BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 32: Ciekawość, to pierwszy stopień do piekła

            Poświata, wpadająca przez uchylone okno odbijała się od licznych, metalowych instrumentów stojących na szafkach. Atmosfera magii i niezwykłości wisiała w powietrzu. Gabinet Albusa Dumbledore’a tym razem nie wprawiał Minerwy w zakłopotanie. Dlaczego? Tym razem nie była w nim sama, nie musiała niczego szukać, a za biurkiem siedział jego właściciel, na którego była ewidentnie wściekła.
- To jest nie do pomyślenia, Albusie! Oni byli za młodzi, nie powinniśmy byli dopuszczać do tej wyprawy! Osiemnastolatka przetrzymywana przez Śmierciożerców. To cud, że jeszcze żyje!
Profesor McGonagall była wyraźnie zbulwersowana.
Tymczasem Albus Dumbledore spokojnie pociągnął z filiżanki łyk herbaty. Każdy, kto nie znał go dobrze, nie zauważyłby drobnych, dobrze zamaskowanych objawów zdenerwowania – jego błękitne oczy błyskały niespokojnie, błądząc od okna do kominka.
- Wiem, że to nie była jedna z moich najlepszych decyzji, ale…
- Nie jedna z najlepszych? Albusie, za przeproszeniem, to była jedna z twoich najgłupszych decyzji – kobieta była oburzona. – Moim zdaniem głupotą było przyjmowanie ich do Zakonu tak szybko. Przed ukończeniem szkoły? To nie może się więcej powtórzyć! Gdyby coś im się stało w czasie którejś z wcześniejszych misji…
Dumbledore westchnął ciężko.
- Zgadzam się z tobą Minerwo w zupełności.
- Nie chcę mówić „a nie mówiłam”, ale te słowa wydają mi się teraz najodpowiedniejsze – McGonagall łypnęła na niego spod nastroszonych brwi.
Dyrektor ponownie westchnął.
- Wiem, Minerwo, masz rację… Nie denerwujmy się już. Nawet największe narzekania nie odwrócą tego, co już się stało. Podejmiemy odpowiednie kroki. Do Zakonu będziemy przyjmować dopiero po ukończeniu szkoły.
Profesor McGonagall spojrzała na niego wyraźnie nadąsana.
- Mam nadzieję.

* * *

            Dział Ksiąg Zakazanych od zawsze napełniał uczniów pewną mieszanką strachu i ekscytacji. Każdy student starał się wejść tam choć raz, by na własne oczy zobaczyć, co skrywa ta owiana grozą tajemnicy część szkolnej biblioteki. Rzecz jasna, przeważnie były to wizyty całkowicie nielegalne.
Gdy Regulus wraz z Averym zostali oddelegowani do penetracji owego działu, poczuli się naprawdę wyróżnieni – nie mieli bowiem pojęcia, jak żmudna będzie to praca. Większość zaklęć była trudna lub – w zwyczajnej walce, kompletnie nieprzydatna. Czy jest jakikolwiek sens uczyć się zaklęcia, rzucanego w pięciu etapach? Nim ktokolwiek zdążyłby je rzucić, dawno padłby trupem. Wytyczne, które dostali były zawiłe i dodatkowo niezbyt dokładne. Równie dobrze mogły odnosić się do każdej księgi w tym dziale. Nie chodziło tylko o zaklęcia, ale konkretne pojęcia. Żaden z nich nigdy o nich nie słyszał. Niemal każdego wieczora udawali się do biblioteki, by oddać się żmudnemu przeszukiwaniu – rzecz jasna, były to wizyty nocne, więc ich zdolność percepcji za dnia, w czasie zwykłych, szkolnych zajęć, spadła do minimum. Noce odsypiali popołudniami, zmieniając całkowicie swój normalny rytm dnia.
Wszystko zdawało się iść jak po maśle – włamania do biblioteki, omijanie woźnego i nauczycieli – nic się nie działo, dopóki nie zdali sobie sprawy, że niebezpieczeństwo grozi im z całkiem innej strony. Byli bowiem obserwowani. Przez uczniów.


- Nie sądzę, żeby warto było donosić o tym Mulciberowi. Sami damy sobie z tym radę – Avery zerknął z ukosa na Regulusa.
- Gorzej będzie, jak jednak nas przyłapią.
- A niby jak? Skutecznie zacieramy po sobie wszelkie ślady. Poza tym, nie mają żadnych podstaw, żeby nas oskarżyć. – Opryskliwy ton Avery’ego odbił się echem od ścian wąskiego lochu.
- Nawet nie jesteśmy pewni kto to jest. Myślę, że możemy ich nie doceniać…
Avery tylko spojrzał na niego kpiąco. W końcu przewrócił oczami.
- Zawsze mamy w zanadrzu kilka pożytecznych zaklęć – powiedział, a w jego głosie zabrzmiała nutka ironii.
Regulus odwrócił z politowaniem wzrok.
- Wszystko byś tylko siłą rozwiązywał.
- Czasem to jedyny pewny sposób.

*

Obrona wielopoziomowa, wielo… O!”. Syriusz z uśmiechem ściągnął z półki opasłe tomisko i spojrzał na nie z zadowoleniem. Wsadził je pod pachę i ruszył w stronę biurka bibliotekarki, pragnąc jak najprędzej zabrać się za lekturę. Nagle jednak coś innego przykuło jego uwagę. W odległości kilku metrów od siebie dostrzegł osobę, która spoglądała niepewnie w stronę Zakazanego Działu. Zagryzł wargi i po chwili zastanowienia zaszedł ją po cichu od tyłu.
- Czegoś tu szukasz, braciszku?
Regulus podskoczył jak oparzony, a przez ułamek sekundy Syriusz dostrzegł na jego twarzy strach, który szybko został zastąpiony pełnym kpiny uśmiechem.
- Czyżbyś zaczął pracę w bibliotece?
- Uznałem, że chyba znów masz zamiar wpakować się w kłopoty… Mam rację? – surowy głos Syriusza wyraźnie zaniepokoił Regulusa.
Spojrzał na niego wyzywająco.
- Nagle się zainteresowałeś? Co cię to obchodzi?
- Jesteś moim bratem.
- Jakoś zawsze chciałeś się tego wyprzeć. Nie udawaj teraz świętoszka, nawracającego zagubionych na dobrą drogę. Spóźniłeś się – odruchowym ruchem złapał się za lewe przedramię, krzywiąc się lekko. Syriusz spojrzał na niego pytająco, a wyraźnie wściekły Regulus opuścił dłoń.
- Nie rób niczego, czego będziesz żałował.
- A ty się z łaski swojej nie wtrącaj! – Na twarzy Ślizgona pojawił się dziwny grymas. – Wracaj do swoich szlam! Wyparłeś się łączącej nas krwi, zapomniałeś już? A więc ci przypominam!
Syriusz pokręcił głową.
- A kiedyś wierzyłem, że może jeszcze wyjdziesz na ludzi… - W tym samym momencie poczuł na twarzy potężny cios. Zachwiał się i oparł o najbliższy regał. Regulus tylko spojrzał na niego i zniknął między półkami.


* * *


            Minęło kilka dni. Śniegu na szkolnych błoniach nie ubywało, a wszyscy z utęsknieniem zaczęli wypatrywać nadejścia wiosny. Pokój wspólny był, jak każdego popołudnia, niezwykle hałaśliwy. Gwar rozmów rozbrzmiewał dokoła, a Lily Evans siedziała wraz z Ann, próbując wymyślić w czym uda się na dzisiejszą zabawę. Szczerze powiedziawszy nie miała najmniejszej chęci tam iść, wiedziała jednak, że jeśli się nie zjawi, będzie miała spore kłopoty u Slughorna.
Nagle uwagę dziewczyn przyciągnął huk, dobiegający od strony schodów do męskich dormitoriów.
- Chyba znowu się tam nie biją? – mruknęła Ann, podnosząc się z zaciekawieniem z fotela. Nagle z klatki schodowej wyskoczył na jednej nodze Syriusz.
- Co się stało?! – dziewczyny podniosły się z foteli i podbiegły do chłopaka, opierającego się o ścianę.
- Chyba… skręciłem… nogę – wystękał Black, krzywiąc się niemiłosiernie.
- Co tak huknęło? – James zbiegł ze schodów i spojrzał na Blacka zaskoczony. – Łapo, co ci się stało?!
- Skręciłem nogę.
Lily i James wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Trzeba cię zabrać do Skrzydła Szpitalnego! – zakomenderował James, biorąc Syriusza pod rękę. Lily chwyciła go z drugiej strony i śledzeni spojrzeniami połowy pokoju wspólnego, wyszli na korytarz.


- Nie wygląda to za dobrze – pielęgniarka obejrzała uważnie nogę.
- Ale chyba da pani radę to poskładać? – Lily spojrzała na kobietę z przestrachem.
- Oczywiście, że tak – odburknęła kobieta. – Ale mówię, że to paskudne skręcenie – łypnęła na Syriusza, który tylko skrzywił się lekko. Kobieta odwróciła się i zaczęła szukać czegoś między flakonikami.
Po kilku chwilach noga była już opatrzona.
- Jutro będzie jak nowa – oświadczyła kobieta. – Ale dzisiaj już nie możesz jej nadwyrężać. Mało chodzić, nogę trzymać wyżej, a nie będzie komplikacji.
Lily przygryzła wargę.
- Przynajmniej nie musimy iść na zabawę do Slughorna – powiedziała z krzywym uśmiechem.
Syriusz spojrzał na nią zaskoczony.
- Ja na pewno nie pójdę, ale myślę, że ty nie powinnaś opuszczać tej zabawy. Coś ci się od życia też należy, pani prefekt – mrugnął do niej znacząco. – Pozdrowisz ode mnie te wszystkie szychy.
Lily uśmiechnęła się lekko, jednak była wyraźnie nie przekonana.
- Przecież nie pójdę sama.
Syriusz zerknął na Jamesa z lekkim uśmiechem.
- A może James… zechciałby mnie zastąpić?
Dziewczyna podniosła wzrok na Jamesa i uśmiechnęła się lekko.
- Ja… Oczywiście! Jeśli rzeczywiście nie jesteś w stanie iść to… - Zerknął niepewnie na nogę Syriusza.
- Absolutnie nie może iść! – wtrąciła się pielęgniarka.
- Więc z chęcią cię zastąpię. Jeśli oczywiście Lily nie ma nic przeciwko – dodał szybko, spoglądając z lekkim przestrachem na dziewczynę.
- Chyba przeżyję, jeśli pójdę z tobą, zamiast z Syriuszem – zaśmiała się. – Dzięki, James. – Evans uśmiechnęła się promiennie.
- Dobra, to teraz odeskortujcie mnie jeszcze do pokoju, a potem możecie się szykować… Au! Delikatniej, Rogaczu! – stęknął Syriusz, gdy James trochę zbyt gwałtownie postawił go na ziemi.


* * *

            Słońce zniknęło za horyzontem, a biblioteka pogrążyła się w mroku. Jedyne źródła światła – do połowy wypalone świece, dawały nikły blask, ledwo rozświetlający otoczenie. Ben zaczaił się w najodleglejszym zakątku biblioteki i czekał. Zerknął niepewnie na zegarek i rozejrzał się dokoła. Opustoszała biblioteka sprawiała o tej porze niezwykłe wrażenie.
Niepewnie wychylił się zza regału i zerknął ukradkiem w stronę biurka bibliotekarki. Kobieta porządkowała kartotekę i wyraźnie szykowała się do wyjścia. Podniosła głowę, a chłopak szybko odskoczył za półkę, tak, żeby na pewno nie było go widać. Usłyszał jej ciche kroki i patrzył jak znika na zapleczu. Wtedy drzwi biblioteki otworzyły się bezszelestnie. Susan pokonała biegiem kilkanaście metrów, dzielących ją od schronienia między półkami i odetchnęła cicho, gdy udało jej się nie wywabić kobiety ze schowka. Starając się nie robić hałasu przemknęła między regałami i podeszła do Bena, który uśmiechnął się lekko na jej widok. Postanowili przyjść do biblioteki oddzielnie, w razie, gdyby jedno z nich zostało przyłapane.
- Prawie się spóźniłaś – szepnął Ben, spoglądając jednocześnie w stronę bibliotekarki, która właśnie opuściła zaplecze. Kobieta wzięła z biurka kilka książek, ostatni raz rozejrzała się po bibliotece i opuściła ją szybkim krokiem. Po chwili usłyszeli szczęk magicznego zamka.
- Nie mam pojęcia jak się stąd potem wydostaniemy – Susan spojrzała na Bena, przygryzając wargę.
- Oni też muszą tu jakoś wejść. Wydostaniemy się tak jak oni.
Cicho przeszli przez bibliotekę i schowali się między regałami tak, żeby mieć widok i na wejście i na Dział Ksiąg Zakazanych.
Minęła godzina, a oni wciąż czekali. Susan ziewnęła szeroko, spoglądając na Bena. Wątpliwości brały nad nią górę i miała wielką ochotę wracać do wieży Gryffindoru. Już otwierała usta, by coś powiedzieć, gdy nagle, gdzieś niedaleko dosłyszeli ciche skrzypienie otwieranych drzwi. Wymienili szybkie spojrzenia, a zmęczenie Susan zniknęło w jednej chwili. Wyjrzeli niepewnie zza regału. Drzwi schowka bibliotekarki stały otworem.

* * *

            James radośnie krzątał się po dormitorium, śledzony rozbawionym spojrzeniem Blacka, który siedział na swoim łóżku i smarował nogę niebieską maścią, którą dostał od pielęgniarki.
- Okropnie śmierdzi. – Syriusz wsadził nos do flakonika i zakaszlał gwałtownie. – Mam nadzieję, że jest chociaż skuteczne.
- Na pewno. Widziałeś moją szatę? – James z roztargnieniem zaczął przekopywać kufer. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Niezmiernie cieszyła go perspektywa spędzenia wspólnie z Lily całego wieczoru. Miał tylko nadzieję, że tym razem nie zrobi niczego głupiego.
Syriusz zaśmiał się cicho.
- Nie mam zielonego pojęcia. Nie martw się i tak pewnie będziesz gotowy szybciej niż Evans.


- Wyglądasz świetnie – Marta siedziała na łóżku Dorcas i spoglądała na Lily, która stała przed nią wyraźnie spięta. – Nawet jakbyś poszła w szkolnej szacie, Jamesowi by to nie przeszkadzało.
Lily zaśmiała się nerwowo.
- Nie chodzi o Jamesa. Po prostu… To taka ważna impreza. Dużo wpływowych ludzi i w ogóle.
Marta uśmiechnęła się tylko pod nosem, zerkając na zegarek.
- Dobra, dobra. Wiesz co? My z Remusem dojdziemy tam trochę potem, więc nie czekajcie na nas. James pewnie już na ciebie czeka, więc możesz iść. Ja jeszcze muszę skoczyć do dormitorium.
- Na pewno? Mogę na ciebie poczekać.
- Idź. Chyba się nie denerwujesz? – Marta spojrzała na nią wyraźnie rozbawiona.
- Niby czym? – oburzyła się Evans.
Johnson zaśmiała się i wypchnęła ją za drzwi.
- Więc idź już – powiedziała i ruszyła do góry w stronę swojej sypialni.
Lily, cała w nerwach przystanęła na schodach. Właściwie dlaczego się tak denerwowała? Zwykła zabawa, ze zwyczajnym przyjacielem. Nic szczególnego, próbowała przekonać samą siebie. Tyle, że mokre dłonie i przyspieszone bicie serca wcale nie świadczyły o tym, żeby było to dla niej coś zwyczajnego.
Powoli zeszła po schodach do pokoju wspólnego i przystanęła niepewnie. Czyżby jeszcze go nie było?
- Wyglądasz… pięknie – usłyszała za sobą cichy głos.
Odwróciła się i zobaczyła uśmiechniętego Jamesa. Okręciła się dokoła własnej osi.
- Dziękuję – powiedziała, rumieniąc się lekko. – I dziękuję, że zgodziłeś się ze mną iść.
- To dla mnie żaden problem – powiedział, podając jej ramię, by się go chwyciła. – Proszę, panno Evans – powiedział, siląc się na oficjalny ton, jednak z jego warg nie znikał uśmiech. – Niech tylko patrzy pani pod nogi. Nie chcemy przecież, żeby skończyła pani jak szanowny pan Black – dodał z uśmiechem i poprowadził ją do wyjścia. Portret zatrzasnął się za nimi cicho.


* * *

            Regulus był tego wieczoru niezwykle zmęczony. Najchętniej nie szedłby dzisiaj do tej piekielnej biblioteki, jednak Avery jak zwykle się uparł. Ostatnie dni były dla młodego Blacka ciężkie – rozmowa z tym idiotą, Syriuszem, wytrąciła go z równowagi. Co on sobie, do jasnej cholery, myślał? Że go posłucha? Niedoczekanie.
Kiedyś Regulus szczerze wierzył, że może jego brat jeszcze wróci na właściwą sobie drogę, z dala od szlam i zdrajców. Na drogę jaką wytyczyli im ich rodzice i rodzinna tradycja.
Jednak nie doczekał się i sądził, że już się nie doczeka. Prawdę mówiąc, żałował. Nie chciał się do tego sam przed sobą przyznać, ale żałował, że stracił brata. Od bardzo dawna nie rozmawiali, więc nagłe zainteresowanie Syriusza wzbudziło w nim nie tylko złość, ale i głęboko skrywany żal. Czy nie ta sama krew płynęła w ich żyłach? Czy nie te same, cholerne geny, sprawiły, że wyglądali niezwykle podobnie? Więc dlaczego byli tak różni? Dlaczego Syriusz stoczył się, zadając się z plugawymi mieszańcami, szlamami i zdrajcami?
Regulus od zawsze wiernie słuchał tego, co jego rodzice chcieli mu przekazać i wcielał to w życie. Od dziecka był uczony jak należy traktować tych gorszych i tak ich traktował. Dlaczego Syriusz musiał się zbuntować?

- Weź się obudź, leziesz jak słoń. Zaraz ktoś nas usłyszy. – Głos Avery’ego wyrwał go z zamyślenia.
- Mówiłem, żeby dzisiaj dać sobie spokój. Nie mam siły. Poza tym McGonagall wyraźnie się do mnie przyczepiła, za ostatnie braki na lekcjach. Jeśli jutro też będę przysypiał, to…
- Nasze zadanie jest ważniejsze od głupiej McGonagall – warknął Avery. – Nie słyszałeś o takim wynalazku jak kawa, albo eliksir pobudzający?
- Już na mnie nie działa. A może i głupia McGonagall, ale jak wlepi mi szlaban, to raczej będziesz skazany tylko na siebie.
- Jutro zrobimy sobie wolne.
Stanęli przed jednym z gobelinów, znajdujących się w lochach. Avery wyciągnął różdżkę i mruknął coś, stukając w materiał.
Po chwili ten zniknął, ukazując wejście do wąskiego korytarza. W milczeniu weszli w ciemność.

* * *

Coroczne zabawy Horacego Slughorna były niezwykle wystawne. Wykwintne dania, uzdolnieni muzycy przygrywający w tle, wspaniała obsługa i znamienici goście. A wśród tego niewielka część uczniów, zaproszona z racji wysokich wyników w nauce czy innych, jak to zwykł mawiać sam Horacy, „sprzyjających czynników”. Odbywały się w jednej ze starych klas, dodatkowo magicznie powiększonych. Niezwykły wystrój sprawiał, że można było całkowicie zapomnieć, że jest się wewnątrz szkoły.

- A oto i moja chluba, Lily Evans. – Profesor podszedł do Lily i Jamesa, stojących przy jednym z licznych stolików z jedzeniem. – I pan Potter! Jakże miło mi was widzieć. A gdzie Syriusz Black? – Horacy rozejrzał się dokoła.
- Skręcił nogę.
- Och, co za nieszczęście. Mam nadzieję, że czuje się już lepiej?
- Niedługo powinien być całkowicie zdrów.
- To dobrze, to dobrze. A teraz pozwólcie, że wam przedstawię…
Lily i James wymienili zrezygnowane spojrzenia. Zaczęło się.


- To jest szef Sztabu do Spraw Kampanii Ministra, a to Słynny-Pisarz-Którego-Nazwiska-Nie-Znam, a to Główny Dowodzący Sprzątaczy z Ministerstwa, ale zawsze był dobrym uczniem – zrzędziła Lily, naśladując głos Horacego Slughorna. Właśnie schowali się za jedną z kolumn, by uniknąć poznawania coraz to nowych osobistości.
James parsknął śmiechem.
- Nie wiedziałem, że tak cię to denerwuje.
- Ciebie nie?
- Może trochę… Ale może to być całkiem zabawne, jeśli spojrzy się na to trochę z innej strony.
Lily spojrzała na niego zaskoczona.
- Co masz na myśli?
- Jeżeli przyjrzysz się tym ludziom, to oni mają tego całego przedstawiania dość, tak samo jak my. Wystarczy, że spojrzy się na nich uważniej i wyobrazi sobie, co tak naprawdę myślą – chłopak uśmiechnął się lekko.
- Nie wiedziałam, że masz tak bujną wyobraźnię – mruknęła Lily z uśmiechem.
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – James mrugnął do niej jednym okiem. – Zatańczymy?
- Ale przecież nikt nie tańczy.
Lily zerknęła na pusty parkiet. Kilka osób tylko stało na obrzeżach, rozmawiając.
- Ktoś musi zacząć – mruknął James i nie czekając na zgodę dziewczyny, pociągnął ją na parkiet.
Z wdziękiem zakręcił ją dokoła własnej osi i przysunął do siebie, kołysząc w takt muzyki. Lily zarumieniła się gwałtownie, czując na sobie liczne spojrzenia. Kilka kobiet zerkało na nich z uśmiechem.
- James, wariacie, wszyscy się na nas gapią – szepnęła, chowając twarz do jego kołnierza, by uciec przed ciekawskimi spojrzeniami.
- I niech się gapią – powiedział z szerokim uśmiechem, odchylając Lily gwałtownie do tyłu. – Jest przecież na co. Taka piękna dziewczyna – dodał, przyciągając ją z powrotem do siebie.
Kilka osób zaklaskało z uznaniem.
- James! – policzki Lily zrobiły się jeszcze czerwieńsze.
- Mówię jak jest. O i widzisz, już nie jesteśmy jedyni – powiedział, uśmiechając się do starszego pana, który zaczął tańczyć z jakąś korpulentną kobietą, kilka metrów od nich. Chwilę później na parkiecie zaroiło się od par.
- Jesteś niemożliwy, James – Lily spojrzała na niego z uśmiechem. Jej policzki wciąż były lekko zarumienione. – Ale całkiem nieźle tańczysz.
- Ma się rozumieć – James wyszczerzył zęby w uśmiechu i ponownie zakręcił dziewczyną.

* * *

Ben i Susan wymienili spojrzenia i cichcem przemknęli między regałami, by znaleźć się bliżej otwartych drzwi. W oddali dostrzegli dwie wysokie sylwetki. Jedna z osób trzymała w dłoni zapaloną różdżkę. Susan i Ben nie widzieli ich twarzy. Powoli podeszli jeszcze bliżej, gdy dwie postacie ruszyły ostrożnie w stronę Zakazanego Działu. Ukryci za jednym z regałów Ben i Susan wymienili spojrzenia i podążyli za nimi powoli.

- Ciii… Coś chyba słyszałem – Regulus przystanął nagle, rozglądając się dokoła.
Avery spojrzał na niego i również się rozejrzał, nasłuchując.
- Niby kogo? Nikogo tu nie może być o tej porze.
Wymienili zaniepokojone spojrzenia.
- Pewnie tylko mi się wydawało – mruknął Regulus. – To wszystko przez to, że jestem taki śpiący. Mówiłem, żeby…
- Przestań zrzędzić – mruknął, wyraźnie zdenerwowany Avery. – Trzeba było się nie pchać na służbę Czarnego Pana, skoro wolisz sobie pospać.
Regulus tylko mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.


- Rozmawiają.
Susan wychyliła się zza regału.
- Ale, cholera, nie widać kto to – sarknęła, wychylając się jeszcze bardziej. Dwie postacie oddalały się od nich powoli.
- Uważaj! – syknął Ben, śledząc uważnym wzrokiem wygibasy dziewczyny. Niestety było już za późno. Susan oparła się jedną ręką o półkę, na której leżała źle ustawiona książka. Tomisko upadło na ziemię z donośnym hukiem. Susan i Ben wymienili przerażone spojrzenia. Wiedzieli tylko jedno – musieli uciekać.

* * *

- Lily! Lily Evans! – głos Horacego Slughorna wybił się ponad gwar, bawiących się ludzi. Dziewczyna przewróciła oczami, jednak, wiedząc, że nie zdąży się schować, odwróciła się do profesora z uśmiechem. Horacy zmierzał ku niej spiesznie, ciągnąc za sobą jakiegoś wysokiego młodzieńca. Lily wydał się on dziwnie znajomy. James, który stał obok dziewczyny, również się odwrócił, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, gdy zobaczył towarzysza Slughorna.
Mężczyzna stanął przed nimi rozpromieniony.
- Och, moi drodzy, pewnie pamiętacie Jasona. Dwa lata temu skończył Hogwart.
Lily podniosła wzrok na chłopaka, od razu go poznając. Był to wysoki chłopak, o orlim nosie i oczach chochlika. Ciemne włosy, zmierzwione, opadały mu na czoło, a pełne wargi wygięły się w irytującym uśmieszku. Lily zerknęła na Jamesa, który spoglądał na niego z jawną niechęcią. Mimo iż Jason był Gryfonem, nigdy nie darzyli się z Huncwotami wielką przyjaźnią. Zawsze rywalizowali o stanowisko największych rozrabiaków w szkole i szczerze powiedziawszy, walka zawsze była wyrównana. Och, oczywiście, nigdy jawnie nie pokazywali sobie swej wrogości, jednak jasne dla wszystkich było, że przyjaciółmi nigdy nie będą.
- Oczywiście, że pamiętamy – powiedział James, uśmiechając się lekko. – Co cię sprowadza z powrotem do szkoły? Czyżbyś jednak nie zaliczył jakiegoś przedmiotu?
Jason spoglądał to na Lily, to na Jamesa, wyraźnie zdziwiony ich nagłą przyjaźnią. Gdy opuszczał Hogwart nie pałali do siebie zbytnią sympatią… Poprawka – Evans nie pałała do Pottera zbytnią sympatią.
- Jason jest bardzo skromny. Pozwól, że cię wyręczę, chłopcze – powiedział Horacy, uśmiechając się dobrodusznie do chłopaka. – Jak wiecie, Jason zawsze był bardzo dobrym uczniem, zwłaszcza z Obrony Przed Czarną Magią. Po skończeniu szkoły zaczął szkolenie na Aurora w trybie przyspieszonym. Ministerstwo zaniepokojone ostatnimi doniesieniami, postanowiło zorganizować w szkole kurs samoobrony, który poprowadzi właśnie Jason, z drobną pomocą nauczycieli.
- Gratulacje – zaśmiał się James. – Powinniśmy się teraz zwracać do ciebie per „profesorze”? – w jego głosie słychać było odrobinę kpiny. Jason udał, że tego nie zauważył i uśmiechnął się. Zerknął na Lily, która spoglądała na niego z niechęcią. Jason wiedział, że nigdy go nie lubiła.
- Nie ma potrzeby – odpowiedział po chwili. Na moment nastała niezręczna cisza. – Panie profesorze, pozwoli pan, że się oddalę? Widzę znajomą osobę – powiedział, wskazując dłonią na przeciwległy kąt Sali.
- Ależ oczywiście – Horacy poklepał go przyjacielsko po ramieniu. – Odwiedź mnie w moim gabinecie, chłopcze, gdy tylko będziesz miał chwilę.
- Oczywiście, panie profesorze – Jason uśmiechnął się lekko. – Do zobaczenia na zajęciach w przyszłym tygodniu – powiedział do pozostałej dwójki, rzucając Lily przeciągłe spojrzenie. Dziewczyna zagryzła wargę, wyraźnie zdenerwowana. Spojrzał na Jamesa, posyłając mu ostatni, pełen kpiny uśmiech i oddalił się.
- Uroczy młody człowiek – mruknął Horacy, nieświadom wrogości między tą trójką. Lily i James wymienili spojrzenia.
- Zatańczmy – mruknął chłopak, ciągnąc dziewczynę w stronę parkietu, jednak minę miał nietęgą. Nie cieszył się z powrotu Jasona. Gdy opuścił mury szkoły, ucieszył się, że nie będzie musiał mieć z nim więcej do czynienia. James wiedział, że Syriusz, również się nie ucieszy.
- Au, James!
Chłopak spojrzał na nią przepraszająco. Z tego zamyślenia nadepnął jej na stopę.
- Może lepiej usiądźmy. Chyba musisz odpocząć – dziewczyna spojrzała na niego z troską i poprowadziła w stronę jednego ze stołów. Ona również nie cieszyła się z powrotu jednego z naczelnych rozrabiaków w postaci wykładowcy. Czuła, że na pewno wynikną z tego kłopoty.

* * *

Nagły huk niemal natychmiast zwrócił ich uwagę. Avery chwycił Regulusa za ramię i przytrzymał.
- Co to było? – Reg spojrzał na niego niepewnie.
Rozejrzeli się.
- Ktoś tu jest – mruknął Avery, cofając się o krok.
- Może po prostu jakaś książka sama się obsunęła…
- Ktoś tu jest! Jednak tu dziś przyszli. Cholera! – zaklął pod nosem, cofając się coraz szybciej do miejsca, z którego dobiegł hałas.
Regulus pospieszył za nim, rozglądając się czujnie na boki. Avery szedł przed nim, starając się nie tupać zbytnio. Zaglądał za każdy regał, spodziewając się znaleźć podglądaczy w choćby najmniejszej wnęce.
- Widzisz? – Szepnął tryumfalnie, wskazując na książkę leżącą na ziemi w jednym z działów. – Nie mogła sama spaść – oświetlił, stojący obok regał.
- No nie wiem… - Regulus wyraźnie nie był tego taki pewien.
Avery spojrzał na niego z ukosa.
- Nie możemy im pozwolić stąd wyjść. Tylko… gdzie oni są? – podniósł wzrok i jego spojrzenie padło na odległą czarną dziurę w ścianie. Zaplecze bibliotekarki, a w nim… Zostawili otwarte przejście!
- Cholera, szybko!


            Susan ciągnęła zdyszanego Bena za rękaw, prowadząc go labiryntem ciemnych korytarzy. Gdy spłoszeni wywołanym przez siebie hałasem uciekli do schowka biblioteki, zobaczyli otwarte, najprawdopodobniej tajne, przejście.
- Szybko, szybko – powtarzała Susan, pokonując kolejne zakręty. Nie wiedzieli czy dobrze idą. Biegli na oślep, wybierając kolejne korytarze na rozwidleniach, na chybił – trafił.
- Poczekaj. Czekaj! – Ben przystanął, dysząc ciężko i trzymając się jedną ręką za bok.
- Co jest? – Dziewczyna spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
- Kolka – wystękał Ben i oparł się o ścianę. – Nie jestem taki wysportowany jak ty.
Dziewczyna spojrzała na niego ze współczuciem, jednak nie mogli czekać.
- Nie mamy czasu. Mogą już za nami iść. Nie wiemy gdzie jesteśmy. Możemy iść trochę wolniej, ale nie zatrzymujmy się. – Obejrzała się z przestrachem przez ramię.
Ruszyli dalej szybkim krokiem. Ben krzywił się przy każdym kroku, jednak nie narzekał. Po kilku minutach stanęli przed starą, wilgotną i zimną ścianą. Byli w ślepym zaułku.
- Cholera, to nie tu – mruknęła Susan, już chcąc zawracać, jednak Ben przytrzymał ją za ramię.
- Poczekaj – powiedział, przypatrując się uważnie podłodze. – Popatrz na to.
Wskazał jej dwa wgłębienia w posadzce, niezauważalne przy pierwszym spojrzeniu.
- Ta ściana się odsuwa – powiedział, dotykając kolejnych cegieł.
Dziewczyna poszła w jego ślady.
- Zobacz! – Zawołała po chwili, odsuwając luźniejszy kawałek zaprawy. We wgłębieniu widniała maleńka dźwignia w kształcie węża.
- Tajne przejście pod znakiem Slytherina? Aż dziwne, że akurat do biblioteki – sarknął Ben, ciągnąc za dźwignię.
Po kilku sekundach rozległ się dziwny dźwięk – jakby ożył jakiś stary mechanizm. Spojrzeli po sobie z nadzieją, po czym przenieśli wzrok na ścianę, oczekując, że ta zaraz się odsunie.
Ku ich wielkiemu zaskoczeniu, to posadzka zaczęła osuwać im się spod nóg.


* * *

            Lily i James wrócili do Pokoju Wspólnego z mieszanymi nastrojami. Z jednej strony – bawili się razem świetnie i mimo zapału Horacego Slughorna do przedstawiania całego tłumu znanych i mniej znanych ludzi, nie nudzili się. Lily czuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Była pewna, że jutro rano nie podniesie się z łóżka.
Z drugiej jednak strony ich humory popsuły się nieco, poprzez pojawienie się dawnego znajomego. Nie mieli pojęcia, co z tego faktu wyniknie. Lily była pewna, że względny spokój ostatnich tygodni zostanie zakłócony.

            James spojrzał na Lily i posłał jej wesoły uśmiech.
- Bawiłem się naprawdę wspaniale, Lily.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- Też się wspaniale bawiłam. Dzięki, James.
- Mam nadzieję, że uda się nam to kiedyś powtórzyć – mrugnął do niej jednym okiem.
Lily uśmiechnęła się, tłumiąc ziewnięcie. Chłopak zaśmiał się cicho.
- Lepiej się już połóż – powiedział, odwracając ją w stronę schodów. – Dobranoc, Evans – cmoknął ją delikatnie w policzek i popchnął lekko w stronę schodów. Nim zdążyła zareagować zniknął na schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Z lekkim uśmiechem na ustach, ruszyła w stronę swojej sypialni.

* * *

- Schody! To schody! – zawołała Susan, spoglądając do dziury, która pojawiła się obok ich stóp.
Zbiegli szybko na dół i rozejrzeli się za dźwignią, która by zamknęła z powrotem przejście. Jednak ten problem rozwiązał się sam. Podłoga nad nimi zasunęła się automatycznie, gdy tylko Ben zszedł z ostatniego stopnia.
Ruszyli ciemnym korytarzem przed siebie, niepewnie rozglądając się na boki. Stare pajęczyny na ścianach, kurz i wszechobecna wilgoć nie działały na nich uspokajająco.
- Pospiesz się – syknęła Susan, oglądając się na Bena, który został lekko w tyle. – To chyba już niedaleko.
Daleko przed nimi dostrzegła coś ciemnego. Podbiegła tam szybko i zorientowała się, że to gobelin. Odgarnęła go szybko, znajdując za nim ukryty, kamienny właz.
- Ben! – zawołała, odwracając się. Chłopak podszedł do niej z niepewną miną.
- Chyba zgubiłem swój notatnik.
- Jaki notatnik?
- Pisałem w nim różne rzeczy. – Jego głos zadrżał niepewnie.
- Był podpisany? – Susan spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
- Chyba… Chyba tak. Nie pamiętam.
Dziewczyna pokręciła głową.
- Nie ma teraz czasu. Nie możemy tam wrócić – powiedziała i pchnęła właz. – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że go nie znajdą.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.