BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 29: Z pamiętnika Marleny Drayton, cz. 2: W Dolinie Olbrzymów

Sierpień 1976


Poniedziałek:
Podróż minęła nam bez zakłóceń. Jesteśmy teraz w jakimś zapomnianym przez Boga miejscu, próbując znaleźć drogę przez ogromne, skaliste góry.
Cały czas myślę o tym, jak przyjemnie byłoby teraz siedzieć w bezpiecznym mieszkaniu i martwić się tylko tym, że nie wiadomo co się ma ochotę zjeść na kolację.
Tak, na pewno byłoby mi przyjemniej jednak czy potrwałoby to długo? Tego nikt nie wie. Teraz już nie mogę się wycofać. Postanowiłam.

Czwartek
Wędrujemy przez góry. Elfias już wczoraj zignorował zakaz używania czarów – rozpalił ognisko, jednak nikt nie miał do niego większych pretensji. Jak ktoś mógłby wyśledzić, że używamy czarów…? Racja, nikt z nas nie zna działania czarnej magii, ani… Nigdy nie wiadomo jakie wróg ma kontakty w Ministerstwie. Postanowiliśmy korzystać z czarów z umiarem.
Gdy patrzę na dwójkę naszych towarzyszy coraz bardziej jestem przekonana, że Dumbledore dobrze wybrał. Patrząc na drobnego Elfiasa w pierwszy dzień nie sądziłam, żeby dał rady znieść trudy podróży, a dopiero to, z czym przychodzi nam się na co dzień zmierzyć. Jednak myliłam się. El jest zwinnym i niezwykle wysportowanym człowiekiem. Wejdzie w każdą dziurę i na każde wzniesienie. Wejdzie wszędzie tam, gdzie nam wydawałoby się to niemożliwe, chociaż jest starszy od nas.
Zaś nasz drugi towarzysz, Fleckey, jest bardzo spokojny. Są to jednak tylko pozory: podczas polowań dostaliśmy wystarczający pokaz jego umiejętności magicznych. Jest niesamowity! Nie wiem czy kiedykolwiek będę potrafiła tak czarować! Oczywiście, ukończyłam szkołę z dość dobrymi wynikami, jednak to co on robi z różdżką jest wręcz niewiarygodne! Nigdy nie przyszłoby do głowy, że można tworzyć takie kombinacje zaklęć. Zapytałam się go wczoraj kim jest z zawodu – uśmiechnął się tylko tajemniczo w odpowiedzi.
- Takich czarów nie nauczą cię w szkole – odparł, uśmiechając się lekko.
Zrozumiałam, że i tak mi nie powie, więc postanowiłam zmienić taktykę.
- A może byś mnie nauczył? Chociaż trochę?
Posłałam w jego stronę błagalne spojrzenie. Fleckey zaśmiał się jednak w odpowiedzi.
- To nie takie proste. Nauczenie się tej magii wymaga wiele czasu i skupienia. Obiecuję, że gdy wrócimy do kraju czegoś cię nauczę.
- Trzymam za słowo.
Ciekawa jestem czy dotrzyma obietnicy.


Wtorek:
Ciężko nam się orientować w tych górach. Chyba wiem dlaczego Dumbledore wybrał na tę misję akurat Roberta – zawsze był dobry na zajęciach z Astronomii, a mapę nieba zna niemal na pamięć. To on głównie nas prowadzi, jednak nie powiem, żeby przejście przez góry było łatwe. Cały czas jest mokro i zimno. Czary ograniczamy do minimum, więc rzadko pozwalamy sobie na komfort zaklęć suszących. Pomyśleć, że tak łatwo byłoby się teleportować – jednak dokąd? Poza tym, jak Elfias zauważył, teleportacja wydziela ogromne ładunki mocy magicznej. Nie zostało nam nic innego jak przedzierać się przez góry pieszo, licząc, że może znajdziemy Olbrzymy.


Piątek:
Chyba zabłądziliśmy. Nie wiem co robić. Wczorajsza rozmowa z Robertem tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że nigdy nie znajdziemy siedzib olbrzymów. Chmury na niebie widnieją niemal cały czas i nie możemy kierować się za pomocą gwiazd. Mam dziwne uczucie, że kręcimy się w kółko.

Poza tym, cały czas nie daje mi spokoju fakt, że Dumbledore właśnie mnie wybrał na tę misję. Rola moich trzech towarzyszy jest w pełni zrozumiała, ale dlaczego ja? Motywy Dumbledore’a pozostają dla mnie tajemnicą.
Tęsknię za domem…


Wrzesień 1976

Wtorek:
Coraz rzadziej piszę, jednak coraz rzadziej mam ku temu okazję. Cały czas idziemy, a gdy robimy postój nie mam już siły zapisać nawet kilku słów. Coraz bardziej się boję. Zresztą wszyscy stracili już swój pierwotny entuzjazm. Elfias już nie wyrywa tak do przodu, jak na początku, a Fleckey jeszcze bardziej się w sobie zamknął. Martwi mnie to.
Intryguje mnie jeszcze jedna rzecz – kim tak naprawdę jest Fleckey? Fleckey to jego imię, czy nazwisko? Nic o nim nie wiem – dopiero ostatnio zdałam sobie z tego sprawę. W czasie wspólnie spędzanych wieczorów dużo rozmawiamy, opowiadamy o sobie, a Fleckey zawsze milczy. Co to za człowiek? Kim jest? Te pytania cały czas nie dają mi spokoju, jednak boję się go spytać wprost. Zresztą i tak pewnie by nie odpowiedział.

Czwartek:
Martwię się o Roberta. Zmienił się ostatnio. Przycichł i zmarniał. Jest blady i niewiele je. Kazałam mu dziś wypić eliksir na przeziębienie. Wypił, ale niechętnie. Cały czas uparcie utrzymuje, że nic mu nie jest.
Nasze kontakty się ochłodziły. Brak nam tej czułości co zawsze. Czy to miejsce tak na nas działa? Boję się, że tego nie przetrwamy…

Piątek:
Natrafiliśmy na pierwsze ślady olbrzymów! Drzewa połamane w taki sposób i skały tak porysowane, że nie mógł tego dokonać ani człowiek, ani natura. Boję się. Ta misja chyba mnie przerasta. Zresztą chyba nie tylko mnie.

Siedzieliśmy we dwójkę przy ognisku, co zdarzało się bardzo rzadko, jednak dzisiaj wyjątkowo i Elfias i Fleckey postanowili, że pójdą na polowanie razem. Zdziwiło mnie to, jednak nie narzekałam, że choć chwilę mamy szansę pobyć z Robertem sami. Zresztą może chcieli dać nam odrobinę prywatności? Cokolwiek nimi kierowało, zostaliśmy sami.

- Martwię się – głos Roberta był cichy i zachrypnięty. Chwycił delikatnie moją dłoń. Ostatnio tak rzadko to robił.
- O co?
Milczał. Byłam przekonana, że już nie odpowie, gdy odezwał się znienacka:
- Martwię się o nas, Marl i o to co przyniesie przyszłość.
Marl”. Dawno tak do mnie nie mówił. Kiedyś, jeszcze w szkole, stwierdził, że moje imię jest za długie i zaczął mnie tak nazywać.
Westchnęłam cicho.
- Też się martwię.
Mój głos mimowolnie zadrżał.
Uniósł moją dłoń do ust i pocałował lekko. Po chwili spojrzał mi głęboko w oczy.
- Wiem, że moje zachowanie może wydawać się ostatnio… Zimne i oschłe, ale to chyba ten stres. Tak się martwię. Nie powinno cię tu być, to niebezpieczne.
- Odesłałbyś mnie do domu? – spytałam zaskoczona.
- Nie dlatego, że nie chcę z tobą przebywać – powiedział, gwałtownie ściskając moją dłoń. – Boję się, że coś ci się stanie. To niebezpieczna misja.
Pokręcił głową. Wtuliłam się w jego ramię.
- Nic się nie stanie, rozumiesz? – podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. – Wrócimy cali.
Pokiwał głową i przytulił mnie mocno.
- Nie dam cię skrzywdzić – szepnął. – Kocham cię.
Poczułam jak pod powiekami wzbierają mi łzy.
- Też cię kocham.

Czwartek:
Jest źle. Nie mam czasu pisać, lecz jeśli coś by się stało zostanie po nas tylko ten pamiętnik. Nie jesteśmy w górach sami. Fleckey natknął się na nich kilka dni temu, zaatakowali go.
Musimy uważać.


Październik 1976:

Wtorek:
Widziałam Olbrzyma. Wczorajszego wieczoru jedliśmy kolację, gdy nagle ziemia się zatrzęsła. Tylko Fleckey zachował spokój.
- Uspokójcie się – powiedział opanowanym głosem. – W końcu ich znaleźliśmy. Patrzcie!
Podążyliśmy za jego wzrokiem. Wtedy go zobaczyłam. Ogromny jak góra. Mijał nas może o sto metrów. Aż strach pomyśleć co by się działo, gdyby skręcił bardziej w prawo – wpadłby wtedy prosto na nas! Jestem coraz bardziej przerażona.

Czwartek:
Moje myśli coraz częściej uciekają do Hogwartu. Myślę o tym, co się tam teraz dzieje. Ile bym dała za spokój tamtych dni, gdy wszystko było takie proste! Zastanawiam się co słychać u Lily, jak sobie radzi w szkole? Czy w Anglii wszystko jest dobrze? Czy nie doszło do nowych zamachów? Czy moja rodzina wciąż jest bezpieczna? Boję się, że po powrocie zastanę tylko pusty dom. Ta wizja mnie przeraża.
Elfias i Robert wybrali się wczoraj na zwiady i znaleźli kolejne ślady. Nie tylko olbrzymów, ale i ludzi. Nie spotkali jednak nikogo, a ziemia też się ostatnio nie zatrzęsła. Czyżbyśmy zgubili drogę?

Sobota:
Robi się coraz zimniej. Zima za pasem, a my wciąż kluczymy po górach. Fleckey był wczoraj na zwiadach i powiedział, że za dwa dni powinniśmy być na miejscu. Skąd to wie? Nie chciał zdradzić…

Wtorek:
Rozbiliśmy obóz niedaleko wioski olbrzymów. Wczoraj Elfias i ja poszliśmy na zwiady i nie wyglądało to za ciekawie. Jestem niemal pewna, że widziałam dwójkę ludzi wychodzącą z jamy olbrzymów, jednak równie dobrze mogło mi się przywidzieć. Strach robi swoje. A olbrzymy są straszne. Ogromne i głośne. Hałasują, rozbijają się po swojej dolinie, walczą o byle co. Nie wygląda to za ciekawie. Jak my się mamy z nimi dogadać? Gdy zwróciłam na to uwagę Fleckey’owi tylko uśmiechnął się tajemniczo. Czuję się zagubiona.

Piątek:
W końcu coś się dzieje. Wczoraj Fleckey i Elfias widzieli ludzi, rozmawiających z olbrzymami. Ponoć nie wyglądało to za ciekawie, jednak Elfias powiedział, że gdy wychodzili z kotliny byli zadowoleni. Czy osiągnęli swój cel? Jesteśmy niemal pewni, że są to słudzy naszego wroga i nie wiemy co z tym fantem zrobić. Fleckey postanowił, że tam pójdzie i pogada z Olbrzymami. Chce iść sam, jak wyraźnie zaznaczył. Martwię się o niego.

Sobota:
Fleckey nie wraca. Byłam wczoraj z Robertem na zwiadach, chociaż próbował mnie powstrzymać.
- Nigdzie nie idziesz – warknął, widząc, że podnoszę się z ziemi.
- A właśnie, że idę. Nie po to tu przyjechałam, żeby siedzieć i nic nie robić.
Byłam zła. Od kilku dni traktował mnie oschle i cały czas twierdził, że na siebie nie uważam. Nie będę siedzieć, gdy oni narażają życie!
Rzucił mi tylko ostre spojrzenie, ale nic więcej nie powiedział. Przynajmniej tyle.

Poniedziałek:
Ciągle go nie ma. Chyba złapały go Olbrzymy, tak przynajmniej twierdzi Elfias. Obaj nie są pewni, czy iść go szukać. Jak oni mogą? Ciekawe jak oni by się czuli, gdyby ktoś ich tak zostawił w grocie Olbrzymów.
Jeśli trzeba będzie sama pójdę. Nie pozwolę Fleckey’owi zginąć. Nie zostawię go samego.

Wtorek:
Postanowiłam. Sama pójdę go poszukać. Jeśli oni nie chcą, będę musiała sama to zrobić. Może właśnie dlatego Dumbledore mnie wysłał? Wiedział, że jako kobieta mam bardziej miękkie serce i jestem gotowa do większych poświęceń by ratować przyjaciół? Być może…
Wyruszę, gdy tylko zasną.

Środa:



Czwartek:
Udało mi się uwolnić Fleckey’a, jednak nie było łatwo. Późną nocą zeszłam do obozu olbrzymów, przekonana, że wszyscy śpią. Niestety… Natknęłam się na strażnika.
Patrząc na niego, stwierdziłam, że to stosunkowo młody Olbrzym. Spojrzał na mnie, a ja na niego. Wewnątrz cała dygotałam, jednak nie mogłam pokazać jak bardzo się boję. Patrząc mu w oczy minęłam go i weszłam do groty. Nie zareagował. Odetchnęłam z ulgą, jednak serce wciąż mi waliło jak młotem. Zaczęłam szukać wzrokiem Fleckey’a. Miałam nadzieję, że jeszcze żyje.

Szłam w głąb jaskini, mijając co jakiś czas śpiące Olbrzymy. Śmierdziało tam niesamowicie, niemal przez cały czas oddychałam przez usta, bojąc się, że zwymiotuję. W końcu dostrzegłam w oddali coś w rodzaju klatki. Podeszłam i zajrzałam do środka. Mały, czarny, zwinięty kształt leżał wśród czegoś białego. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że to kości.
- Fleckey? – mój szept rozniósł się po jaskini.
Postać drgnęła.
- Fleckey, to ja, Marlena.
Uniósł się słysząc mój głos.
- Marlena? To ty? Gdzie Elfias? – rzucił się ku kratom.
- Został w obozie. Robert też.
- Jesteś sama?! Oszalałaś?! – wydawał się być zszokowany.
- Nie chcieli cię ratować… Szczerze mówiąc – dodałam po chwili patrząc na jego klatkę. – Te kraty nie wyglądają na zbyt solidne. Dlaczego sam nie uciekłeś?
- Zabrali mi różdżkę. Nie powinno nas tu w ogóle być. Olbrzymy przeszły na stronę Czarnego Pana. Jego sługi już tu są. Przegraliśmy sprawę. Musimy wracać i zawiadomić resztę.
- Ale…
- Uwolnij mnie. Potem będziemy rozmawiać. Nie ma czasu.
- Ale jak?
- Daj mi twoją różdżkę.
Fleckey w końcu uwolnił się sam. Gdy zbliżyliśmy się do wyjścia przystanął.
- Gdzieś tu musi być moja różdżka – szepnął, rozglądając się. Zaczął szukać w stertach śmieci. Po chwili ją znalazł.
- Chodź, szybko – zakomenderował.
Wyszliśmy z groty nie rozglądając się zbytnio dookoła, gdy nagle rozległ się potężny ryk.
- Nie ogłuszyłaś strażnika? – Fleckey spojrzał na mnie przerażony. Pokręciłam głową.

Nie wiem jak daliśmy radę uciec. Gdy wróciliśmy do obozu Robert i Elfias byli już na nogach.
- Marlena! – Robert przytulił mnie mocno do siebie. – Coś ty sobie myślała? Poszłaś sama ratować Fleckey’a?!
- I uratowała… - mruknął ten cicho.
- Dlaczego nam nie powiedziałaś? – spytał Robert, ignorując go.
- Nie pozwolilibyście mi. A sami nie chcieliście. Nie mogłam go tam zostawić.
Elfias patrzył na mnie z podziwem, podczas gdy Fleckey krzątał się po obozie.
- Musimy uciekać.


Listopad 1976:
Piątek:

Nie możemy się teleportować. Nie wiemy co się dzieje, jednak prawda jest taka, że się nie da… Będziemy musieli wracać pieszo, tak jak tu dotarliśmy, a pogoda jest coraz gorsza. Wczoraj spadł śnieg. Jest strasznie zimno, a Fleckey twierdzi, że jesteśmy ścigani. Nie wiem co z nami będzie…

2 komentarze:

  1. Już miałam zamiar się odkleić, a tu takie zakończenie... Aż się chce czytać dalej.

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.