BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 31: Potwór

           Długa noc minęła od kłótni Jamesa i Syriusza, a oni wciąż nie myśleli o zgodzie. Każdy z nich uważał drugiego za winnego i ani myślał, aby wyciągnąć rękę na zgodę. Tymczasem śniadanie trwało w najlepsze i dwóch, do tej pory nierozłącznych przyjaciół, siedziało jak tylko mogło najdalej od siebie, próbując się nawzajem ignorować. Reszta szóstorocznych Gryfonów miała już dość tej głupiej kłótni, próbując chociażby dociec jej powodów, jednak ani jeden, ani drugi nie zamierzał reagować na jakiekolwiek pytania dotyczące tego, co zdarzyło się ubiegłego popołudnia. Wszyscy z ulgą przywitali nadejście poczty.
Dwie małe, brązowe sowy wylądowały przed Lily i Syriuszem, rzucając przed nich kremowe koperty, zaadresowane eleganckim, czarnym pismem.
- Czy to jest to, co myślę? – jęknęła Lily, sięgając po kopertę. Syriusz otworzył swoją i wyciągnął z niej mały, zadrukowany kartonik. Zerknął na Lily i uśmiechnął się szelmowsko.
- Serdecznie zapraszam pana Syriusza Blacka na tegoroczną zabawę karnawałową… Z osobą towarzyszącą – przeczytał. – Droga Lily, czy będziesz moją osobą towarzyszącą? – zapytał, powstając z krzesła i kłaniając się w pas dziewczynie.
Lily zaśmiała się cicho.
- Ewentualnie mogę się zgodzić.
Zadowolony Syriusz usiadł z powrotem na miejsce, zabierając się do przerwanego jedzenia.
James łypnął na niego ze złością.
- Kiedy to jest? – Ann z zaciekawieniem zerknęła na zaproszenia.
- Za tydzień.
- Szkoda, że to nie jest ogólnodostępna zabawa - mruknęła Susan.
- Niewiele tracicie. Imprezy u Slughorna przeważnie są nudne. Ciągle nam kogoś przedstawia, ciągnie do rozmów z ważniakami – mruknęła Lily. – Ale może w tym roku będzie inaczej.
- Oby – powiedział Syriusz, sięgając po Proroka Codziennego, leżącego koło Petera, który nawet go nie zauważył, całkowicie zaabsorbowany jedzeniem.
- Remus. Idzie Marta. Chyba powinieneś z nią porozmawiać. – Lily spojrzała na niego znacząco. Chłopak odwrócił się w stronę dziewczyny, ta jednak minęła go, nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem i usiadła obok Lily, ignorując go zupełnie. Wszyscy, włącznie z Remusem spojrzeli na nią wielkimi oczami.
- Cześć. Coś nie tak? – Blondynka spojrzała na nich zaskoczona.
Wszyscy, prócz Remusa, pokręcili natychmiast głowami, mrucząc pod nosem „Nie, nie”.
Woleli nie wtrącać się w sprawy tej dwójki.
- Co tam masz? – Marta zerknęła na kopertę w rękach Evans.
- Zaproszenie do Slughorna.
- O! – ucieszyła się blondynka. – Ja też dostałam.
- To świetnie. – Lily uśmiechnęła się radośnie. – Chociaż jedna normalna osoba, z którą będzie można pogadać.
- Wypraszam sobie. A ja? – mruknął Syriusz.
Lily zaśmiała się.
- Ty jesteś poza kategorią.
Tymczasem James naburmuszył się jeszcze bardziej. Ann zerknęła na niego, marszcząc czoło. Nagle stało się dla niej jasne, dlaczego James jest tak cięty na młodego Blacka. Czyżby chodziło o nowo wykwitłą przyjaźń między tą dwójką?

Remus odchrząknął znacząco raz i drugi.
- Marta – odezwał się w końcu cicho.
- Mówisz do mnie? – Blondynka spojrzała na niego z jawnym zdziwieniem.
- Tak.
- Co za nowość. – W oczach dziewczyny zapaliły się gniewne ogniki.
- Chciałbym porozmawiać – odparł Remus, lekko drżącym głosem.
Oczy dziewczyny lekko złagodniały.
- Po śniadaniu – odparła wyniośle, jednak czuła jak serce jej przyspiesza. Tak długo czekała na tę rozmowę.

           Lily odchrząknęła znacząco, patrząc na resztę.
- Ja już zjadłam.
Niemal wszyscy zrozumieli aluzję i pospiesznie podnieśli się od stołu.
- Peter – syknął Syriusz, trącają chłopaka w ramię.
- Co? – Glizdogon podniósł na niego zdziwione spojrzenie.
- Idziemy.
- Ale dlaczego?
- Powiedziałem idziemy.
Peter posłusznie wstał, biorąc sobie kanapkę na drogę.
Marta spojrzała na Lily karcącym wzrokiem. Ruda mrugnęła do niej jednym okiem, uśmiechając się lekko i ciągnąc za sobą przyjaciół w stronę wyjścia z Sali.
James, chcąc nie chcąc, poszedł za nimi. Nagle jednak zatrzymał się gwałtownie dostrzegając Lorę, stojącą przy wejściu do Sali i czytającą coś na tablicy ogłoszeń. Podszedł do niej szybko. Wolał porozmawiać z nią, niż iść na lekcje w towarzystwie Blacka.

           Remus patrzył jak Marta odprowadza wzrokiem resztę, unikając patrzenia w jego stronę. W końcu westchnęła, zwracając jednocześnie spojrzenie na niego.
- Myślę, że teraz możemy porozmawiać.
- Wolałbym się przejść, jeśli nie masz nic przeciwko.


* * *

           „Kwatera główna Zakonu Feniksa mieści się w Dolinie Godryka przy Hidden Alley 27”.
Niewielki dom zmaterializował się znikąd pomiędzy drzewami. Wysoki mężczyzna pokuśtykał wydeptaną ścieżką i zapukał cicho do drzwi, które otworzyły się bezszelestnie po zaledwie kilku chwilach.
Wysoka kobieta stojąca w progu, spojrzała na niego z naganą.
- Jak zwykle musisz się spóźniać, Alastorze? – mruknęła, robiąc mu przejście.
Mężczyzna wszedł do domu, kuśtykając.
- Nie mogłem się urwać wcześniej. Poza tym… to nie moja wina – powiedział, wskazując na pokiereszowaną nogę.
Kobieta westchnęła tylko i poprowadziła go w głąb domu.
- Powinieneś iść do uzdrowicieli.
- Byłem. Nic nie potrafią z tym zrobić. Wszyscy już są? – Głos Moody’ego odbił się echem od wysokiego sufitu korytarza.
- Czekają na ciebie. Marlena się obudziła.
- Słyszałem. Jak się czuje?
Kobieta pokręciła głową.
- Nie chce mówić o tym co się tam wydarzyło. Gdy zorientowała się, że Fleckey… - Głos odmówił jej posłuszeństwa. – Nawet Robert nie jest w stanie nic zrobić.
Moody westchnął ciężko, gdy stanęli przed zamkniętymi drzwiami, prowadzącymi do jednego z pokoi.
- Porozmawiam z nią.
Kobieta rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Uważaj. Ona jest naprawdę w złym stanie. Nie wiemy co oni jej zrobili.


* * *

           Nie wierzyła własnym uszom.
- Uważam, że nie powinniśmy się spotykać, Marto - głos Remusa był niezwykle oschły, a chłopak unikał patrzenia na nią.
- Dlaczego? Zrobiłam coś nie tak? – Głos jej lekko drżał.
- Nie! – warknął, spoglądając na nią ze złością. Był wściekły na siebie, że teraz zaczynała szukać winy w swoim zachowaniu. A to przecież była tylko jego wina. – Nie jestem dla ciebie kimś odpowiednim.
- Ja tak nie uważam. - Jej policzki zarumieniły się lekko.
Serce Remusa zabiło szybciej, jednak poczuł jednocześnie złość. Co miał zrobić, żeby ją przekonać? Powiedzieć jej?
- Co się dzieje, Remus? Wiesz, że możesz mi powiedzieć. - Położyła mu dłoń na ramieniu, jednak strącił ją szybko.
- Chyba wolałabyś nie wiedzieć - mruknął, odwracając wzrok.
Dotknęła lekko jego policzka, odwracając jego twarz tak, by na nią spojrzał.
- Możesz mi powiedzieć wszystko.
Remus miał w głowie mętlik. Powiedzieć jej? Nie był pewien czy jest na to gotowy. Nie był pewien czy chce żeby wiedziała czym jest. Nie chciał widzieć tego strachu w oczach. Nie chciał być odrzucony z tego powodu.
A może rzeczywiście mógł jej zaufać? Marta była inna niż wszystkie dziewczyny. Była inna niż wszyscy. Wyjątkowa.
Dziewczyna czekała cierpliwie. W końcu spojrzał na nią zdecydowanie.
- Marto... Nie powinnaś się ze mną zadawać bo... Jestem wilkołakiem. – A potem opowiedział jej całą swoją historię.


* * *

           Syriusz wpadł jak burza do męskiego dormitorium. Od dwudziestu minut szukał swojej różdżki, jednak za nic nie potrafił jej znaleźć. Przystanął jednak w drzwiach, widząc w pokoju Jamesa. Chłopak siedział na swoim łóżku, opierając się o ścianę i patrzył tępo w okno. Nagle Black poczuł wyrzuty sumienia za to, że wczoraj tak na niego naskoczył. Tymczasem James spojrzał na niego wrogo.
- Co się gapisz?
Syriusz poczuł przypływ złości.
- O co ci chodzi, James? Masz jakiś problem, to mi powiedz!
Potter odwrócił wzrok.
- O nic mi nie chodzi - odburknął, patrząc w okno.
- Ach tak. To dlaczego tak się zachowujesz? Jak jakiś naburmuszony, pieprzony królewicz?!
Dłonie Jamesa zacisnęły się w pięści.
- Mnie nazywasz królewiczem? Ja przynajmniej nie podbieram ci dziewczyn!
Syriusz spojrzał na niego zaskoczony.
- O co ci… - Nagle zrozumiał. – Chodzi ci o Lily?
Black wybuchnął śmiechem.
- Myślisz, że ona i ja… - Syriusz wciąż się śmiał. Po chwili jednak spoważniał, patrząc na wściekłego Jamesa. – Zaraz… Ty to poważnie mówisz? Takie masz o mnie mniemanie?!
James wciąż uparcie milczał.
- Wiesz co? To czemu latasz za inną? Masz do mnie pretensje, że się z nią przyjaźnię, bo co...? Bo sam nie potrafisz? Skoro nic nie robisz to... nie zabraniaj innym! I wiesz co? – powiedział, uśmiechając się szatańsko. - Długi czas cię nie rozumiałem, co ty w niej widzisz, ale teraz widzę... Lily całkiem niezła jest.
James wściekły wstał z łóżka i stanął przed Blackiem.
- Nie zbliżaj się do niej.
- Bo co? Uderzysz mnie…?
Nim zdążył dokończyć, zatoczył się do tyłu pod siłą ciosu Jamesa.
- Sam tego chciałeś - warknął, rzucając się na niego z pięściami.


* * *

           Tak trudno było dostrzec w niej tę wesołą i rumianą dziewczynę sprzed kilku miesięcy. Ciemne cienie pod oczami odznaczały się na tle jej bladej, wychudłej twarzy. Zmierzwione, krótko obcięte włosy opadały na wystraszone oczy, błądzące od twarzy do twarzy. Wyglądała jak małe, wystraszone zwierzątko złapane w pułapkę.
Podniosła wzrok na dźwięk otwieranych drzwi i skurczyła się na widok kolejnych osób wchodzących do pomieszczenia.
Robert bezradnie siedział na krześle obok jej łóżka. Był blady i zmęczony. Nie wyglądał dobrze.
- Za dużo tu ludzi, ona się boi – mruknął Moody do kobiety, która weszła za nim do pomieszczenia. – Zostawcie mnie z nią samą.
Kobieta ściągnęła usta w wąską linię.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł… - zaczęła, jednak cichy melodyjny głos przerwał jej w pół zdania.
- Myślę, że to bardzo dobry pomysł, Armandio.
Wszyscy w pokoju podnieśli głowy.
- Oczywiście, Albusie - powiedziała kobieta nazwana Armandią. Dyrektor rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym wycofał do holu.
Kobieta szepnęła coś do kilku osób i już po chwili wszyscy opuścili pomieszczenie. Tylko Robert wciąż się ociągał. Moody położył mu rękę na ramieniu.
- Nie martw się, synu, wszystko się ułoży. Powinieneś się przespać.
Chłopak skinął tylko głową i rzuciwszy ostatnie spojrzenie na dziewczynę, opuścił pokój.
Moody podszedł do jej łóżka i usiadł na nim ciężko. Marlena skuliła się lekko.
Dotknął delikatnie jej dłoni.
- Doskonale cię rozumiem, maleńka. Ale już po wszystkim. Nie musisz się bać…
- Nie rozumiesz – odparła zachrypniętym głosem. Były to pierwsze słowa jakie wypowiedziała od przebudzenia. – Nikt nie rozumie. - Wargi jej zadrżały, a oczy napełniły się łzami.
- Mylisz się – rzekł stanowczo. - Mnie też kiedyś przetrzymywali.
Spojrzała na niego wielkimi oczami.
- A teraz opowiedz, co się stało, gdy cię złapali.


* * *

           To wszystko wciąż było dla niego niepojęte. Czuł się lekko, jak nigdy dotąd. Kojący dotyk jej drobnej dłoni w jego dłoni. Usta, muskające delikatnie jego wargi. Ciężar, który ciążył mu na sercu przez ostatnie tygodnie, zniknął.
Była najwspanialszą dziewczyną jaką do tej pory spotkał. I była tylko jego.
Nie odeszła, nie zostawiło go, mimo, że poznała tę „straszną prawdę”. Wiedziała o nim to, czego nie chciał jej mówić, a mimo to, nie uciekła. Kochała go takim, jakim był, a on ją za to uwielbiał.
Nie wiedział czym zasłużył na to szczęście, jednak nie zamierzał tego dociekać. W tym momencie był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i miał nadzieję, że długo się to nie zmieni.

           Do wieży Gryffindoru weszli już jako para. Trzymali się za ręce, oboje uśmiechnięci i zarumienieni. Jednak nagle Remusowi mina zrzedła, zobaczył bowiem jakieś zamieszanie na schodach prowadzących do męskiego dormitorium. Wymienili z Martą zaniepokojone spojrzenia.
- Poczekaj chwilę.
Puścił jej dłoń i ruszył w stronę zbiegowiska. Peter wybiegł do niego.
- Remus, szukałem cię…
- Co się dzieje?
Peter wykręcił dłonie, spoglądając z przestrachem na schody.
- Oni się tam biją i nie pozwalają nikomu zbliżyć się nawet do dormitorium.
- Kto się bije?! - Remus w biegu pokonywał kolejne stopnie, jednak już nie potrzebował odpowiedzi. Dotarł do drzwi swojego własnego dormitorium i zajrzał do środka. James i Syriusz kotłowali się na ziemi, wymieniając ciosy.
- O rany… Powariowali. Przestańcie! – krzyknął, wchodząc do pokoju, jednak nie doczekał się żadnej reakcji. – Wy… pomóżcie mi - zawołał do piątoklasistów stojących na klatce schodowej. - Musimy ich rozdzielić.
Chłopcy z ociąganiem weszli do pokoju.
- Pomóżcie mi!
Już po chwili James i Syriusz znajdowali się po dwóch przeciwnych stronach pokoju, przytrzymywani przez chłopaków.
- Nie wtrącaj się Remus, to sprawa między nami – warknął Black.
- Zamknij się, Syriusz. Jesteście moimi przyjaciółmi, a przy okazji demolujecie też moje dormitorium, więc jak najbardziej mam prawo się wtrącać.
Syriusz tylko warknął w bardzo psi sposób.
- Możecie mnie puścić? – James spojrzał ze złością na przytrzymujących go piątoklasistów. Ci zerknęli pytająco na Remusa.
- A nie rzucicie się znów na siebie? – Lunatyk zmierzył ich groźnym spojrzeniem.
Po chwili zastanowienia obaj pokręcili głowami.
- Puśćcie ich. Dzięki – mruknął w końcu Remus. Piątoklasiści opuścili dormitorium, zostawiając huncwotów samych. Lupin zamknął drzwi i spojrzał na nich ze złością.
- Czy wyście kompletnie zgłupieli? Takie bijatyki urządzać? Pół pokoju się tu zbiegło, żeby zobaczyć, co się dzieje. Chcecie dostać szlaban?
- To nie moja wina – warknął Syriusz, mierząc Jamesa wrogim spojrzeniem.
- Jak zwykle niewinny - mruknął ten pod nosem.
Remus przewrócił oczami.
- O co wam poszło?
James zacisnął zęby.
- Osądził mnie o to, że zabrałem mu Lily! - Syriusz był wściekły.
- A nie?!
- Więc może byś sam ruszył dupę i coś zrobił?! Cholera! Tylko się przyjaźnimy! Tak małe masz do mnie zaufanie?
James zastygł bez ruchu.
- Mówiłeś, że…
- Chciałem ci zrobić na złość, bo mnie wkurzyłeś! Nie zrobiłbym czegoś takiego najlepszemu kumplowi! W końcu to do ciebie dotarło? Musiałem ci to wykrzyczeć w twarz, żebyś mi uwierzył?
James spuścił wzrok.
- Nie myślałem… logicznie.
Syriusz prychnął.
- Najwyższy czas zacząć. A Lily cię lubi, nie zniszcz tego przypadkiem – mruknął jakby od niechcenia.
Nastąpiła długa chwila milczenia. Remus spoglądał wyczekująco, to na jednego, to na drugiego.
W końcu James podniósł się z łóżka i podszedł do niego z wyciągniętą ręką.
- Przepraszam, że w ciebie zwątpiłem.
- Żeby mi się to więcej nie powtórzyło – mruknął Syriusz, jednak po chwili uśmiechnął się i uścisnął wyciągniętą dłoń Jamesa.
Remus z uśmiechem ulgi podszedł do nich.
- I nigdy więcej mi nie demolować dormitorium - powiedział - A teraz, proszę się nie bić, idę do mojej dziewczyny.
James i Syriusz wymienili spojrzenia, uśmiechając się szeroko.
- Lunatyku, dlaczego nic nam nie powiedziałeś?
I ku zdziwieniu osób zgromadzonych na klatce schodowej, zeszli do pokoju wspólnego w jak najlepszej komitywie, jakby nigdy nic się nie stało.


* * *

           Łzy spływały z jej twarzy, gdy zakończyła opowieść. Otarł dłonią jej mokre policzki.
- Już po wszystkim. Teraz jesteś bezpieczna. Robert się o ciebie martwi, nie powinnaś go tak traktować.
Pierwszy raz od tygodni na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Oświadczył mi się. Niedługo przed tym jak… To się stało.
Uśmiechnął się do niej.
- Teraz będzie tylko lepiej.
- Dziękuję, Alastorze - ścisnęła mocniej jego dłoń.



2 komentarze:

  1. Współczuję tej Lorze, bo w końcu nie jest słodką idiotką.
    Fajny rozdział. Taki lekki i miły :)

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja również mam słabość do charakteru Lory, jednak to Dorcas zawładnęła moim sercem :)

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.