BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2010

Rozdział 39: Odnaleziony

           Ben był absolutnie pewien, że za chwilę spadnie. Ba! Był pewien, że widok, rozpościerający się przed jego oczami, jest ostatnim jaki ogląda w życiu.
- Ben! Przestań się bać! Naprawdę nie jesteś wysoko! - Chłopak ostrożnie skierował wzrok w dół, zauważając, że znajduje się ledwie kilka cali nad głową Susan. Dziewczyna wyszczerzyła do niego zęby, podnosząc jednocześnie rękę. Miotła, leżąca przy jej stopach posłusznie uniosła się do jej dłoni.
- Gotów, żeby wzbić się trochę wyżej?
Ben przełknął ślinę, próbując opanować paraliżujący go strach. Nie miał pojęcia dlaczego dał się jej namówić, na ten bzdurny pomysł. Chyba nie spodziewał się, że będzie to tak trudne i niebezpieczne. Pamiętał swój pierwszy lot na miotle, gdy uniósł się na wysokość ledwie pięciu stóp, po czym ze strachu nie potrafił nad nią zapanować. Biedny nauczyciel musiał z asystą dwóch uczniów ściągać go na dół, ponieważ Fenwick tak kurczowo chwycił się miotły, że za nic nie potrafił jej puścić, a co dopiero przejść z niej na inną miotłę. Misja ratunkowa trwała dobre dwadzieścia minut. Ben potrząsnął głową, odpędzając odległe wspomnienia. Rozejrzał się. Nawet nie zauważył, że Susan już dawno wzbiła się w powietrze i robi teraz wokół niego zgrabne pętle.
- Dalej, Ben! Nie myśl o tym! Po prostu daj się ponieść! - Uśmiechnęła się do niego zachęcająco, zatrzymując się pół długości miotły od niego. Ben spuścił wzrok na swoje dłonie, kurczowo zaciśnięte na rączce miotły.
- Nie ma się czym stresować – powiedziała łagodnie Susan przybliżając się do niego kilka cali, by po chwili znów się oddalić.
Ben zawziął się w sobie.
- W książkach to wszystko wygląda prościej. Każdy po prostu... Wskakuje i leci. Jakby nie wiedział, że jeśli tylko się puści... To pewnie już nigdy więcej nie poleci – mruknął, przechylając się lekko w prawo. Miotła posłusznie zrobiła delikatny zwrot. Stock przechyliła głowę, uśmiechając się zawadiacko.
- Och – zaśmiała się. - Oni doskonale o tym wiedzą. Tylko przeważnie właśnie to jest najlepsze. - Zakręciła kolejną pętlę nad nim. - Ten dreszczyk emocji!
Ben zauważył błysk radości w jej oczach. Zarumienione policzki i rozwiane włosy. Na miotle wyglądała tak naturalnie. Jakby się na niej urodziła.
Pchnięty nagłym impulsem, po prostu wzbił się wyżej. Sam nie wiedział jak to zrobił – było to w pewnym stopniu automatyczne. Pęd powietrza rozwiał mu włosy. Szalik łopotał za nim jak peleryna. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że głośno się śmieje. Ostrożnie spojrzał w prawo, gdzie dostrzegł Susan, która właśnie go wyprzedzała, uśmiechając się radośnie.
Nagle zdał sobie sprawę, że nie pomyślał o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Starał się nie patrzeć w dół, gdzie ziemia był stanowczo zbyt daleko.
- Susan! Jak się hamuje?!



* * *


- B.O.F. Kto to może być? - Regulus chodził po dormitorium Severusa, zastanawiają się na głos. Snape siedział na swoim łóżku, porządkując nową porcję suszonych składników na eliksiry i spoglądał na niego kątem oka. Zacisnął usta w wąską linię, próbując trzymać nerwy na wodzy. Skąd ma wiedzieć, kim jest cholerny „B.O.F.”?! Nie jest chodzącym spisem uczniów.
- Nie mam pojęcia – odparł w końcu sucho.
- Może w bibliotece jest jakaś lista uczniów, jak myślisz? - Black spojrzał na niego pytającym wzrokiem. Severus westchnął.
- Jak nie pójdziesz, to się nie dowiesz.
- Masz rację.
Ledwo wypowiedział te słowa, trzasnęły drzwi i Severus został sam. Odłożył suszone liście mandragory na bok i przyłożył dłonie do skroni.
- Czasem mam tego wszystkiego dość... - mruknął pod nosem.



* * *


          Szelest suchego pergaminu rozlegał się wokół. Zapach zaschłego atramentu i kruszących się starych ksiąg był dla Lily jednym z uroków biblioteki. Spojrzała na piętrzące się przed nią książki i zwoje pergaminu i mimo że tak lubiła atmosferę biblioteki, poczuła straszną niechęć. Kolejne długie wypracowanie z transmutacji – powoli już była tym zmęczona. McGonagall odkąd wróciła, niesamowicie ich męczyła. O ile to możliwe, była jeszcze bardziej oschła i niedostępna niż zwykle. Czasem można było zobaczyć na jej twarzy smutek, jednak były to tylko przebłyski, które bardzo szybko znikały.

          Lily przeniosła wzrok na Dorcas siedzącą naprzeciwko niej. Uśmiechnęła się na widok jej miny. Dziewczyna siedziała, wpatrując się tępo w jeden punkt stołu, a przed nią leżały otwarte podręczniki do zielarstwa. Był to przedmiot, któremu ostatnio Dorcas poświęcała bardzo dużo czasu. Evans domyślała się, że przeraziły ją wieści o tym jak trudno jest dostać się do szkoły magomedyków, a także na późniejsze praktyki. Gdyby gorzej wypadła na testach, mogłaby potem nie dostać praktyk u Munga, o których tak marzyła. I mimo że miała do nich jeszcze rok czasu, wzięła się porządnie za nadrabianie wszelkich zaległości i poznawanie nadprogramowych treści. Lily pokręciła głową. Przez ostatnie pół roku jej przyjaciółka bardzo się zmieniła. I trudno powiedzieć, czy wyszło jej to na lepsze.
Z żywiołowej i wygadanej, czasem pyskatej dziewczyny, stała się o wiele bardziej ułożona i spokojna. Rzadko zdarzały się jej dawne ataki śmiechu i głupie żarty. O wiele rzadziej żartowała z huncwotami i spędzała czas z dziewczynami. Odkąd była z Ithanem, stała się jakby tłem dla niego. Dla jego „wspaniałej” osobowości, jego przyjaciół i jego sukcesów.
Lily wcale nie twierdziła, że Ithan nie był sympatyczny, ale tłamsił Dorcas. A ona dopasowała się pod niego. Lily nigdy do końca nie odgadła, co przyjaciółka czuje do swojego chłopaka. Miłość? A może po prostu zwykłe poczucie bezpieczeństwa? Mimo tego, że strasznie ją irytował, nadal z nim była. Evans nie potrafiła tego rozgryźć.
Nawet teraz, po zerwaniu z Ithanem, Meadowes nie zmieniła się. Chyba jeszcze bardziej się zamknęła. Lily miała nadzieję, że może wróci dawna, roześmiana Dorcas, niestety, tak się nie stało.

          Zdecydowanym ruchem oderwała kawałek pergaminu i nabazgrała na nim szybko kilka słów. Podniosła różdżkę i przeniosła zwitek przed nos przyjaciółki. Ta zamrugała gwałtownie i nieprzytomnym spojrzeniem zmierzyła lewitujące zawiniątko. Chwyciła je niepewnie, przenosząc wzrok na Lily, która uśmiechała się do niej kącikiem ust. Szybko rozwinęła wiadomość i przeleciała wzrokiem tekst. Uśmiechnęła się, spojrzała na Lily i kiwnęła głową. Evans z radością zatrzasnęła książkę do transmutacji. Dorcas także zaczęła się zbierać, gdy wysoki chłopak wyrósł przy nich jak spod ziemi. Meadowes zesztywniała, a Lily w momencie wiedziała, że właśnie uzgodniony wypad na czekoladę do kuchni został odwołany.
Ithan położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Dostałaś mój list?
Dorcas kiwnęła głową, podnosząc na niego niepewny wzrok. Ithan uśmiechnął się do niej lekko.
- To dobrze. Możemy porozmawiać?
- Jasne – Dorcas niemal natychmiast wstała, chwytając nieporadnie książki i pergaminy, gnąc je przy tym lekko. Nagle jakby coś sobie przypomniała, bo spojrzała ze przestrachem na Lily. Ta jednak tylko kiwnęła głowa, na znak, że nie ma problemu.
Dwójka szybko opuściła bibliotekę, śledzona uważnym spojrzeniem Evans.
Co z nią do cholery jest?!


* * *



          Regulus szybkim krokiem doszedł do biblioteki. Już sięgał ręką do klamki, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie o milimetry mijając jego twarz.
- Och. - Wysoki blondyn stanął w progu i spojrzał na niego z ukosa. - Uważaj jak chodzisz.
Black wyprostował plecy i spojrzał na niego z irytacją. Kątem oka dostrzegł ciemnowłosą dziewczynę, stojącą za jego plecami.
- Sam uważaj jak chodzisz. Mogłeś mi przywalić tymi drzwiami. Wyluzuj trochę, bo za bardzo spięty jesteś – powiedział lekko protekcjonalnym tonem, spoglądając na niego wrogo. Spieszył się, a temu lalusiowi zachciało się kłótni. Mięśnie chłopaka naprężyły się. Regulus uśmiechnął się pod nosem.
- Ithan... - Dziewczyna stojąca za nim, położyła mu rękę na ramieniu. - Uspokój się.
Chłopak w momencie jakby oklapł. Bez słowa odsunął się i zrobił Ślizgonowi przejście. Regulus rzucił mu pogardliwe spojrzenie, mijając go. Drzwi zamknęły się za nim cicho.
Biblioteka pełna była uczniów. W różnym wieku, zarówno z pierwszych klas, jak i ostatnich. Black spoglądał uważnie na twarze osób siedzących najbliżej niego, zastanawiając się, czy jest wśród nich ich szpieg. Nikt nie zwrócił na niego specjalnej uwagi, więc skierował się powolnym krokiem między regały w poszukiwaniu potrzebnych informacji.
Dobre dwadzieścia minut krążył po różnych działach, poszukując czegoś, co byłoby w stanie mu pomóc. Jednak póki co odnalazł jedynie działy naukowe, historyczne – tam raczej nie znajdzie aktualnej listy uczniów. Powinien chyba bardziej odnaleźć coś w stylu kroniki szkoły. W końcu zrezygnowany postanowił pójść do bibliotekarki. Doszedł nawet do wniosku, że był głupi nie idąc do niej wcześniej – co jest dziwnego w tym, że ktoś chciałby obejrzeć kronikę swojej szkoły? Na przykład w celu wykonania projektu na Historię Magii, czy cokolwiek innego.
Szybkim krokiem przemierzył bibliotekę i stanął przed biurkiem bibliotekarki. Wychudła kobieta zmierzyła go spojrzeniem.
- W czym mogę pomóc?
- Szukam kroniki szkoły. Jak najbardziej aktualnej – odparł chłopak, przypominając sobie ich spotkanie między regałami, kilka miesięcy temu. Był pewien, że kobieta nie może go pamiętać.
Bibliotekarka westchnęła ciężko.
- Moment – powiedziała, wychodząc zza lady i znikając między najbliższymi regałami. Po chwili wróciła, tachając przeogromne tomisko. Z wysiłkiem położyła je na biurku i spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.
- Jeśli uda się tam panu cokolwiek znaleźć, to proszę bardzo.
- Dlaczego miałoby się nie udać? - spytał Regulus, przysuwając do siebie księgę. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Niech pan zajrzy do środka, to się pan przekona.
Black posłusznie podniósł okładkę, przewrócił kilka kartek w poszukiwaniu spisu treści, jednak nic takiego nie było. Zerknął na jeden z nagłówków. „Mroźna zima roku 1878”, przewrócił kilka kartek, by odnaleźć „Jeden z najlepszych meczów Quidditcha! - kwiecień 1935”, a dalej „Młodzi mistrzowie eliksirów – 1923”. Pod spodem widniało wyblakłe zdjęcie czwórki uczniów, stojących nad wielkimi kotłami. Regulus patrzył na to ze zdziwieniem. W końcu zatrzasnął książkę.
- Gdzie tu jakaś chronologia? - spojrzał w końcu na bibliotekarkę, która cały czas go obserwowała. Kobieta zaśmiała się cicho.
- To nie wszystko. Proszę teraz otworzyć te książkę.
Regulus posłusznie podniósł okładkę po raz drugi. Jak duże było jego zdziwienie, gdy zamiast „Mroźnej zimy roku 1878”, spojrzał na „Wielki Bal Międzynarodowy 1966”. Zamrugał kilkakrotnie.
- Co to ma znaczyć? - Podniósł wzrok na bibliotekarkę.
- Nowy pomysł profesora Dumbledore'a – odparła zmęczonym głosem kobieta. - Aby każdy, kto czegoś tu szuka, za każdym razem znajdował co innego, i żeby przeglądanie tej książki, było fascynującą podróżą przez historię – zacytowała. - Tylko nie wiem jak to ma pomóc znaleźć komuś konkretne przydatne informacje – westchnęła. - A teraz proszę już mi to stąd zabrać, mam inne rzeczy na głowie.
Regulus wziął książkę w obie ręce i powędrował do najbliższego stolika. Westchnął ciężko, siadając. To będzie długie popołudnie.



* * *


- Nigdy, przenigdy, nie dam ci się już na nic namówić!
Ben siedział na ziemi, próbując się uspokoić. Spoglądał ze złością na Susan, która stała nad nim i szczerzyła wesoło zęby.
- Przecież ci się podobało! Widziałam jaki byłeś zadowolony – zaprotestowała. - Nie przesadzaj, dalej będzie już tylko lepiej.
Ben pomasował kostkę, na którą upadł, zeskakując z miotły. Niestety, nie potrafił zahamować, a Susan była zbyt daleko by mu pomóc, gdy nagle zrobiło mu się zbyt niedobrze, żeby lecieć dalej. Dlatego obniżył lot najbardziej jak umiał i... Po prostu zeskoczył na ziemię. Miotła uleciała jeszcze kawałek, aż w końcu wbiła się w odległe, obite miękkim pluszem barierki boiska do quidditcha.
- Nie będzie żadnego następnego razu! O wiele bardziej lubię zacisze biblioteki, czy mojego dormitorium i dobrą książkę w ręce – mruknął, powoli podnosząc się na nogi. Gdy wstawał z kieszeni wysunął mu się niewielki notesik i upadł na ziemię. Susan podniosła go szybko i podała mu.
- Upuściłeś.
Ben wziął go ode niej prędko.
- Och, dzięki – odetchnął z ulgą. - Nie chciałbym zgubić kolejnego. Tamten zgubiony wtedy w lochach i tak był zbyt dużą stratą. Już nigdy nie uda mi się w pełni odtworzyć moich przygód Maga Reweriada. - Posmutniał. Susan poklepała go po ramieniu.
- Nie martw się, napiszesz je jeszcze lepiej. I teraz będziesz mógł go wsadzić na miotłę, bo już wiesz jak to jest! - Uśmiechnęła się szeroko. - I będziesz wiedział jeszcze lepiej, gdy pojutrze znowu się ze mną przelecisz. - Mrugnęła do niego okiem.
- Susan! - Ben spojrzał na nią ze złością, jednak kąciki jego ust uniosły się w mimowolnym uśmiechu. - Ile razy mam ci powtarzać, że nie będzie, żadnego następnego razu! Nigdy więcej nie wsiądę na miotłę!



* * *



          Lily siedziała razem z Ann i Martą w pokoju wspólnym. Zgodnie postanowiły zrobić sobie dzisiaj wolne. Ann tasowała po raz kolejny talię do Eksplodującego Durnia.
- Mówisz, że Dorcas i Ithan chyba się pogodzą? - spytała, spoglądając na Lily uważnie.
- Ithan wspominał coś o jakimś liście. Poza tym był bardzo miły. Możliwe, że na to się zanosi – powiedziała Lily, zerkając w stronę dziury pod portretem. Wciąż czekała na powrót Meadowes.
- Nie wiem czy wyjdzie z tego coś dobrego. Mi ten związek wydawał się bardzo toksyczny dla niej – powiedziała Marta, przygryzając wargę.
Ann wzruszyła ramionami.
- Nie mamy na nią wpływu, musi sama wiedzieć z czym jej dobrze.
Przejście pod portretem otworzyło się, a Lily od razu spojrzała tam z nadzieją, licząc, że zobaczy Dorcas, jednak najpierw dostrzegła tylko rozczochraną czuprynę Jamesa Pottera. Zaraz za nim wtoczyli się Remus i Syriusz. Po chwili przejście pod portretem otworzyło się ponownie i wszedł Peter. Dołączył szybko do pozostałej trójki. Chłopcy rozmawiali między sobą, bardzo z siebie zadowoleni, jakby knuli jakiś przezabawny żart. Marta uśmiechnęła się na widok tak radosnego Remusa.
- Ciekawe co też oni znowu knują – mruknęła pod nosem Ann, kręcąc głową. Po chwili huncwoci zakończyli swoje tajemnicze obrady i podeszli do dziewcząt. Remus przysiadł na podłokietniku fotela swojej dziewczyny i objął ją ramieniem. Johnson wtuliła się w niego uśmiechając się radośnie.
- Możemy się do was dołączyć? – spytał Syriusz, spoglądając na talię w ręku Williams. Dziewczyna spojrzała na swoje towarzyszki.
- Mogą? - spytała, uśmiechając się lekko. Lily zagryzła wargę udając, że się zastanawia.
- Myślę, że...
- No Evans, nie bądź taka .– James spojrzał na nią z uśmiechem.
- Myślisz, że samym uśmiechem przekonasz mnie do zmiany zdania? - spytała przekornie.
- Skoro tak nalegasz – powiedział James, znudzonym tonem przewracając oczami i złożył na jej policzku pocałunek. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na reakcję Evans. Jeszcze rok temu skończyłoby się to czerwonym od uderzenia śladem na policzku Jamesa. Ta jednak tylko spojrzała na niego z ukosa.
- Dobrze, że nie widziała tego twoja dziewczyna – powiedziała, uśmiechając się lekko, a James zaczerwienił się lekko. Lily westchnęła. - Ale dobra, niech grają.
Ann odetchnęła z ulgą i zaczęła rozdawać karty.



* * *


          Być może w innej sytuacji ta podróż przez historię, byłaby całkiem ciekawa, jednak teraz Regulus naprawdę nie miał siły przeglądać tego wszystkiego. Zależało mu na konkretnych informacjach. A gdy próbował oszukiwać, omijając po kilka stron, książka mieszała się na nowo. Dlatego musiał zmieniać kartka po kartce. W jego głowie pojawiało się mnóstwo nowych nazwisk, wydarzeń. Nawet nie zdawał sobie sprawy ile ciekawych rzeczy wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch wieków w Hogwarcie. Nawet nie zauważył, gdy do jego stolika ktoś się przysiadł. Podniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie Avery'ego.
- Znów odzywa się w tobie sentymentalizm – zauważył kpiącym głosem. - Kronika szkoły? - zerknął mu przez ramię. - Takie głupoty. Zajął byś się czymś przydatnym.
Regulus zmierzył go wzrokiem.
- Każdy zajmuje się tym, na co ma ochotę. Odwal się – przewrócił następna kartkę i zagłębił się opisie festynu letniego, który odbył się dobre pięćdziesiąt lat temu. Avery przybliżył się do jego ucha.
- Dowiem się co knujesz, Black. Twoja nagła przyjaźń ze Snapem nie uszła mojej uwadze – syknął mu do ucha. - Mam cię na oku.
Po tych słowach wstał i wyszedł z biblioteki. Regulus poczuł jak zimny dreszcz przebiega mu po karku. Wziął głęboki oddech i skupił się ponownie na książce. Musiał się spieszyć.

* * *


          W kwaterze głównej Zakonu Feniksa panował półmrok. Ciężką ciszę unoszącą się w powietrzu przerywały tylko sporadyczne bulgoty w rurach. Alastor Moody siedział przy stole, trzymając w zębach starą, drewnianą fajkę. Kłęby szarego dymu unosiły się wokół jego głowy, spowijając wszystko w ciemnej mgle. Tylko blask jego oczu przebijał się przez ten mrok. Ciche kroki na schodach rozległy się nagle i w drzwiach kuchni stanęła wysoka postać.
- Aberforth – mruknął Alastor, nawet na niego nie patrząc. - Miło, że wpadłeś. - Zwrócił na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Wysoki siwowłosy mężczyzna zrobił kilka kroków i usiadł na jednym z koślawych krzeseł. Lekki wąs widniał pod jego nosem. Miał jasną, poharataną zmarszczkami zmartwienia twarz. Ciemne cienie widniały pod jego oczami. Westchnął ciężko.
- Albus prosił, żebym się tu pojawił. Zresztą już dawno chciałem zgłosić kilka ważnych spraw.
- Zauważyłeś coś nowego w Hogsmeade? - Moody wyprostował się na krześle.
Aberforth kiwnął głową.
- Niestety.
Mężczyzna oparł głowę na dłoni, marszcząc czoło. Moody spoglądał na niego uważnie, wydmuchując coraz to nowe kłęby dymu. Duży, posrebrzany zegar, wiszący nad komodą tykał głośno.
Nagle zielony ogień buchnął w wygasłym kominku i w palenisku zmaterializowała się wysoka, barczysta postać. Mężczyzna otrzepał się z popiołu i wyszedł ostrożnie na środek kuchni. W jego ruchach dało się wyczuć niepewność, strach, a także pewną wymuszoność. Moody opuścił fajkę.
- Robercie... - zaczął, pragnąc zwrócić jego uwagę. Chłopak przystanął i spojrzał na niego spod brwi. Niepewnie podniósł różdżkę.
- Alastorze... - powiedział łamiącym się głosem. W jednym momencie Aberforth zrozumiał co się dzieje. Puste i matowe oczy Roberta wpatrywały się w Moody'ego z dziwnym lękiem. Dumbledore zsunął się z krzesła, robiąc kilka kroków w tył by ukryć się w kącie. Prawa ręka niemal bezwiednie szukała różdżki w kieszeni.
Robert wycelował w Moody'ego, który trwał w bezruchu jakby nie wiedząc co się dzieje.
- Avada...
- Drętwota! - strumień fioletowego światła ugodził Roberta w pierś, rzucając go na podłogę.



* * *



          Zmęczone palce przewracały kolejne strony grubej księgi. Nazwiska mieszały się w głowie Regulusa. Kolejne daty, miejsca, wydarzenia. Bale, konkursy, mecze, egzaminy. Setki dawno zapomnianych twarzy uwiecznionych na ruchomych fotografiach. Nagle zamarł. Przeczytał po raz kolejny nagłówek, na który natrafił. Zamrugał, nie wierząc własnym oczom. Data wpisu pokazywała zeszłoroczny czerwiec.
Uczeń szkoły zwycięzcą literackiego konkursu organizowanego przez Proroka Codziennego.” Pod spodem widniało zdjęcie pulchnego, barczystego chłopaka z burzą loków na głowie. Regulus wstrzymał oddech, czytając podpis pod zdjęciem.
Beniamin Oliver Fenwick z pucharem.

Znalazł. B.O.F.

1 komentarz:

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.