James
Potter uwielbiał Quidditch. Był on jego pasją od wczesnych lat
dziecięcych, kiedy to ojciec kupił mu pierwszą miotłę. W
powietrzu czuł się jak ryba w wodzie. Uwielbiał pęd wiatru we
włosach, blask słońca, wolność. Kojący ból mięśni następnego
dnia. Gdy był w powietrzu nie liczyło się nic poza tym –
wszystkie problemy znikały. Był tylko on i przestwór nieba wokół
niego.
Gdy
w piątkowe popołudnie James wyszedł na boisko do Quidditcha z
miotłą na ramieniu i w podniszczonej szacie do treningów
uśmiechnął się radośnie. Chłodne powietrze wiało od strony
Zakazanego Lasu, a promienie słońca odbijały się od metalowych
bramek. To był dobry dzień na pierwszy od miesięcy trening.
Jeszcze tego dnia samotny, ale w najbliższych dniach postanowił
zmobilizować swoją drużynę i zabrać się ostro za trenowanie. W
końcu już niedługo sezon znów miał się rozpocząć.
Wsiadł
na miotłę i odbił się mocno stopami od ziemi. Już po chwili
wznosił się coraz wyżej. Z narastającym uczuciem euforii okrążył
bramki po północnej stronie boiska. Z uśmiechem na ustach
gwałtownie zaczął pikować ku ziemi by w ostatniej sekundzie
lekkim ruchem ręki poderwać się znów w górę. Adrenalina
szumiała mu w uszach, serce tłukło się o żebra. Wypełniała go
ogromna radość i satysfakcja. Z zapałem zaczął zataczać nad
boiskiem pętle – raz szybciej, raz wolniej. Przez ostatnie
miesiące niemal zapomniał jakie to wspaniałe uczucie! Jak dobrze
znów było poczuć się w pełni żywym.
Gdy
godzinę później słońce niemal całkowicie skryło się za
horyzontem, James wylądował lekko na trawie. Po chwili
zastanowienia usiadł na zimnej ziemi i spojrzał w niebo. Chmury na
zachodzie różowiły się w blasku zachodzącego słońca. Westchnął
cicho pod nosem, myśląc nad sprawami, które dzisiaj wypłoszyły
go z pokoju wspólnego. Ostatnie tygodnie były dla niego dziwne. Po
pamiętnej zabawie u Slughorna jego kontakty z Lily miały się coraz
lepiej, jednak obok chłopaka wciąż kręciła się Lora. Właśnie
myśli o niej nie dawały mu od dłuższego czasu spokoju –
podejrzewał, co dziewczyna do niego czuje i… Nie ma co się
oszukiwać, pochlebiało mu to. Lora była ładną, mądrą
dziewczyną i interesowała się właśnie nim – czego mógł
chcieć więcej? Odpowiedź była prosta – Lily Evans. Nie miał
pojęcia dlaczego ta dziewczyna tak go pociąga. Od pierwszej klasy
dziwnie go do siebie przyciągała – z początku była to zwyczajna
chęć zaimponowania jej i zdobycia. Wieczne odmowy Lily i wrogie
spojrzenia działały tylko na jego męską dumę. Jak to możliwe,
żeby jakaś dziewczyna go nie chciała?
Przestały
go interesować dziewczyny, które miał w zasięgu ręki – zawsze
liczyła się tylko ona, wiecznie niedostępna i nieosiągalna.
Z
początku jego zaloty były podyktowane czystą chęcią udowodnienia
sobie i innym, że może mieć każdą.
Dopiero po jakimś czasie dostrzegł, że Evans to naprawdę
wartościowa dziewczyna. Dopiero po jakimś czasie zdał sobie
sprawę, że się zakochał. A teraz nie wiedział co robić. Byli
przyjaciółmi – rozmawiali, przekomarzali się, śmiali. James nie
chciał tego zaprzepaścić jednym głupim słowem. Bał się, że
zbyt łatwo mogą wrócić do tego co było.
Podniósł
wzrok i dostrzegł, że niebo przybrało ciemną barwę. Zmrok zapadł
nadzwyczaj szybko - a może to on nie zwracał uwagi na zbyt szybko
upływający czas? Podniósł się niezdarnie z ziemi, zdając sobie
nagle sprawę, jak zimno się zrobiło. Szybkim krokiem ruszył w
stronę zamku.
*
* *
Syriusz
pędem zbiegł ze schodów do pokoju wspólnego i rozejrzał się w
poszukiwaniu przyjaciół. Dostrzegł Remusa i Lily siedzących przy
kominku i grających w szachy. Podszedł do nich szybko, rozglądając
się na boki.
-
Hm… Gdzie jest James? – spytał, stając nad nimi.
-
Na boisku do Quidditcha – mruknęła Lily nawet nie podnosząc na
niego wzroku. Jednocześnie chwyciła jeden z pionków i przesunęła.
W końcu spojrzała na niego. – A co?
Syriusz
sapnął, opadając na wolny fotel obok Remusa.
-
James ma urodziny w niedzielę. Całkiem o tym zapomniałem –
mruknął, drapiąc się po głowie. Remus i Lily spojrzeli po sobie.
-
W tę niedzielę? – spytała dziewczyna. Syriusz pokiwał głową.
Remus
zamyślił się.
-
No to musimy coś dla niego wymyślić. Szach mat – dodał po
chwili, przesuwając jednego ze swoich gońców. Dziewczyna parsknęła
z irytacją.
James
zatrzasnął za sobą portret i rozejrzał się ze zmęczeniem po
pokoju wspólnym. Dostrzegł Lily, Remusa i Syriusza siedzących przy
kominku. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Wtedy Lily
podniosła wzrok i dostrzegła go. Jej oczy zalśniły wesoło, gdy
pomachała do niego. Syriusz i Remus również go zauważyli. Black
wyszczerzył zęby, dostrzegając miotłę na jego ramieniu. James
podszedł do nich szybkim krokiem. Usiadł ciężko na fotelu obok
Remusa, kładąc jednocześnie miotłę na kolanach.
-
Pierwszy trening i to bez drużyny? – spytał Syriusz, mierząc go
wzrokiem.
James
kiwnął tylko głową. Przeniósł wzrok na szachownicę stojącą
na stoliku.
-
Gracie w szachy? – spytał, spoglądając na Remusa.
-
Graliśmy. Ale Lily w końcu się poddała.
-
Ile można przegrywać? – powiedziała obronnie dziewczyna.
Syriusz
i James parsknęli śmiechem.
-
Lunatyka trzeba zajść wtedy, gdy się tego najmniej spodziewa –
zaśmiał się James. – Musisz być cierpliwa.
Lily
założyła ręce na piersi, a Remus zmierzył go krzywym
spojrzeniem.
-
Jasne, Potter.
Odezwał się ten cierpliwy – syknęła, jednak w kącikach jej ust
czaił się uśmiech.
-
Och wyobraź sobie, Evans,
że z reguły jestem bardzo cierpliwy. I wytrwały – powiedział
słodkim głosem.
Syriusz
zaśmiał się, słysząc te słowa.
-
O twojej wytrwałości miała szansę przekonać się przez ostatnie
pięć lat.
James
wyszczerzył zęby do Lily, jednocześnie dając Syriuszowi bolesnego
kuksańca w bok.
-
Zamknij się, Łapo – warknął przez zęby do Blacka, jednocześnie
wciąż uśmiechając się do Lily.
-
A ta się jeszcze śmieje. Evans! – Syriusz spojrzał na nią z
udawanym oburzeniem.
-
Black! – Lily spojrzała na niego groźnie.
Remus
westchnął.
-
Jesteście nienormalni – powiedział, wstając z miejsca. Ruszył w
stronę Marty, która właśnie zeszła ze schodów prowadzących do
żeńskich dormitoriów. Dziewczyna spojrzała na trójkę siedzącą
obok kominka. Cały czas stroili do siebie miny, wybuchając co
chwila głośnym śmiechem. Spojrzała pytająco na Remusa, który
tylko z uśmiechem pokręcił głową.
-
Nie chcesz wiedzieć.
*
* *
Słońce
padło na bladą twarz Minerwy. Kobieta poruszyła się lekko, po
czym przykryła twarz kołdrą. Nie miała najmniejszej ochoty się
budzić. Przewróciła się na drugi bok, zakopując jeszcze bardziej
w ciepłej pierzynie. Chciała znów zasnąć, zanurzyć się w
ciemności bez myśli i wspomnień. Zapomnieć o bólu, który
ściskał jej płuca, utrudniając oddychanie. Czuła się
jednocześnie pusta, ale i pełna bólu. Oczy i policzki piekły ją
od łez. W końcu usiadła na łóżku, spoglądając ze złością
na odsłonięte okno, przez które złośliwe słońce zaglądało do
środka. Ze złością spojrzała na pusty karnisz, na którym
jeszcze wczoraj wisiała zielona zasłona. Ze złością wygramoliła
się z łóżka, stawiając bose stopy na zimnej podłodze. Szybko
wygrzebała spod łóżka kapcie i zaczęła przekopywać niewielką
szafkę stojącą przy oknie, w poszukiwaniu różdżki. Jak na złość
nie umiała jej znaleźć. Co się tu do jasnej cholery działo?
Czyżby ktoś specjalnie pastwił się nad nią, chcąc wyciągnąć
z łóżka po kilku dniach (a może tygodniach) beznadziejnej
egzystencji? Minerwa nie miała pojęcia ile czasu minęło od
śmierci Hermesa i jego pogrzebu. Być może trzy dni, a może
miesiąc. Leżała całymi dniami w łóżku, z zieloną zasłoną
zasłaniającą okno. Rzadko opuszczała swoje bezpieczne schronienie
– czasem przemykała się ukradkiem do kuchni, szukając czegoś do
zjedzenia. Jednak i to ostatnio robiła coraz rzadziej. Zrezygnowana
usiadła na łóżku, postanawiając srogą zemstę na tym, kto
dopuścił się wobec niej tak okropnych czynów.
Nagle
do jej uszu dobiegł odległy brzęk naczyń i cicha muzyka. Minerwa
wytężyła słuch, słysząc ciche pogwizdywanie. Ktoś krzątał
się w kuchni. Nagły zapach pieczonego bekonu dotarł do jej nosa,
powodując głośne burczenie w brzuchu. Kobieta zdała sobie sprawę
jak dawno nic porządnego nie jadła. Ślinka napłynęła jej do
ust, więc po chwili namysłu, całkowicie zapomniawszy o zagubionej
różdżce i zasłonie, założyła granatowy szlafrok i wyszła na
korytarz. Zapach nasilił się. Minerwa przyspieszyła, schodząc
cicho po schodach.
Tak,
ewidentnie ktoś przygotowywał śniadanie. Ciche nucenie dobiegało
zza kuchennych drzwi. Minerwa stanęła niepewnie w progu,
spoglądając wielkimi oczami na Fryderyka, który kręcił się przy
kuchence. Odwrócił się słysząc jej kroki i uśmiechnął się
delikatnie.
-
Śniadanie? – spytał krótko, wskazując na skwierczący na
patelni bekon. Minerwa poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Kiwnęła
tylko głową.
-
Więc siadaj – powiedział wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy,
wskazując jej krzesło. Kobieta usiadła przy jednym z dwóch
nakryć. Utkwiła niepewny wzrok we Fryderyku, który teraz nalewał
herbaty do filiżanek. Dawno nie widziała go w tak dobrym nastroju.
*
* *
W
sobotni poranek krzątanina Dorcas obudziła jej współlokatorki.
Słońce przedzierało się lekko przez chmury, jednak w okna dął
silny wiatr. Susan spojrzała na Meadowes zaspanym wzrokiem.
Dziewczyna była niemal już kompletnie ubrana. Szukała właśnie
czegoś na dnie kufra.
-
Wybierasz się gdzieś? – spytała, siadając na łóżku i
przeczesując blond włosy pozawijane w nieregularne fale. Lily
zerknęła na nie z ciekawością ze swojego łóżka.
-
Idę do Hogsmeade – powiedziała Dorcas wyciągając czerwoną
chustkę z kufra i siadając na łóżku.
-
O! – ucieszyła się Lily, siadając gwałtownie. – Mogę iść z
tobą? Mam kilka spraw do załatwienia.
-
Dajcie spokój, dziewczyny, dopiero dziewiąta… - jęknęła Susan,
opadając z powrotem na poduszki. – Sobota! Śpimy.
Dorcas
zagryzła wargę, spoglądając przepraszająco na przyjaciółkę.
-
Idę z Ithanem… - mruknęła, odwracając wzrok.
Tym
razem to Ann podniosła się z pościeli.
-
Myślałam, że się pokłóciliście. Pogodziłaś się z nim? –
spytała, patrząc na nią uważnie. Meadowes ponownie przygryzła
wargę, odwracając wzrok.
-
W sumie to nie do końca. Idziemy po prostu pogadać, powyjaśniać
wszystko. Ostatnio jest nam ciężko – powiedziała cicho,
spuszczając głowę. Ann i Lily wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
Z sąsiedniego łóżka dobiegło ich ciche chrapanie Susan. Dorcas
uśmiechnęła się lekko, spoglądając na rozczochraną czuprynę
przyjaciółki wystającą znad kołdry.
Ann
posłała Dorcas pocieszający uśmiech.
-
Pogadacie i wszystko jakoś się ułoży. A jak nie to przecież… -
mrugnęła do niej okiem, uśmiechając się znacząco. – Tego
kwiatu jest pół światu.
Dorcas
uśmiechnęła się wyraźnie niezbyt przekonana. Lily spojrzała na
nią ze współczuciem.
-
Zawsze masz jeszcze nas. I huncwotów – dodała po chwili. Dorcas
uśmiechnęła się lekko, po czym spojrzała na zegarek.
-
Dzięki, dziewczyny. Lepiej już pójdę. Umówiliśmy się po
śniadaniu – powiedziała, wstając. Chwyciła płaszcz i
uśmiechnąwszy się do nich ostatni raz wyszła z dormitorium. Drzwi
zamknęły się za nią cicho. Lily i Ann spojrzały na siebie.
-
Jak teraz dalej będziecie gadać, to przysięgam, użyję jakiegoś
zaklęcia z książek Bena – warknęła Susan, przekręcając się
na drugi bok. Ziewnęła, podciągając nogi pod brodę. Lily i Ann
zerknęły na siebie, powstrzymując chichot. Po chwili nie
wytrzymały i dormitorium wypełniło się ich głośnym śmiechem.
Susan
spojrzała na nie groźnie. Jednak nie zdążyła nic powiedzieć,
ponieważ w tej samej chwili w jej stronę poleciała poduszka Ann i
uderzyła ją w głowę. Nie mówiąc już nic, Stock poderwała się
z szaleńczym błyskiem w oku i rzuciła na Lily z fioletowym jaśkiem
w ręce. Głośny śmiech i latające po pokoju pierze na dobre
rozgoniły senną atmosferę.
*
* *
Zimny,
porywisty wiatr czochrał jeszcze bardziej włosy Jamesa Pottera.
Chłopak poprawił przekrzywione okulary na nosie, po czym włożył
ręce głęboko w kieszenie. Syriusz zmył się dzisiaj z dormitorium
zadziwiająco szybko, Lily też gdzieś wsiąknęła. Nawet Peter
ulotnił się, mamrocząc dziwne wyjaśnienia. James nie miał
zielonego pojęcia co się z nimi działo, ale czuł się pominięty.
Zjadł śniadanie z Benem, pałkarzem drużyny Gryfonów. Posiłek
minął im na rozmowie na temat nowej taktyki, planowanych przez
Jamesa treningów i ich szansy na puchar. Jednak i tak dręczyło go
dziwne uczucie, że o czymś zapomniał. Właśnie wychodził z
wielkiej Sali, gdy dopadła go Lora z pytaniem czy nie towarzyszyłby
jej dzisiaj do Hogsmeade. Chłopak z chęcią się zgodził – miło
było spędzać z nią czas i był pewien, że będzie to miłe
popołudnie – skoro wszyscy jego przyjaciele wystawili go do
wiatru… Co miał robić?
Teraz
czekał. Nagle ktoś zaszedł go od tyłu, zakrywając mu ręce
ciepłymi dłońmi.
-
Lora? – Chłopak odwrócił się niepewnie. Usłyszał cichy śmiech
w prawym uchu i już po chwili stała przed nim dziewczyna we własnej
osobie. Wiatr rozwiewał jej bujne loki, co sprawiało, że wyglądała
przeuroczo. Uśmiechała się do niego figlarnie, a jej oczy
błyszczały wesoło.
-
Ładnie to tak zachodzić niewinnych ludzi od tyłu? – zaśmiał
się, ruszając w stronę bramy. Dziewczyna szła po jego lewej
stronie, spoglądając na niego spod rzęs.
-
Byłeś taki zamyślony, że nawet stada hipogryfów byś nie
zauważył – zaśmiała się, biorąc go pod ramię.
Wśród
wesołego śmiechu oddalali się od zamku w stronę Hogsmeade.
*
* *
-
Naprawdę nie sądzę, żeby zestaw Łajnobomb
Na Wszystkie Okazje
był odpowiedni na siedemnaste urodziny – zrzędziła Lily,
spoglądając na nową zdobycz w ręku Syriusza. Black westchnął
teatralnie, przewracając oczami.
-
Ale będzie ubaw,
zobaczysz! – powiedział tonem, jakby rozmawiał z kimś wyjątkowo
tępym. Lily zmroziła go wzrokiem.
-
Może i byłby
ubaw gdybyście
nadal mieli po dwanaście lat. Och… - puknęła się w czoło. –
Zapomniałam, że ty chyba na tym poziomie się zatrzymałeś –
powiedziała, odwracając się.
-
Nie przeginaj, Evans. Nie musisz się na mnie wyżywać.
-
Przepraszam, to ja
przypomniałam sobie na trzy dni przed, że mój przyjaciel ma
urodziny?
-
spytała ze złością, przebierając w kupce książek.
Syriusz
westchnął, wzruszając ramionami.
-
Nigdy nie miałem głowy do liczb.
Lily
parsknęła śmiechem, oddalając się w stronę działu Quidditcha.
Tymczasem Syriusz przeszedł do pozostawionych przez Lily książek i
zaczął je przeglądać. Nagle w oczy rzuciła mu się niewielka,
zielona książeczka. Przeczytał tytuł i uśmiechnął się lekko.
Zerknął na Lily przekopującą górę koszulek i spojrzał ponownie
na tytuł. Poskromić
złośnicę. Poradnik dla zdesperowanych.
Z błyskiem w oku schował go pod szal w koszyku, pragnąc schować
przed Lily. To będzie taki mały, prywatny prezent od niego.
*
* *
Odwiedzili
księgarnię, Zonka i Miodowe Królestwo. Zimny wiatr cały czas
hulał po ulicach i mimo, że słońce wesoło świeciło nad
Hogsmeade, James i Lora trzęśli się z zimna.
-
To może do Trzech Mioteł? – zaproponował chłopak, wskazując na
odległą gospodę. Dziewczyna kiwnęła głową i wziąwszy go pod
rękę pozwoliła się poprowadzić we wskazanym kierunku. Otworzył
przed nią drzwi i puścił przodem. Szybko zajęli wolny stolik w
rogu i James poszedł zamówić coś do picia. Właśnie wracał z
dwoma kuflami kremowego piwa, gdy dosłyszał znajomy śmiech.
Rozejrzał się szybko wokół i zlokalizował wzrokiem Lily i
Syriusza, którzy siedzieli przy jednym z odległych stolików,
śmiejąc się z czegoś wesoło. Siedzieli naprzeciwko siebie,
między nimi stały dwa puste kufle. James poczuł jak jego żołądek
ściska się z bezsilnej złości. Próbował się uspokoić –
przecież są tylko
przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi,
powtarzał w myślach, spoglądając na nich ukradkiem. Przecież
Syriusz mu mówił. Nie
ma co się denerwować,
uspokajał się w myślach. Przesadzam.
Szybko podszedł do Lory, postawił przed nią piwo i usiadł
naprzeciwko. Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.
-
Peter, wyłaź spod tego stołu! – zaśmiała się Lily,
spoglądając na Glizdogona, który zbierał z podłogi potłuczone
kawałki szkła. – Ach… - Wyciągnęła różdżkę i machnęła
nią. Kufel szybko się poskładał, lecz ku rozpaczy Petera był już
pusty.
-
Będziesz musiał zamówić nowe – powiedział Syriusz, uśmiechając
się lekko. Peter podniósł się niezdarnie z miejsca i ruszył w
stronę baru.
-
Musisz przyznać Evans, że mój pomysł z Łajnobombami był o niebo
lepszy od pomysłu Petera z Lukrowym Jamesem. Chociaż pewnie też by
się ucieszył. To niezbyt skomplikowany chłopak – powiedział,
szczerząc do niej zęby. Lily parsknęła śmiechem.
-
Sądzę, że Peter liczył, że sam go zje – powiedziała ze
śmiechem, przenosząc wzrok na drugi koniec baru. – Ej, czy to nie
James? Och… - Lily gwałtownie zbladła, potem zaczerwieniła się,
spuszczając wzrok. – Chyba dobrze się bawi.
Syriusz
zdezorientowany rozejrzał się wokół.
-
O cholera, chowaj prezenty! – zawołał wyraźnie spanikowany.
Lily
spojrzała na niego spod brwi.
-
Uspokój się, są w siatkach, nie widać ich – mruknęła niezbyt
entuzjastycznie. Syriusz ponownie przeniósł wzrok na Jamesa, widząc
dziwne zachowanie rudej. Dokładnie w tej samej chwili Lora
przechyliła się nad stolikiem składając na policzku Pottera
delikatny pocałunek. Chłopakowi najwyraźniej to nie przeszkadzało,
bo przysunął się do niej jeszcze bliżej. Syriusz patrzył na to
zszokowany. Co ten James wyrabiał?
W
tej samej chwili Lily odsunęła gwałtownie krzesło. Black spojrzał
na nią zaskoczony.
-
Słuchaj, muszę jeszcze skoczyć na… Na pocztę – powiedziała
dziwnie drżącym głosem. Szybko ubrała płaszcz i wyszła z baru
na zimną ulicę. Chłodny wiatr wdarł się do środka i owiał
Jamesa i Lorę. Potter podniósł wzrok i odruchowo spojrzał na
stolik, przy którym teraz siedział sam Black. Syriusz patrzył na
niego dziwnym spojrzeniem. Niby lekko się uśmiechnął jednak wyraz
jego oczu nie miał w sobie wiele sympatii.
James
spojrzał na puste miejsce Lily i zauważył, że jej płaszcz
zniknął. Potem przeniósł wzrok na Lorę, która wpatrywała się
w niego uważnie.
-
Wszystko w porządku? – spytała cichym głosem, przybliżając
swoją twarz do jego. James wygiął usta w lekkim uśmiechu, jednak
jego żołądek był zaciśnięty w supeł.
-
Jasne – odparł lekkim tonem, składając na jej ustach pocałunek.
Jednak supeł w jego żołądku tylko się zacieśnił.
Czuł,
że wszystko się poplątało. Ale co do jasnej cholery miał robić?
Evans go nie chciała, tak? Więc nie musiał odmawiać sobie więcej
przyjemności. Zachłannie wpił się w usta Lory, wyrzucając ze
swojej głowy dziwne uczucie do Evans. Byli przyjaciółmi. I tak
miało pozostać. Już zawsze. Nie miał ochoty się łudzić, że
kiedykolwiek będzie inaczej.
NARESZCIE ! <3
OdpowiedzUsuńHaha dokładnie! <3
OdpowiedzUsuńOooo... Jeszcze nie teraz !!! Ale w sumie... Tylko, żeby nie zaczęli ze sobą chodzić!!!
OdpowiedzUsuńAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! :D :D NARESZCIE! Ale on jest słodki! :)
OdpowiedzUsuń