Patrząc
na rozgrywającą się przed nią scenę, Lily pluła sobie w brodę.
Przecież wiedziała, że tak się to wszystko skończy. Dawne
pretensje, urazy i rywalizacje musiały wziąć górę nad trójką
niemalże dorosłych chłopaków, którzy z pełną powagą nazywali
siebie mężczyznami. W tej chwili wszyscy zachowywali się jak
dzieci. Zajęcia z Jasonem zaczęły się na dobre, a James, Syriusz
i sam instruktor pałali do siebie wyraźną niechęcią, próbując
maskować to pod udawanym szacunkiem.
-
Black, różdżka w górę i machnij porządnie, nie jak baba! Bez
urazy, drogie panie… – Jason mrugnął do kilku Krukonek z
szóstego roku, przechadzając się między uczniami w czasie zajęć
z pojedynków. Dziewczęta zachichotały cicho.
Syriusz
poczerwieniał na twarzy i machnął różdżką, wprawiając
powietrze przed sobą w lekkie drganie. Lekka poświata
zmaterializowała się przed nim.
-
Za słabo, Black. Takie trudne jest wyczarowanie tarczy? – Jason
rzucił mu kpiące spojrzenie.
-
Może ją wypróbujesz? – warknął Syriusz, a jego twarz jeszcze
bardziej się zaczerwieniła od tłumionej złości.
Jason
uniósł brwi z rozbawieniem.
-
Nie chciałbym zrobić ci krzywdy…
-
Boisz się? – wszedł mu w słowo Black, a w jego głosie można
było dosłyszeć wyzwanie. Jason nastroszył się i spojrzał na
niego z wyższością.
-
Chciałbyś.
Remus
i James obserwowali to wszystko z niepokojem. O co Łapie chodziło?
Przecież wyraźnie jego tarcza była za słaba, chyba, że… Lupin
wymienił spojrzenia z Rogaczem.
-
Myślisz, że nauczył się ją ukrywać? – szepnął Remus do
Jamesa, który obserwował z napięciem jak Syriusz ustawia się
naprzeciwko Jasona. Na jego twarzy można było dostrzec ledwo
dostrzegalne napięcie.
-
Ukrywać? Czytałem o tym, ale nigdy nie wypróbowywałem. Ale
wszystko na to wskazuje. Nie wiem, co innego mógłby kombinować.
-
Co on najlepszego wyrabia?
James
odwrócił się, spoglądając na Lily, która podeszła do nich od
tyłu. Odruchowo uśmiechnął się do niej lekko. Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech, jednak na jej twarzy wciąż widniało
napięcie, gdy zerkała na Syriusza.
-
Pozostaje nam tylko obserwować – odparł Potter, wzruszając
ramionami.
Jason
ustawił się naprzeciwko Blacka, uśmiechając się z wyższością.
-
No to na trzy. Raz, dwa… Trzy! – Ledwo wypowiedział ostatnie
słowo z jego różdżki wystrzelił promień fioletowego światła.
Zaklęcie pomknęło w stronę Syriusza, który chwilę wcześniej
utworzył przed sobą tarczę. Lekka poświata migotała zachęcająco
w powietrzu.
Jason
nie śledził uważnie lotu zaklęcia i, pewny swego, rozejrzał się
z uśmiechem dokoła. Nagle rozległo się ciche pyknięcie,
oznaczające, że tarcza Syriusza zadziałała. Jason z zaskoczeniem
odwrócił się w stronę Blacka i dostrzegł pędzący w jego stronę
promień, jednak było już za późno na podniesienie tarczy.
Wykładowca z głuchym łupnięciem wylądował na łopatkach
powalony własnym zaklęciem.
Syriusz
uśmiechnął się tryumfalnie, gdy pozostali Huncwoci zawyli z
uciechy. Podszedł powoli do Jasona, wyciągając rękę, by pomóc
mu wstać. Chłopak odtrącił dłoń i sam podniósł się na nogi.
Spojrzał na niego ze złością.
-
Nauczyłeś się ją ukrywać! – syknął.
Black
wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu i rozejrzał się dokoła.
-
I jaki z tego morał? Nigdy nie lekceważ przeciwnika! – zawołał,
po czym ruszył w stronę przyjaciół.
W
tym samym czasie zabrzmiał dźwięk dzwonu oznaczający koniec
zajęć. Uczniowie mijali Jasona chichocąc i wymieniając ciche
uwagi. Chłopak ostatni raz spojrzał ze złością na plecy
oddalających się Huncwotów, po czym ruszył w stronę swojego
zaplecza. Może i tę bitwę wygrali, ale przecież wojna jeszcze się
nie skończyła.
*
* *
Severus
z westchnięciem podszedł do kalendarza wiszącego na ścianie
ślizgońskiego dormitorium, oderwał od niego kartkę z napisem
„luty” i wrzucił ją do płonącego na kominku ognia. Ciężko
usiadł na jednym z pięciu łóżek przykrytych zielonymi kapami,
poprzetykanymi tu i ówdzie srebrnymi nitkami. Kotary wokół łóżek
w kolorze butelkowej zieleni odznaczały się wyraźnie na tle
kamiennych, szarych ścian. Dormitorium szóstorocznych Ślizgonów
było całkowicie utrzymane w barwach Slytherinu.
Snape
z właściwą sobie pedanterią zabrał się za układanie składników
eliksirów w specjalnie do tego przeznaczonej starej, skórzanej
walizeczce. Właśnie przesypywał sproszkowany korzeń sosny czarnej
do nowego pojemniczka, gdy drzwi dormitorium otworzyły się
bezszelestnie. Chłopak podniósł wzrok, jednak niemal od razu
powrócił do przerwanej na moment czynności. Jego ręka nawet nie
zadrżała.
-
Black.
Chłopak,
który stanął w drzwiach zawahał się na moment niepewny nastroju
Snape’a, jednak po chwili namysłu przekroczył niepewnie próg.
-
Severusie… - Zaczął cicho. – Muszę z tobą porozmawiać.
Snape
westchnął, dokończył przesypywanie drobno potartego proszku,
dokładnie zakręcił pudełeczko i włożył je w specjalnie
przygotowaną w walizeczce przegródkę. Walizkę zamknął na zamek,
a kluczyk schował do wewnętrznej kieszeni rękawa. Dopiero, gdy
walizka zniknęła pod łóżkiem podniósł wzrok na swojego
rozmówcę i posłał mu niezbyt zachęcające spojrzenie.
-
O co chodzi?
Regulus
westchnął niepewnie raz i drugi, rozglądając się czujnie na
boki, jakby bojąc się, że ktoś ich podsłucha. Snape przewrócił
oczami i spojrzał na niego groźne.
-
Jeśli przyszedłeś sobie do mnie powzdychać, informuję, że ja
nie z tych. Z tego co wiem, Mulciber woli…
Rozszerzone
szeroko oczy Blacka upewniły go w przekonaniu, że chłopakowi nie
chodziło o żadne propozycje.
Uśmiechnął się ironicznie.
-
Więc o co chodzi?
-
Ktoś nas śledził. – Wyrzucił z siebie Regulus jednym tchem. –
Musiałem o tym komuś powiedzieć. Avery uparcie twierdził, że nie
musimy o tym nikomu donosić, ale mi to nie daje spokoju.
Stwierdziłem, że ty będziesz wiedział co robić.
Oczy
Snape rozszerzyły się.
-
Ktoś o was wie? Ile? Znają waszą tożsamość? Wiecie kto to? Od
kiedy was obserwują? Jak mogliście w ogóle do tego dopuścić?! –
Kolejne pytania padały z jego ust.
Regulus
jakby skurczył się w sobie, mimo że był o wiele wyższy od
drobnego Severusa.
-
Tożsamości nie znają, bo chyba dawno donieśliby na nas
Dumbledore’owi. A obserwują od dość dawna. Od kilku tygodni nie
za często chodzimy do biblioteki, bo boimy się, że mogą nas
nakryć, po… Pewnym incydencie, który miał miejsce. – Regulus
zawahał się lekko.
-
Incydencie? – Głos Severusa był ostry jak brzytwa.
-
O mało nas nie przyłapali. Zaczaili się w bibliotece, potem
uciekli tajnym przejściem do lochów.
-
Skąd wiedzieli o przejściu?
-
My… Eee… Zostawiliśmy je otwarte.
Severus
uderzył się dłonią w czoło.
-
Idioci! Tak to jest, jak Czarny Pan daje zadania takim
niedoświadczonym smarkaczom!
Regulus
ostatkiem sił powstrzymał się od komentarza na temat wieku
Snape’a, jednak widząc jego złość wolał milczeć. Przybrał
skruszony wyraz twarzy. Tymczasem Severus uspokoił się i zamyślił
głęboko.
-
Jeśli nie widzieliście ich, a oni nie widzieli was, sprawa jest
zamknięta. Ktoś w Hogwarcie wie, że dzieje się coś zakazanego,
więc ma oczy i uszy szeroko otwarte. Znając życie jest to pewnie
banda nadaktywnych gryfonów. Jedno jest pewne, przez dłuższy czas
musicie zaprzestać wykonywania powierzonego wam zadania. Mogli
donieść dyrektorowi i nauczycielom, przez co biblioteka może być
o wiele lepiej pilnowana. I powiedz temu idiocie Avery’emu, że
Czarny Pan dowie się o jego niesubordynacji. Wypadki chodzą po
ludziach, jednak trzeba się umieć do nich przyznać nim ściągną
większe kłopoty.
Regulus
kiwnął głową i opuścił dormitorium. Za drzwiami odetchnął z
ulgą.
*
* *
Od
czasu nocnej przygody w bibliotece Ben i Susan byli o wiele
ostrożniejsi, gdy przechodzili koło wejść do lochów, zakazanego
działu czy drzwi do schowka bibliotekarki. Wiedzieli, że muszą być
bardziej ostrożni, by nie zostać przyłapanymi, jednak od dłuższego
czasu nie działo się nic podejrzanego. Gdy jeszcze raz zaczaili się
w nocy w bibliotece, nikogo się nie doczekali. Siedzieli tam
niemalże całą noc, jednak nikt się nie zjawił. W pełni zdawali
sobie sprawę, że ci, których szpiegowali wiedzą o ich obecności,
więc równie dobrze mogli dać sobie spokój. Susan i Ben zgodnie
uznali, że głupotą byłoby donoszenie komukolwiek o całym zajściu
– nie mieli dowodów, a poza tym nie mogli powiedzieć, że
chodzili sobie ot tak nocą po bibliotece.
Ich
wspólne szlabany się skończyły, więc Susan spędzała o wiele
mniej czasu z Benem, który znów poczuł się samotny. Teraz
samotność doskwierała mu o wiele bardziej niż kiedyś. Dlatego
powrócił do tego, co wcześniej wypełniało mu czas. Znów zaczął
więcej czytać, zapominając o całym świecie.
Było
słoneczne, marcowe popołudnie. Śnieg na błoniach niemal
całkowicie stopniał, a pierwsze źdźbła trawy przebiły się
przez skostniałą skorupę ziemi. Ben siedział przy samotnym
stoliku pod oknem, całkowicie zajęty lekturą „Polowanie na
Galiarki, czyli droga do szaleństwa profesora Bzika”. Nagle coś
huknęło o stół, niemalże przyprawiając go o zawał.
-
„Historia dla klasy szóstej” jest najnudniejszą książką na
świecie. – Susan usiadła naprzeciwko Bena, uśmiechając się
szeroko na widok jego zaskoczonej miny. – Coś taki zdziwiony?
-
Książka chyba lepsza niż niekończące się wykłady Binnsa, nie
sądzisz? – Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
-
Chyba masz rację, nie pomyślałam o tym w ten sposób. Gdyby nie
książka musiałabym go słuchać, to dopiero byłaby katorga! –
Mrugnęła do niego wesoło.
Nagle
jej wzrok podążył w stronę najbliższego regału.
-
Oho. Widziałeś kogo przyniosło do biblioteki? – Skinęła głową
w stronę Jasona, wykładowcy z pojedynków, który kręcił się
między półkami z książkami na temat pojedynków. – Ciekawe jak
tam jego plecy.
Ben
uśmiechnął się lekko, spoglądając za chłopakiem.
-
Black całkiem nieźle sobie z nim poradził. Zresztą nie dziwię mu
się, cały czas miał do niego jakieś pretensje. O co im chodzi?
Susan
spojrzała na niego lekko zdziwiona.
-
Nie wiesz? Gdy Jason jeszcze chodził do szkoły, zawsze robili sobie
kawały. Jak oni sobie dokuczali! Pojęcia nie masz. Nasi Huncwoci
nie byli zbyt zachwyceni, gdy okazało się, że ma ich uczyć.
Zresztą nie ma się co dziwić, jak widać. Powinni być mądrzejsi.
Wzruszyła
ramionami. Jednak na jej ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech.
-
A co ty taka zadowolona?
-
W końcu wyszło słońce. I niedługo zaczyna się sezon Quidditcha.
Chłopak
uśmiechnął się, pochylając głowę nad książką. Susan
naprawdę go zaskakiwała. Ile ona miała energii!
*
Jason
wyciągnął z półki kilka książek i skierował się w stronę
stolików. Jego wzrok przyciągnęła ruda czupryna pod oknem.
Skierował wzrok w tamtą stronę i uśmiechnął się na widok
pochłoniętej w lekturze Lily Evans. Wodziła piórem po tekście,
zaznaczając niektóre fragmenty. Z zadowoleniem zauważył
naprzeciwko niej puste miejsce, więc czym prędzej skierował się w
jej kierunku.
Lily
wertowała kolejną księgę traktującą o przydatności
transmutacji miejscowej, przygotowując się do pisania długiego
wypracowania dla McGonagall.
-
Wolne?
Dziewczyna
podniosła wzrok i spojrzała na Jasona, stojącego naprzeciwko niej.
Spoglądał na nią z cwanym uśmieszkiem, malującym się na ustach.
Wzruszyła w odpowiedzi ramionami. Nie mogła odmówić miejsca
jednemu z uczących, nawet jeśli był nim trzy lata starszy chłopak.
Szybko skierowała wzrok z powrotem na tekst.
-
Pilna z ciebie uczennica.
Podniosła
wzrok, napotykając jego rozbawione spojrzenie. W jego uśmiechu
pełno było kpiny.
-
To chyba dobrze? – Odparła, siląc się na obojętny ton i
kierując spojrzenie z powrotem na książkę.
-
Świetnie.
Dosłyszała
w jego głosie ironię, więc podniosła wzrok, jednak on już
wertował jedną z przyniesionych przez siebie książek. Westchnęła
więc ciężko i spróbowała skupić się na tekście. Jaki on był
irytujący!
-
Nie ma co wzdychać, każdy przez to przeszedł.
-
Przez użeranie się z tobą? – odparła bezczelnie.
Podniosła
głowę i napotkała jego rozbawione spojrzenie.
-
Też jesteś pełna uprzedzeń do mnie, tak jak twoi koledzy?
Przechyliła
głowę, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
-
A dziwisz mi się?
Chłopak
uśmiechnął się lekko, pochylając się nad książką.
-
Nie za bardzo – odparł w końcu cicho. – Jednak co było to
było, nie da się tego cofnąć.
-
Jakbym sobie nie zdawała sprawy.
Ponownie
na nią spojrzał, uśmiechając się bezczelnie.
-
Jednak można zapomnieć, a twoi zabawni przyjaciele nawet tego nie
potrafią.
-
Może nie wszystko da się zapomnieć – powiedziała wyniośle.
Zmrużył
oczy, przypatrując jej się uważnie.
-
Ty zapomniałaś… - rzekł po chwili namysłu.
-
Proszę? – Nie miała zielonego pojęcia o co mu chodzi.
-
Wybaczyłaś Jamesowi, jak cię traktował przez te wszystkie lata.
Lubicie się.
Spojrzała
na jego bezczelny uśmiech i czuła jak zalewa ją wściekłość.
-
O co ci chodzi? – spytała, siląc się na spokojny ton.
-
Po prostu… Milusia z ciebie dziewczyna. – Powiedział, dotykając
dłonią jej policzka. W jego oczach zajaśniały wesołe błyski.
Jednak głos ociekał ironią.
Szybkim
ruchem odepchnęła jego dłoń, zatrzasnęła książkę i
pozbierała swoje notatki. Rzuciła mu wściekłe spojrzenie, wstała
od stolika i bez słowa opuściła bibliotekę.
Chłopak
spoglądał za nią z uśmieszkiem na ustach. Po chwili sięgnął po
przedmiot, który zostawiła, pakując się w pośpiechu.
Zdecydowanym ruchem schował jej pióro do torby wraz ze swoimi
książkami i po chwili również opuścił bibliotekę. Kilka
dziewcząt westchnęło tęsknie, gdy mijał ich stoliki.
*
* *
Fryderyk
Reddgens siedział w małej, ciemnej kuchni, ćmiąc krótką,
drewnianą fajeczkę. Szary dym unosił się w powietrzu. Całe
pomieszczenie pachniało tytoniem, zmieszanym z jakimś egzotycznym
zielem. W ciemności widać było tylko świecące jasno oczy
Fryderyka. Dźwięk cichych, ostrożnych kroków rozległ się
najpierw na schodach, potem w holu i w progu kuchni stanęła wysoka
postać. Mężczyzna trzymał się kurczowo framugi, jakby próbując
złapać równowagę.
-
Tak myślałem, że cię tu znajdę… - Szepnął do Fryderyka,
przekraczając próg kuchni. – Ta wojna mnie wykańcza. –
Powiedział, siadając ciężko na jednym z wolnych krzeseł.
-
Dostałem wiadomość od Marleny. Medyk pozwolił jej wychodzić –
głęboki głos Reddgensa zabrzmiał niezwykle głośno i
nienaturalnie w otaczającej ich ciszy.
-
Tak. Jest szczęśliwa. Pozbyła się swoich demonów.
-
Ona chce wrócić do akcji, Alastorze…
Towarzysz
Fryderyka, Alastor Moody, przytaknął mu w milczeniu.
-
Dumbledore jej jeszcze nie pozwoli.
Cisza
znów zapadła między nimi.
-
Słyszałeś o… - Moody zawiesił głos, poruszając prawdziwy
temat, dla którego pojawił się w kuchni.
Fryderyk
skinął głową, a mięśnie jego twarzy skamieniały.
-
Czy Minerwa wie?
Ciemne
oczy Reddgensa spojrzały na niego bez wyrazu.
-
Wysłałem jej sowę. Pewnie niedługo się tu zjawi.
-
Sowę? Cholera… Ktoś powinien z nią porozmawiać. Ona się
załamie!
Alastor
poderwał się z krzesła i spojrzał na Fryderyka. Ten rzucił mu
spojrzenie pełne wyrzutu.
-
Dobrze wiesz, że ja nie jestem do tego odpowiednią osobą.
Alastor
pokręcił głową i szybkim krokiem opuścił kuchnię, która znów
pogrążyła się w ciszy. Kolejna porcja dymu wypłynęła z ust
Fryderyka, spowijając wszystko w szarości.
*
* *
Klasa
transmutacji zapełniała się powoli uczniami. Syriusz usiadł obok
Jamesa, odwracając się jednocześnie do Remusa i Petera siedzących
za nimi.
-
Jeśli dzisiaj ten idiota Jason znów się będzie na mnie wyżywał,
przysięgam, że użyję na nim kilku klątw, które usłyszałem w
domu.
James
uśmiechnął się lekko, spoglądając jednocześnie w stronę Lily,
która siedziała z Dorcas, żywo jej o czymś opowiadając. Była
wyraźnie niezadowolona.
-
Myślę, że da spokój po tym, jak wczoraj go upokorzyłeś. –
Wtrącił się Remus, podpierając jednocześnie twarz na dłoniach.
Jego podkrążone oczy odznaczały się wyraźnie na tle bladej,
wymizerowanej twarzy. Zbliżała się pełnia.
-
Niedługo trzeba będzie zacząć treningi – wtrącił James,
wyglądając przez okno, gdzie słońce wyglądało zza chmur,
świecąc mu prosto na twarz.
-
Znów będziesz nas zrywał z łóżek przed świtem? – zapytał z
bólem w głosie Syriusz, uderzając czołem o blat stolika.
Peter
zachichotał cicho, spoglądając na nich.
-
Mam nadzieję, że nie będziesz używał znów tego okropnego
budzika – mruknął, rzucając Jamesowi zrezygnowane spojrzenie. –
My nie musimy wstawać tak wcześnie jak wy.
-
Nie martw się, Glizdku, już ja znajdę jakiś sposób, żeby
wyciągnąć Łapę z łóżka. – James mrugnął do Petera i
Remusa, uśmiechając się szeroko. Chłopcy uśmiechnęli się
szeroko w odpowiedzi, za to Syriusz oburzył się głęboko.
-
Jasne. Żebym to ja nie musiał budzić ciebie, kapitanie.
James
i Syriusz zmierzyli się spojrzeniami, jednak po chwili roześmiali
się serdecznie, grożąc sobie jednocześnie palcami.
Remus
pokręcił z uśmiechem głową, zerkając jednocześnie na zegarek.
-
A cóż to… McGonagall się spóźnia.
Brwi
Syriusza uniosły się wysoko. James odwrócił się w stronę drzwi.
-
Dziwne.
Wtedy
drzwi klasy otworzyły się i stanął w nich nie kto inny jak sam
Albus Dumbledore. W Sali w jednej chwili zaległa idealna cisza, a
wszystkie spojrzenia wlepione były w dyrektora, który spoglądał
na nich z uśmiechem.
Dyrektor
zamknął drzwi i przeszedł na przód klasy, tak by każdy dobrze
mógł go widzieć.
-
Moi drodzy, z powodu tymczasowej nieobecności profesor McGonagall,
będę miał z wami zajęcia transmutacji.
Wszyscy
uczniowie wymienili zaskoczone spojrzenia. Dumbledore spoglądał z
rozbawieniem na ich zdziwione miny.
-
Mam nadzieję, że przeżyjecie jakoś zajęcia z takim starym
prykiem. – Dodał z uśmiechem.
Huncwoci
wymienili zadowolone spojrzenia. Lekcje z dyrektorem zapowiadały się
o wiele, wiele ciekawiej.
-
Na czym ostatnio skończyliście? Chciałbym…
-
Przepraszam, panie dyrektorze. – Lily podniosła dłoń,
spoglądając wyczekująco na Dumbledore’a.
-
Tak, panno Evans?
-
Czy profesor McGonagall jest chora? Miałam z nią omówić kilka
kwestii…
-
Profesor McGonagall przebywa aktualnie poza zamkiem. Wszelkie kwestie
może omówić pani ze mną, panno Evans.
Kilka
osób wymieniło zaskoczone spojrzenia.
-
Więc, czy ktoś byłby łaskaw uświadomić mnie, co przerabialiście
ostatnio?
Super mi się czyta, tylko ten zew i Lily... trochę nie pasuje, mimo to ta historia jest naprawdę świetna ze względu na to, że blog to nie jest jedna wielka historia miłosna. Inne blogi skupiają się głównie na Lily i Jamesie, a Ty na Voldemorcie, różnych tajemniczych rzeczach... Naprawdę czytam od wczoraj i nie mogę się oderwać! :-)
OdpowiedzUsuńZgadzam się z moim przedmówcą. Bardzo ciekawie rozwijająca się fabuła, nie jest ograniczony tylko do jednego wątku i to jest w nim fajne. Gratuluję talentu :)
OdpowiedzUsuńJak juz wspominałam wcześniej to jest super. tylko nie mów że potem okaże się że Lili będzie spokrewniona z Voldziem. To by było okropne xD. Dzięki że to piszesz.
OdpowiedzUsuń