BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2010

Rozdział 38: Na tropie pochopnych decyzji

         Wiatr wdzierający się przez otwarte okno Pokoju Wspólnego poruszał lekko spłowiałą, bordową zasłoną. Jasne promienie słońca oświetlały delikatnie mieniące się w powietrzu drobinki kurzu, które w tej chwili wyglądały nad wyraz magicznie. Syriusz lekko zdenerwowany zerknął na zegarek, odliczając ostatnie sekundy do rozpoczęcia zajęć. Zaklęcia zaczynały się dokładnie za trzy... dwa...
Odetchnął lekko, sięgając jednocześnie po postrzępioną torbę leżącą przy jego nogach. Przerzucał kolejne teczki i rolki pergaminu, aż natknął się tę, której szukał. Rozwinął ją z niepewną miną. Zagryzł z niepokojem wargę, spoglądając na papier zapisany jedynie w jednej trzeciej. To z tego powodu postanowił nie iść dzisiaj na zaklęcia. Ostatnio czuł, że traci nad wszystkim kontrolę. Na nowo rozpoczęte treningi, mnóstwo zadań domowych, sprawdzianów, wypracowań. Wciąż tylko brakowało mu czasu. Oczywiście – rok temu brak wypracowania z zaklęć nie byłby wystarczającym powodem do opuszczania ich. Niestety – łagodny niegdyś Flitwick stał się ostatnio niezwykle nerwowy i drażliwy. Każde, nawet najmniejsze niedociągnięcie karał dodatkową pracą domową z trudnych, nieznanych nikomu zagadnień. Dlatego Syriusz zdecydował się opuścić zajęcia – żeby nie zarobić kolejnej pracy domowej, Merlin jeden wie z jakich zagadnień – i bez tego miał zbyt mało czasu.
         Przez dobre piętnaście minut wczytywał się w opis Uroków Nadsferowych, próbując coś z tego zrozumieć, oraz pojąć „delikatną, jakże słabo wykrywalną” ich różnicę ze Sferowymi. Po kolejnych pięciu minutach poczuł, że dłużej nie da rady. Lekko zdenerwowany podszedł do okna, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Jego wzrok zatrzymał się dłużej na odległej tafli jeziora. Lustro wody pełne było drobnych rys, spowodowanych delikatnymi powiewami wiatru. Lekko zieleniejące się błonia dawały ukojenie i pozawalały jego myślom rozbiec się w różnych kierunkach. Odpoczywał. Ciepłe promienie słoneczne oświetlały jego twarz, wydobywając z czarnych włosów brązowe refleksy. Zapatrzył się na widniejące w oddali bramki do quidditcha i nagle bardzo zapragnął wzbić się w przestworza, zapomnieć o wszystkim i po prostu dać się ponieść.
Niestety chłodna rzeczywistość wróciła do niego już po chwili, gdy tylko odwrócił się od okna i spojrzał na czekające na niego podręczniki z zaklęć. Zrobił kilka niezbyt entuzjastycznych kroków w stronę swojego fotela, gdy kawałek dalej dostrzegł kogoś, kogo najmniej spodziewał się tu spotkać o tej porze. Podszedł niepewnie, zastanawiając się co powiedzieć.

- Hej – powiedział, robiąc kolejnych kilka niepewnych kroków. – Czyżbyś też zrezygnowała dziś z zajęć? – zagadnął przyjaźnie.
Dorcas podniosła wzrok znad podręcznika, spoglądając na niego ze zdziwieniem. Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, jednak Syriusz nie zauważył blasku uśmiechu w jej oczach.
- Cześć – odparła zdawkowo. – Nie, nie zrezygnowałam. Nigdy nie chodziłam z wami na zaklęcia w środy – powiedziała, spoglądając na niego z ukosa. – W te dni zawsze mam rano dodatkowe zajęcia z zielarstwa, które dzisiaj mi wypadły, nawiasem mówiąc. Flitwick przeniósł mnie do popołudniowej grupy.
- Ach – mruknął Syriusz z zakłopotaniem. Spuścił wzrok na swoje dłonie. Ciężka cisza przerywana tylko skrzypieniem pióra Dorcas zawisła między nimi. Black zerknął niepewnie na Meadowes. Jej blada cera wyglądała niezdrowo, oczy były lekko zaczerwienione i zapuchnięte, jednak niezłomnie robiła notatki na marginesie podręcznika. Nagle podniosła na niego lekko poirytowany, ale i zaciekawiony wzrok.
- Co się tak gapisz, Black? – spytała swoim dawnym, zaczepnym tonem. Usta Syriusza rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu, jednak między brwiami pojawiła się pojedyncza zmarszczka.
- Co, już nie można cię poobserwować, Meadowes? – zapytał zadziornie. Jednak po chwili spoważniał. – Zastanawiam się tylko czy wszystko w porządku.
Dorcas szybko odwróciła wzrok, a uśmiech znikł z jej twarzy. W końcu podniosła głowę, napotykając jego zatroskane spojrzenie.
- Ja... – zamilkła. – Tak – odparła w końcu. – Dlaczego miałoby nie być w porządku? – Spuściła wzrok z powrotem na podręcznik, zrywając kontakt wzrokowy. Syriusz zakłopotany odwrócił wzrok.
- Oczywiście. – Nagle ciche pukanie rozległo się w pokoju. Niewielka szkolna sowa przysiadła na parapecie. Black podniósł się z fotela i podszedł do okna. Sowa wleciała do pomieszczenia i upuściła list na stolik między ich fotelami. Syriusz sięgnął po niego ręką, jednak zamarł w połowie drogi.
- To do ciebie – mruknął, opadając na czerwone, wysiedziane na poduszki. Meadowes zaskoczona spojrzała na litery wypisane czarnym atramentem na pomarszczonej kopercie. Od razu rozpoznała pismo. W jednej chwili jej oczy pojaśniały.
- Och... – mruknęła, zagłębiając się w treść listu. Na jej ustach pojawił się lekko dostrzegalny uśmiech.


* * *


         Severus Snape zawsze sądził, że emocje mają swoje zapachy. Po wielu godzinach spędzonych nad cynowym kotłem, litrach uwarzonych eliksirów, a także wielu porażkach – był tego pewien. Dlatego teraz, gdy poczuł w powietrzu ciężką, dziwnie lepką woń, wiedział, że to woń strachu. Strachu, który czai się pod skórą, gdy nie zdajesz sobie z tego najmniejszej sprawy. Który ściska żołądek, sprawia, że dłonie pokrywają się cienką warstewką potu, a serce nie wiadomo dlaczego łomocze w piersi. Stalowoszare zimne oczy patrzyły na niego z chłodną kalkulacją.
- Więc? – Lucjusz Malfoy przetoczył wzrokiem po kręgu zgromadzonych wokół niego osób. – Macie jakieś wiadomości?
Severus podążył za jego wzrokiem wwiercającym się w Mulcibera i Regulusa. Młody Black utkwił spojrzenie w swoich nagle najwyraźniej nad wyraz interesujących stopach. Malfoy prychnął z pogardą, przenosząc wzrok na Severusa. Jego spojrzenie złagodniało lekko, a w oku pojawił się błysk nadziei.
- Snape?
Ślizgon przechylił lekko głowę, jakby się zastanawiając.
- Z tego co wiem, Gryfoni dość mocno przeżywają artykuły publikowane w Proroku. Robią się nerwowi. Zwłaszcza kilku... Podejrzewam, że mogą mieć jakieś związki z organizacją Dumbledore’a.
Lucjusz pokiwał z zadowoleniem głową.
- Miej ich na oku. Czarny Pan od dawna podejrzewa, że Dumbledore rekrutuje uczniów, nie wiemy jednak których lat. I kiedy. Na jakiej zasadzie ich selekcjonuje. Mulciber... – zwrócił spojrzenie na tęgiego kapitana drużyny domu węża. – Miałeś mieć oko na gabinet dyrektora. Zauważyłeś coś?
Mulciber przygryzł lekko wargę, zastanawiając się.
- Dumbledore ostatnio rzadko bywał w gabinecie. Przejął obowiązki profesor McGonagall, gdy...
- Ach tak... – zamruczał jakby do siebie Malfoy, a na jego ustach pojawił się pełen złośliwości uśmiech. Severus przyjrzał mu się – był pewien, że Lucjusz maczał palce w tragicznej śmierci męża McGonagall. Włoski na karku stanęły mu dęba.
- ... Ale zauważyłem, że ostatnio Dumbledore dość często odwiedza Slughorna.
Lucjusz prychnął.
- Stary ślimak jest nieszkodliwy. Jednak nie przerywaj obserwacji, Czarny Pan jest ciekaw każdego ruchu tego starego dropsa. – Odetchnął głębiej, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. W końcu spojrzał na nich poważnie. – Nie będę ukrywał, że mieliście dziś stanąć przed obliczem Lorda. Jednak pewne delikatne sprawy wymagały jego natychmiastowej reakcji. Następnym razem dostąpicie tego zaszczytu. Obyście mieli mu więcej do zakomunikowania niż mnie dzisiaj. Czarny Pan nie lubi lenistwa. – Rzucił im ostatnie, ostre spojrzenie, ledwo dostrzegalnie kiwnął głową Snape’owi i wzbijając w powietrze poły swego ciemnego płaszcza opuścił ciemny, wilgotny zaułek, w którym się spotkali. Martwa cisza zawisła w powietrzu.
Severus pierwszy ruszył w stronę zamku. Szybko jednak dosłyszał kroki tuż za swoimi plecami. Regulus zrównał się z nim z prawej.
- Severusie, myślałem nad naszym zadaniem w bibliotece – zaczął ostrożnie. Snape przeniósł na niego chłodne spojrzenie.
- I do jakich wspaniałych wniosków doszedłeś, że postanowiłeś się nimi ze mną podzielić? – spytał oschle.
- Zastanawiałem się nad nim ostatnio i sądzę, że jest bardziej skomplikowane niż zakładaliśmy. To co Czarny Pan przekazał jest zbyt ogólnikowe. Dział się zbyt duży, ksiąg jest zbyt wiele...
Severus nie odpowiedział mu, przetwarzając w myślach jego słowa. Dział ksiąg zakazanych był ogromny, liczba tomów niezliczona. A wydarzenia związane ze niezidentyfikowanymi szpiegami dodatkowo utrudniała sytuację.

Szli powoli błotnistą drogą w stronę zamku, a chłodny wiatr, mimo jasnego słońca świecącego nad ich głowami, wdzierał się im pod kołnierze płaszczy. Regulus czekał cierpliwie. Snape rzucił na niego kątem oka, patrząc z uznaniem. Młody Black potrafił cierpliwie czekać. Czasem był trochę w gorącej wodzie kąpany, ale tą dużą cierpliwością różnił się od swojego starszego brata, który przeważnie najpierw robił, potem myślał. Dłonie Severusa zacisnęły się a pięści na samą myśl o Syriuszu. Przed oczami przeleciało mu wiele obrazów z przeszłości. Jak dokuczał mu, wyśmiewał, robił z niego pośmiewisko. Czuł narastającą w nim złość, więc gdy Regulus cicho wymówił jego imię, odwrócił się do niego z wściekłością w oczach. Reg przystanął na chwilę, jednak Snape już po chwili uspokoił się. Na jego twarz wróciła kamienna maska spokoju. Black spoglądał na niego z wyczekiwaniem.
- Porozmawiamy wieczorem. Muszę to przemyśleć – odparł w końcu i kiwając mu na odchodne głową, ruszył boczną ścieżką, prowadzącą wzdłuż murów ogradzających teren Hogwartu.



* * *


         Lily zarzuciła torbę na ramię, wzdychając ciężko. Właśnie skończyła się transmutacja. Dziewczyna spojrzała na zegarek, licząc przerwę do następnych zajęć. Jej żołądek dziwnie się ścisnął na myśl o czekających ją zajęciach z Jasonem tego wieczoru. Spojrzała na stolik, sprawdzając czy wszystko spakowała.
- Coś ty taka zamyślona, Lily? - Susan podeszła do niej, chwytając ją pod ramię. Ann podeszła do niej z drugiej strony.
- McGonagall nieźle dała nam dzisiaj popalić, nie? - powiedziała zmęczonym głosem, gdy opuściły już salę. Lily kiwnęła tylko głową, będąc myślami cały czas gdzie indziej. Po prawej stronie dostrzegła Jamesa. Na jej widok uśmiechnął się radośnie. Dziewczyna odwzajemniła uśmiech, jednak w tej samej chwili mina jej zrzedła. Do Jamesa podeszła Lora, obejmując go w pasie. Nawet nie zdała sobie sprawy, że jej koleżanki prowadzą ożywioną rozmowę nad jej uchem i to dokładnie na trapiący ją temat.
- Nie widzę większego sensu w chodzeniu na te całe zajęcia z samoobrony. Czego się tam uczymy? Jason niespecjalnie potrafi przekazać swoją wiedzę – mówiła Ann nadąsanym głosem. - Myślą, że nie mamy co robić, tylko się gonić z różdżkami po Wielkiej Sali?
- Przesadzasz – powiedziała Susan. - Dobrze wiesz jakie są teraz trudne czasy. Ciągłe napaści, zniknięcia. Niebezpiecznie jest chodzić samemu. A nie zawsze będziemy w Hogwarcie, gdzie nic nam nie grozi.
Ann wyraźnie nie miała na to argumentu, więc nie odpowiedziała, jednak na jej twarzy wciąż widniała niezadowolona mina.
- Dobre jest to, że jak zaliczymy to w tym roku, to w przyszłym nie musimy wcale uczestniczyć – wtrąciła się Lily, wspominając niedawną rozmowę z Jasonem w trakcie spaceru.
- Naprawdę? - zdziwiła się Ann. - Skąd to wiesz? Dotyczy to wszystkich lat?
- Ktoś mi o tym wspominał – odparła Lily wymijająco, odwracając wzrok. - Podobno do trzeciej klasy zajęcia są przedłużone przynajmniej o rok. Wyższe lata raczej są już na tyle zaawansowane, że to co jest teraz im wystarczy. Jeśli będą chodzić na większość zajęć.
- A kto chce może dalej uczestniczyć? - spytała Susan, marszcząc czoło, jakby coś rozważała.
Lily wzruszyła ramionami.
- Pewnie tak. - Zerknęła na Susan. - A co, chcesz przedłużyć te zajęcia?
Susan wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, zobaczymy jak to będzie wyglądało przez następne miesiące – powiedziała z lekkim uśmiechem. - Jak myślicie, jak długo dzisiaj Syriusz wytrzyma docinki Jasona?



* * *



         Delikatny, charakterystyczny zapach płonącej pochodni unosił się w powietrzu. Severus szedł korytarzem z kilkoma Ślizgonami ze swojego roku. Rozmawiali o czymś między sobą, niemal całkowicie go ignorując. A może to on ignorował ich?
Czarna szkolna szata zwisała luźno z jego kościstych ramion, a długi haczykowaty nos skierowany był w ziemię. Nawet nie zauważył, gdy grupka jego towarzyszy zatrzymała się raptownie.
- Siemasz, Reg! Co tu robisz o tak późnej porze? - zawołał wysoki blondyn do Blacka, opierającego się o jedną ze ścian korytarza. Spoglądał na nich z ukosa.
- Kiedy następny mecz? Tak co i tym razem pokażesz klasę! Musimy skopać tyłki Gryfonom - dodał inny, śmiejąc się głupkowato.
- Czekam na Severusa – odparł zdawkowo Black, rzucając Snape'owi znaczące spojrzenie. Pozostali Ślizgoni wymienili zaskoczone spojrzenia, spoglądając co chwilę na Severusa. Ten skinął Blackowi głową i ledwo dostrzegalnym ruchem głowy wskazał na boczny korytarz. Regulus skinął kolegom i ruszył ze Snapem w przeciwnym kierunku.
- Gdzie byłeś? - spytał, a w jego głosie dało się słyszeć lekki wyrzut.
- Na samoobronie. - Snape prychnął. - Idiotyzmy. - Spojrzał na Blacka z ukosa. - Nie jestem na każde twoje zawołanie – dodał po chwili chłodno.
Black zmieszał się lekko.
- Wiem. Po prostu chciałem wiedzieć co myślisz o tym, co ci powiedziałem.
Severus odwrócił wzrok, zastanawiając się nad tym, co mu powiedzieć.
- Myślę, że faktycznie, to zadanie nie łatwe. Zakres poszukiwań jest określony zbyt ogólnie. Jednak uważam, że nie powinniśmy zostawić tak tego, że ktoś o nas wie. Ponieważ jacyś uczniowie, zakładam, że są to Gryfoni, wiedzą, że coś w zamku się dzieje i mają oczy szeroko otwarte, przez co o wiele trudniej może być nam wykonywać niektóre zadania.
Ślizgon pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Dla własnego dobra powinniśmy ich znaleźć i mieć na nich oko – kontynuował Snape. - Tak będzie dla nas lepiej.
- Myślisz... Że powinniśmy mówić o tym Czarnemu Panu? - spytał niepewnie Black. Severus zagryzł wargę. Spodziewał się tego pytania.
- Sądzę, że powinniśmy powiedzieć mu, gdy będziemy mieć już konkretne nazwiska. To mu się bardziej spodoba – odparł w końcu.
Regulus pokiwał głową.
- Dziękuję, Severusie. – Posłał mu lekki uśmiech. - Masz jakiś pomysł jak ich wytropić?
Ślizgon uśmiechnął się pod nosem.
- Kilka całkiem niezłych...



* * *



- Coś jeszcze podać, droga pani? Może pieczeni? Zupy? Ciasta? - Skrzaty domowe okrążyły Lily, wykrzykując kolejne propozycje. Dziewczyna zaśmiała się.
- Nie, naprawdę! Ciasteczka są w pełni wystarczające – zawołała, widząc jak dwa skrzaty biorą się za krojenie ogromnego indyka. - Naprawdę! Dziękuję. - Zaczęła wycofywać się powoli w stronę drzwi, trzymając w dłoni całkiem spore pudełko, pełne przeróżnych wypieków. Rozentuzjazmowane skrzaty nie opuściły jej aż do drzwi. Lily odetchnęła z ulgą, gdy w końcu stanęła w mroku chłodnego korytarza. Po chwili jakby zdała sobie sprawę, co trzyma w dłoniach i spojrzała z satysfakcją na smakołyki w pojemniku. Czego tam nie było! Ciasteczka kruche, czekoladowe, krówkowe i wafelki. Z lukrem, posypką, galaretką i marmoladą. Okrągłe, w kształcie gwiazd, kwiatów, niewielkich słońc, wszystkie jakie można by sobie wyobrazić. Łakomie sięgnęła po jedno, uśmiechając się radośnie.

         Powolnym krokiem opuściła lochy, pogryzając ciastka, zatopiona we własnych rozmyślaniach. Dzisiejszy kurs samoobrony był inny niż zwykle. Co było w nim innego? Zaczepki szły dzisiaj tylko w stronę Jasona, a ten specjalnie się nie odgryzał. Był opanowany i cierpliwy – było to do niego takie niepodobne. Lily widziała, że nie działało to zbyt dobrze na Syriusza, który starał się tego po sobie nie pokazywać, jednak był wyraźnie zirytowany. Może była to nowa taktyka Jasona?
Były też rzeczy, które się nie zmieniły – na przykład jego stosunek do Lily. Nadal spoglądał na nią z pobłażaniem, i co chwila komentował to, co robi. Dziewczyna widząc go, czuła przypływ gwałtownej irytacji. A także złości nie na niego, ale na samą siebie. Za to, że po ostatnim spacerze, odrobinę zmieniła o nim zdanie. Niestety – najwyraźniej zbyt pochopnie.
- Lily? - nagły głos zza jej pleców wyrwał ją z zamyślenia. Odwróciła się, napotykając spojrzenie nikogo innego jak Jasona.
- Och, to ty – powiedziała niezbyt entuzjastycznie. Chłopak szedł za nią po schodach niosąc w rękach naręcze książek. Pewnie dopiero teraz wracał z zajęć.
- Też się cieszę, że cię widzę. - Jason uśmiechnął się do niej złośliwie, zrównując się z nią. - Nieźle ci dziś wyszedł urok wielkich dłoni – powiedział po chwili.
- Dzięki – rzuciła kąśliwie dziewczyna, unikając jego wzroku. Szli przed siebie w milczeniu.
- O. Masz ciastka – zauważył w końcu Jason, przerywając ciszę. - Podzieliłabyś się ze mną, o łaskawa? - spytał. Dziewczyna spojrzała na niego. W kąciku jego ust czaił się dobrze jej znany uśmiech chochlika. Westchnęła.
- Jasne, częstuj się.
Chłopak zaśmiał się, unosząc w górę stos książek w obu rękach.
- Nie bardzo mam jak.
Lily spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- I czego ode mnie oczekujesz? Że cię nakarmię? - spytała sarkastycznie.
- W sumie to właśnie na to po cichu liczyłem. - Jason uśmiechnął się bezczelnie mówiąc te słowa. Lily westchnęła z irytacją.
- Pomarzyć możesz. - Spojrzała na niego przelotnie, łapiąc jego proszące spojrzenie. Ponownie westchnęła.
- No dobra. Jakie chcesz?
- Wiedziałem, że się nie oprzesz! - Chłopak zachichotał bezczelnie. - Czekoladowe raz, proszę!
Dziewczyna mimowolnie zaśmiała się, szukając w pudełku ciastka.



* * *


         Regulus zmrużył oczy, próbując dostrzec coś w panującym dokoła mroku. Nie rozumiał dlaczego Severus nie pozwolił mu zapalić światła.
Stali w ciemnym korytarzu, stanowiącym tajemne przejście między lochami a bibliotekę. Zapach kurzu i stęchlizny unosił się w powietrzu.
- Severusie, wytłumaczysz mi, dlaczego nie możemy zapalić światła? Zabijemy się tu.
Snape westchnął ze zniecierpliwieniem.
- Wszystko w swoim czasie, Black. Uwierz mi na słowo – ciemność jest nam potrzebna.
Regulus nic już nie powiedział, czekając aż jego wzrok przyzwyczai się do otaczającej ich ciemności. Powoli z czerni wyłaniały się szare kontury, więc po mniej więcej minucie widzieli niewyraźny zarys korytarza, w którym stali.
- Więc? Co przygotowałeś? - Regulus skupił wzrok na czarnym kształcie po swojej prawej stronie, który najprawdopodobniej był Severusem.
- Kilka zaklęć i jeden, bardzo mądry eliksir. Ale on na koniec. Najpierw spróbujemy zaklęciem.
Wyciągnął z kieszeni różdżkę. Wykonał nią kilka dziwnych ruchów, mamrocąc pod nosem zaklęcie. Korytarz na moment wypełniło oślepiające światło, lecz ciemność powróciła po zaledwie ułamkach sekundy, pozostawiając przed ich oczami białe plamy, spowodowane nagłym rozbłyskiem.
- I co? - spytał Regulus, pocierając lewe oko.
- Nic – odburknął Snape. - Próbujemy dalej.
Wypróbował jeszcze kilka zaklęć. Niektóre wysyłały blaski światła prowadzące ich w miejsca, w których jak się potem okazało, nic szczególnego nie było. Zgubione szaliki ślizgonów i książki leżące tam od wielu miesięcy, a może nawet i lat. Nic świeżego. Severus nie potrafił rozgryźć jaki błąd zawierają w sobie te zaklęcia, że doprowadzają ich tylko do rzeczy starych. Im chodziło o jak najświeższe.
W końcu sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej niewielki flakonik wypełniony eliksirem koloru atramentu. Regulus spojrzał na niego ciekawie.
- Więc to ta twoja tajna broń? - spytał z nadzieją w głosie. Snape spojrzał na niego krzywo, jednak w końcu kiwnął głową.
Kucnął i wylał trochę eliksiru na podłogę. W powietrzu rozniósł zapach fiołków zmieszany z inną, trudną do zidentyfikowania wonią. Podniósł różdżkę nad eliksir i zakręcił nią raz w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara.
- Moderore* – mruknął pod nosem. Minęło kilka sekund, jednak nic się nie działo. Regulus westchnął z rezygnacją.
- I co jeśli...
- Ciiiii! - przerwał mu Snape. - Milcz i patrz. - Wskazał na plamę eliksiru, który pojaśniał, robiąc się lekko przezroczysty. Jaśniał coraz bardziej, unosząc się powoli nad ziemię. Po chwili wyglądał jak chmura gazu. Wąską smugą poprowadził ich korytarzem. Posłusznie podążyli za nią.
Pierwszą rzeczą do jakiej dotarli był podręcznik do Historii Magii. Odrzucili go w kąt, podążając dalej za smugą światła. W końcu zatrzymała się nad niewielkim notesikiem, porzuconym samotnie w kącie. Wyglądał na stosunkowo nowy i na pewno nie należał do nikogo ze Slytherinu, ponieważ w godle Hogwartu na okładce, ktoś zapalczywie wykreślił węża. Wstęga światła już płynęła dalej, jednak Severus machnął różdżką i zatrzymała się, odrobinę tracąc swój blask. Black ostrożnie podniósł notesik z ziemi i przekartkował.
- Opowiadania. Wiersze – zawyrokował po chwili. Przeglądał kartkę po kartce. Po chwili wrócił do strony tytułowej i uśmiechnął się. - Właściciel: B.O.F. Mówi ci to coś...?





*Moderor – z łac. prowadzić

2 komentarze:

  1. Po 40 rozdziałach przyszedł czas, żeby zostawić komentarz :)
    Daję znać, że jestem, że czytam i że jestem zakochana w tym opowiadaniu :)
    I liczę na to, że nie porzucisz bloga, bo byłoby strasznie szkoda :(

    OdpowiedzUsuń
  2. hej, uprzejmie informuję, że tortury nie są legalne
    DLACZEGO, JAKA LORA DO CHOLERY

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.