Długa
noc minęła od kłótni Jamesa i Syriusza, a oni wciąż nie myśleli
o zgodzie. Każdy z nich uważał drugiego za winnego i ani myślał,
aby wyciągnąć rękę na zgodę. Tymczasem śniadanie trwało w
najlepsze i dwóch, do tej pory nierozłącznych przyjaciół,
siedziało jak tylko mogło najdalej od siebie, próbując się
nawzajem ignorować. Reszta szóstorocznych Gryfonów miała już
dość tej głupiej kłótni, próbując chociażby dociec jej
powodów, jednak ani jeden, ani drugi nie zamierzał reagować na
jakiekolwiek pytania dotyczące tego, co zdarzyło się ubiegłego
popołudnia. Wszyscy z ulgą przywitali nadejście poczty.
Dwie
małe, brązowe sowy wylądowały przed Lily i Syriuszem, rzucając
przed nich kremowe koperty, zaadresowane eleganckim, czarnym pismem.
-
Czy to jest to, co myślę? – jęknęła Lily, sięgając po
kopertę. Syriusz otworzył swoją i wyciągnął z niej mały,
zadrukowany kartonik. Zerknął na Lily i uśmiechnął się
szelmowsko.
-
Serdecznie zapraszam pana Syriusza Blacka na tegoroczną zabawę
karnawałową… Z osobą towarzyszącą – przeczytał. – Droga
Lily, czy będziesz moją osobą towarzyszącą? – zapytał,
powstając z krzesła i kłaniając się w pas dziewczynie.
Lily
zaśmiała się cicho.
-
Ewentualnie mogę się zgodzić.
Zadowolony
Syriusz usiadł z powrotem na miejsce, zabierając się do
przerwanego jedzenia.
James
łypnął na niego ze złością.
-
Kiedy to jest? – Ann z zaciekawieniem zerknęła na zaproszenia.
-
Za tydzień.
-
Szkoda, że to nie jest ogólnodostępna zabawa - mruknęła Susan.
-
Niewiele tracicie. Imprezy u Slughorna przeważnie są nudne. Ciągle
nam kogoś przedstawia, ciągnie do rozmów z ważniakami –
mruknęła Lily. – Ale może w tym roku będzie inaczej.
-
Oby – powiedział Syriusz, sięgając po Proroka Codziennego,
leżącego koło Petera, który nawet go nie zauważył, całkowicie
zaabsorbowany jedzeniem.
-
Remus. Idzie Marta. Chyba powinieneś z nią porozmawiać. – Lily
spojrzała na niego znacząco. Chłopak odwrócił się w stronę
dziewczyny, ta jednak minęła go, nie zaszczyciwszy nawet
spojrzeniem i usiadła obok Lily, ignorując go zupełnie. Wszyscy,
włącznie z Remusem spojrzeli na nią wielkimi oczami.
-
Cześć. Coś nie tak? – Blondynka spojrzała na nich zaskoczona.
Wszyscy,
prócz Remusa, pokręcili natychmiast głowami, mrucząc pod nosem
„Nie, nie”.
Woleli
nie wtrącać się w sprawy tej dwójki.
-
Co tam masz? – Marta zerknęła na kopertę w rękach Evans.
-
Zaproszenie do Slughorna.
-
O! – ucieszyła się blondynka. – Ja też dostałam.
-
To świetnie. – Lily uśmiechnęła się radośnie. – Chociaż
jedna normalna osoba, z którą będzie można pogadać.
-
Wypraszam sobie. A ja? – mruknął Syriusz.
Lily
zaśmiała się.
-
Ty jesteś poza kategorią.
Tymczasem
James naburmuszył się jeszcze bardziej. Ann zerknęła na niego,
marszcząc czoło. Nagle stało się dla niej jasne, dlaczego James
jest tak cięty na młodego Blacka. Czyżby chodziło o nowo wykwitłą
przyjaźń między tą dwójką?
Remus
odchrząknął znacząco raz i drugi.
-
Marta – odezwał się w końcu cicho.
-
Mówisz do mnie? – Blondynka spojrzała na niego z jawnym
zdziwieniem.
-
Tak.
-
Co za nowość. – W oczach dziewczyny zapaliły się gniewne
ogniki.
-
Chciałbym porozmawiać – odparł Remus, lekko drżącym głosem.
Oczy
dziewczyny lekko złagodniały.
-
Po śniadaniu – odparła wyniośle, jednak czuła jak serce jej
przyspiesza. Tak długo czekała na tę rozmowę.
Lily
odchrząknęła znacząco, patrząc na resztę.
-
Ja już zjadłam.
Niemal
wszyscy zrozumieli aluzję i pospiesznie podnieśli się od stołu.
-
Peter – syknął Syriusz, trącają chłopaka w ramię.
-
Co? – Glizdogon podniósł na niego zdziwione spojrzenie.
-
Idziemy.
-
Ale dlaczego?
-
Powiedziałem idziemy.
Peter
posłusznie wstał, biorąc sobie kanapkę na drogę.
Marta
spojrzała na Lily karcącym wzrokiem. Ruda mrugnęła do niej jednym
okiem, uśmiechając się lekko i ciągnąc za sobą przyjaciół w
stronę wyjścia z Sali.
James,
chcąc nie chcąc, poszedł za nimi. Nagle jednak zatrzymał się
gwałtownie dostrzegając Lorę, stojącą przy wejściu do Sali i
czytającą coś na tablicy ogłoszeń. Podszedł do niej szybko.
Wolał porozmawiać z nią, niż iść na lekcje w towarzystwie
Blacka.
Remus
patrzył jak Marta odprowadza wzrokiem resztę, unikając patrzenia w
jego stronę. W końcu westchnęła, zwracając jednocześnie
spojrzenie na niego.
-
Myślę, że teraz możemy porozmawiać.
-
Wolałbym się przejść, jeśli nie masz nic przeciwko.
*
* *
„Kwatera
główna Zakonu Feniksa mieści się w Dolinie Godryka przy Hidden
Alley 27”.
Niewielki
dom zmaterializował się znikąd pomiędzy drzewami. Wysoki
mężczyzna pokuśtykał wydeptaną ścieżką i zapukał cicho do
drzwi, które otworzyły się bezszelestnie po zaledwie kilku
chwilach.
Wysoka
kobieta stojąca w progu, spojrzała na niego z naganą.
-
Jak zwykle musisz się spóźniać, Alastorze? – mruknęła, robiąc
mu przejście.
Mężczyzna
wszedł do domu, kuśtykając.
-
Nie mogłem się urwać wcześniej. Poza tym… to
nie moja wina – powiedział, wskazując na pokiereszowaną nogę.
Kobieta
westchnęła tylko i poprowadziła go w głąb domu.
-
Powinieneś iść do uzdrowicieli.
-
Byłem. Nic nie potrafią z tym zrobić. Wszyscy już są? – Głos
Moody’ego odbił się echem od wysokiego sufitu korytarza.
-
Czekają na ciebie. Marlena się obudziła.
-
Słyszałem. Jak się czuje?
Kobieta
pokręciła głową.
-
Nie chce mówić o tym co się tam wydarzyło. Gdy zorientowała się,
że Fleckey… - Głos odmówił jej posłuszeństwa. – Nawet
Robert nie jest w stanie nic zrobić.
Moody
westchnął ciężko, gdy stanęli przed zamkniętymi drzwiami,
prowadzącymi do jednego z pokoi.
-
Porozmawiam z nią.
Kobieta
rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
-
Uważaj. Ona jest naprawdę w złym stanie. Nie wiemy co oni jej
zrobili.
*
* *
Nie
wierzyła własnym uszom.
-
Uważam, że nie powinniśmy się spotykać, Marto - głos Remusa był
niezwykle oschły, a chłopak unikał patrzenia na nią.
-
Dlaczego? Zrobiłam coś nie tak? – Głos jej lekko drżał.
-
Nie! – warknął, spoglądając na nią ze złością. Był
wściekły na siebie, że teraz zaczynała szukać winy w swoim
zachowaniu. A to przecież była tylko jego wina. – Nie jestem dla
ciebie kimś odpowiednim.
-
Ja tak nie uważam. - Jej policzki zarumieniły się lekko.
Serce
Remusa zabiło szybciej, jednak poczuł jednocześnie złość. Co
miał zrobić, żeby ją przekonać? Powiedzieć jej?
-
Co się dzieje, Remus? Wiesz, że możesz mi powiedzieć. - Położyła
mu dłoń na ramieniu, jednak strącił ją szybko.
-
Chyba wolałabyś nie wiedzieć - mruknął, odwracając wzrok.
Dotknęła
lekko jego policzka, odwracając jego twarz tak, by na nią spojrzał.
-
Możesz mi powiedzieć wszystko.
Remus
miał w głowie mętlik. Powiedzieć jej? Nie był pewien czy jest na
to gotowy. Nie był pewien czy chce żeby wiedziała czym
jest. Nie chciał widzieć tego strachu w oczach. Nie chciał być
odrzucony z tego powodu.
A
może rzeczywiście mógł jej zaufać? Marta była inna niż
wszystkie dziewczyny. Była inna niż wszyscy. Wyjątkowa.
Dziewczyna
czekała cierpliwie. W końcu spojrzał na nią zdecydowanie.
-
Marto... Nie powinnaś się ze mną zadawać bo... Jestem
wilkołakiem. – A potem opowiedział jej całą swoją historię.
*
* *
Syriusz
wpadł jak burza do męskiego dormitorium. Od dwudziestu minut szukał
swojej różdżki, jednak za nic nie potrafił jej znaleźć.
Przystanął jednak w drzwiach, widząc w pokoju Jamesa. Chłopak
siedział na swoim łóżku, opierając się o ścianę i patrzył
tępo w okno. Nagle Black poczuł wyrzuty sumienia za to, że wczoraj
tak na niego naskoczył. Tymczasem James spojrzał na niego wrogo.
-
Co się gapisz?
Syriusz
poczuł przypływ złości.
-
O co ci chodzi, James? Masz jakiś problem, to mi powiedz!
Potter
odwrócił wzrok.
-
O nic mi nie chodzi - odburknął, patrząc w okno.
-
Ach tak. To dlaczego tak się zachowujesz? Jak jakiś naburmuszony,
pieprzony królewicz?!
Dłonie
Jamesa zacisnęły się w pięści.
-
Mnie nazywasz królewiczem? Ja przynajmniej nie podbieram ci
dziewczyn!
Syriusz
spojrzał na niego zaskoczony.
-
O co ci… - Nagle zrozumiał. – Chodzi ci o Lily?
Black
wybuchnął śmiechem.
-
Myślisz, że ona i ja… - Syriusz wciąż się śmiał. Po chwili
jednak spoważniał, patrząc na wściekłego Jamesa. – Zaraz… Ty
to poważnie mówisz? Takie masz o mnie mniemanie?!
James
wciąż uparcie milczał.
-
Wiesz co? To czemu latasz za inną? Masz do mnie pretensje, że się
z nią przyjaźnię, bo co...? Bo sam nie potrafisz? Skoro nic nie
robisz to... nie zabraniaj innym! I wiesz co? – powiedział,
uśmiechając się szatańsko. - Długi czas cię nie rozumiałem, co
ty w niej widzisz, ale teraz widzę... Lily całkiem niezła jest.
James
wściekły wstał z łóżka i stanął przed Blackiem.
-
Nie zbliżaj się do niej.
-
Bo co? Uderzysz mnie…?
Nim
zdążył dokończyć, zatoczył się do tyłu pod siłą ciosu
Jamesa.
-
Sam tego chciałeś - warknął, rzucając się na niego z pięściami.
*
* *
Tak
trudno było dostrzec w niej tę wesołą i rumianą dziewczynę
sprzed kilku miesięcy. Ciemne cienie pod oczami odznaczały się na
tle jej bladej, wychudłej twarzy. Zmierzwione, krótko obcięte
włosy opadały na wystraszone oczy, błądzące od twarzy do twarzy.
Wyglądała jak małe, wystraszone zwierzątko złapane w pułapkę.
Podniosła
wzrok na dźwięk otwieranych drzwi i skurczyła się na widok
kolejnych osób wchodzących do pomieszczenia.
Robert
bezradnie siedział na krześle obok jej łóżka. Był blady i
zmęczony. Nie wyglądał dobrze.
-
Za dużo tu ludzi, ona się boi – mruknął Moody do kobiety, która
weszła za nim do pomieszczenia. – Zostawcie mnie z nią samą.
Kobieta
ściągnęła usta w wąską linię.
-
Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… - zaczęła, jednak cichy
melodyjny głos przerwał jej w pół zdania.
-
Myślę, że to bardzo dobry pomysł, Armandio.
Wszyscy
w pokoju podnieśli głowy.
-
Oczywiście, Albusie - powiedziała kobieta nazwana Armandią.
Dyrektor rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym wycofał do holu.
Kobieta
szepnęła coś do kilku osób i już po chwili wszyscy opuścili
pomieszczenie. Tylko Robert wciąż się ociągał. Moody położył
mu rękę na ramieniu.
-
Nie martw się, synu, wszystko się ułoży. Powinieneś się
przespać.
Chłopak
skinął tylko głową i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na dziewczynę,
opuścił pokój.
Moody
podszedł do jej łóżka i usiadł na nim ciężko. Marlena skuliła
się lekko.
Dotknął
delikatnie jej dłoni.
-
Doskonale cię rozumiem, maleńka. Ale już po wszystkim. Nie musisz
się bać…
-
Nie rozumiesz – odparła zachrypniętym głosem. Były to pierwsze
słowa jakie wypowiedziała od przebudzenia. – Nikt nie rozumie. -
Wargi jej zadrżały, a oczy napełniły się łzami.
-
Mylisz się – rzekł stanowczo. - Mnie też kiedyś przetrzymywali.
Spojrzała
na niego wielkimi oczami.
-
A teraz opowiedz, co się stało, gdy cię złapali.
*
* *
To
wszystko wciąż było dla niego niepojęte. Czuł się lekko, jak
nigdy dotąd. Kojący dotyk jej drobnej dłoni w jego dłoni. Usta,
muskające delikatnie jego wargi. Ciężar, który ciążył mu na
sercu przez ostatnie tygodnie, zniknął.
Była
najwspanialszą dziewczyną jaką do tej pory spotkał. I była tylko
jego.
Nie
odeszła, nie zostawiło go, mimo, że poznała tę „straszną
prawdę”. Wiedziała o nim to, czego nie chciał jej mówić, a
mimo to, nie uciekła. Kochała go takim, jakim był, a on ją za to
uwielbiał.
Nie
wiedział czym zasłużył na to szczęście, jednak nie zamierzał
tego dociekać. W tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem
na ziemi i miał nadzieję, że długo się to nie zmieni.
Do
wieży Gryffindoru weszli już jako para. Trzymali się za ręce,
oboje uśmiechnięci i zarumienieni. Jednak nagle Remusowi mina
zrzedła, zobaczył bowiem jakieś zamieszanie na schodach
prowadzących do męskiego dormitorium. Wymienili z Martą
zaniepokojone spojrzenia.
-
Poczekaj chwilę.
Puścił
jej dłoń i ruszył w stronę zbiegowiska. Peter wybiegł do niego.
-
Remus, szukałem cię…
-
Co się dzieje?
Peter
wykręcił dłonie, spoglądając z przestrachem na schody.
-
Oni się tam biją i nie pozwalają nikomu zbliżyć się nawet do
dormitorium.
-
Kto się bije?! - Remus w biegu pokonywał kolejne stopnie, jednak
już nie potrzebował odpowiedzi. Dotarł do drzwi swojego własnego
dormitorium i zajrzał do środka. James i Syriusz kotłowali się na
ziemi, wymieniając ciosy.
-
O rany… Powariowali. Przestańcie! – krzyknął, wchodząc do
pokoju, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. – Wy… pomóżcie
mi - zawołał do piątoklasistów stojących na klatce schodowej. -
Musimy ich rozdzielić.
Chłopcy
z ociąganiem weszli do pokoju.
-
Pomóżcie mi!
Już
po chwili James i Syriusz znajdowali się po dwóch przeciwnych
stronach pokoju, przytrzymywani przez chłopaków.
-
Nie wtrącaj się Remus, to sprawa między nami – warknął Black.
-
Zamknij się, Syriusz. Jesteście moimi przyjaciółmi, a przy okazji
demolujecie też moje dormitorium, więc jak najbardziej mam prawo
się wtrącać.
Syriusz
tylko warknął w bardzo psi sposób.
-
Możecie mnie puścić? – James spojrzał ze złością na
przytrzymujących go piątoklasistów. Ci zerknęli pytająco na
Remusa.
-
A nie rzucicie się znów na siebie? – Lunatyk zmierzył ich
groźnym spojrzeniem.
Po
chwili zastanowienia obaj pokręcili głowami.
-
Puśćcie ich. Dzięki – mruknął w końcu Remus. Piątoklasiści
opuścili dormitorium, zostawiając huncwotów samych. Lupin zamknął
drzwi i spojrzał na nich ze złością.
-
Czy wyście kompletnie zgłupieli? Takie bijatyki urządzać? Pół
pokoju się tu zbiegło, żeby zobaczyć, co się dzieje. Chcecie
dostać szlaban?
-
To nie moja wina – warknął Syriusz, mierząc Jamesa wrogim
spojrzeniem.
-
Jak zwykle niewinny - mruknął ten pod nosem.
Remus
przewrócił oczami.
-
O co wam poszło?
James
zacisnął zęby.
-
Osądził mnie o to, że zabrałem mu Lily! - Syriusz był wściekły.
-
A nie?!
-
Więc może byś sam ruszył dupę i coś zrobił?! Cholera! Tylko
się przyjaźnimy! Tak małe masz do mnie zaufanie?
James
zastygł bez ruchu.
-
Mówiłeś, że…
-
Chciałem ci zrobić na złość, bo mnie wkurzyłeś! Nie zrobiłbym
czegoś takiego najlepszemu kumplowi! W końcu to do ciebie dotarło?
Musiałem ci to wykrzyczeć w twarz, żebyś mi uwierzył?
James
spuścił wzrok.
-
Nie myślałem… logicznie.
Syriusz
prychnął.
-
Najwyższy czas zacząć. A Lily cię lubi, nie zniszcz tego
przypadkiem – mruknął jakby od niechcenia.
Nastąpiła
długa chwila milczenia. Remus spoglądał wyczekująco, to na
jednego, to na drugiego.
W
końcu James podniósł się z łóżka i podszedł do niego z
wyciągniętą ręką.
-
Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem.
-
Żeby mi się to więcej nie powtórzyło – mruknął Syriusz,
jednak po chwili uśmiechnął się i uścisnął wyciągniętą dłoń
Jamesa.
Remus
z uśmiechem ulgi podszedł do nich.
-
I nigdy więcej mi nie demolować dormitorium - powiedział - A
teraz, proszę się nie bić, idę do mojej dziewczyny.
James
i Syriusz wymienili spojrzenia, uśmiechając się szeroko.
-
Lunatyku, dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
I
ku zdziwieniu osób zgromadzonych na klatce schodowej, zeszli do
pokoju wspólnego w jak najlepszej komitywie, jakby nigdy nic się
nie stało.
*
* *
Łzy
spływały z jej twarzy, gdy zakończyła opowieść. Otarł dłonią
jej mokre policzki.
-
Już po wszystkim. Teraz jesteś bezpieczna. Robert się o ciebie
martwi, nie powinnaś go tak traktować.
Pierwszy
raz od tygodni na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-
Oświadczył mi się. Niedługo przed tym jak… To się stało.
Uśmiechnął
się do niej.
-
Teraz będzie tylko lepiej.
-
Dziękuję, Alastorze - ścisnęła mocniej jego dłoń.
Współczuję tej Lorze, bo w końcu nie jest słodką idiotką.
OdpowiedzUsuńFajny rozdział. Taki lekki i miły :)
bonnie-karaye.blogspot.com
Ja również mam słabość do charakteru Lory, jednak to Dorcas zawładnęła moim sercem :)
OdpowiedzUsuń