Lekki
obłok kurzu wzbił się w powietrze, gdy ręka Armandii przejechała
po jednej z półek kwatery głównej Zakonu Feniksa. Westchnęła ze
złością, rozglądając się. Spojrzała na wpół uschnięty
kwiatek stojący na parapecie. Jego oklapłe bezradnie liście wręcz
wołały o wodę. Kobieta podeszła do niego szybko, wyciągając
różdżkę.
-
Aguamenti –
mruknęła, kierując strumień wody wprost do doniczki. Ziemna
wchłonęła ją szybko, nabierając świeżej, brunatnej barwy.
Armandia ze złością pokręciła głową, chowając różdżkę.
Będzie musiała uwarzyć jakiś eliksir regenerujący, bo na pewno
nie jest to jedyna roślina w tym domu, która potrzebuje odnowy.
Usiadła ciężko na kuchennym krześle. Zostawiła kwaterę na kilka
dni i już! Widać, że wszyscy mają to w nosie.
-
Wiem, że wszystko jest tu w fatalnym stanie. Niestety nie miałam
głowy, żeby się tym zająć.
Na
dźwięk tego głosu Armandia podskoczyła ze strachem na krześle.
Nie słyszała, żeby ktoś się zbliżał. Odwróciła się szybko i
zobaczyła Minerwę, stojącą w progu. Miała na sobie prostą,
szarą szatę z niebieskimi guzikami zapinającymi sztywny kołnierz.
Była blada i miała podkrążone oczy. Włosy spięła w swój
zwyczajowy ciasny kok. Armandia uśmiechnęła się lekko.
-
Och – machnęła lekceważąco ręką. – Nie przejmuj się. Zajmę
się tym. Bywało tu już gorzej, naprawdę – powiedziała,
starając się zabrzmieć normalnie. – A jak ty się czujesz? –
spytała po chwili.
-
Lepiej. – Wargi Minerwy wygięły się w krzywym uśmiechu. – To
znaczy… Wystarczająco dobrze, żeby móc wrócić do szkoły.
Armandia
dostrzegła niewielką walizkę stojącą za nią. Kilka cienkich
rzemyków oplatało ją, chroniąc przed otworzeniem.
-
Och. Jesteś pewna, że chcesz wracać do pracy? – spytała
niepewnie.
Uśmiech
znikł z twarzy Minerwy, zastąpiony chłodną rezerwą.
-
Kiedyś muszę, a i tak już zbyt długo mnie nie było. Obowiązki
na mnie czekają. Uczniowie.
-
Przecież Albus się nimi zajmuje – rozległ się za nią cichy,
spokojny głos. Minerwa odwróciła się zaskoczona.
-
Fryderyku… - mruknęła nieprzekonana, spoglądając na niego.
Mierzył ją stanowczym spojrzeniem. Po chwili minął ją i wszedł
do kuchni. Oparł się o parapet, zwracając ku niej spojrzenie.
-
Nie wiem, czy jesteś już gotowa na powrót do szkoły. Będzie ci
ciężko – powiedział beznamiętnym tonem, jednak w jego oczach
lśnił niepokój.
Minerwa
pokręciła głową.
-
Zawsze będzie mi ciężko – powiedziała cicho. – Już zawsze.
Potrzebuję powrotu do pracy. Muszę się czymś zająć –
powiedziała, patrząc na niego z napięciem.
Fryderyk
przechylił głowę.
-
Jak uważasz. Chyba sama dobrze wiesz, co dla ciebie najlepsze –
powiedział, podchodząc do niej. – Zawsze wiedziałaś – dodał
cicho.
Kobieta
odwróciła zakłopotana wzrok. Fryderyk minął ją i opuścił
kuchnię. Armandia podniosła na nią lękliwe spojrzenie.
-
Wracasz kominkiem czy teleportujesz się?
Minerwa
spojrzała na nią przelotnie.
-
Teleportuję się do Hogsmeade.
*
* *
Ogień
płonął jasno na kominku, rozświetlając mrok pokoju wspólnego
Ślizgonów. Severus Snape siedział samotnie w jednym z zielonych,
pluszowych foteli, skrobiąc zawzięcie piórem w swoim podręczniku
do eliksirów. Nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie,
całkowicie skupiając się na pisaniu. Nawet nie podniósł głowy,
gdy ktoś dosunął sobie fotel do niego.
Regulus
zmierzył go uważnym spojrzeniem i postanowił zaczekać. Dobrze
wiedział, że jeśli ma się sprawę do Severusa, lepiej mu nie
przeszkadzać. Oparł się wygodnie w fotelu i rozejrzał dokoła. W
odległym kącie dostrzegł kapitana ich drużyny Quidditcha, jak z
zapałem rozmawia z dwoma pałkarzami. Westchnął ciężko. No tak,
niedługo znów zacznie się harówka na boisku.
Skulił
się lekko w fotelu, dostrzegając Avery’ego, który wyłonił się
z korytarza prowadzącego do dormitoriów. Nie wiedząc czemu, od
jakiegoś czasu na widok Avery’ego przechodził go dreszcz strachu
i nie potrafił tego powstrzymać. Zauważył bowiem, że od jakiegoś
czasu chłopak, którego znał od zawsze bardzo się zmienił. Było
w nim tyle złości, agresji. Zawsze był wulgarny, jednak to co
działo się z nim ostatnio przechodziło wszelkie pojęcie. Regulus
bał się – trudno mu było się do tego przyznać przed samym
sobą, jednak taka była prawda. Zimne palce irracjonalnego strachu
zaciskały się na jego sercu za każdym razem, gdy czarne jak noc
oczy przyjaciela spoglądały na niego z dziwnym, tak obcym błyskiem.
W
tym samym czasie Severus oderwał pióro od książki i utkwił wzrok
w płonącym ogniu.
-
Sev? – zaczął Regulus ostrożnie.
Snape
przeniósł na niego spojrzenie, podnosząc brwi do góry.
-
Długo tu siedzisz? – spytał cicho, lekko zaskoczony.
Black
uśmiechnął się lekko.
-
Trochę. Czekałem aż skończysz. Chciałem się ciebie poradzić w
pewnej delikatnej
kwestii. - Spojrzał na niego znacząco.
-
Och. – Severus zacisnął usta w wąską linię. – Rozumiem. –
Rozejrzał się dokoła. – Może lepiej przejdziemy do dormitorium?
- spytał.
Regulus
z ulgą pokiwał głową. Dobrze współpracowało mu się z
Severusem. Podążył za nim do pustego dormitorium.
-
Więc? O co chodzi? - Snape spojrzał na niego wyczekująco
*
* *
Ciemność
już dawno zapadła za oknem. Mocny wiatr dął w szyby, gwiżdżąc
w przerwach między ramą okienną a murem. James przewracał się w
łóżku z boku na bok, próbując zasnąć, jednak natłok myśli
nie dawał mu spokoju. Dzisiejszy dzień był zbyt obfity w
wydarzenia – ten cały wypad do Hogsmeade wszystko pomieszał.
James
podniósł się z łóżka, narzucił szlafrok i wyciągnął kufra
pelerynę niewidkę wraz z mapą huncwotów. Spojrzał na swoich
przyjaciół śpiących w sąsiednich łóżkach i stłumił w sobie
chęć obudzenia któregoś z nich. Szybkim ruchem narzucił pelerynę
i cicho opuścił dormitorium.
-
Uroczyście przysięgam,
że knuję coś niedobrego
– mruknął, stukając różdżką w pergamin. Ciemne linie pokryły
kawałek pergaminu, ukazując mapę zamku. Wzrok chłopaka odruchowo
powędrował w stronę dormitorium dziewcząt z szóstego roku i
kropki z napisem Lily
Evans. Uśmiechnął
się lekko pod nosem, jednak po chwili skarcił się w duchu. Nie
powinien o niej myśleć więcej niż to konieczne. Szybko sprawdził
na mapie położenie Filcha i jego kotki, po czym sprawdził czy ktoś
mu nie przeszkodzi w czasie drogi do kuchni. Jego wzrok nieświadomie
przesunął się po pokoju wspólnym Krukonów i kropce z napisem
„Eleanora Smith”. Uśmiechnął się lekko, zwijając mapę i
chowając ją do kieszeni szlafroka. Ostrożnie zszedł do pokoju
wspólnego i wyszedł na ciemny korytarz.
Dziwne,
pomyślał, mijając kolejne portrety i korytarze. Mam
wrażenie, że zapomniałem o czymś bardzo ważnym…
Szybko
odgonił od siebie tę myśl, wyciągając ponownie mapę. Nad tym
będzie się głowił później. Teraz czas na kubek gorącej
czekolady.
*
* *
Leciał
na miotle. W sumie nie na miotle. Po prostu leciał, unosił się w
powietrzu. I wcale nie nad boiskiem do Quidditcha jak mu się
wcześniej wydawało – szybował nad błoniami. Spoglądał z góry
na zieloną trawę, na odległy Zakazany Las. Nagle dostrzegł
Jamesa. Machał do niego rękami, wykrzykując coś. Syriusz
dostrzegł, że przyjaciel stoi na pomoście obok jeziora, a jego
długi cień pada na taflę wody. Dziwne. Przecież był poranek.
Jednak gdy spojrzał w lewo dostrzegł tylko wielką kulę słońca,
chowającą się w czerwonej łunie za odległymi wzgórzami. Black
przybliżał się do jeziora i spostrzegł, że to wcale nie James
stoi na pomoście, tylko Dorcas. Oparła dłonie na biodrach i
spoglądała na niego z lekkim uśmieszkiem na ustach. Wiatr
rozwiewał jej ciemne włosy, z których zachodzące słońce
wydobyło kasztanowe refleksy. Mrugnęła do niego jednym okiem, a
Syriusz poczuł, że szczerzy do niej głupio zęby. Chciał
wylądować obok niej na deskach pomostu, jednak zamiast tego trafił
do wody, która okazała się lodowato zimna. Tafla jeziora wzburzyła
się nagle gwałtownie, a mocny wiatr oziębił powietrze. Syriusz,
nie wiedząc jak, znalazł się nagle na samym środku jeziora,
najdalej od brzegu jak to tylko możliwe i poczuł, że tonie. Coraz
trudniej było mu złapać oddech. Fale wciągały go pod
powierzchnię, zamykając nad nim przezroczyste sklepienie. Syriusz
machał bezwładnie nogami i rękami, jednak zamiast poruszać się
do góry, zanurzał się coraz głębiej.
Zaczynało
mu brakować tlenu – czuł, że jego płuca płoną żywym ogniem,
łaknąc dostępu świeżego powietrza. W oddali dostrzegł kogoś,
kto wyciągnął do niego rękę, by mu pomóc, jednak nie miał
siły, żeby po nią sięgnąć. Jego mięśnie odmówiły mu
posłuszeństwa. Czuł że to koniec. Utonie tu w tym beznadziejnym,
zimnym jeziorze i pewnie nikt się nawet nie dowie. Nikomu nawet nie
przyjdzie do głowy, żeby go tu szukać – wszyscy wiedzieli, że
nie przepada za wodą.
Desperacko
otworzył usta, żeby to szybciej zakończyć, jednak zamiast wody,
do jego płuc napłynął zbawienny tlen.
Syriusz
usiadł gwałtownie na łóżku, otwierając oczy i oddychając
łapczywie. Złapał się rękami za pierś, próbując się
uspokoić. A więc to tylko sen, tylko sen. A jednak tak realny…
Dopiero
teraz zdał sobie sprawę, że ktoś coś do niego mówi. Podniósł
wzrok na Remusa, który stał obok jego łóżka patrząc na niego
zaniepokojonym wzrokiem.
-
… Syriusz! Wszystko w porządku? – pochylił się nad nim,
spoglądając niepewnie na jego bladą twarz i szeroko otwarte oczy.
Black zdał sobie sprawę, że ze skroni spływa mu strużka potu.
Otarł ją szybko, opadając z powrotem na poduszki.
-
Tak. Po prostu… Miałem zły sen – powiedział, cicho, próbując
się uspokoić.
-
Rzucałeś się od dobrych kilku minut - zauważył Remus z troską w
głosie.
-
Nie wiedzieliśmy czy cię budzić – dodał cicho Peter, który
siedział na swoim łóżku, majtając w powietrzu nogami. Spoglądał
na niego wielkimi oczami.
Syriusz
pokręcił głową.
-
Wszystko w porządku – powiedział stanowczo, chcąc zamknąć
temat. Przeniósł wzrok na Jamesa, który jako jedyny w ich
dormitorium spał spokojnie. – A ten co? Śpiąca królewna?
Remus
i Peter parsknęli śmiechem.
-
Niech śpi. Zdążymy przynajmniej coś przygotować.
Syriusz
spojrzał na niego błędnym wzrokiem, po chwili jednak palnął się
w czoło.
-
No tak. Urodziny. Niech śpi. Jednak tym bardziej to do niego
niepodobne. O której on poszedł spać?
Peter
wzruszył ramionami.
-
Chyba gdzieś wychodził w nocy – powiedział Remus, wskazując na
skłębioną pelerynę niewidkę, leżącą w nogach łóżka.
Syriusz uniósł wysoko brwi.
-
No to niech śpi. Jaki jest plan na dzisiaj?
*
* *
Minerwa
z cichym pyknięciem teleportowała się w jednym z zaułków przy
Trzech Miotłach.
Postawiła na ziemi niewielką walizkę, którą trzymała w dłoni i
poprawiła poły płaszcza. W końcu wzięła głęboki oddech,
próbując uspokoić kołatanie wystraszonego serca i, chwyciwszy
walizkę, ruszyła powoli w stronę zamku. Szła niepewnym krokiem
pełną błota ulicą, próbując wyrzucić z głowy wszelkie
niepotrzebne myśli. Jej spokój z jakim przedstawiła swój pomysł
Armandii i Fryderykowi gdzieś zniknął. Teraz znów czuła się
zagubiona i zdenerwowana, a każdy krok bliżej zamku tylko pogłębiał
te uczucia. Każdy ruch nogi był cięższy od poprzedniego. Każdy
metr, który oddalał ją od bezpiecznej kryjówki w Kwaterze był
jak krok milowy. Znów będzie musiała z wszystkimi rozmawiać i być
ostoją spokoju. Bo na kogo można liczyć w Hogwarcie jak nie na
nią? Na wiecznie rozbawionego Albusa albo zniechęcone grono
pedagogiczne? Ona najpoważniej traktowała swoje obowiązki i
wiedziała, że tak musi być. Wszyscy do tego przywykli. Dlatego,
cokolwiek się działo nie mogła dłużej tego zaniedbywać. Była
potrzebna.
I
uniósłszy wyżej głowę wydłużyła i przyspieszyła krok.
Najwyższa pora wziąć się garść.
*
* *
Susan,
Ann i Lily siedziały jak na szpilkach w Wielkiej Sali jedząc
śniadanie. Spoglądały niepewnie na Dorcas, która od wczorajszej
rozmowy z Ithanem dziwnie przygasła. Przyjaciółki dostrzegły jej
lekko zaczerwienione oczy, jednak Meadowes nie za bardzo chciała o
tym wszystkim rozmawiać. Ucięła wszelkie pytania krótkim
„Zerwaliśmy”. Dziewczyny nie wiedziały jak się względem niej
zachowywać, ponieważ jej związek z Ithanem nie wyglądał ostatnio
na tyle dobrze, aby tak przejmowała się zerwaniem. Bystre oko Ann
jednak dostrzegło, że i Ithan jest dziwnie nerwowy i na wszystkich
warczy z byle powodu. Zauważyły, że ciągle spogląda w stronę
stołu Gryfonów niepewnym wzrokiem.
Lily
zaczesała za ucho kosmyk rudych włosów, rozglądając się
jednocześnie. Dziś urodziny Jamesa – była ciekawa kiedy się
pojawi i jak będzie się zachowywał. A może w ogóle usiądzie
przy stole Revenclawu? Evans dostrzegła blond czuprynę przy
sąsiednim stole, której właścicielka również co chwilę zerkała
w stronę drzwi. Nagle w polu widzenia pojawił się nie kto inny jak
Jason – wykładowca z pojedynków. Chłopak dostrzegł ją i jak na
zawołanie na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Dziewczyna
szybko odwróciła wzrok, starając się go ignorować, jednak on jak
na złość podszedł prosto do niej. Nachylił się nad nią
ignorując zaciekawione spojrzenia bombardujące ich ze wszystkich
stron.
-
Dzień dobry – powiedział cichym głosem, uśmiechając się
lekko. Lily przewróciła oczami i spojrzała na niego wrogo.
-
Jeszcze przed chwilą faktycznie był dobry – powiedziała oschle.
Jason uśmiechnął się ironicznie.
-
Jak dobrze jest zacząć dzień od twoich ciętych odpowiedzi –
zaśmiał się, ruszając w stronę stołu nauczycieli. Lily
spojrzała za nim zdezorientowana.
-
A co to było?
– Ann spojrzała na nią wielkimi oczami.
-
Czego on od ciebie chce? – Susan patrzyła za Jasonem ze
zdezorientowaną miną. Niebieska opaska powstrzymywała blond włosy
przed opadaniem jej na twarz. Lily wzruszyła ramionami.
-
Jest wobec mnie wybitnie złośliwy.
Jednak
Ann prychnęła cicho, jakby prześmiewczo, przenosząc na nią
rozbawiony wzrok.
-
A ja myślę, że po prostu wpadłaś mu w oko – powiedziała,
wkładając do ust kawałek suszonej moreli, wyciągniętej z
płatków. Lily spojrzała na nią z bezgranicznym zdumieniem.
-
Zwariowałaś chyba.
Jednak
Ann tylko przechyliła głowę z uśmiechem. Lily spojrzała na Susan
w poszukiwaniu pomocy, jednak ta uśmiechnęła się lekko.
-
Coś w tym może być – powiedziała, lekko wzruszając ramionami.
Evans pokręciła ze zdumieniem głową.
-
Obie oszalałyście.
Dalszą
rozmowę przerwało nagłe pojawienie się Syriusza. Chłopak
podbiegł do nich szybko. Zatrzymał wzrok dłużej na Dorcas i
spojrzał zdezorientowany na pozostałe dziewczyny. One tylko
pokręciły głowami ze wzrokiem mówiącym Nie
pytaj. Syriusz
westchnął, pochyliwszy się nad nimi.
-
Dziewczyny, plan jest taki: kompletnie ignorujemy urodziny Jamesa. Do
czasu imprezy w Pokoju dziś wieczorem niech myśli, że
zapomnieliśmy.
Lily
spojrzała na niego nieprzekonana. W końcu wzruszyła ramionami,
-
Jak uważasz.
Syriusz
złapał wzrok kilku osób, które siedziały niedaleko i
przysłuchiwały się jego słowom.
-
Słyszeliście? Niech się nikt nie pospieszy z życzeniami. Podajcie
to dalej!
Gryfoni
kiwnęli głowami i już po chwili wiadomość została przekazana
łańcuszkiem dalej.
Syriusz
pokiwał z uznaniem głową.
-
To ja… Pójdę do Lory. Jej też muszę powiedzieć – dodał po
chwili. Lily kiwnęła tylko głową, unikając jego spojrzenia.
Syriusz oddalił się szybko.
-
Ciekawa jestem jak James zareaguje… - zaczęła Ann, jednak szybko
ją uciszono.
-
Ciii! James idzie!
Lily
odwróciła się w stronę drzwi i dostrzegła go wkraczającego do
Sali. Dostrzegłszy ją kiwnął lekko głową i ruszył w ich
stronę, jednak po chwili zatrzymał się gwałtownie. Zmienił
kierunek na stół Revenclawu. W tej samej chwili Syriusz wrócił z
misji uświadomienia Lory.
Lily
spojrzała na niego prędko. Black parsknął.
-
W sumie w ogóle nie musiałem jej nic mówić. Nawet nie wiedziała,
że ma dziś urodziny.
*
* *
Regulus
dobrze wiedział, że nie powinien wprowadzać w to Severusa bez
zgody Avery’ego, jednak prawdą było, że bał się do niego
zbliżyć. O wiele bardziej wolał współpracować z mrukliwym
Snapem niż wybuchowym Averym. Czuł, że gdyby on mu pomagał,
wszystko mogłoby się skończyć źle. A Severus był spokojny,
opanowany i, co najważniejsze, myślał.
Avery chciał wiele rzeczy robić szybko, bez większego
zastanowienia. Brakowało mu tego wyrafinowania i dokładności,
które posiadał Severus.
Jaki
był jego plan? Chciał wznowić przeszukiwanie biblioteki. Jednak
nie wiedział czy jest to dobry pomysł, dlatego postanowił poradzić
się właśnie Severusa. I razem uzgodnili, że nadszedł czas na
przeszukanie lochów w poszukiwaniu osób, które wtedy im
przeszkodziły. Uznali, że minęło dostatecznie dużo czasu, aby
ci, którzy ich obserwowali całkowicie się zniechęcili lub
znudzili. Uznali, że w końcu nadszedł bezpieczny moment.
Popołudnie
w pokoju wspólnym Ślizgonów toczyło się leniwie. W kącie kilka
osób się uczyło, ktoś słuchał muzyki z czarodziejskiego radia,
inni rozmawiali cicho, rozłożeni na wysiedzianych fotelach i
kanapach. Regulus siedział na niewielkiej poduszce, opierając się
o chłodną ścianę, przeglądając na kolanach niewielki, oprawiony
w skórę album. Były tam zdjęcia, wycinki z gazet i inne rzeczy,
które Reg zbierał, aby pojedyncze wspomnienia nie uciekły z jego
pamięci.
-
Jesteś beznadziejnie sentymentalny – usłyszał nad sobą kpiący
głos. Podniósł wzrok na Avery’ego, rumieniąc się gwałtownie.
-
Wcale nie.
Chłopak
uśmiechnął się szyderczo, wskazując jednocześnie na album w
jego dłoniach.
-
Czyżby?
Regulus
zacisnął palce na skórzanej okładce.
-
To tylko nic nie znaczące śmieci – powiedział, siląc się na
lekceważący ton. Nie chciał wyjść na słabego. Na mięczaka.
-
Więc to wyrzuć.
Avery
wskazał dłonią na kominek. Regulus zawahał się. Jego rozmówca
parsknął śmiechem.
-
A jednak. – Pochylił się nad nim. – W szeregach Czarnego Pana
nie ma miejsca dla mięczaków i bab.
Regulus
zaczerwienił się jeszcze mocniej. Podniósł się gwałtownie z
podłogi. Spojrzał na Avery’ego spod brwi i ruszył w stronę
kominka. Szybkim ruchem wrzucił album w ogień, starając się nie
zważać na ukłucie smutku, nasilające się wraz z każdą stroną
zajętą ogniem. Odwrócił się by spojrzeć na Avery’ego, który
patrzył na niego z politowaniem. Uśmiechnął się lekko.
-
Oto prawdziwy mężczyzna – zawołał kpiąco, po czym opuścił
pokój wspólny. Spojrzenia Ślizgonów spoczęły na nim. Regulus
poczuł jak pieką go policzki.
-
Skończyłeś już?
Black
odwrócił się w prawo. Severus opierał się o ścianę, mierząc
go spojrzeniem.
Kiwnął
głową.
-
Więc możemy zaczynać – powiedział Snape, po czym ruszył w
stronę wyjścia.
*
* *
Ten
dzień był dziwny. Wszyscy traktowali go z dziwną rezerwą, a James
nie miał pojęcia o co tak naprawdę chodzi. W końcu zdecydował
się spędzić popołudnie w bibliotece, nadrabiając zaległości z
historii. Miał kilka wypracowań do napisania. Co dziwne, nikt nie
wykazał najmniejszej chęci, aby mu towarzyszyć. Nawet Lora po
czterdziestu minutach zostawiła go samego z tomiskami, opisującymi
dwudziestoletnie obrady sejmu magicznego i wszystkie jego
postanowienia.
Za
oknem powoli zapadał zmierzch, a cienie rzucane przez świece były
coraz dłuższe. W końcu James ze złością zatrzasnął książkę
i wstał od stolika. Miał dość. Kilka osób spojrzało na niego
gorszącym wzrokiem, jednak jego nic to nie obeszło. Oddał książkę
zdumionej bibliotekarce i szybko wyszedł na korytarz. Nie dość, że
nikt z nim prawie dziś nie rozmawia, to jeszcze te wypracowanie z
historii musi być tak trudne! Ze złością pokonywał kolejne
stopnie, aby dojść do portretu Grubej Damy, która zobaczywszy go,
uśmiechnęła się lekko. Potter nie marzył o niczym innym, jak
tylko położyć się do łóżka.
-
Wichrowe Wzgórza
– warknął. Portret zachichotał cicho.
-
Spokojnie, kochaneczku. Uśmiechnij się. To twój dzień –
powiedziało malowidło, odsłaniając przejście. James spojrzał na
nią zaskoczony, jednak szybko przelazł przez dziurę. Jego
dzień?
-
Wszystkiego najlepszego!!! – głośny okrzyk niemal zwalił go z
nóg. Ogrom balonów, serpentyn i ludzi zwalił się na niego ze
wszystkich stron. James patrzył na nich w pełni zaskoczony, jakby
nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. W końcu do niego
dotarło. No tak! Urodziny! Wiedział, że o czymś…
Syriusz
dostrzegł jego minę i wybuchnął szaleńczym śmiechem.
-
Niemożliwe! Ludzie, on zapomniał!
Zapomniał!
A ja już myślałam ,że Lily.. A tu taki zawód
OdpowiedzUsuń