Sierpień
1976
Poniedziałek:
Podróż
minęła nam bez zakłóceń. Jesteśmy teraz w jakimś zapomnianym
przez Boga miejscu, próbując znaleźć drogę przez ogromne,
skaliste góry.
Cały
czas myślę o tym, jak przyjemnie byłoby teraz siedzieć w
bezpiecznym mieszkaniu i martwić się tylko tym, że nie wiadomo co
się ma ochotę zjeść na kolację.
Tak,
na pewno byłoby mi przyjemniej jednak czy potrwałoby to długo?
Tego nikt nie wie. Teraz już nie mogę się wycofać. Postanowiłam.
Czwartek
Wędrujemy
przez góry. Elfias już wczoraj zignorował zakaz używania czarów
– rozpalił ognisko, jednak nikt nie miał do niego większych
pretensji. Jak ktoś mógłby wyśledzić, że używamy czarów…?
Racja, nikt z nas nie zna działania czarnej magii, ani… Nigdy nie
wiadomo jakie wróg ma kontakty w Ministerstwie. Postanowiliśmy
korzystać z czarów z umiarem.
Gdy
patrzę na dwójkę naszych towarzyszy coraz bardziej jestem
przekonana, że Dumbledore dobrze wybrał. Patrząc na drobnego
Elfiasa w pierwszy dzień nie sądziłam, żeby dał rady znieść
trudy podróży, a dopiero to, z czym przychodzi nam się na co dzień
zmierzyć. Jednak myliłam się. El jest zwinnym i niezwykle
wysportowanym człowiekiem. Wejdzie w każdą dziurę i na każde
wzniesienie. Wejdzie wszędzie tam, gdzie nam wydawałoby się to
niemożliwe, chociaż jest starszy od nas.
Zaś
nasz drugi towarzysz, Fleckey, jest bardzo spokojny. Są to jednak
tylko pozory: podczas polowań dostaliśmy wystarczający pokaz jego
umiejętności magicznych. Jest niesamowity! Nie wiem czy
kiedykolwiek będę potrafiła tak
czarować! Oczywiście, ukończyłam szkołę z dość dobrymi
wynikami, jednak to co on robi z różdżką jest wręcz
niewiarygodne! Nigdy nie przyszłoby do głowy, że można tworzyć
takie kombinacje zaklęć. Zapytałam się go wczoraj kim jest z
zawodu – uśmiechnął się tylko tajemniczo w odpowiedzi.
-
Takich czarów nie nauczą cię w szkole – odparł, uśmiechając
się lekko.
Zrozumiałam,
że i tak mi nie powie, więc postanowiłam zmienić taktykę.
-
A może byś mnie nauczył? Chociaż trochę?
Posłałam
w jego stronę błagalne spojrzenie. Fleckey zaśmiał się jednak w
odpowiedzi.
-
To nie takie proste. Nauczenie się tej magii wymaga wiele czasu i
skupienia. Obiecuję, że gdy wrócimy do kraju czegoś cię nauczę.
-
Trzymam za słowo.
Ciekawa
jestem czy dotrzyma obietnicy.
Wtorek:
Ciężko
nam się orientować w tych górach. Chyba wiem dlaczego Dumbledore
wybrał na tę misję akurat Roberta – zawsze był dobry na
zajęciach z Astronomii, a mapę nieba zna niemal na pamięć. To on
głównie nas prowadzi, jednak nie powiem, żeby przejście przez
góry było łatwe. Cały czas jest mokro i zimno. Czary ograniczamy
do minimum, więc rzadko pozwalamy sobie na komfort zaklęć
suszących. Pomyśleć, że tak łatwo byłoby się teleportować –
jednak dokąd? Poza tym, jak Elfias zauważył, teleportacja wydziela
ogromne ładunki mocy magicznej. Nie zostało nam nic innego jak
przedzierać się przez góry pieszo, licząc, że może znajdziemy
Olbrzymy.
Piątek:
Chyba
zabłądziliśmy. Nie wiem co robić. Wczorajsza rozmowa z Robertem
tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nigdy nie znajdziemy siedzib
olbrzymów. Chmury na niebie widnieją niemal cały czas i nie możemy
kierować się za pomocą gwiazd. Mam dziwne uczucie, że kręcimy
się w kółko.
Poza
tym, cały czas nie daje mi spokoju fakt, że Dumbledore właśnie
mnie wybrał na tę misję. Rola moich trzech towarzyszy jest w pełni
zrozumiała, ale dlaczego ja? Motywy Dumbledore’a pozostają dla
mnie tajemnicą.
Tęsknię
za domem…
Wrzesień
1976
Wtorek:
Coraz
rzadziej piszę, jednak coraz rzadziej mam ku temu okazję. Cały
czas idziemy, a gdy robimy postój nie mam już siły zapisać nawet
kilku słów. Coraz bardziej się boję. Zresztą wszyscy stracili
już swój pierwotny entuzjazm. Elfias już nie wyrywa tak do przodu,
jak na początku, a Fleckey jeszcze bardziej się w sobie zamknął.
Martwi mnie to.
Intryguje
mnie jeszcze jedna rzecz – kim tak naprawdę jest Fleckey? Fleckey
to jego imię, czy nazwisko? Nic o nim nie wiem – dopiero ostatnio
zdałam sobie z tego sprawę. W czasie wspólnie spędzanych
wieczorów dużo rozmawiamy, opowiadamy o sobie, a Fleckey zawsze
milczy. Co to za człowiek? Kim jest? Te pytania cały czas nie dają
mi spokoju, jednak boję się go spytać wprost. Zresztą i tak
pewnie by nie odpowiedział.
Czwartek:
Martwię
się o Roberta. Zmienił się ostatnio. Przycichł i zmarniał. Jest
blady i niewiele je. Kazałam mu dziś wypić eliksir na
przeziębienie. Wypił, ale niechętnie. Cały czas uparcie
utrzymuje, że nic mu nie jest.
Nasze
kontakty się ochłodziły. Brak nam tej czułości co zawsze. Czy to
miejsce tak na nas działa? Boję się, że tego nie przetrwamy…
Piątek:
Natrafiliśmy
na pierwsze ślady olbrzymów! Drzewa połamane w taki sposób i
skały tak porysowane, że nie mógł tego dokonać ani człowiek,
ani natura. Boję się. Ta misja chyba mnie przerasta. Zresztą chyba
nie tylko mnie.
Siedzieliśmy
we dwójkę przy ognisku, co zdarzało się bardzo rzadko, jednak
dzisiaj wyjątkowo i Elfias i Fleckey postanowili, że pójdą na
polowanie razem. Zdziwiło mnie to, jednak nie narzekałam, że choć
chwilę mamy szansę pobyć z Robertem sami. Zresztą może chcieli
dać nam odrobinę prywatności? Cokolwiek nimi kierowało,
zostaliśmy sami.
-
Martwię się – głos Roberta był cichy i zachrypnięty. Chwycił
delikatnie moją dłoń. Ostatnio tak rzadko to robił.
-
O co?
Milczał.
Byłam przekonana, że już nie odpowie, gdy odezwał się znienacka:
-
Martwię się o nas, Marl i o to co przyniesie przyszłość.
„Marl”.
Dawno tak do mnie nie mówił. Kiedyś, jeszcze w szkole, stwierdził,
że moje imię jest za długie i zaczął mnie tak nazywać.
Westchnęłam
cicho.
-
Też się martwię.
Mój
głos mimowolnie zadrżał.
Uniósł
moją dłoń do ust i pocałował lekko. Po chwili spojrzał mi
głęboko w oczy.
-
Wiem, że moje zachowanie może wydawać się ostatnio… Zimne i
oschłe, ale to chyba ten stres. Tak się martwię. Nie powinno cię
tu być, to niebezpieczne.
-
Odesłałbyś mnie do domu? – spytałam zaskoczona.
-
Nie dlatego, że nie chcę z tobą przebywać – powiedział,
gwałtownie ściskając moją dłoń. – Boję się, że coś ci się
stanie. To niebezpieczna misja.
Pokręcił
głową. Wtuliłam się w jego ramię.
-
Nic się nie stanie, rozumiesz? – podniosłam wzrok i spojrzałam
mu w oczy. – Wrócimy cali.
Pokiwał
głową i przytulił mnie mocno.
-
Nie dam cię skrzywdzić – szepnął. – Kocham cię.
Poczułam
jak pod powiekami wzbierają mi łzy.
-
Też cię kocham.
Czwartek:
Jest
źle. Nie mam czasu pisać, lecz jeśli coś by się stało zostanie
po nas tylko ten pamiętnik. Nie jesteśmy w górach sami. Fleckey
natknął się na nich kilka dni temu, zaatakowali go.
Musimy
uważać.
Październik
1976:
Wtorek:
Widziałam
Olbrzyma. Wczorajszego wieczoru jedliśmy kolację, gdy nagle ziemia
się zatrzęsła. Tylko Fleckey zachował spokój.
-
Uspokójcie się – powiedział opanowanym głosem. – W końcu ich
znaleźliśmy. Patrzcie!
Podążyliśmy
za jego wzrokiem. Wtedy go zobaczyłam. Ogromny jak góra. Mijał nas
może o sto metrów. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby
skręcił bardziej w prawo – wpadłby wtedy prosto na nas! Jestem
coraz bardziej przerażona.
Czwartek:
Moje
myśli coraz częściej uciekają do Hogwartu. Myślę o tym, co się
tam teraz dzieje. Ile bym dała za spokój tamtych dni, gdy wszystko
było takie proste! Zastanawiam się co słychać u Lily, jak sobie
radzi w szkole? Czy w Anglii wszystko jest dobrze? Czy nie doszło do
nowych zamachów? Czy moja rodzina wciąż jest bezpieczna? Boję
się, że po powrocie zastanę tylko pusty dom. Ta wizja mnie
przeraża.
Elfias
i Robert wybrali się wczoraj na zwiady i znaleźli kolejne ślady.
Nie tylko olbrzymów, ale i ludzi. Nie spotkali jednak nikogo, a
ziemia też się ostatnio nie zatrzęsła. Czyżbyśmy zgubili drogę?
Sobota:
Robi
się coraz zimniej. Zima za pasem, a my wciąż kluczymy po górach.
Fleckey był wczoraj na zwiadach i powiedział, że za dwa dni
powinniśmy być na miejscu. Skąd to wie? Nie chciał zdradzić…
Wtorek:
Rozbiliśmy
obóz niedaleko wioski olbrzymów. Wczoraj Elfias i ja poszliśmy na
zwiady i nie wyglądało to za ciekawie. Jestem niemal pewna, że
widziałam dwójkę ludzi wychodzącą z jamy olbrzymów, jednak
równie dobrze mogło mi się przywidzieć. Strach robi swoje. A
olbrzymy są straszne. Ogromne i głośne. Hałasują, rozbijają się
po swojej dolinie, walczą o byle co. Nie wygląda to za ciekawie.
Jak my się mamy z nimi dogadać? Gdy zwróciłam na to uwagę
Fleckey’owi tylko uśmiechnął się tajemniczo. Czuję się
zagubiona.
Piątek:
W
końcu coś się dzieje. Wczoraj Fleckey i Elfias widzieli ludzi,
rozmawiających z olbrzymami. Ponoć nie wyglądało to za ciekawie,
jednak Elfias powiedział, że gdy wychodzili z kotliny byli
zadowoleni. Czy osiągnęli swój cel? Jesteśmy niemal pewni, że są
to słudzy naszego wroga i nie wiemy co z tym fantem zrobić. Fleckey
postanowił, że tam pójdzie i pogada z Olbrzymami. Chce iść sam,
jak wyraźnie zaznaczył. Martwię się o niego.
Sobota:
Fleckey
nie wraca. Byłam wczoraj z Robertem na zwiadach, chociaż próbował
mnie powstrzymać.
-
Nigdzie nie idziesz – warknął, widząc, że podnoszę się z
ziemi.
-
A właśnie, że idę. Nie po to tu przyjechałam, żeby siedzieć i
nic nie robić.
Byłam
zła. Od kilku dni traktował mnie oschle i cały czas twierdził, że
na siebie nie uważam. Nie będę siedzieć, gdy oni narażają
życie!
Rzucił
mi tylko ostre spojrzenie, ale nic więcej nie powiedział.
Przynajmniej tyle.
Poniedziałek:
Ciągle
go nie ma. Chyba złapały go Olbrzymy, tak przynajmniej twierdzi
Elfias. Obaj nie są pewni, czy iść go szukać. Jak oni mogą?
Ciekawe jak oni by się czuli, gdyby ktoś ich tak zostawił w grocie
Olbrzymów.
Jeśli
trzeba będzie sama pójdę. Nie pozwolę Fleckey’owi zginąć. Nie
zostawię go samego.
Wtorek:
Postanowiłam.
Sama pójdę go poszukać. Jeśli oni nie chcą, będę musiała sama
to zrobić. Może właśnie dlatego Dumbledore mnie wysłał?
Wiedział, że jako kobieta mam bardziej miękkie serce i jestem
gotowa do większych poświęceń by ratować przyjaciół? Być
może…
Wyruszę,
gdy tylko zasną.
Środa:
Czwartek:
Udało
mi się uwolnić Fleckey’a, jednak nie było łatwo. Późną nocą
zeszłam do obozu olbrzymów, przekonana, że wszyscy śpią.
Niestety… Natknęłam się na strażnika.
Patrząc
na niego, stwierdziłam, że to stosunkowo młody Olbrzym. Spojrzał
na mnie, a ja na niego. Wewnątrz cała dygotałam, jednak nie mogłam
pokazać jak bardzo się boję. Patrząc mu w oczy minęłam go i
weszłam do groty. Nie zareagował. Odetchnęłam z ulgą, jednak
serce wciąż mi waliło jak młotem. Zaczęłam szukać wzrokiem
Fleckey’a. Miałam nadzieję, że jeszcze żyje.
Szłam
w głąb jaskini, mijając co jakiś czas śpiące Olbrzymy.
Śmierdziało tam niesamowicie, niemal przez cały czas oddychałam
przez usta, bojąc się, że zwymiotuję. W końcu dostrzegłam w
oddali coś w rodzaju klatki. Podeszłam i zajrzałam do środka.
Mały, czarny, zwinięty kształt leżał wśród czegoś białego.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to kości.
-
Fleckey? – mój szept rozniósł się po jaskini.
Postać
drgnęła.
-
Fleckey, to ja, Marlena.
Uniósł
się słysząc mój głos.
-
Marlena? To ty? Gdzie Elfias? – rzucił się ku kratom.
-
Został w obozie. Robert też.
-
Jesteś sama?! Oszalałaś?! – wydawał się być zszokowany.
-
Nie chcieli cię ratować… Szczerze mówiąc – dodałam po chwili
patrząc na jego klatkę. – Te kraty nie wyglądają na zbyt
solidne. Dlaczego sam nie uciekłeś?
-
Zabrali mi różdżkę. Nie powinno nas tu w ogóle być. Olbrzymy
przeszły na stronę Czarnego Pana. Jego sługi już tu są.
Przegraliśmy sprawę. Musimy wracać i zawiadomić resztę.
-
Ale…
-
Uwolnij mnie. Potem będziemy rozmawiać. Nie ma czasu.
-
Ale jak?
-
Daj mi twoją różdżkę.
Fleckey
w końcu uwolnił się sam. Gdy zbliżyliśmy się do wyjścia
przystanął.
-
Gdzieś tu musi być moja różdżka – szepnął, rozglądając
się. Zaczął szukać w stertach śmieci. Po chwili ją znalazł.
-
Chodź, szybko – zakomenderował.
Wyszliśmy
z groty nie rozglądając się zbytnio dookoła, gdy nagle rozległ
się potężny ryk.
-
Nie ogłuszyłaś strażnika? – Fleckey spojrzał na mnie
przerażony. Pokręciłam głową.
Nie
wiem jak daliśmy radę uciec. Gdy wróciliśmy do obozu Robert i
Elfias byli już na nogach.
-
Marlena! – Robert przytulił mnie mocno do siebie. – Coś ty
sobie myślała? Poszłaś sama ratować Fleckey’a?!
-
I uratowała… - mruknął ten cicho.
-
Dlaczego nam nie powiedziałaś? – spytał Robert, ignorując go.
-
Nie pozwolilibyście mi. A sami nie chcieliście. Nie mogłam go tam
zostawić.
Elfias
patrzył na mnie z podziwem, podczas gdy Fleckey krzątał się po
obozie.
-
Musimy uciekać.
Listopad
1976:
Piątek:
Nie
możemy się teleportować. Nie wiemy co się dzieje, jednak prawda
jest taka, że się nie da… Będziemy musieli wracać pieszo, tak
jak tu dotarliśmy, a pogoda jest coraz gorsza. Wczoraj spadł śnieg.
Jest strasznie zimno, a Fleckey twierdzi, że jesteśmy ścigani. Nie
wiem co z nami będzie…
Już miałam zamiar się odkleić, a tu takie zakończenie... Aż się chce czytać dalej.
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com
Ekstra!!!
OdpowiedzUsuń