sama. Nie widziała innego
rozwiązania.
Otuliła
się szczelniej swetrem.
-
O czym myślisz, Lily? – Dorcas od dłuższego czasu przyglądała
jej się z sąsiedniego łóżka.
-
Slughorn urządza imprezę dla klubu Ślimaka.
-
O… To świetnie. Co nie? – spojrzała niepewnie na Lily.
-
Sama nie wiem. Nawet nie mam w co się ubrać.
Dorcas
zaśmiała się.
-
W to się akurat nie martw. Od czego masz mnie? Coś wymyślimy. –
mrugnęła do niej, uśmiechając się nonszalancko.
-
Gdy się tak uśmiechasz bardzo przypominasz mi Syriusza – Lily
wyszczerzyła zęby w uśmiechu, mierząc Dorcas wzrokiem.
-
Spadaj. – Meadowes rzuciła w nią poduszką.
-
Hej, przestańcie. Poczekajmy z zabawą na Susan – zaśmiała się
Ann, spoglądając na przyjaciółki znad układanego pasjansa.
-
Jasne. Swoją drogą, po co szłyście po karty do huncwotów?
Przecież ja mam swoje – powiedziała Lily, wyciągając talię z
szuflady nocnego stolika.
-
O widzisz, całkiem o nich zapomniałam – zawołała Dorcas, siląc
się na zaskoczoną minę.
Lily
wzruszyła ramionami, odwracając się z powrotem do okna.
Za
szybą ciemna noc ukrywała przed jej wzrokiem błonia. Jedna z chmur
odpłynęła na chwilę ukazując wąski sierp księżyca i kilka
gwiazd, by po chwili z powrotem je zakryć. Dziewczyna westchnęła.
Bezgwiezdne, ciemne, zimowe noce przerażały ją.
Imię Bob niezwykle kojarzy mi się z PewDiePie... No, nieważne xD
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com
Miło, że uwzględniłaś Alatostora, to poczatek jego wielkiej kariery Pogromcy Śmierciożerców :D
OdpowiedzUsuńNie magomedycy tylko uzdrowiciele !!!
OdpowiedzUsuńCzuję, że cię jeszcze trochę pochwalę :) czyżby Syriusz miękł? No i te ostatnie akapity: bardzo ciekawe i przejmujące... mam nadzieję że nadal, czasem tu zaglądasz i czytasz!
OdpowiedzUsuń