Poświata,
wpadająca przez uchylone okno odbijała się od licznych, metalowych
instrumentów stojących na szafkach. Atmosfera magii i niezwykłości
wisiała w powietrzu. Gabinet Albusa Dumbledore’a tym razem nie
wprawiał Minerwy w zakłopotanie. Dlaczego? Tym razem nie była w
nim sama, nie musiała niczego szukać, a za biurkiem siedział jego
właściciel, na którego była ewidentnie wściekła.
-
To jest nie do pomyślenia, Albusie! Oni byli za młodzi, nie
powinniśmy byli dopuszczać do tej wyprawy! Osiemnastolatka
przetrzymywana przez Śmierciożerców. To cud, że jeszcze żyje!
Profesor
McGonagall była wyraźnie zbulwersowana.
Tymczasem
Albus Dumbledore spokojnie pociągnął z filiżanki łyk herbaty.
Każdy, kto nie znał go dobrze, nie zauważyłby drobnych, dobrze
zamaskowanych objawów zdenerwowania – jego błękitne oczy
błyskały niespokojnie, błądząc od okna do kominka.
-
Wiem, że to nie była jedna z moich najlepszych decyzji, ale…
-
Nie jedna z najlepszych? Albusie, za przeproszeniem, to była jedna z
twoich najgłupszych
decyzji – kobieta była oburzona. – Moim zdaniem głupotą było
przyjmowanie ich do Zakonu tak szybko. Przed ukończeniem szkoły? To
nie może się więcej powtórzyć! Gdyby coś im się stało w
czasie którejś z wcześniejszych misji…
Dumbledore
westchnął ciężko.
-
Zgadzam się z tobą Minerwo w zupełności.
-
Nie chcę mówić „a nie mówiłam”, ale te słowa wydają mi się
teraz najodpowiedniejsze – McGonagall łypnęła na niego spod
nastroszonych brwi.
Dyrektor
ponownie westchnął.
-
Wiem, Minerwo, masz rację… Nie denerwujmy się już. Nawet
największe narzekania nie odwrócą tego, co już się stało.
Podejmiemy odpowiednie kroki. Do Zakonu będziemy przyjmować dopiero
po ukończeniu szkoły.
Profesor
McGonagall spojrzała na niego wyraźnie nadąsana.
-
Mam nadzieję.
*
* *
Dział
Ksiąg Zakazanych od zawsze napełniał uczniów pewną mieszanką
strachu i ekscytacji. Każdy student starał się wejść tam choć
raz, by na własne oczy zobaczyć, co skrywa ta owiana grozą
tajemnicy część szkolnej biblioteki. Rzecz jasna, przeważnie były
to wizyty całkowicie nielegalne.
Gdy
Regulus wraz z Averym zostali oddelegowani do penetracji owego
działu, poczuli się naprawdę wyróżnieni – nie mieli bowiem
pojęcia, jak żmudna będzie to praca. Większość zaklęć była
trudna lub – w zwyczajnej walce, kompletnie nieprzydatna. Czy jest
jakikolwiek sens uczyć się zaklęcia, rzucanego w pięciu etapach?
Nim ktokolwiek zdążyłby je rzucić, dawno padłby trupem.
Wytyczne, które dostali były zawiłe i dodatkowo niezbyt dokładne.
Równie dobrze mogły odnosić się do każdej księgi w tym dziale.
Nie chodziło tylko o zaklęcia, ale konkretne pojęcia. Żaden z
nich nigdy o nich nie słyszał. Niemal każdego wieczora udawali się
do biblioteki, by oddać się żmudnemu przeszukiwaniu – rzecz
jasna, były to wizyty nocne, więc ich zdolność percepcji za dnia,
w czasie zwykłych, szkolnych zajęć, spadła do minimum. Noce
odsypiali popołudniami, zmieniając całkowicie swój normalny rytm
dnia.
Wszystko
zdawało się iść jak po maśle – włamania do biblioteki,
omijanie woźnego i nauczycieli – nic się nie działo, dopóki nie
zdali sobie sprawy, że niebezpieczeństwo grozi im z całkiem innej
strony. Byli bowiem obserwowani. Przez uczniów.
-
Nie sądzę, żeby warto było donosić o tym Mulciberowi. Sami damy
sobie z tym radę – Avery zerknął z ukosa na Regulusa.
-
Gorzej będzie, jak jednak nas przyłapią.
-
A niby jak? Skutecznie zacieramy po sobie wszelkie ślady. Poza tym,
nie mają żadnych podstaw, żeby nas oskarżyć. – Opryskliwy ton
Avery’ego odbił się echem od ścian wąskiego lochu.
-
Nawet nie jesteśmy pewni kto to jest. Myślę, że możemy ich nie
doceniać…
Avery
tylko spojrzał na niego kpiąco. W końcu przewrócił oczami.
-
Zawsze mamy w zanadrzu kilka pożytecznych zaklęć – powiedział,
a w jego głosie zabrzmiała nutka ironii.
Regulus
odwrócił z politowaniem wzrok.
-
Wszystko byś tylko siłą rozwiązywał.
-
Czasem to jedyny pewny sposób.
*
„Obrona
wielopoziomowa, wielo… O!”. Syriusz z uśmiechem ściągnął z
półki opasłe tomisko i spojrzał na nie z zadowoleniem. Wsadził
je pod pachę i ruszył w stronę biurka bibliotekarki, pragnąc jak
najprędzej zabrać się za lekturę. Nagle jednak coś innego
przykuło jego uwagę. W odległości kilku metrów od siebie
dostrzegł osobę, która spoglądała niepewnie w stronę Zakazanego
Działu. Zagryzł wargi i po chwili zastanowienia zaszedł ją po
cichu od tyłu.
-
Czegoś tu szukasz, braciszku?
Regulus
podskoczył jak oparzony, a przez ułamek sekundy Syriusz dostrzegł
na jego twarzy strach, który szybko został zastąpiony pełnym
kpiny uśmiechem.
-
Czyżbyś zaczął pracę w bibliotece?
-
Uznałem, że chyba znów masz zamiar wpakować się w kłopoty…
Mam rację? – surowy głos Syriusza wyraźnie zaniepokoił
Regulusa.
Spojrzał
na niego wyzywająco.
-
Nagle się zainteresowałeś? Co cię to obchodzi?
-
Jesteś moim bratem.
-
Jakoś zawsze chciałeś się tego wyprzeć. Nie udawaj teraz
świętoszka, nawracającego zagubionych na dobrą drogę. Spóźniłeś
się – odruchowym ruchem złapał się za lewe przedramię,
krzywiąc się lekko. Syriusz spojrzał na niego pytająco, a
wyraźnie wściekły Regulus opuścił dłoń.
-
Nie rób niczego, czego będziesz żałował.
-
A ty się z łaski swojej nie wtrącaj! – Na twarzy Ślizgona
pojawił się dziwny grymas. – Wracaj do swoich szlam! Wyparłeś
się łączącej nas krwi, zapomniałeś już? A więc ci
przypominam!
Syriusz
pokręcił głową.
-
A kiedyś wierzyłem, że może jeszcze wyjdziesz na ludzi… - W tym
samym momencie poczuł na twarzy potężny cios. Zachwiał się i
oparł o najbliższy regał. Regulus tylko spojrzał na niego i
zniknął między półkami.
*
* *
Minęło
kilka dni. Śniegu na szkolnych błoniach nie ubywało, a wszyscy z
utęsknieniem zaczęli wypatrywać nadejścia wiosny. Pokój wspólny
był, jak każdego popołudnia, niezwykle hałaśliwy. Gwar rozmów
rozbrzmiewał dokoła, a Lily Evans siedziała wraz z Ann, próbując
wymyślić w czym uda się na dzisiejszą zabawę. Szczerze
powiedziawszy nie miała najmniejszej chęci tam iść, wiedziała
jednak, że jeśli się nie zjawi, będzie miała spore kłopoty u
Slughorna.
Nagle
uwagę dziewczyn przyciągnął huk, dobiegający od strony schodów
do męskich dormitoriów.
-
Chyba znowu się tam nie biją? – mruknęła Ann, podnosząc się z
zaciekawieniem z fotela. Nagle z klatki schodowej wyskoczył na
jednej nodze Syriusz.
-
Co się stało?! – dziewczyny podniosły się z foteli i podbiegły
do chłopaka, opierającego się o ścianę.
-
Chyba… skręciłem… nogę – wystękał Black, krzywiąc się
niemiłosiernie.
-
Co tak huknęło? – James zbiegł ze schodów i spojrzał na Blacka
zaskoczony. – Łapo, co ci się stało?!
-
Skręciłem nogę.
Lily
i James wymienili zaniepokojone spojrzenia.
-
Trzeba cię zabrać do Skrzydła Szpitalnego! – zakomenderował
James, biorąc Syriusza pod rękę. Lily chwyciła go z drugiej
strony i śledzeni spojrzeniami połowy pokoju wspólnego, wyszli na
korytarz.
-
Nie wygląda to za dobrze – pielęgniarka obejrzała uważnie nogę.
-
Ale chyba da pani radę to poskładać? – Lily spojrzała na
kobietę z przestrachem.
-
Oczywiście, że tak – odburknęła kobieta. – Ale mówię, że
to paskudne skręcenie – łypnęła na Syriusza, który tylko
skrzywił się lekko. Kobieta odwróciła się i zaczęła szukać
czegoś między flakonikami.
Po
kilku chwilach noga była już opatrzona.
-
Jutro będzie jak nowa – oświadczyła kobieta. – Ale dzisiaj już
nie możesz jej nadwyrężać. Mało chodzić, nogę trzymać wyżej,
a nie będzie komplikacji.
Lily
przygryzła wargę.
-
Przynajmniej nie musimy iść na zabawę do Slughorna – powiedziała
z krzywym uśmiechem.
Syriusz
spojrzał na nią zaskoczony.
-
Ja na pewno nie pójdę, ale myślę, że ty nie powinnaś opuszczać
tej zabawy. Coś ci się od życia też należy, pani prefekt –
mrugnął do niej znacząco. – Pozdrowisz ode mnie te wszystkie
szychy.
Lily
uśmiechnęła się lekko, jednak była wyraźnie nie przekonana.
-
Przecież nie pójdę sama.
Syriusz
zerknął na Jamesa z lekkim uśmiechem.
-
A może James… zechciałby mnie zastąpić?
Dziewczyna
podniosła wzrok na Jamesa i uśmiechnęła się lekko.
-
Ja… Oczywiście! Jeśli rzeczywiście nie jesteś w stanie iść
to… - Zerknął niepewnie na nogę Syriusza.
-
Absolutnie nie może iść! – wtrąciła się pielęgniarka.
-
Więc z chęcią cię zastąpię. Jeśli oczywiście Lily nie ma nic
przeciwko – dodał szybko, spoglądając z lekkim przestrachem na
dziewczynę.
-
Chyba przeżyję, jeśli pójdę z tobą, zamiast z Syriuszem –
zaśmiała się. – Dzięki, James. – Evans uśmiechnęła się
promiennie.
-
Dobra, to teraz odeskortujcie mnie jeszcze do pokoju, a potem możecie
się szykować… Au! Delikatniej, Rogaczu! – stęknął Syriusz,
gdy James trochę zbyt gwałtownie postawił go na ziemi.
*
* *
Słońce
zniknęło za horyzontem, a biblioteka pogrążyła się w mroku.
Jedyne źródła światła – do połowy wypalone świece, dawały
nikły blask, ledwo rozświetlający otoczenie. Ben zaczaił się w
najodleglejszym zakątku biblioteki i czekał. Zerknął niepewnie na
zegarek i rozejrzał się dokoła. Opustoszała biblioteka sprawiała
o tej porze niezwykłe wrażenie.
Niepewnie
wychylił się zza regału i zerknął ukradkiem w stronę biurka
bibliotekarki. Kobieta porządkowała kartotekę i wyraźnie
szykowała się do wyjścia. Podniosła głowę, a chłopak szybko
odskoczył za półkę, tak, żeby na pewno nie było go widać.
Usłyszał jej ciche kroki i patrzył jak znika na zapleczu. Wtedy
drzwi biblioteki otworzyły się bezszelestnie. Susan pokonała
biegiem kilkanaście metrów, dzielących ją od schronienia między
półkami i odetchnęła cicho, gdy udało jej się nie wywabić
kobiety ze schowka. Starając się nie robić hałasu przemknęła
między regałami i podeszła do Bena, który uśmiechnął się
lekko na jej widok. Postanowili przyjść do biblioteki oddzielnie, w
razie, gdyby jedno z nich zostało przyłapane.
-
Prawie się spóźniłaś – szepnął Ben, spoglądając
jednocześnie w stronę bibliotekarki, która właśnie opuściła
zaplecze. Kobieta wzięła z biurka kilka książek, ostatni raz
rozejrzała się po bibliotece i opuściła ją szybkim krokiem. Po
chwili usłyszeli szczęk magicznego zamka.
-
Nie mam pojęcia jak się stąd potem wydostaniemy – Susan
spojrzała na Bena, przygryzając wargę.
-
Oni też muszą tu jakoś wejść. Wydostaniemy się tak jak oni.
Cicho
przeszli przez bibliotekę i schowali się między regałami tak,
żeby mieć widok i na wejście i na Dział Ksiąg Zakazanych.
Minęła
godzina, a oni wciąż czekali. Susan ziewnęła szeroko, spoglądając
na Bena. Wątpliwości brały nad nią górę i miała wielką ochotę
wracać do wieży Gryffindoru. Już otwierała usta, by coś
powiedzieć, gdy nagle, gdzieś niedaleko dosłyszeli ciche
skrzypienie otwieranych drzwi. Wymienili szybkie spojrzenia, a
zmęczenie Susan zniknęło w jednej chwili. Wyjrzeli niepewnie zza
regału. Drzwi schowka bibliotekarki stały otworem.
*
* *
James
radośnie krzątał się po dormitorium, śledzony rozbawionym
spojrzeniem Blacka, który siedział na swoim łóżku i smarował
nogę niebieską maścią, którą dostał od pielęgniarki.
-
Okropnie śmierdzi. – Syriusz wsadził nos do flakonika i zakaszlał
gwałtownie. – Mam nadzieję, że jest chociaż skuteczne.
-
Na pewno. Widziałeś moją szatę? – James z roztargnieniem zaczął
przekopywać kufer. Uśmiech nie znikał z jego twarzy. Niezmiernie
cieszyła go perspektywa spędzenia wspólnie z Lily całego
wieczoru. Miał tylko nadzieję, że tym razem nie zrobi niczego
głupiego.
Syriusz
zaśmiał się cicho.
-
Nie mam zielonego pojęcia. Nie martw się i tak pewnie będziesz
gotowy szybciej niż Evans.
-
Wyglądasz świetnie – Marta siedziała na łóżku Dorcas i
spoglądała na Lily, która stała przed nią wyraźnie spięta. –
Nawet jakbyś poszła w szkolnej szacie, Jamesowi by to nie
przeszkadzało.
Lily
zaśmiała się nerwowo.
-
Nie chodzi o Jamesa. Po prostu… To taka ważna impreza. Dużo
wpływowych ludzi i w ogóle.
Marta
uśmiechnęła się tylko pod nosem, zerkając na zegarek.
-
Dobra, dobra. Wiesz co? My z Remusem dojdziemy tam trochę potem,
więc nie czekajcie na nas. James pewnie już na ciebie czeka, więc
możesz iść. Ja jeszcze muszę skoczyć do dormitorium.
-
Na pewno? Mogę na ciebie poczekać.
-
Idź. Chyba się nie denerwujesz? – Marta spojrzała na nią
wyraźnie rozbawiona.
-
Niby czym? – oburzyła się Evans.
Johnson
zaśmiała się i wypchnęła ją za drzwi.
-
Więc idź już – powiedziała i ruszyła do góry w stronę swojej
sypialni.
Lily,
cała w nerwach przystanęła na schodach. Właściwie dlaczego się
tak denerwowała? Zwykła zabawa, ze zwyczajnym przyjacielem. Nic
szczególnego,
próbowała przekonać samą siebie. Tyle, że mokre dłonie i
przyspieszone bicie serca wcale nie świadczyły o tym, żeby było
to dla niej coś zwyczajnego.
Powoli
zeszła po schodach do pokoju wspólnego i przystanęła niepewnie.
Czyżby jeszcze go nie było?
-
Wyglądasz… pięknie – usłyszała za sobą cichy głos.
Odwróciła
się i zobaczyła uśmiechniętego Jamesa. Okręciła się dokoła
własnej osi.
-
Dziękuję – powiedziała, rumieniąc się lekko. – I dziękuję,
że zgodziłeś się ze mną iść.
-
To dla mnie żaden problem – powiedział, podając jej ramię, by
się go chwyciła. – Proszę, panno Evans – powiedział, siląc
się na oficjalny ton, jednak z jego warg nie znikał uśmiech. –
Niech tylko patrzy pani pod nogi. Nie chcemy przecież, żeby
skończyła pani jak szanowny pan Black – dodał z uśmiechem i
poprowadził ją do wyjścia. Portret zatrzasnął się za nimi
cicho.
*
* *
Regulus
był tego wieczoru niezwykle zmęczony. Najchętniej nie szedłby
dzisiaj do tej piekielnej biblioteki, jednak Avery jak zwykle się
uparł. Ostatnie dni były dla młodego Blacka ciężkie – rozmowa
z tym idiotą, Syriuszem, wytrąciła go z równowagi. Co on sobie,
do jasnej cholery, myślał? Że go posłucha? Niedoczekanie.
Kiedyś
Regulus szczerze wierzył, że może jego brat jeszcze wróci na
właściwą sobie drogę, z dala od szlam i zdrajców. Na drogę jaką
wytyczyli im ich rodzice i rodzinna tradycja.
Jednak
nie doczekał się i sądził, że już się nie doczeka. Prawdę
mówiąc, żałował. Nie chciał się do tego sam przed sobą
przyznać, ale żałował, że stracił brata. Od bardzo dawna nie
rozmawiali, więc nagłe zainteresowanie Syriusza wzbudziło w nim
nie tylko złość, ale i głęboko skrywany żal. Czy nie ta sama
krew płynęła w ich żyłach? Czy nie te same, cholerne geny,
sprawiły, że wyglądali niezwykle podobnie? Więc dlaczego byli tak
różni? Dlaczego Syriusz stoczył się, zadając się z plugawymi
mieszańcami, szlamami i zdrajcami?
Regulus
od zawsze wiernie słuchał tego, co jego rodzice chcieli mu
przekazać i wcielał to w życie. Od dziecka był uczony jak należy
traktować tych gorszych i tak ich traktował. Dlaczego Syriusz
musiał się zbuntować?
-
Weź się obudź, leziesz jak słoń. Zaraz ktoś nas usłyszy. –
Głos Avery’ego wyrwał go z zamyślenia.
-
Mówiłem, żeby dzisiaj dać sobie spokój. Nie mam siły. Poza tym
McGonagall wyraźnie się do mnie przyczepiła, za ostatnie braki na
lekcjach. Jeśli jutro też będę przysypiał, to…
-
Nasze zadanie jest ważniejsze od głupiej McGonagall – warknął
Avery. – Nie słyszałeś o takim wynalazku jak kawa, albo eliksir
pobudzający?
-
Już na mnie nie działa. A może i głupia
McGonagall, ale jak
wlepi mi szlaban, to raczej będziesz skazany tylko na siebie.
-
Jutro zrobimy sobie wolne.
Stanęli
przed jednym z gobelinów, znajdujących się w lochach. Avery
wyciągnął różdżkę i mruknął coś, stukając w materiał.
Po
chwili ten zniknął, ukazując wejście do wąskiego korytarza. W
milczeniu weszli w ciemność.
*
* *
Coroczne
zabawy Horacego Slughorna były niezwykle wystawne. Wykwintne dania,
uzdolnieni muzycy przygrywający w tle, wspaniała obsługa i
znamienici goście. A wśród tego niewielka część uczniów,
zaproszona z racji wysokich wyników w nauce czy innych, jak to zwykł
mawiać sam Horacy, „sprzyjających czynników”. Odbywały się w
jednej ze starych klas, dodatkowo magicznie powiększonych. Niezwykły
wystrój sprawiał, że można było całkowicie zapomnieć, że jest
się wewnątrz szkoły.
-
A oto i moja chluba, Lily Evans. – Profesor podszedł do Lily i
Jamesa, stojących przy jednym z licznych stolików z jedzeniem. –
I pan Potter! Jakże miło mi was widzieć. A gdzie Syriusz Black? –
Horacy rozejrzał się dokoła.
-
Skręcił nogę.
-
Och, co za nieszczęście. Mam nadzieję, że czuje się już lepiej?
-
Niedługo powinien być całkowicie zdrów.
-
To dobrze, to dobrze. A teraz pozwólcie, że wam przedstawię…
Lily
i James wymienili zrezygnowane spojrzenia. Zaczęło się.
-
To jest szef Sztabu do Spraw Kampanii Ministra, a to
Słynny-Pisarz-Którego-Nazwiska-Nie-Znam, a to Główny Dowodzący
Sprzątaczy z Ministerstwa, ale zawsze był dobrym uczniem –
zrzędziła Lily, naśladując głos Horacego Slughorna. Właśnie
schowali się za jedną z kolumn, by uniknąć poznawania coraz to
nowych osobistości.
James
parsknął śmiechem.
-
Nie wiedziałem, że tak cię to denerwuje.
-
Ciebie nie?
-
Może trochę… Ale może to być całkiem zabawne, jeśli spojrzy
się na to trochę z innej strony.
Lily
spojrzała na niego zaskoczona.
-
Co masz na myśli?
-
Jeżeli przyjrzysz się tym ludziom, to oni mają tego całego
przedstawiania dość, tak samo jak my. Wystarczy, że spojrzy się
na nich uważniej i wyobrazi sobie, co tak naprawdę myślą –
chłopak uśmiechnął się lekko.
-
Nie wiedziałam, że masz tak bujną wyobraźnię – mruknęła Lily
z uśmiechem.
-
Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – James mrugnął do niej jednym
okiem. – Zatańczymy?
-
Ale przecież nikt nie tańczy.
Lily
zerknęła na pusty parkiet. Kilka osób tylko stało na obrzeżach,
rozmawiając.
-
Ktoś musi zacząć – mruknął James i nie czekając na zgodę
dziewczyny, pociągnął ją na parkiet.
Z
wdziękiem zakręcił ją dokoła własnej osi i przysunął do
siebie, kołysząc w takt muzyki. Lily zarumieniła się gwałtownie,
czując na sobie liczne spojrzenia. Kilka kobiet zerkało na nich z
uśmiechem.
-
James, wariacie, wszyscy się na nas gapią – szepnęła, chowając
twarz do jego kołnierza, by uciec przed ciekawskimi spojrzeniami.
-
I niech się gapią – powiedział z szerokim uśmiechem, odchylając
Lily gwałtownie do tyłu. – Jest przecież na co. Taka piękna
dziewczyna – dodał, przyciągając ją z powrotem do siebie.
Kilka
osób zaklaskało z uznaniem.
-
James! – policzki Lily zrobiły się jeszcze czerwieńsze.
-
Mówię jak jest. O i widzisz, już nie jesteśmy jedyni –
powiedział, uśmiechając się do starszego pana, który zaczął
tańczyć z jakąś korpulentną kobietą, kilka metrów od nich.
Chwilę później na parkiecie zaroiło się od par.
-
Jesteś niemożliwy, James – Lily spojrzała na niego z uśmiechem.
Jej policzki wciąż były lekko zarumienione. – Ale całkiem
nieźle tańczysz.
-
Ma się rozumieć – James wyszczerzył zęby w uśmiechu i ponownie
zakręcił dziewczyną.
*
* *
Ben
i Susan wymienili spojrzenia i cichcem przemknęli między regałami,
by znaleźć się bliżej otwartych drzwi. W oddali dostrzegli dwie
wysokie sylwetki. Jedna z osób trzymała w dłoni zapaloną różdżkę.
Susan i Ben nie widzieli ich twarzy. Powoli podeszli jeszcze bliżej,
gdy dwie postacie ruszyły ostrożnie w stronę Zakazanego Działu.
Ukryci za jednym z regałów Ben i Susan wymienili spojrzenia i
podążyli za nimi powoli.
-
Ciii… Coś chyba słyszałem – Regulus przystanął nagle,
rozglądając się dokoła.
Avery
spojrzał na niego i również się rozejrzał, nasłuchując.
-
Niby kogo? Nikogo tu nie może być o tej porze.
Wymienili
zaniepokojone spojrzenia.
-
Pewnie tylko mi się wydawało – mruknął Regulus. – To wszystko
przez to, że jestem taki śpiący. Mówiłem, żeby…
-
Przestań zrzędzić – mruknął, wyraźnie zdenerwowany Avery. –
Trzeba było się nie pchać na służbę Czarnego Pana, skoro wolisz
sobie pospać.
Regulus
tylko mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
-
Rozmawiają.
Susan
wychyliła się zza regału.
-
Ale, cholera, nie widać kto to – sarknęła, wychylając się
jeszcze bardziej. Dwie postacie oddalały się od nich powoli.
-
Uważaj! – syknął Ben, śledząc uważnym wzrokiem wygibasy
dziewczyny. Niestety było już za późno. Susan oparła się jedną
ręką o półkę, na której leżała źle ustawiona książka.
Tomisko upadło na ziemię z donośnym hukiem. Susan i Ben wymienili
przerażone spojrzenia. Wiedzieli tylko jedno – musieli uciekać.
*
* *
-
Lily! Lily Evans! – głos Horacego Slughorna wybił się ponad
gwar, bawiących się ludzi. Dziewczyna przewróciła oczami, jednak,
wiedząc, że nie zdąży się schować, odwróciła się do
profesora z uśmiechem. Horacy zmierzał ku niej spiesznie, ciągnąc
za sobą jakiegoś wysokiego młodzieńca. Lily wydał się on
dziwnie znajomy. James, który stał obok dziewczyny, również się
odwrócił, a na jego twarzy pojawił się dziwny grymas, gdy
zobaczył towarzysza Slughorna.
Mężczyzna
stanął przed nimi rozpromieniony.
-
Och, moi drodzy, pewnie pamiętacie Jasona. Dwa lata temu skończył
Hogwart.
Lily
podniosła wzrok na chłopaka, od razu go poznając. Był to wysoki
chłopak, o orlim nosie i oczach chochlika. Ciemne włosy,
zmierzwione, opadały mu na czoło, a pełne wargi wygięły się w
irytującym uśmieszku. Lily zerknęła na Jamesa, który spoglądał
na niego z jawną niechęcią. Mimo iż Jason był Gryfonem, nigdy
nie darzyli się z Huncwotami wielką przyjaźnią. Zawsze
rywalizowali o stanowisko największych rozrabiaków w szkole i
szczerze powiedziawszy, walka zawsze była wyrównana. Och,
oczywiście, nigdy jawnie nie pokazywali sobie swej wrogości, jednak
jasne dla wszystkich było, że przyjaciółmi nigdy nie będą.
-
Oczywiście, że pamiętamy – powiedział James, uśmiechając się
lekko. – Co cię sprowadza z powrotem do szkoły? Czyżbyś jednak
nie zaliczył jakiegoś przedmiotu?
Jason
spoglądał to na Lily, to na Jamesa, wyraźnie zdziwiony ich nagłą
przyjaźnią. Gdy opuszczał Hogwart nie pałali do siebie zbytnią
sympatią… Poprawka – Evans nie pałała do Pottera zbytnią
sympatią.
-
Jason jest bardzo skromny. Pozwól, że cię wyręczę, chłopcze –
powiedział Horacy, uśmiechając się dobrodusznie do chłopaka. –
Jak wiecie, Jason zawsze był bardzo dobrym uczniem, zwłaszcza z
Obrony Przed Czarną Magią. Po skończeniu szkoły zaczął
szkolenie na Aurora w trybie przyspieszonym. Ministerstwo
zaniepokojone ostatnimi doniesieniami, postanowiło zorganizować w
szkole kurs samoobrony, który poprowadzi właśnie Jason, z drobną
pomocą nauczycieli.
-
Gratulacje – zaśmiał się James. – Powinniśmy się teraz
zwracać do ciebie per „profesorze”? – w jego głosie słychać
było odrobinę kpiny. Jason udał, że tego nie zauważył i
uśmiechnął się. Zerknął na Lily, która spoglądała na niego z
niechęcią. Jason wiedział, że nigdy go nie lubiła.
-
Nie ma potrzeby – odpowiedział po chwili. Na moment nastała
niezręczna cisza. – Panie profesorze, pozwoli pan, że się
oddalę? Widzę znajomą osobę – powiedział, wskazując dłonią
na przeciwległy kąt Sali.
-
Ależ oczywiście – Horacy poklepał go przyjacielsko po ramieniu.
– Odwiedź mnie w moim gabinecie, chłopcze, gdy tylko będziesz
miał chwilę.
-
Oczywiście, panie profesorze – Jason uśmiechnął się lekko. –
Do zobaczenia na zajęciach w przyszłym tygodniu – powiedział do
pozostałej dwójki, rzucając Lily przeciągłe spojrzenie.
Dziewczyna zagryzła wargę, wyraźnie zdenerwowana. Spojrzał na
Jamesa, posyłając mu ostatni, pełen kpiny uśmiech i oddalił się.
-
Uroczy młody człowiek – mruknął Horacy, nieświadom wrogości
między tą trójką. Lily i James wymienili spojrzenia.
-
Zatańczmy – mruknął chłopak, ciągnąc dziewczynę w stronę
parkietu, jednak minę miał nietęgą. Nie cieszył się z powrotu
Jasona. Gdy opuścił mury szkoły, ucieszył się, że nie będzie
musiał mieć z nim więcej do czynienia. James wiedział, że
Syriusz, również się nie ucieszy.
-
Au, James!
Chłopak
spojrzał na nią przepraszająco. Z tego zamyślenia nadepnął jej
na stopę.
-
Może lepiej usiądźmy. Chyba musisz odpocząć – dziewczyna
spojrzała na niego z troską i poprowadziła w stronę jednego ze
stołów. Ona również nie cieszyła się z powrotu jednego z
naczelnych rozrabiaków w postaci wykładowcy. Czuła, że na pewno
wynikną z tego kłopoty.
*
* *
Nagły
huk niemal natychmiast zwrócił ich uwagę. Avery chwycił Regulusa
za ramię i przytrzymał.
-
Co to było? – Reg spojrzał na niego niepewnie.
Rozejrzeli
się.
-
Ktoś tu jest – mruknął Avery, cofając się o krok.
-
Może po prostu jakaś książka sama się obsunęła…
-
Ktoś tu jest! Jednak tu dziś przyszli. Cholera! – zaklął pod
nosem, cofając się coraz szybciej do miejsca, z którego dobiegł
hałas.
Regulus
pospieszył za nim, rozglądając się czujnie na boki. Avery szedł
przed nim, starając się nie tupać zbytnio. Zaglądał za każdy
regał, spodziewając się znaleźć podglądaczy w choćby
najmniejszej wnęce.
-
Widzisz? – Szepnął tryumfalnie, wskazując na książkę leżącą
na ziemi w jednym z działów. – Nie mogła sama spaść –
oświetlił, stojący obok regał.
-
No nie wiem… - Regulus wyraźnie nie był tego taki pewien.
Avery
spojrzał na niego z ukosa.
-
Nie możemy im pozwolić stąd wyjść. Tylko… gdzie oni są? –
podniósł wzrok i jego spojrzenie padło na odległą czarną dziurę
w ścianie. Zaplecze bibliotekarki, a w nim… Zostawili otwarte
przejście!
-
Cholera, szybko!
Susan
ciągnęła zdyszanego Bena za rękaw, prowadząc go labiryntem
ciemnych korytarzy. Gdy spłoszeni wywołanym przez siebie hałasem
uciekli do schowka biblioteki, zobaczyli otwarte, najprawdopodobniej
tajne, przejście.
-
Szybko, szybko – powtarzała Susan, pokonując kolejne zakręty.
Nie wiedzieli czy dobrze idą. Biegli na oślep, wybierając kolejne
korytarze na rozwidleniach, na chybił – trafił.
-
Poczekaj. Czekaj! – Ben przystanął, dysząc ciężko i trzymając
się jedną ręką za bok.
-
Co jest? – Dziewczyna spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
-
Kolka – wystękał Ben i oparł się o ścianę. – Nie jestem
taki wysportowany jak ty.
Dziewczyna
spojrzała na niego ze współczuciem, jednak nie mogli czekać.
-
Nie mamy czasu. Mogą już za nami iść. Nie wiemy gdzie jesteśmy.
Możemy iść trochę wolniej, ale nie zatrzymujmy się. –
Obejrzała się z przestrachem przez ramię.
Ruszyli
dalej szybkim krokiem. Ben krzywił się przy każdym kroku, jednak
nie narzekał. Po kilku minutach stanęli przed starą, wilgotną i
zimną ścianą. Byli w ślepym zaułku.
-
Cholera, to nie tu – mruknęła Susan, już chcąc zawracać,
jednak Ben przytrzymał ją za ramię.
-
Poczekaj – powiedział, przypatrując się uważnie podłodze. –
Popatrz na to.
Wskazał
jej dwa wgłębienia w posadzce, niezauważalne przy pierwszym
spojrzeniu.
-
Ta ściana się odsuwa – powiedział, dotykając kolejnych cegieł.
Dziewczyna
poszła w jego ślady.
-
Zobacz! – Zawołała po chwili, odsuwając luźniejszy kawałek
zaprawy. We wgłębieniu widniała maleńka dźwignia w kształcie
węża.
-
Tajne przejście pod znakiem Slytherina? Aż dziwne, że akurat do
biblioteki – sarknął Ben, ciągnąc za dźwignię.
Po
kilku sekundach rozległ się dziwny dźwięk – jakby ożył jakiś
stary mechanizm. Spojrzeli po sobie z nadzieją, po czym przenieśli
wzrok na ścianę, oczekując, że ta zaraz się odsunie.
Ku
ich wielkiemu zaskoczeniu, to posadzka zaczęła osuwać im się spod
nóg.
*
* *
Lily
i James wrócili do Pokoju Wspólnego z mieszanymi nastrojami. Z
jednej strony – bawili się razem świetnie i mimo zapału Horacego
Slughorna do przedstawiania całego tłumu znanych i mniej znanych
ludzi, nie nudzili się. Lily czuła, że nogi odmawiają jej
posłuszeństwa. Była pewna, że jutro rano nie podniesie się z
łóżka.
Z
drugiej jednak strony ich humory popsuły się nieco, poprzez
pojawienie się dawnego znajomego. Nie mieli pojęcia, co z tego
faktu wyniknie. Lily była pewna, że względny spokój ostatnich
tygodni zostanie zakłócony.
James
spojrzał na Lily i posłał jej wesoły uśmiech.
-
Bawiłem się naprawdę wspaniale, Lily.
Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech.
-
Też się wspaniale bawiłam. Dzięki, James.
-
Mam nadzieję, że uda się nam to kiedyś powtórzyć – mrugnął
do niej jednym okiem.
Lily
uśmiechnęła się, tłumiąc ziewnięcie. Chłopak zaśmiał się
cicho.
-
Lepiej się już połóż – powiedział, odwracając ją w stronę
schodów. – Dobranoc, Evans – cmoknął ją delikatnie w policzek
i popchnął lekko w stronę schodów. Nim zdążyła zareagować
zniknął na schodach prowadzących do męskich dormitoriów. Z
lekkim uśmiechem na ustach, ruszyła w stronę swojej sypialni.
*
* *
-
Schody! To schody! – zawołała Susan, spoglądając do dziury,
która pojawiła się obok ich stóp.
Zbiegli
szybko na dół i rozejrzeli się za dźwignią, która by zamknęła
z powrotem przejście. Jednak ten problem rozwiązał się sam.
Podłoga nad nimi zasunęła się automatycznie, gdy tylko Ben zszedł
z ostatniego stopnia.
Ruszyli
ciemnym korytarzem przed siebie, niepewnie rozglądając się na
boki. Stare pajęczyny na ścianach, kurz i wszechobecna wilgoć nie
działały na nich uspokajająco.
-
Pospiesz się – syknęła Susan, oglądając się na Bena, który
został lekko w tyle. – To chyba już niedaleko.
Daleko
przed nimi dostrzegła coś ciemnego. Podbiegła tam szybko i
zorientowała się, że to gobelin. Odgarnęła go szybko, znajdując
za nim ukryty, kamienny właz.
-
Ben! – zawołała, odwracając się. Chłopak podszedł do niej z
niepewną miną.
-
Chyba zgubiłem swój notatnik.
-
Jaki notatnik?
-
Pisałem w nim różne rzeczy. – Jego głos zadrżał niepewnie.
-
Był podpisany? – Susan spojrzała na niego z lekkim przestrachem.
-
Chyba… Chyba tak. Nie pamiętam.
Dziewczyna
pokręciła głową.
-
Nie ma teraz czasu. Nie możemy tam wrócić – powiedziała i
pchnęła właz. – Pozostaje tylko mieć nadzieję, że go nie
znajdą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.