BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2010

Rozdział 36: Zapomniał!

         Lekki obłok kurzu wzbił się w powietrze, gdy ręka Armandii przejechała po jednej z półek kwatery głównej Zakonu Feniksa. Westchnęła ze złością, rozglądając się. Spojrzała na wpół uschnięty kwiatek stojący na parapecie. Jego oklapłe bezradnie liście wręcz wołały o wodę. Kobieta podeszła do niego szybko, wyciągając różdżkę.
- Aguamenti – mruknęła, kierując strumień wody wprost do doniczki. Ziemna wchłonęła ją szybko, nabierając świeżej, brunatnej barwy. Armandia ze złością pokręciła głową, chowając różdżkę. Będzie musiała uwarzyć jakiś eliksir regenerujący, bo na pewno nie jest to jedyna roślina w tym domu, która potrzebuje odnowy. Usiadła ciężko na kuchennym krześle. Zostawiła kwaterę na kilka dni i już! Widać, że wszyscy mają to w nosie.
- Wiem, że wszystko jest tu w fatalnym stanie. Niestety nie miałam głowy, żeby się tym zająć.
Na dźwięk tego głosu Armandia podskoczyła ze strachem na krześle. Nie słyszała, żeby ktoś się zbliżał. Odwróciła się szybko i zobaczyła Minerwę, stojącą w progu. Miała na sobie prostą, szarą szatę z niebieskimi guzikami zapinającymi sztywny kołnierz. Była blada i miała podkrążone oczy. Włosy spięła w swój zwyczajowy ciasny kok. Armandia uśmiechnęła się lekko.
- Och – machnęła lekceważąco ręką. – Nie przejmuj się. Zajmę się tym. Bywało tu już gorzej, naprawdę – powiedziała, starając się zabrzmieć normalnie. – A jak ty się czujesz? – spytała po chwili.
- Lepiej. – Wargi Minerwy wygięły się w krzywym uśmiechu. – To znaczy… Wystarczająco dobrze, żeby móc wrócić do szkoły.
Armandia dostrzegła niewielką walizkę stojącą za nią. Kilka cienkich rzemyków oplatało ją, chroniąc przed otworzeniem.
- Och. Jesteś pewna, że chcesz wracać do pracy? – spytała niepewnie.
Uśmiech znikł z twarzy Minerwy, zastąpiony chłodną rezerwą.
- Kiedyś muszę, a i tak już zbyt długo mnie nie było. Obowiązki na mnie czekają. Uczniowie.
- Przecież Albus się nimi zajmuje – rozległ się za nią cichy, spokojny głos. Minerwa odwróciła się zaskoczona.
- Fryderyku… - mruknęła nieprzekonana, spoglądając na niego. Mierzył ją stanowczym spojrzeniem. Po chwili minął ją i wszedł do kuchni. Oparł się o parapet, zwracając ku niej spojrzenie.
- Nie wiem, czy jesteś już gotowa na powrót do szkoły. Będzie ci ciężko – powiedział beznamiętnym tonem, jednak w jego oczach lśnił niepokój.
Minerwa pokręciła głową.
- Zawsze będzie mi ciężko – powiedziała cicho. – Już zawsze. Potrzebuję powrotu do pracy. Muszę się czymś zająć – powiedziała, patrząc na niego z napięciem.
Fryderyk przechylił głowę.
- Jak uważasz. Chyba sama dobrze wiesz, co dla ciebie najlepsze – powiedział, podchodząc do niej. – Zawsze wiedziałaś – dodał cicho.
Kobieta odwróciła zakłopotana wzrok. Fryderyk minął ją i opuścił kuchnię. Armandia podniosła na nią lękliwe spojrzenie.
- Wracasz kominkiem czy teleportujesz się?
Minerwa spojrzała na nią przelotnie.
- Teleportuję się do Hogsmeade.


* * *

         Ogień płonął jasno na kominku, rozświetlając mrok pokoju wspólnego Ślizgonów. Severus Snape siedział samotnie w jednym z zielonych, pluszowych foteli, skrobiąc zawzięcie piórem w swoim podręczniku do eliksirów. Nie zwracał najmniejszej uwagi na otoczenie, całkowicie skupiając się na pisaniu. Nawet nie podniósł głowy, gdy ktoś dosunął sobie fotel do niego.
Regulus zmierzył go uważnym spojrzeniem i postanowił zaczekać. Dobrze wiedział, że jeśli ma się sprawę do Severusa, lepiej mu nie przeszkadzać. Oparł się wygodnie w fotelu i rozejrzał dokoła. W odległym kącie dostrzegł kapitana ich drużyny Quidditcha, jak z zapałem rozmawia z dwoma pałkarzami. Westchnął ciężko. No tak, niedługo znów zacznie się harówka na boisku.
Skulił się lekko w fotelu, dostrzegając Avery’ego, który wyłonił się z korytarza prowadzącego do dormitoriów. Nie wiedząc czemu, od jakiegoś czasu na widok Avery’ego przechodził go dreszcz strachu i nie potrafił tego powstrzymać. Zauważył bowiem, że od jakiegoś czasu chłopak, którego znał od zawsze bardzo się zmienił. Było w nim tyle złości, agresji. Zawsze był wulgarny, jednak to co działo się z nim ostatnio przechodziło wszelkie pojęcie. Regulus bał się – trudno mu było się do tego przyznać przed samym sobą, jednak taka była prawda. Zimne palce irracjonalnego strachu zaciskały się na jego sercu za każdym razem, gdy czarne jak noc oczy przyjaciela spoglądały na niego z dziwnym, tak obcym błyskiem.
W tym samym czasie Severus oderwał pióro od książki i utkwił wzrok w płonącym ogniu.
- Sev? – zaczął Regulus ostrożnie.
Snape przeniósł na niego spojrzenie, podnosząc brwi do góry.
- Długo tu siedzisz? – spytał cicho, lekko zaskoczony.
Black uśmiechnął się lekko.
- Trochę. Czekałem aż skończysz. Chciałem się ciebie poradzić w pewnej delikatnej kwestii. - Spojrzał na niego znacząco.
- Och. – Severus zacisnął usta w wąską linię. – Rozumiem. – Rozejrzał się dokoła. – Może lepiej przejdziemy do dormitorium? - spytał.
Regulus z ulgą pokiwał głową. Dobrze współpracowało mu się z Severusem. Podążył za nim do pustego dormitorium.
- Więc? O co chodzi? - Snape spojrzał na niego wyczekująco


* * *


         Ciemność już dawno zapadła za oknem. Mocny wiatr dął w szyby, gwiżdżąc w przerwach między ramą okienną a murem. James przewracał się w łóżku z boku na bok, próbując zasnąć, jednak natłok myśli nie dawał mu spokoju. Dzisiejszy dzień był zbyt obfity w wydarzenia – ten cały wypad do Hogsmeade wszystko pomieszał.
James podniósł się z łóżka, narzucił szlafrok i wyciągnął kufra pelerynę niewidkę wraz z mapą huncwotów. Spojrzał na swoich przyjaciół śpiących w sąsiednich łóżkach i stłumił w sobie chęć obudzenia któregoś z nich. Szybkim ruchem narzucił pelerynę i cicho opuścił dormitorium.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego – mruknął, stukając różdżką w pergamin. Ciemne linie pokryły kawałek pergaminu, ukazując mapę zamku. Wzrok chłopaka odruchowo powędrował w stronę dormitorium dziewcząt z szóstego roku i kropki z napisem Lily Evans. Uśmiechnął się lekko pod nosem, jednak po chwili skarcił się w duchu. Nie powinien o niej myśleć więcej niż to konieczne. Szybko sprawdził na mapie położenie Filcha i jego kotki, po czym sprawdził czy ktoś mu nie przeszkodzi w czasie drogi do kuchni. Jego wzrok nieświadomie przesunął się po pokoju wspólnym Krukonów i kropce z napisem „Eleanora Smith”. Uśmiechnął się lekko, zwijając mapę i chowając ją do kieszeni szlafroka. Ostrożnie zszedł do pokoju wspólnego i wyszedł na ciemny korytarz.
Dziwne, pomyślał, mijając kolejne portrety i korytarze. Mam wrażenie, że zapomniałem o czymś bardzo ważnym…
Szybko odgonił od siebie tę myśl, wyciągając ponownie mapę. Nad tym będzie się głowił później. Teraz czas na kubek gorącej czekolady.


* * *


         Leciał na miotle. W sumie nie na miotle. Po prostu leciał, unosił się w powietrzu. I wcale nie nad boiskiem do Quidditcha jak mu się wcześniej wydawało – szybował nad błoniami. Spoglądał z góry na zieloną trawę, na odległy Zakazany Las. Nagle dostrzegł Jamesa. Machał do niego rękami, wykrzykując coś. Syriusz dostrzegł, że przyjaciel stoi na pomoście obok jeziora, a jego długi cień pada na taflę wody. Dziwne. Przecież był poranek. Jednak gdy spojrzał w lewo dostrzegł tylko wielką kulę słońca, chowającą się w czerwonej łunie za odległymi wzgórzami. Black przybliżał się do jeziora i spostrzegł, że to wcale nie James stoi na pomoście, tylko Dorcas. Oparła dłonie na biodrach i spoglądała na niego z lekkim uśmieszkiem na ustach. Wiatr rozwiewał jej ciemne włosy, z których zachodzące słońce wydobyło kasztanowe refleksy. Mrugnęła do niego jednym okiem, a Syriusz poczuł, że szczerzy do niej głupio zęby. Chciał wylądować obok niej na deskach pomostu, jednak zamiast tego trafił do wody, która okazała się lodowato zimna. Tafla jeziora wzburzyła się nagle gwałtownie, a mocny wiatr oziębił powietrze. Syriusz, nie wiedząc jak, znalazł się nagle na samym środku jeziora, najdalej od brzegu jak to tylko możliwe i poczuł, że tonie. Coraz trudniej było mu złapać oddech. Fale wciągały go pod powierzchnię, zamykając nad nim przezroczyste sklepienie. Syriusz machał bezwładnie nogami i rękami, jednak zamiast poruszać się do góry, zanurzał się coraz głębiej.
Zaczynało mu brakować tlenu – czuł, że jego płuca płoną żywym ogniem, łaknąc dostępu świeżego powietrza. W oddali dostrzegł kogoś, kto wyciągnął do niego rękę, by mu pomóc, jednak nie miał siły, żeby po nią sięgnąć. Jego mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Czuł że to koniec. Utonie tu w tym beznadziejnym, zimnym jeziorze i pewnie nikt się nawet nie dowie. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy, żeby go tu szukać – wszyscy wiedzieli, że nie przepada za wodą.
Desperacko otworzył usta, żeby to szybciej zakończyć, jednak zamiast wody, do jego płuc napłynął zbawienny tlen.

         Syriusz usiadł gwałtownie na łóżku, otwierając oczy i oddychając łapczywie. Złapał się rękami za pierś, próbując się uspokoić. A więc to tylko sen, tylko sen. A jednak tak realny…
Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że ktoś coś do niego mówi. Podniósł wzrok na Remusa, który stał obok jego łóżka patrząc na niego zaniepokojonym wzrokiem.
- … Syriusz! Wszystko w porządku? – pochylił się nad nim, spoglądając niepewnie na jego bladą twarz i szeroko otwarte oczy. Black zdał sobie sprawę, że ze skroni spływa mu strużka potu. Otarł ją szybko, opadając z powrotem na poduszki.
- Tak. Po prostu… Miałem zły sen – powiedział, cicho, próbując się uspokoić.
- Rzucałeś się od dobrych kilku minut - zauważył Remus z troską w głosie.
- Nie wiedzieliśmy czy cię budzić – dodał cicho Peter, który siedział na swoim łóżku, majtając w powietrzu nogami. Spoglądał na niego wielkimi oczami.
Syriusz pokręcił głową.
- Wszystko w porządku – powiedział stanowczo, chcąc zamknąć temat. Przeniósł wzrok na Jamesa, który jako jedyny w ich dormitorium spał spokojnie. – A ten co? Śpiąca królewna?
Remus i Peter parsknęli śmiechem.
- Niech śpi. Zdążymy przynajmniej coś przygotować.
Syriusz spojrzał na niego błędnym wzrokiem, po chwili jednak palnął się w czoło.
- No tak. Urodziny. Niech śpi. Jednak tym bardziej to do niego niepodobne. O której on poszedł spać?
Peter wzruszył ramionami.
- Chyba gdzieś wychodził w nocy – powiedział Remus, wskazując na skłębioną pelerynę niewidkę, leżącą w nogach łóżka. Syriusz uniósł wysoko brwi.
- No to niech śpi. Jaki jest plan na dzisiaj?



* * *


         Minerwa z cichym pyknięciem teleportowała się w jednym z zaułków przy Trzech Miotłach. Postawiła na ziemi niewielką walizkę, którą trzymała w dłoni i poprawiła poły płaszcza. W końcu wzięła głęboki oddech, próbując uspokoić kołatanie wystraszonego serca i, chwyciwszy walizkę, ruszyła powoli w stronę zamku. Szła niepewnym krokiem pełną błota ulicą, próbując wyrzucić z głowy wszelkie niepotrzebne myśli. Jej spokój z jakim przedstawiła swój pomysł Armandii i Fryderykowi gdzieś zniknął. Teraz znów czuła się zagubiona i zdenerwowana, a każdy krok bliżej zamku tylko pogłębiał te uczucia. Każdy ruch nogi był cięższy od poprzedniego. Każdy metr, który oddalał ją od bezpiecznej kryjówki w Kwaterze był jak krok milowy. Znów będzie musiała z wszystkimi rozmawiać i być ostoją spokoju. Bo na kogo można liczyć w Hogwarcie jak nie na nią? Na wiecznie rozbawionego Albusa albo zniechęcone grono pedagogiczne? Ona najpoważniej traktowała swoje obowiązki i wiedziała, że tak musi być. Wszyscy do tego przywykli. Dlatego, cokolwiek się działo nie mogła dłużej tego zaniedbywać. Była potrzebna.
I uniósłszy wyżej głowę wydłużyła i przyspieszyła krok. Najwyższa pora wziąć się garść.



* * *


         Susan, Ann i Lily siedziały jak na szpilkach w Wielkiej Sali jedząc śniadanie. Spoglądały niepewnie na Dorcas, która od wczorajszej rozmowy z Ithanem dziwnie przygasła. Przyjaciółki dostrzegły jej lekko zaczerwienione oczy, jednak Meadowes nie za bardzo chciała o tym wszystkim rozmawiać. Ucięła wszelkie pytania krótkim „Zerwaliśmy”. Dziewczyny nie wiedziały jak się względem niej zachowywać, ponieważ jej związek z Ithanem nie wyglądał ostatnio na tyle dobrze, aby tak przejmowała się zerwaniem. Bystre oko Ann jednak dostrzegło, że i Ithan jest dziwnie nerwowy i na wszystkich warczy z byle powodu. Zauważyły, że ciągle spogląda w stronę stołu Gryfonów niepewnym wzrokiem.

Lily zaczesała za ucho kosmyk rudych włosów, rozglądając się jednocześnie. Dziś urodziny Jamesa – była ciekawa kiedy się pojawi i jak będzie się zachowywał. A może w ogóle usiądzie przy stole Revenclawu? Evans dostrzegła blond czuprynę przy sąsiednim stole, której właścicielka również co chwilę zerkała w stronę drzwi. Nagle w polu widzenia pojawił się nie kto inny jak Jason – wykładowca z pojedynków. Chłopak dostrzegł ją i jak na zawołanie na jego ustach pojawił się lekki uśmieszek. Dziewczyna szybko odwróciła wzrok, starając się go ignorować, jednak on jak na złość podszedł prosto do niej. Nachylił się nad nią ignorując zaciekawione spojrzenia bombardujące ich ze wszystkich stron.
- Dzień dobry – powiedział cichym głosem, uśmiechając się lekko. Lily przewróciła oczami i spojrzała na niego wrogo.
- Jeszcze przed chwilą faktycznie był dobry – powiedziała oschle. Jason uśmiechnął się ironicznie.
- Jak dobrze jest zacząć dzień od twoich ciętych odpowiedzi – zaśmiał się, ruszając w stronę stołu nauczycieli. Lily spojrzała za nim zdezorientowana.
- A co to było? – Ann spojrzała na nią wielkimi oczami.
- Czego on od ciebie chce? – Susan patrzyła za Jasonem ze zdezorientowaną miną. Niebieska opaska powstrzymywała blond włosy przed opadaniem jej na twarz. Lily wzruszyła ramionami.
- Jest wobec mnie wybitnie złośliwy.
Jednak Ann prychnęła cicho, jakby prześmiewczo, przenosząc na nią rozbawiony wzrok.
- A ja myślę, że po prostu wpadłaś mu w oko – powiedziała, wkładając do ust kawałek suszonej moreli, wyciągniętej z płatków. Lily spojrzała na nią z bezgranicznym zdumieniem.
- Zwariowałaś chyba.
Jednak Ann tylko przechyliła głowę z uśmiechem. Lily spojrzała na Susan w poszukiwaniu pomocy, jednak ta uśmiechnęła się lekko.
- Coś w tym może być – powiedziała, lekko wzruszając ramionami. Evans pokręciła ze zdumieniem głową.
- Obie oszalałyście.
Dalszą rozmowę przerwało nagłe pojawienie się Syriusza. Chłopak podbiegł do nich szybko. Zatrzymał wzrok dłużej na Dorcas i spojrzał zdezorientowany na pozostałe dziewczyny. One tylko pokręciły głowami ze wzrokiem mówiącym Nie pytaj. Syriusz westchnął, pochyliwszy się nad nimi.
- Dziewczyny, plan jest taki: kompletnie ignorujemy urodziny Jamesa. Do czasu imprezy w Pokoju dziś wieczorem niech myśli, że zapomnieliśmy.
Lily spojrzała na niego nieprzekonana. W końcu wzruszyła ramionami,
- Jak uważasz.
Syriusz złapał wzrok kilku osób, które siedziały niedaleko i przysłuchiwały się jego słowom.
- Słyszeliście? Niech się nikt nie pospieszy z życzeniami. Podajcie to dalej!
Gryfoni kiwnęli głowami i już po chwili wiadomość została przekazana łańcuszkiem dalej.
Syriusz pokiwał z uznaniem głową.
- To ja… Pójdę do Lory. Jej też muszę powiedzieć – dodał po chwili. Lily kiwnęła tylko głową, unikając jego spojrzenia. Syriusz oddalił się szybko.
- Ciekawa jestem jak James zareaguje… - zaczęła Ann, jednak szybko ją uciszono.
- Ciii! James idzie!
Lily odwróciła się w stronę drzwi i dostrzegła go wkraczającego do Sali. Dostrzegłszy ją kiwnął lekko głową i ruszył w ich stronę, jednak po chwili zatrzymał się gwałtownie. Zmienił kierunek na stół Revenclawu. W tej samej chwili Syriusz wrócił z misji uświadomienia Lory.
Lily spojrzała na niego prędko. Black parsknął.
- W sumie w ogóle nie musiałem jej nic mówić. Nawet nie wiedziała, że ma dziś urodziny.



* * *


         Regulus dobrze wiedział, że nie powinien wprowadzać w to Severusa bez zgody Avery’ego, jednak prawdą było, że bał się do niego zbliżyć. O wiele bardziej wolał współpracować z mrukliwym Snapem niż wybuchowym Averym. Czuł, że gdyby on mu pomagał, wszystko mogłoby się skończyć źle. A Severus był spokojny, opanowany i, co najważniejsze, myślał. Avery chciał wiele rzeczy robić szybko, bez większego zastanowienia. Brakowało mu tego wyrafinowania i dokładności, które posiadał Severus.

         Jaki był jego plan? Chciał wznowić przeszukiwanie biblioteki. Jednak nie wiedział czy jest to dobry pomysł, dlatego postanowił poradzić się właśnie Severusa. I razem uzgodnili, że nadszedł czas na przeszukanie lochów w poszukiwaniu osób, które wtedy im przeszkodziły. Uznali, że minęło dostatecznie dużo czasu, aby ci, którzy ich obserwowali całkowicie się zniechęcili lub znudzili. Uznali, że w końcu nadszedł bezpieczny moment.


Popołudnie w pokoju wspólnym Ślizgonów toczyło się leniwie. W kącie kilka osób się uczyło, ktoś słuchał muzyki z czarodziejskiego radia, inni rozmawiali cicho, rozłożeni na wysiedzianych fotelach i kanapach. Regulus siedział na niewielkiej poduszce, opierając się o chłodną ścianę, przeglądając na kolanach niewielki, oprawiony w skórę album. Były tam zdjęcia, wycinki z gazet i inne rzeczy, które Reg zbierał, aby pojedyncze wspomnienia nie uciekły z jego pamięci.
- Jesteś beznadziejnie sentymentalny – usłyszał nad sobą kpiący głos. Podniósł wzrok na Avery’ego, rumieniąc się gwałtownie.
- Wcale nie.
Chłopak uśmiechnął się szyderczo, wskazując jednocześnie na album w jego dłoniach.
- Czyżby?
Regulus zacisnął palce na skórzanej okładce.
- To tylko nic nie znaczące śmieci – powiedział, siląc się na lekceważący ton. Nie chciał wyjść na słabego. Na mięczaka.
- Więc to wyrzuć.
Avery wskazał dłonią na kominek. Regulus zawahał się. Jego rozmówca parsknął śmiechem.
- A jednak. – Pochylił się nad nim. – W szeregach Czarnego Pana nie ma miejsca dla mięczaków i bab.
Regulus zaczerwienił się jeszcze mocniej. Podniósł się gwałtownie z podłogi. Spojrzał na Avery’ego spod brwi i ruszył w stronę kominka. Szybkim ruchem wrzucił album w ogień, starając się nie zważać na ukłucie smutku, nasilające się wraz z każdą stroną zajętą ogniem. Odwrócił się by spojrzeć na Avery’ego, który patrzył na niego z politowaniem. Uśmiechnął się lekko.
- Oto prawdziwy mężczyzna – zawołał kpiąco, po czym opuścił pokój wspólny. Spojrzenia Ślizgonów spoczęły na nim. Regulus poczuł jak pieką go policzki.
- Skończyłeś już?
Black odwrócił się w prawo. Severus opierał się o ścianę, mierząc go spojrzeniem.
Kiwnął głową.
- Więc możemy zaczynać – powiedział Snape, po czym ruszył w stronę wyjścia.



* * *


         Ten dzień był dziwny. Wszyscy traktowali go z dziwną rezerwą, a James nie miał pojęcia o co tak naprawdę chodzi. W końcu zdecydował się spędzić popołudnie w bibliotece, nadrabiając zaległości z historii. Miał kilka wypracowań do napisania. Co dziwne, nikt nie wykazał najmniejszej chęci, aby mu towarzyszyć. Nawet Lora po czterdziestu minutach zostawiła go samego z tomiskami, opisującymi dwudziestoletnie obrady sejmu magicznego i wszystkie jego postanowienia.
Za oknem powoli zapadał zmierzch, a cienie rzucane przez świece były coraz dłuższe. W końcu James ze złością zatrzasnął książkę i wstał od stolika. Miał dość. Kilka osób spojrzało na niego gorszącym wzrokiem, jednak jego nic to nie obeszło. Oddał książkę zdumionej bibliotekarce i szybko wyszedł na korytarz. Nie dość, że nikt z nim prawie dziś nie rozmawia, to jeszcze te wypracowanie z historii musi być tak trudne! Ze złością pokonywał kolejne stopnie, aby dojść do portretu Grubej Damy, która zobaczywszy go, uśmiechnęła się lekko. Potter nie marzył o niczym innym, jak tylko położyć się do łóżka.
- Wichrowe Wzgórza – warknął. Portret zachichotał cicho.
- Spokojnie, kochaneczku. Uśmiechnij się. To twój dzień – powiedziało malowidło, odsłaniając przejście. James spojrzał na nią zaskoczony, jednak szybko przelazł przez dziurę. Jego dzień?
- Wszystkiego najlepszego!!! – głośny okrzyk niemal zwalił go z nóg. Ogrom balonów, serpentyn i ludzi zwalił się na niego ze wszystkich stron. James patrzył na nich w pełni zaskoczony, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, co się dzieje. W końcu do niego dotarło. No tak! Urodziny! Wiedział, że o czymś…
Syriusz dostrzegł jego minę i wybuchnął szaleńczym śmiechem.

- Niemożliwe! Ludzie, on zapomniał! Zapomniał!

1 komentarz:

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.