Wiatr wdzierający się
przez otwarte okno Pokoju Wspólnego poruszał lekko spłowiałą,
bordową zasłoną. Jasne promienie słońca oświetlały delikatnie
mieniące się w powietrzu drobinki kurzu, które w tej chwili
wyglądały nad wyraz magicznie. Syriusz lekko zdenerwowany zerknął
na zegarek, odliczając ostatnie sekundy do rozpoczęcia zajęć.
Zaklęcia zaczynały się dokładnie za trzy... dwa...
Odetchnął lekko,
sięgając jednocześnie po postrzępioną torbę leżącą przy jego
nogach. Przerzucał kolejne teczki i rolki pergaminu, aż natknął
się tę, której szukał. Rozwinął ją z niepewną miną. Zagryzł
z niepokojem wargę, spoglądając na papier zapisany jedynie w
jednej trzeciej. To z tego powodu postanowił nie iść dzisiaj na
zaklęcia. Ostatnio czuł, że traci nad
wszystkim kontrolę. Na nowo rozpoczęte treningi, mnóstwo zadań
domowych, sprawdzianów, wypracowań. Wciąż tylko brakowało mu
czasu. Oczywiście – rok temu brak wypracowania z zaklęć nie
byłby wystarczającym powodem do opuszczania ich. Niestety –
łagodny niegdyś Flitwick stał się ostatnio niezwykle nerwowy i
drażliwy. Każde, nawet najmniejsze niedociągnięcie karał
dodatkową pracą domową z trudnych, nieznanych nikomu zagadnień.
Dlatego Syriusz zdecydował się opuścić zajęcia – żeby
nie zarobić kolejnej pracy domowej, Merlin jeden wie z jakich
zagadnień – i bez tego miał zbyt mało czasu.
Przez dobre piętnaście
minut wczytywał się w opis Uroków Nadsferowych, próbując coś z
tego zrozumieć, oraz pojąć „delikatną, jakże słabo
wykrywalną” ich różnicę ze Sferowymi. Po kolejnych pięciu
minutach poczuł, że dłużej nie da rady. Lekko zdenerwowany
podszedł do okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Jego wzrok
zatrzymał się dłużej na odległej tafli jeziora. Lustro wody
pełne było drobnych rys, spowodowanych delikatnymi powiewami
wiatru. Lekko zieleniejące się błonia dawały ukojenie i
pozawalały jego myślom rozbiec się w różnych kierunkach.
Odpoczywał. Ciepłe promienie słoneczne oświetlały jego twarz,
wydobywając z czarnych włosów brązowe refleksy. Zapatrzył się
na widniejące w oddali bramki do quidditcha i nagle bardzo zapragnął
wzbić się w przestworza, zapomnieć o wszystkim i po prostu dać
się ponieść.
Niestety chłodna
rzeczywistość wróciła do niego już po chwili, gdy tylko odwrócił
się od okna i spojrzał na czekające na niego podręczniki z
zaklęć. Zrobił kilka niezbyt
entuzjastycznych kroków w stronę swojego fotela, gdy kawałek dalej
dostrzegł kogoś, kogo najmniej spodziewał się tu spotkać o tej
porze. Podszedł niepewnie, zastanawiając się co powiedzieć.
-
Hej – powiedział, robiąc kolejnych kilka niepewnych kroków. –
Czyżbyś też zrezygnowała dziś z zajęć? – zagadnął
przyjaźnie.
Dorcas
podniosła wzrok znad podręcznika, spoglądając na niego ze
zdziwieniem. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, jednak
Syriusz nie zauważył blasku uśmiechu w jej oczach.
-
Cześć – odparła zdawkowo. – Nie, nie zrezygnowałam. Nigdy nie
chodziłam z wami na zaklęcia w środy – powiedziała, spoglądając
na niego z ukosa. – W te dni zawsze mam rano dodatkowe zajęcia z
zielarstwa, które dzisiaj mi wypadły, nawiasem mówiąc. Flitwick
przeniósł mnie do popołudniowej grupy.
-
Ach – mruknął Syriusz z zakłopotaniem. Spuścił wzrok na swoje
dłonie. Ciężka cisza przerywana tylko skrzypieniem pióra Dorcas
zawisła między nimi. Black zerknął niepewnie na Meadowes. Jej
blada cera wyglądała niezdrowo, oczy były lekko zaczerwienione i
zapuchnięte, jednak niezłomnie robiła notatki na marginesie
podręcznika. Nagle podniosła na niego lekko poirytowany, ale i
zaciekawiony wzrok.
-
Co się tak gapisz, Black? – spytała swoim dawnym, zaczepnym
tonem. Usta Syriusza rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu,
jednak między brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
- Co, już nie można cię poobserwować, Meadowes? – zapytał zadziornie. Jednak po chwili spoważniał. – Zastanawiam się tylko czy wszystko w porządku.
- Co, już nie można cię poobserwować, Meadowes? – zapytał zadziornie. Jednak po chwili spoważniał. – Zastanawiam się tylko czy wszystko w porządku.
Dorcas
szybko odwróciła wzrok, a uśmiech znikł z jej twarzy. W końcu
podniosła głowę, napotykając jego zatroskane spojrzenie.
-
Ja... – zamilkła. – Tak – odparła w końcu. – Dlaczego
miałoby nie być w porządku? – Spuściła wzrok z powrotem na
podręcznik, zrywając kontakt wzrokowy. Syriusz zakłopotany
odwrócił wzrok.
-
Oczywiście. – Nagle ciche pukanie rozległo się w pokoju.
Niewielka szkolna sowa przysiadła na parapecie. Black podniósł się
z fotela i podszedł do okna. Sowa wleciała do pomieszczenia i
upuściła list na stolik między ich fotelami. Syriusz sięgnął po
niego ręką, jednak zamarł w połowie drogi.
-
To do ciebie – mruknął, opadając na czerwone, wysiedziane na
poduszki. Meadowes zaskoczona spojrzała na litery wypisane czarnym
atramentem na pomarszczonej kopercie. Od razu rozpoznała pismo. W
jednej chwili jej oczy pojaśniały.
-
Och... – mruknęła, zagłębiając się w treść listu. Na jej
ustach pojawił się lekko dostrzegalny uśmiech.
*
* *
Severus
Snape zawsze sądził, że emocje mają swoje zapachy. Po wielu
godzinach spędzonych nad cynowym kotłem, litrach uwarzonych
eliksirów, a także wielu porażkach – był tego pewien. Dlatego
teraz, gdy poczuł w powietrzu ciężką, dziwnie lepką woń,
wiedział, że to woń strachu. Strachu, który czai się pod skórą,
gdy nie zdajesz sobie z tego najmniejszej sprawy. Który ściska
żołądek, sprawia, że dłonie pokrywają się cienką warstewką
potu, a serce nie wiadomo dlaczego łomocze w piersi. Stalowoszare
zimne oczy patrzyły na niego z chłodną kalkulacją.
-
Więc? – Lucjusz Malfoy przetoczył wzrokiem po kręgu
zgromadzonych wokół niego osób. – Macie jakieś wiadomości?
Severus
podążył za jego wzrokiem wwiercającym się w Mulcibera i
Regulusa. Młody Black utkwił spojrzenie w swoich nagle najwyraźniej
nad wyraz interesujących stopach. Malfoy prychnął z pogardą,
przenosząc wzrok na Severusa. Jego spojrzenie złagodniało lekko, a
w oku pojawił się błysk nadziei.
-
Snape?
Ślizgon
przechylił lekko głowę, jakby się zastanawiając.
-
Z tego co wiem, Gryfoni dość mocno przeżywają artykuły
publikowane w Proroku. Robią się nerwowi. Zwłaszcza kilku...
Podejrzewam, że mogą mieć jakieś związki z organizacją
Dumbledore’a.
Lucjusz
pokiwał z zadowoleniem głową.
-
Miej ich na oku. Czarny Pan od dawna podejrzewa, że Dumbledore
rekrutuje uczniów, nie wiemy jednak których lat. I kiedy. Na jakiej
zasadzie ich selekcjonuje. Mulciber... – zwrócił spojrzenie na
tęgiego kapitana drużyny domu węża. – Miałeś mieć oko na
gabinet dyrektora. Zauważyłeś coś?
Mulciber
przygryzł lekko wargę, zastanawiając się.
-
Dumbledore ostatnio rzadko bywał w gabinecie. Przejął obowiązki
profesor McGonagall, gdy...
-
Ach tak... – zamruczał jakby do siebie Malfoy, a na jego ustach
pojawił się pełen złośliwości uśmiech. Severus przyjrzał mu
się – był pewien, że Lucjusz maczał palce w tragicznej śmierci
męża McGonagall. Włoski na karku stanęły mu dęba.
-
... Ale zauważyłem, że ostatnio Dumbledore dość często odwiedza
Slughorna.
Lucjusz
prychnął.
-
Stary ślimak jest nieszkodliwy. Jednak nie przerywaj obserwacji,
Czarny Pan jest ciekaw każdego ruchu tego starego dropsa. –
Odetchnął głębiej, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. W
końcu spojrzał na nich poważnie. – Nie będę ukrywał, że
mieliście dziś stanąć przed obliczem Lorda. Jednak pewne
delikatne sprawy wymagały jego natychmiastowej reakcji. Następnym
razem dostąpicie tego zaszczytu. Obyście mieli mu więcej do
zakomunikowania niż mnie dzisiaj. Czarny Pan nie lubi lenistwa. –
Rzucił im ostatnie, ostre spojrzenie, ledwo dostrzegalnie kiwnął
głową Snape’owi i wzbijając w powietrze poły swego ciemnego
płaszcza opuścił ciemny, wilgotny zaułek, w którym się
spotkali. Martwa cisza zawisła w powietrzu.
Severus
pierwszy ruszył w stronę zamku. Szybko jednak dosłyszał kroki tuż
za swoimi plecami. Regulus zrównał się z nim z prawej.
-
Severusie, myślałem nad naszym zadaniem w bibliotece – zaczął
ostrożnie. Snape przeniósł na niego chłodne spojrzenie.
-
I do jakich wspaniałych wniosków doszedłeś, że postanowiłeś
się nimi ze mną podzielić? – spytał oschle.
-
Zastanawiałem się nad nim ostatnio i sądzę, że jest bardziej
skomplikowane niż zakładaliśmy. To co Czarny Pan przekazał jest
zbyt ogólnikowe. Dział się zbyt duży, ksiąg jest zbyt wiele...
Severus
nie odpowiedział mu, przetwarzając w myślach jego słowa. Dział
ksiąg zakazanych był ogromny, liczba tomów niezliczona. A
wydarzenia związane ze niezidentyfikowanymi szpiegami dodatkowo
utrudniała sytuację.
Szli
powoli błotnistą drogą w stronę zamku, a chłodny wiatr, mimo
jasnego słońca świecącego nad ich głowami, wdzierał się im pod
kołnierze płaszczy. Regulus czekał cierpliwie. Snape rzucił na
niego kątem oka, patrząc z uznaniem. Młody Black potrafił
cierpliwie czekać. Czasem był trochę w gorącej wodzie kąpany,
ale tą dużą cierpliwością różnił się od swojego starszego
brata, który przeważnie najpierw robił, potem myślał. Dłonie
Severusa zacisnęły się a pięści na samą myśl o Syriuszu. Przed
oczami przeleciało mu wiele obrazów z przeszłości. Jak dokuczał
mu, wyśmiewał, robił z niego pośmiewisko. Czuł narastającą w
nim złość, więc gdy Regulus cicho wymówił jego imię, odwrócił
się do niego z wściekłością w oczach. Reg przystanął na
chwilę, jednak Snape już po chwili uspokoił się. Na jego twarz
wróciła kamienna maska spokoju. Black spoglądał na niego z
wyczekiwaniem.
- Porozmawiamy wieczorem. Muszę to przemyśleć – odparł w końcu i kiwając mu na odchodne głową, ruszył boczną ścieżką, prowadzącą wzdłuż murów ogradzających teren Hogwartu.
- Porozmawiamy wieczorem. Muszę to przemyśleć – odparł w końcu i kiwając mu na odchodne głową, ruszył boczną ścieżką, prowadzącą wzdłuż murów ogradzających teren Hogwartu.
*
* *
Lily
zarzuciła torbę na ramię, wzdychając ciężko. Właśnie
skończyła się transmutacja. Dziewczyna spojrzała na zegarek,
licząc przerwę do następnych zajęć. Jej żołądek dziwnie się
ścisnął na myśl o czekających ją zajęciach z Jasonem tego
wieczoru. Spojrzała na stolik, sprawdzając czy wszystko spakowała.
-
Coś ty taka zamyślona, Lily? - Susan podeszła do niej, chwytając
ją pod ramię. Ann podeszła do niej z drugiej strony.
-
McGonagall nieźle dała nam dzisiaj popalić, nie? - powiedziała
zmęczonym głosem, gdy opuściły już salę. Lily kiwnęła tylko
głową, będąc myślami cały czas gdzie indziej. Po prawej stronie
dostrzegła Jamesa. Na jej widok uśmiechnął się radośnie.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, jednak w tej samej chwili mina jej
zrzedła. Do Jamesa podeszła Lora, obejmując go w pasie. Nawet nie
zdała sobie sprawy, że jej koleżanki prowadzą ożywioną rozmowę
nad jej uchem i to dokładnie na trapiący ją temat.
-
Nie widzę większego sensu w chodzeniu na te całe zajęcia z
samoobrony. Czego się tam uczymy? Jason niespecjalnie potrafi
przekazać swoją wiedzę – mówiła Ann nadąsanym głosem. -
Myślą, że nie mamy co robić, tylko się gonić z różdżkami po
Wielkiej Sali?
-
Przesadzasz – powiedziała Susan. - Dobrze wiesz jakie są teraz
trudne czasy. Ciągłe napaści, zniknięcia. Niebezpiecznie jest
chodzić samemu. A nie zawsze będziemy w Hogwarcie, gdzie nic nam
nie grozi.
Ann
wyraźnie nie miała na to argumentu, więc nie odpowiedziała,
jednak na jej twarzy wciąż widniała niezadowolona mina.
-
Dobre jest to, że jak zaliczymy to w tym roku, to w przyszłym nie
musimy wcale uczestniczyć – wtrąciła się Lily, wspominając
niedawną rozmowę z Jasonem w trakcie spaceru.
-
Naprawdę? - zdziwiła się Ann. - Skąd to wiesz? Dotyczy to
wszystkich lat?
-
Ktoś mi o tym wspominał – odparła Lily wymijająco, odwracając
wzrok. - Podobno do trzeciej klasy zajęcia są przedłużone
przynajmniej o rok. Wyższe lata raczej są już na tyle
zaawansowane, że to co jest teraz im wystarczy. Jeśli będą
chodzić na większość zajęć.
-
A kto chce może dalej uczestniczyć? - spytała Susan, marszcząc
czoło, jakby coś rozważała.
Lily
wzruszyła ramionami.
-
Pewnie tak. - Zerknęła na Susan. - A co, chcesz przedłużyć te
zajęcia?
Susan
wzruszyła ramionami.
-
Nie wiem, zobaczymy jak to będzie wyglądało przez następne
miesiące – powiedziała z lekkim uśmiechem. - Jak myślicie, jak
długo dzisiaj Syriusz wytrzyma docinki Jasona?
*
* *
Delikatny,
charakterystyczny zapach płonącej pochodni unosił się w
powietrzu. Severus szedł korytarzem z kilkoma Ślizgonami ze swojego
roku. Rozmawiali o czymś między sobą, niemal całkowicie go
ignorując. A może to on ignorował ich?
Czarna
szkolna szata zwisała luźno z jego kościstych ramion, a długi
haczykowaty nos skierowany był w ziemię. Nawet nie zauważył, gdy
grupka jego towarzyszy zatrzymała się raptownie.
-
Siemasz, Reg! Co tu robisz o tak późnej porze? - zawołał wysoki
blondyn do Blacka, opierającego się o jedną ze ścian korytarza.
Spoglądał na nich z ukosa.
-
Kiedy następny mecz? Tak co i tym razem pokażesz klasę! Musimy
skopać tyłki Gryfonom - dodał inny, śmiejąc się głupkowato.
-
Czekam na Severusa – odparł zdawkowo Black, rzucając Snape'owi
znaczące spojrzenie. Pozostali Ślizgoni wymienili zaskoczone
spojrzenia, spoglądając co chwilę na Severusa. Ten skinął
Blackowi głową i ledwo dostrzegalnym ruchem głowy wskazał na
boczny korytarz. Regulus skinął kolegom i ruszył ze Snapem w
przeciwnym kierunku.
-
Gdzie byłeś? - spytał, a w jego głosie dało się słyszeć lekki
wyrzut.
-
Na samoobronie. - Snape prychnął. - Idiotyzmy. - Spojrzał na
Blacka z ukosa. - Nie jestem na każde twoje zawołanie – dodał po
chwili chłodno.
Black
zmieszał się lekko.
-
Wiem. Po prostu chciałem wiedzieć co myślisz o tym, co ci
powiedziałem.
Severus
odwrócił wzrok, zastanawiając się nad tym, co mu powiedzieć.
-
Myślę, że faktycznie, to zadanie nie łatwe. Zakres poszukiwań
jest określony zbyt ogólnie.
Jednak uważam, że nie powinniśmy zostawić tak tego, że ktoś o
nas wie. Ponieważ jacyś uczniowie, zakładam, że są to Gryfoni,
wiedzą, że coś w zamku się dzieje i mają oczy szeroko otwarte,
przez co o wiele trudniej może być nam wykonywać niektóre
zadania.
Ślizgon
pokiwał głową ze zrozumieniem.
-
Dla własnego dobra powinniśmy ich znaleźć i mieć na nich oko –
kontynuował Snape. - Tak będzie dla nas lepiej.
-
Myślisz... Że powinniśmy mówić o tym Czarnemu Panu? - spytał
niepewnie Black. Severus zagryzł wargę. Spodziewał się tego
pytania.
-
Sądzę, że powinniśmy powiedzieć mu, gdy będziemy mieć już
konkretne nazwiska. To mu się bardziej spodoba – odparł w końcu.
Regulus
pokiwał głową.
-
Dziękuję, Severusie. – Posłał mu lekki uśmiech. - Masz jakiś
pomysł jak ich wytropić?
Ślizgon
uśmiechnął się pod nosem.
-
Kilka całkiem niezłych...
*
* *
-
Coś jeszcze podać, droga pani? Może pieczeni? Zupy? Ciasta? -
Skrzaty domowe okrążyły Lily, wykrzykując kolejne propozycje.
Dziewczyna zaśmiała się.
-
Nie, naprawdę! Ciasteczka są w pełni wystarczające – zawołała,
widząc jak dwa skrzaty biorą się za krojenie ogromnego indyka. -
Naprawdę! Dziękuję. - Zaczęła wycofywać się powoli w stronę
drzwi, trzymając w dłoni całkiem spore pudełko, pełne
przeróżnych wypieków. Rozentuzjazmowane skrzaty nie opuściły jej
aż do drzwi. Lily odetchnęła z ulgą, gdy w końcu stanęła w
mroku chłodnego korytarza. Po chwili jakby zdała sobie sprawę, co
trzyma w dłoniach i spojrzała z satysfakcją na smakołyki w
pojemniku. Czego tam nie było! Ciasteczka kruche, czekoladowe,
krówkowe i wafelki. Z lukrem, posypką, galaretką i marmoladą.
Okrągłe, w kształcie gwiazd, kwiatów, niewielkich słońc,
wszystkie jakie można by sobie wyobrazić. Łakomie sięgnęła po
jedno, uśmiechając się radośnie.
Powolnym
krokiem opuściła lochy, pogryzając ciastka, zatopiona we własnych
rozmyślaniach. Dzisiejszy kurs samoobrony był inny niż zwykle. Co
było w nim innego? Zaczepki szły dzisiaj tylko w stronę Jasona, a
ten specjalnie się nie odgryzał. Był opanowany i cierpliwy –
było to do niego takie niepodobne. Lily widziała, że nie działało
to zbyt dobrze na Syriusza, który starał się tego po sobie nie
pokazywać, jednak był wyraźnie zirytowany. Może była to nowa
taktyka Jasona?
Były
też rzeczy, które się nie zmieniły – na przykład jego stosunek
do Lily. Nadal spoglądał na nią z pobłażaniem, i co chwila
komentował to, co robi. Dziewczyna widząc go, czuła przypływ
gwałtownej irytacji. A także złości nie na niego, ale na samą
siebie. Za to, że po ostatnim spacerze, odrobinę zmieniła o nim
zdanie. Niestety – najwyraźniej zbyt pochopnie.
-
Lily? - nagły głos zza jej pleców wyrwał ją z zamyślenia.
Odwróciła się, napotykając spojrzenie nikogo innego jak Jasona.
-
Och, to ty – powiedziała niezbyt entuzjastycznie. Chłopak szedł
za nią po schodach niosąc w rękach naręcze książek. Pewnie
dopiero teraz wracał z zajęć.
-
Też się cieszę, że cię widzę. - Jason uśmiechnął się do
niej złośliwie, zrównując się z nią. - Nieźle ci dziś wyszedł
urok wielkich dłoni – powiedział po chwili.
-
Dzięki – rzuciła kąśliwie dziewczyna, unikając jego wzroku.
Szli przed siebie w milczeniu.
-
O. Masz ciastka – zauważył w końcu Jason, przerywając ciszę. -
Podzieliłabyś się ze mną, o łaskawa? - spytał. Dziewczyna
spojrzała na niego. W kąciku jego ust czaił się dobrze jej znany
uśmiech chochlika. Westchnęła.
-
Jasne, częstuj się.
Chłopak
zaśmiał się, unosząc w górę stos książek w obu rękach.
-
Nie bardzo mam jak.
Lily
spojrzał na niego ze zdziwieniem.
-
I czego ode mnie oczekujesz? Że cię nakarmię? - spytała
sarkastycznie.
-
W sumie to właśnie na to po cichu liczyłem. - Jason uśmiechnął
się bezczelnie mówiąc te słowa. Lily westchnęła z irytacją.
-
Pomarzyć możesz. - Spojrzała na niego przelotnie, łapiąc jego
proszące spojrzenie. Ponownie westchnęła.
- No dobra. Jakie chcesz?
- No dobra. Jakie chcesz?
-
Wiedziałem, że się nie oprzesz! - Chłopak zachichotał
bezczelnie. - Czekoladowe raz, proszę!
Dziewczyna
mimowolnie zaśmiała się, szukając w pudełku ciastka.
*
* *
Regulus
zmrużył oczy, próbując dostrzec coś w panującym dokoła mroku.
Nie rozumiał dlaczego Severus nie pozwolił mu zapalić światła.
Stali
w ciemnym korytarzu, stanowiącym tajemne przejście między lochami
a bibliotekę. Zapach kurzu i stęchlizny unosił się w powietrzu.
-
Severusie, wytłumaczysz mi, dlaczego nie możemy zapalić światła?
Zabijemy się tu.
Snape
westchnął ze zniecierpliwieniem.
-
Wszystko w swoim czasie, Black. Uwierz mi na słowo – ciemność
jest nam potrzebna.
Regulus
nic już nie powiedział, czekając aż jego wzrok przyzwyczai się
do otaczającej ich ciemności. Powoli z czerni wyłaniały się
szare kontury, więc po mniej więcej minucie widzieli niewyraźny
zarys korytarza, w którym stali.
-
Więc? Co przygotowałeś? - Regulus skupił wzrok na czarnym
kształcie po swojej prawej stronie, który najprawdopodobniej był
Severusem.
-
Kilka zaklęć i jeden, bardzo mądry eliksir. Ale on na koniec.
Najpierw spróbujemy zaklęciem.
Wyciągnął
z kieszeni różdżkę. Wykonał nią kilka dziwnych ruchów,
mamrocąc pod nosem zaklęcie. Korytarz na moment wypełniło
oślepiające światło, lecz ciemność powróciła po zaledwie
ułamkach sekundy, pozostawiając przed ich oczami białe plamy,
spowodowane nagłym rozbłyskiem.
-
I co? - spytał Regulus, pocierając lewe oko.
-
Nic – odburknął Snape. - Próbujemy dalej.
Wypróbował
jeszcze kilka zaklęć. Niektóre wysyłały blaski światła
prowadzące ich w miejsca, w których jak się potem okazało, nic
szczególnego nie było. Zgubione szaliki ślizgonów i książki
leżące tam od wielu miesięcy, a może nawet i lat. Nic świeżego.
Severus nie potrafił rozgryźć jaki błąd zawierają w sobie te
zaklęcia, że doprowadzają ich tylko do rzeczy starych. Im chodziło
o jak najświeższe.
W
końcu sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej niewielki flakonik
wypełniony eliksirem koloru atramentu. Regulus spojrzał na niego
ciekawie.
-
Więc to ta twoja tajna broń? - spytał z nadzieją w głosie. Snape
spojrzał na niego krzywo, jednak w końcu kiwnął głową.
Kucnął
i wylał trochę eliksiru na podłogę. W powietrzu rozniósł zapach
fiołków zmieszany z inną, trudną do zidentyfikowania wonią.
Podniósł różdżkę nad eliksir i zakręcił nią raz w stronę
przeciwną do ruchu wskazówek zegara.
-
Moderore* – mruknął pod nosem. Minęło kilka sekund,
jednak nic się nie działo. Regulus westchnął z rezygnacją.
-
I co jeśli...
-
Ciiiii! - przerwał mu Snape. - Milcz i patrz. - Wskazał na plamę
eliksiru, który pojaśniał, robiąc się lekko przezroczysty.
Jaśniał coraz bardziej, unosząc się powoli nad ziemię. Po chwili
wyglądał jak chmura gazu. Wąską smugą poprowadził ich
korytarzem. Posłusznie podążyli za nią.
Pierwszą
rzeczą do jakiej dotarli był podręcznik do Historii Magii.
Odrzucili go w kąt, podążając dalej za smugą światła. W końcu
zatrzymała się nad niewielkim notesikiem, porzuconym samotnie w
kącie. Wyglądał na stosunkowo nowy i na pewno nie należał do
nikogo ze Slytherinu, ponieważ w godle Hogwartu na okładce, ktoś
zapalczywie wykreślił węża. Wstęga światła już płynęła
dalej, jednak Severus machnął różdżką i zatrzymała się,
odrobinę tracąc swój blask. Black ostrożnie podniósł notesik z
ziemi i przekartkował.
-
Opowiadania. Wiersze – zawyrokował po chwili. Przeglądał kartkę
po kartce. Po chwili wrócił do strony tytułowej i uśmiechnął
się. - Właściciel: B.O.F. Mówi ci to coś...?
*Moderor
– z łac. prowadzić
Po 40 rozdziałach przyszedł czas, żeby zostawić komentarz :)
OdpowiedzUsuńDaję znać, że jestem, że czytam i że jestem zakochana w tym opowiadaniu :)
I liczę na to, że nie porzucisz bloga, bo byłoby strasznie szkoda :(
hej, uprzejmie informuję, że tortury nie są legalne
OdpowiedzUsuńDLACZEGO, JAKA LORA DO CHOLERY