BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 35: Zmiany

          James Potter uwielbiał Quidditch. Był on jego pasją od wczesnych lat dziecięcych, kiedy to ojciec kupił mu pierwszą miotłę. W powietrzu czuł się jak ryba w wodzie. Uwielbiał pęd wiatru we włosach, blask słońca, wolność. Kojący ból mięśni następnego dnia. Gdy był w powietrzu nie liczyło się nic poza tym – wszystkie problemy znikały. Był tylko on i przestwór nieba wokół niego.
Gdy w piątkowe popołudnie James wyszedł na boisko do Quidditcha z miotłą na ramieniu i w podniszczonej szacie do treningów uśmiechnął się radośnie. Chłodne powietrze wiało od strony Zakazanego Lasu, a promienie słońca odbijały się od metalowych bramek. To był dobry dzień na pierwszy od miesięcy trening. Jeszcze tego dnia samotny, ale w najbliższych dniach postanowił zmobilizować swoją drużynę i zabrać się ostro za trenowanie. W końcu już niedługo sezon znów miał się rozpocząć.
Wsiadł na miotłę i odbił się mocno stopami od ziemi. Już po chwili wznosił się coraz wyżej. Z narastającym uczuciem euforii okrążył bramki po północnej stronie boiska. Z uśmiechem na ustach gwałtownie zaczął pikować ku ziemi by w ostatniej sekundzie lekkim ruchem ręki poderwać się znów w górę. Adrenalina szumiała mu w uszach, serce tłukło się o żebra. Wypełniała go ogromna radość i satysfakcja. Z zapałem zaczął zataczać nad boiskiem pętle – raz szybciej, raz wolniej. Przez ostatnie miesiące niemal zapomniał jakie to wspaniałe uczucie! Jak dobrze znów było poczuć się w pełni żywym.

          Gdy godzinę później słońce niemal całkowicie skryło się za horyzontem, James wylądował lekko na trawie. Po chwili zastanowienia usiadł na zimnej ziemi i spojrzał w niebo. Chmury na zachodzie różowiły się w blasku zachodzącego słońca. Westchnął cicho pod nosem, myśląc nad sprawami, które dzisiaj wypłoszyły go z pokoju wspólnego. Ostatnie tygodnie były dla niego dziwne. Po pamiętnej zabawie u Slughorna jego kontakty z Lily miały się coraz lepiej, jednak obok chłopaka wciąż kręciła się Lora. Właśnie myśli o niej nie dawały mu od dłuższego czasu spokoju – podejrzewał, co dziewczyna do niego czuje i… Nie ma co się oszukiwać, pochlebiało mu to. Lora była ładną, mądrą dziewczyną i interesowała się właśnie nim – czego mógł chcieć więcej? Odpowiedź była prosta – Lily Evans. Nie miał pojęcia dlaczego ta dziewczyna tak go pociąga. Od pierwszej klasy dziwnie go do siebie przyciągała – z początku była to zwyczajna chęć zaimponowania jej i zdobycia. Wieczne odmowy Lily i wrogie spojrzenia działały tylko na jego męską dumę. Jak to możliwe, żeby jakaś dziewczyna go nie chciała?
Przestały go interesować dziewczyny, które miał w zasięgu ręki – zawsze liczyła się tylko ona, wiecznie niedostępna i nieosiągalna.
Z początku jego zaloty były podyktowane czystą chęcią udowodnienia sobie i innym, że może mieć każdą. Dopiero po jakimś czasie dostrzegł, że Evans to naprawdę wartościowa dziewczyna. Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę, że się zakochał. A teraz nie wiedział co robić. Byli przyjaciółmi – rozmawiali, przekomarzali się, śmiali. James nie chciał tego zaprzepaścić jednym głupim słowem. Bał się, że zbyt łatwo mogą wrócić do tego co było.

Podniósł wzrok i dostrzegł, że niebo przybrało ciemną barwę. Zmrok zapadł nadzwyczaj szybko - a może to on nie zwracał uwagi na zbyt szybko upływający czas? Podniósł się niezdarnie z ziemi, zdając sobie nagle sprawę, jak zimno się zrobiło. Szybkim krokiem ruszył w stronę zamku.


* * *


          Syriusz pędem zbiegł ze schodów do pokoju wspólnego i rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciół. Dostrzegł Remusa i Lily siedzących przy kominku i grających w szachy. Podszedł do nich szybko, rozglądając się na boki.
- Hm… Gdzie jest James? – spytał, stając nad nimi.
- Na boisku do Quidditcha – mruknęła Lily nawet nie podnosząc na niego wzroku. Jednocześnie chwyciła jeden z pionków i przesunęła. W końcu spojrzała na niego. – A co?
Syriusz sapnął, opadając na wolny fotel obok Remusa.
- James ma urodziny w niedzielę. Całkiem o tym zapomniałem – mruknął, drapiąc się po głowie. Remus i Lily spojrzeli po sobie.
- W tę niedzielę? – spytała dziewczyna. Syriusz pokiwał głową.
Remus zamyślił się.
- No to musimy coś dla niego wymyślić. Szach mat – dodał po chwili, przesuwając jednego ze swoich gońców. Dziewczyna parsknęła z irytacją.


          James zatrzasnął za sobą portret i rozejrzał się ze zmęczeniem po pokoju wspólnym. Dostrzegł Lily, Remusa i Syriusza siedzących przy kominku. Rozmawiali o czymś przyciszonymi głosami. Wtedy Lily podniosła wzrok i dostrzegła go. Jej oczy zalśniły wesoło, gdy pomachała do niego. Syriusz i Remus również go zauważyli. Black wyszczerzył zęby, dostrzegając miotłę na jego ramieniu. James podszedł do nich szybkim krokiem. Usiadł ciężko na fotelu obok Remusa, kładąc jednocześnie miotłę na kolanach.
- Pierwszy trening i to bez drużyny? – spytał Syriusz, mierząc go wzrokiem.
James kiwnął tylko głową. Przeniósł wzrok na szachownicę stojącą na stoliku.
- Gracie w szachy? – spytał, spoglądając na Remusa.
- Graliśmy. Ale Lily w końcu się poddała.
- Ile można przegrywać? – powiedziała obronnie dziewczyna.
Syriusz i James parsknęli śmiechem.
- Lunatyka trzeba zajść wtedy, gdy się tego najmniej spodziewa – zaśmiał się James. – Musisz być cierpliwa.
Lily założyła ręce na piersi, a Remus zmierzył go krzywym spojrzeniem.
- Jasne, Potter. Odezwał się ten cierpliwy – syknęła, jednak w kącikach jej ust czaił się uśmiech.
- Och wyobraź sobie, Evans, że z reguły jestem bardzo cierpliwy. I wytrwały – powiedział słodkim głosem.
Syriusz zaśmiał się, słysząc te słowa.
- O twojej wytrwałości miała szansę przekonać się przez ostatnie pięć lat.
James wyszczerzył zęby do Lily, jednocześnie dając Syriuszowi bolesnego kuksańca w bok.
- Zamknij się, Łapo – warknął przez zęby do Blacka, jednocześnie wciąż uśmiechając się do Lily.
- A ta się jeszcze śmieje. Evans! – Syriusz spojrzał na nią z udawanym oburzeniem.
- Black! – Lily spojrzała na niego groźnie.
Remus westchnął.
- Jesteście nienormalni – powiedział, wstając z miejsca. Ruszył w stronę Marty, która właśnie zeszła ze schodów prowadzących do żeńskich dormitoriów. Dziewczyna spojrzała na trójkę siedzącą obok kominka. Cały czas stroili do siebie miny, wybuchając co chwila głośnym śmiechem. Spojrzała pytająco na Remusa, który tylko z uśmiechem pokręcił głową.
- Nie chcesz wiedzieć.

* * *


          Słońce padło na bladą twarz Minerwy. Kobieta poruszyła się lekko, po czym przykryła twarz kołdrą. Nie miała najmniejszej ochoty się budzić. Przewróciła się na drugi bok, zakopując jeszcze bardziej w ciepłej pierzynie. Chciała znów zasnąć, zanurzyć się w ciemności bez myśli i wspomnień. Zapomnieć o bólu, który ściskał jej płuca, utrudniając oddychanie. Czuła się jednocześnie pusta, ale i pełna bólu. Oczy i policzki piekły ją od łez. W końcu usiadła na łóżku, spoglądając ze złością na odsłonięte okno, przez które złośliwe słońce zaglądało do środka. Ze złością spojrzała na pusty karnisz, na którym jeszcze wczoraj wisiała zielona zasłona. Ze złością wygramoliła się z łóżka, stawiając bose stopy na zimnej podłodze. Szybko wygrzebała spod łóżka kapcie i zaczęła przekopywać niewielką szafkę stojącą przy oknie, w poszukiwaniu różdżki. Jak na złość nie umiała jej znaleźć. Co się tu do jasnej cholery działo? Czyżby ktoś specjalnie pastwił się nad nią, chcąc wyciągnąć z łóżka po kilku dniach (a może tygodniach) beznadziejnej egzystencji? Minerwa nie miała pojęcia ile czasu minęło od śmierci Hermesa i jego pogrzebu. Być może trzy dni, a może miesiąc. Leżała całymi dniami w łóżku, z zieloną zasłoną zasłaniającą okno. Rzadko opuszczała swoje bezpieczne schronienie – czasem przemykała się ukradkiem do kuchni, szukając czegoś do zjedzenia. Jednak i to ostatnio robiła coraz rzadziej. Zrezygnowana usiadła na łóżku, postanawiając srogą zemstę na tym, kto dopuścił się wobec niej tak okropnych czynów.
Nagle do jej uszu dobiegł odległy brzęk naczyń i cicha muzyka. Minerwa wytężyła słuch, słysząc ciche pogwizdywanie. Ktoś krzątał się w kuchni. Nagły zapach pieczonego bekonu dotarł do jej nosa, powodując głośne burczenie w brzuchu. Kobieta zdała sobie sprawę jak dawno nic porządnego nie jadła. Ślinka napłynęła jej do ust, więc po chwili namysłu, całkowicie zapomniawszy o zagubionej różdżce i zasłonie, założyła granatowy szlafrok i wyszła na korytarz. Zapach nasilił się. Minerwa przyspieszyła, schodząc cicho po schodach.
Tak, ewidentnie ktoś przygotowywał śniadanie. Ciche nucenie dobiegało zza kuchennych drzwi. Minerwa stanęła niepewnie w progu, spoglądając wielkimi oczami na Fryderyka, który kręcił się przy kuchence. Odwrócił się słysząc jej kroki i uśmiechnął się delikatnie.
- Śniadanie? – spytał krótko, wskazując na skwierczący na patelni bekon. Minerwa poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Kiwnęła tylko głową.
- Więc siadaj – powiedział wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy, wskazując jej krzesło. Kobieta usiadła przy jednym z dwóch nakryć. Utkwiła niepewny wzrok we Fryderyku, który teraz nalewał herbaty do filiżanek. Dawno nie widziała go w tak dobrym nastroju.


* * *

          W sobotni poranek krzątanina Dorcas obudziła jej współlokatorki. Słońce przedzierało się lekko przez chmury, jednak w okna dął silny wiatr. Susan spojrzała na Meadowes zaspanym wzrokiem. Dziewczyna była niemal już kompletnie ubrana. Szukała właśnie czegoś na dnie kufra.
- Wybierasz się gdzieś? – spytała, siadając na łóżku i przeczesując blond włosy pozawijane w nieregularne fale. Lily zerknęła na nie z ciekawością ze swojego łóżka.
- Idę do Hogsmeade – powiedziała Dorcas wyciągając czerwoną chustkę z kufra i siadając na łóżku.
- O! – ucieszyła się Lily, siadając gwałtownie. – Mogę iść z tobą? Mam kilka spraw do załatwienia.
- Dajcie spokój, dziewczyny, dopiero dziewiąta… - jęknęła Susan, opadając z powrotem na poduszki. – Sobota! Śpimy.
Dorcas zagryzła wargę, spoglądając przepraszająco na przyjaciółkę.
- Idę z Ithanem… - mruknęła, odwracając wzrok.
Tym razem to Ann podniosła się z pościeli.
- Myślałam, że się pokłóciliście. Pogodziłaś się z nim? – spytała, patrząc na nią uważnie. Meadowes ponownie przygryzła wargę, odwracając wzrok.
- W sumie to nie do końca. Idziemy po prostu pogadać, powyjaśniać wszystko. Ostatnio jest nam ciężko – powiedziała cicho, spuszczając głowę. Ann i Lily wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Z sąsiedniego łóżka dobiegło ich ciche chrapanie Susan. Dorcas uśmiechnęła się lekko, spoglądając na rozczochraną czuprynę przyjaciółki wystającą znad kołdry.
Ann posłała Dorcas pocieszający uśmiech.
- Pogadacie i wszystko jakoś się ułoży. A jak nie to przecież… - mrugnęła do niej okiem, uśmiechając się znacząco. – Tego kwiatu jest pół światu.
Dorcas uśmiechnęła się wyraźnie niezbyt przekonana. Lily spojrzała na nią ze współczuciem.
- Zawsze masz jeszcze nas. I huncwotów – dodała po chwili. Dorcas uśmiechnęła się lekko, po czym spojrzała na zegarek.
- Dzięki, dziewczyny. Lepiej już pójdę. Umówiliśmy się po śniadaniu – powiedziała, wstając. Chwyciła płaszcz i uśmiechnąwszy się do nich ostatni raz wyszła z dormitorium. Drzwi zamknęły się za nią cicho. Lily i Ann spojrzały na siebie.
- Jak teraz dalej będziecie gadać, to przysięgam, użyję jakiegoś zaklęcia z książek Bena – warknęła Susan, przekręcając się na drugi bok. Ziewnęła, podciągając nogi pod brodę. Lily i Ann zerknęły na siebie, powstrzymując chichot. Po chwili nie wytrzymały i dormitorium wypełniło się ich głośnym śmiechem.
Susan spojrzała na nie groźnie. Jednak nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ w tej samej chwili w jej stronę poleciała poduszka Ann i uderzyła ją w głowę. Nie mówiąc już nic, Stock poderwała się z szaleńczym błyskiem w oku i rzuciła na Lily z fioletowym jaśkiem w ręce. Głośny śmiech i latające po pokoju pierze na dobre rozgoniły senną atmosferę.


* * *

          Zimny, porywisty wiatr czochrał jeszcze bardziej włosy Jamesa Pottera. Chłopak poprawił przekrzywione okulary na nosie, po czym włożył ręce głęboko w kieszenie. Syriusz zmył się dzisiaj z dormitorium zadziwiająco szybko, Lily też gdzieś wsiąknęła. Nawet Peter ulotnił się, mamrocząc dziwne wyjaśnienia. James nie miał zielonego pojęcia co się z nimi działo, ale czuł się pominięty. Zjadł śniadanie z Benem, pałkarzem drużyny Gryfonów. Posiłek minął im na rozmowie na temat nowej taktyki, planowanych przez Jamesa treningów i ich szansy na puchar. Jednak i tak dręczyło go dziwne uczucie, że o czymś zapomniał. Właśnie wychodził z wielkiej Sali, gdy dopadła go Lora z pytaniem czy nie towarzyszyłby jej dzisiaj do Hogsmeade. Chłopak z chęcią się zgodził – miło było spędzać z nią czas i był pewien, że będzie to miłe popołudnie – skoro wszyscy jego przyjaciele wystawili go do wiatru… Co miał robić?
Teraz czekał. Nagle ktoś zaszedł go od tyłu, zakrywając mu ręce ciepłymi dłońmi.
- Lora? – Chłopak odwrócił się niepewnie. Usłyszał cichy śmiech w prawym uchu i już po chwili stała przed nim dziewczyna we własnej osobie. Wiatr rozwiewał jej bujne loki, co sprawiało, że wyglądała przeuroczo. Uśmiechała się do niego figlarnie, a jej oczy błyszczały wesoło.
- Ładnie to tak zachodzić niewinnych ludzi od tyłu? – zaśmiał się, ruszając w stronę bramy. Dziewczyna szła po jego lewej stronie, spoglądając na niego spod rzęs.
- Byłeś taki zamyślony, że nawet stada hipogryfów byś nie zauważył – zaśmiała się, biorąc go pod ramię.
Wśród wesołego śmiechu oddalali się od zamku w stronę Hogsmeade.


* * *

- Naprawdę nie sądzę, żeby zestaw Łajnobomb Na Wszystkie Okazje był odpowiedni na siedemnaste urodziny – zrzędziła Lily, spoglądając na nową zdobycz w ręku Syriusza. Black westchnął teatralnie, przewracając oczami.
- Ale będzie ubaw, zobaczysz! – powiedział tonem, jakby rozmawiał z kimś wyjątkowo tępym. Lily zmroziła go wzrokiem.
- Może i byłby ubaw gdybyście nadal mieli po dwanaście lat. Och… - puknęła się w czoło. – Zapomniałam, że ty chyba na tym poziomie się zatrzymałeś – powiedziała, odwracając się.
- Nie przeginaj, Evans. Nie musisz się na mnie wyżywać.
- Przepraszam, to ja przypomniałam sobie na trzy dni przed, że mój przyjaciel ma urodziny?
- spytała ze złością, przebierając w kupce książek.
Syriusz westchnął, wzruszając ramionami.
- Nigdy nie miałem głowy do liczb.
Lily parsknęła śmiechem, oddalając się w stronę działu Quidditcha. Tymczasem Syriusz przeszedł do pozostawionych przez Lily książek i zaczął je przeglądać. Nagle w oczy rzuciła mu się niewielka, zielona książeczka. Przeczytał tytuł i uśmiechnął się lekko. Zerknął na Lily przekopującą górę koszulek i spojrzał ponownie na tytuł. Poskromić złośnicę. Poradnik dla zdesperowanych. Z błyskiem w oku schował go pod szal w koszyku, pragnąc schować przed Lily. To będzie taki mały, prywatny prezent od niego.


* * *

          Odwiedzili księgarnię, Zonka i Miodowe Królestwo. Zimny wiatr cały czas hulał po ulicach i mimo, że słońce wesoło świeciło nad Hogsmeade, James i Lora trzęśli się z zimna.
- To może do Trzech Mioteł? – zaproponował chłopak, wskazując na odległą gospodę. Dziewczyna kiwnęła głową i wziąwszy go pod rękę pozwoliła się poprowadzić we wskazanym kierunku. Otworzył przed nią drzwi i puścił przodem. Szybko zajęli wolny stolik w rogu i James poszedł zamówić coś do picia. Właśnie wracał z dwoma kuflami kremowego piwa, gdy dosłyszał znajomy śmiech. Rozejrzał się szybko wokół i zlokalizował wzrokiem Lily i Syriusza, którzy siedzieli przy jednym z odległych stolików, śmiejąc się z czegoś wesoło. Siedzieli naprzeciwko siebie, między nimi stały dwa puste kufle. James poczuł jak jego żołądek ściska się z bezsilnej złości. Próbował się uspokoić – przecież są tylko przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi, powtarzał w myślach, spoglądając na nich ukradkiem. Przecież Syriusz mu mówił. Nie ma co się denerwować, uspokajał się w myślach. Przesadzam. Szybko podszedł do Lory, postawił przed nią piwo i usiadł naprzeciwko. Dziewczyna uśmiechnęła się z wdzięcznością.


- Peter, wyłaź spod tego stołu! – zaśmiała się Lily, spoglądając na Glizdogona, który zbierał z podłogi potłuczone kawałki szkła. – Ach… - Wyciągnęła różdżkę i machnęła nią. Kufel szybko się poskładał, lecz ku rozpaczy Petera był już pusty.
- Będziesz musiał zamówić nowe – powiedział Syriusz, uśmiechając się lekko. Peter podniósł się niezdarnie z miejsca i ruszył w stronę baru.
- Musisz przyznać Evans, że mój pomysł z Łajnobombami był o niebo lepszy od pomysłu Petera z Lukrowym Jamesem. Chociaż pewnie też by się ucieszył. To niezbyt skomplikowany chłopak – powiedział, szczerząc do niej zęby. Lily parsknęła śmiechem.
- Sądzę, że Peter liczył, że sam go zje – powiedziała ze śmiechem, przenosząc wzrok na drugi koniec baru. – Ej, czy to nie James? Och… - Lily gwałtownie zbladła, potem zaczerwieniła się, spuszczając wzrok. – Chyba dobrze się bawi.
Syriusz zdezorientowany rozejrzał się wokół.
- O cholera, chowaj prezenty! – zawołał wyraźnie spanikowany.
Lily spojrzała na niego spod brwi.
- Uspokój się, są w siatkach, nie widać ich – mruknęła niezbyt entuzjastycznie. Syriusz ponownie przeniósł wzrok na Jamesa, widząc dziwne zachowanie rudej. Dokładnie w tej samej chwili Lora przechyliła się nad stolikiem składając na policzku Pottera delikatny pocałunek. Chłopakowi najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo przysunął się do niej jeszcze bliżej. Syriusz patrzył na to zszokowany. Co ten James wyrabiał?
W tej samej chwili Lily odsunęła gwałtownie krzesło. Black spojrzał na nią zaskoczony.
- Słuchaj, muszę jeszcze skoczyć na… Na pocztę – powiedziała dziwnie drżącym głosem. Szybko ubrała płaszcz i wyszła z baru na zimną ulicę. Chłodny wiatr wdarł się do środka i owiał Jamesa i Lorę. Potter podniósł wzrok i odruchowo spojrzał na stolik, przy którym teraz siedział sam Black. Syriusz patrzył na niego dziwnym spojrzeniem. Niby lekko się uśmiechnął jednak wyraz jego oczu nie miał w sobie wiele sympatii.
James spojrzał na puste miejsce Lily i zauważył, że jej płaszcz zniknął. Potem przeniósł wzrok na Lorę, która wpatrywała się w niego uważnie.
- Wszystko w porządku? – spytała cichym głosem, przybliżając swoją twarz do jego. James wygiął usta w lekkim uśmiechu, jednak jego żołądek był zaciśnięty w supeł.
- Jasne – odparł lekkim tonem, składając na jej ustach pocałunek. Jednak supeł w jego żołądku tylko się zacieśnił.
Czuł, że wszystko się poplątało. Ale co do jasnej cholery miał robić? Evans go nie chciała, tak? Więc nie musiał odmawiać sobie więcej przyjemności. Zachłannie wpił się w usta Lory, wyrzucając ze swojej głowy dziwne uczucie do Evans. Byli przyjaciółmi. I tak miało pozostać. Już zawsze. Nie miał ochoty się łudzić, że kiedykolwiek będzie inaczej.


4 komentarze:

  1. NARESZCIE ! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oooo... Jeszcze nie teraz !!! Ale w sumie... Tylko, żeby nie zaczęli ze sobą chodzić!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! :D :D NARESZCIE! Ale on jest słodki! :)

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.