Ben był absolutnie
pewien, że za chwilę spadnie. Ba! Był pewien, że widok,
rozpościerający się przed jego oczami, jest ostatnim jaki ogląda
w życiu.
- Ben! Przestań się
bać! Naprawdę nie jesteś wysoko! - Chłopak ostrożnie skierował
wzrok w dół, zauważając, że znajduje się ledwie kilka cali nad
głową Susan. Dziewczyna wyszczerzyła do niego zęby, podnosząc
jednocześnie rękę. Miotła, leżąca przy jej stopach posłusznie
uniosła się do jej dłoni.
- Gotów, żeby wzbić
się trochę wyżej?
Ben przełknął ślinę,
próbując opanować paraliżujący go strach. Nie miał pojęcia
dlaczego dał się jej namówić, na ten bzdurny pomysł. Chyba nie
spodziewał się, że będzie to tak trudne i niebezpieczne. Pamiętał
swój pierwszy lot na miotle, gdy uniósł się na wysokość ledwie
pięciu stóp, po czym ze strachu nie potrafił nad nią zapanować.
Biedny nauczyciel musiał z asystą dwóch uczniów ściągać go na
dół, ponieważ Fenwick tak kurczowo chwycił się miotły, że za
nic nie potrafił jej puścić, a co dopiero przejść z niej na inną
miotłę. Misja ratunkowa trwała dobre dwadzieścia minut. Ben
potrząsnął głową, odpędzając odległe wspomnienia. Rozejrzał
się. Nawet nie zauważył, że Susan już dawno wzbiła się w
powietrze i robi teraz wokół niego zgrabne pętle.
- Dalej, Ben! Nie myśl o
tym! Po prostu daj się ponieść! - Uśmiechnęła się do niego
zachęcająco, zatrzymując się pół długości miotły od niego.
Ben spuścił wzrok na swoje dłonie, kurczowo zaciśnięte na rączce
miotły.
- Nie ma się czym
stresować – powiedziała łagodnie Susan przybliżając się do
niego kilka cali, by po chwili znów się oddalić.
Ben zawziął się w
sobie.
- W książkach to
wszystko wygląda prościej. Każdy po prostu... Wskakuje i leci.
Jakby nie wiedział, że jeśli tylko się puści... To pewnie już
nigdy więcej nie poleci – mruknął, przechylając się lekko w
prawo. Miotła posłusznie zrobiła delikatny zwrot. Stock
przechyliła głowę, uśmiechając się zawadiacko.
- Och – zaśmiała się.
- Oni doskonale o tym wiedzą. Tylko przeważnie właśnie to jest
najlepsze. - Zakręciła kolejną pętlę nad nim. - Ten dreszczyk
emocji!
Ben zauważył błysk
radości w jej oczach. Zarumienione policzki i rozwiane włosy. Na
miotle wyglądała tak naturalnie. Jakby się na niej urodziła.
Pchnięty nagłym
impulsem, po prostu wzbił się wyżej. Sam nie wiedział jak to
zrobił – było to w pewnym stopniu automatyczne. Pęd powietrza
rozwiał mu włosy. Szalik łopotał za nim jak peleryna. Dopiero po
chwili zdał sobie sprawę, że głośno się śmieje. Ostrożnie
spojrzał w prawo, gdzie dostrzegł Susan, która właśnie go
wyprzedzała, uśmiechając się radośnie.
Nagle zdał sobie sprawę,
że nie pomyślał o jednej, bardzo istotnej rzeczy. Starał się nie
patrzeć w dół, gdzie ziemia był stanowczo zbyt daleko.
- Susan! Jak się
hamuje?!
* * *
- B.O.F. Kto to
może być? - Regulus chodził po dormitorium Severusa, zastanawiają
się na głos. Snape siedział na swoim łóżku, porządkując nową
porcję suszonych składników na eliksiry i spoglądał na niego
kątem oka. Zacisnął usta w wąską linię, próbując trzymać
nerwy na wodzy. Skąd ma wiedzieć, kim jest cholerny „B.O.F.”?!
Nie jest chodzącym spisem uczniów.
- Nie mam pojęcia –
odparł w końcu sucho.
- Może w bibliotece jest
jakaś lista uczniów, jak myślisz? - Black spojrzał na niego
pytającym wzrokiem. Severus westchnął.
- Jak nie pójdziesz, to
się nie dowiesz.
- Masz rację.
Ledwo wypowiedział te
słowa, trzasnęły drzwi i Severus został sam. Odłożył suszone
liście mandragory na bok i przyłożył dłonie do skroni.
- Czasem mam tego
wszystkiego dość... - mruknął pod nosem.
* * *
Szelest suchego
pergaminu rozlegał się wokół. Zapach zaschłego atramentu i
kruszących się starych ksiąg był dla Lily jednym z uroków
biblioteki. Spojrzała na piętrzące się przed nią książki i
zwoje pergaminu i mimo że tak lubiła atmosferę biblioteki, poczuła
straszną niechęć. Kolejne długie wypracowanie z transmutacji –
powoli już była tym zmęczona. McGonagall odkąd wróciła,
niesamowicie ich męczyła. O ile to możliwe, była jeszcze bardziej
oschła i niedostępna niż zwykle. Czasem można było zobaczyć na
jej twarzy smutek, jednak były to tylko przebłyski, które bardzo
szybko znikały.
Lily przeniosła wzrok
na Dorcas siedzącą naprzeciwko niej. Uśmiechnęła się na widok
jej miny. Dziewczyna siedziała, wpatrując się tępo w jeden punkt
stołu, a przed nią leżały otwarte podręczniki do zielarstwa. Był
to przedmiot, któremu ostatnio Dorcas poświęcała bardzo dużo
czasu. Evans domyślała się, że przeraziły ją wieści o tym jak
trudno jest dostać się do szkoły magomedyków, a także na
późniejsze praktyki. Gdyby gorzej wypadła na testach, mogłaby
potem nie dostać praktyk u Munga, o których tak marzyła. I mimo że
miała do nich jeszcze rok czasu, wzięła się porządnie za
nadrabianie wszelkich zaległości i poznawanie nadprogramowych
treści. Lily pokręciła głową. Przez ostatnie pół roku jej
przyjaciółka bardzo się zmieniła. I trudno powiedzieć, czy
wyszło jej to na lepsze.
Z żywiołowej i
wygadanej, czasem pyskatej dziewczyny, stała się o wiele bardziej
ułożona i spokojna. Rzadko zdarzały się jej dawne ataki śmiechu
i głupie żarty. O wiele rzadziej żartowała z huncwotami i
spędzała czas z dziewczynami. Odkąd była z Ithanem, stała się
jakby tłem dla niego. Dla jego „wspaniałej” osobowości, jego
przyjaciół i jego sukcesów.
Lily wcale nie
twierdziła, że Ithan nie był sympatyczny, ale tłamsił Dorcas. A
ona dopasowała się pod niego. Lily nigdy do końca nie odgadła, co
przyjaciółka czuje do swojego chłopaka. Miłość? A może po
prostu zwykłe poczucie bezpieczeństwa? Mimo tego, że strasznie ją
irytował, nadal z nim była. Evans nie potrafiła tego rozgryźć.
Nawet teraz, po zerwaniu
z Ithanem, Meadowes nie zmieniła się. Chyba jeszcze bardziej się
zamknęła. Lily miała nadzieję, że może wróci dawna, roześmiana
Dorcas, niestety, tak się nie stało.
Zdecydowanym ruchem
oderwała kawałek pergaminu i nabazgrała na nim szybko kilka słów.
Podniosła różdżkę i przeniosła zwitek przed nos przyjaciółki.
Ta zamrugała gwałtownie i nieprzytomnym spojrzeniem zmierzyła
lewitujące zawiniątko. Chwyciła je niepewnie, przenosząc wzrok na
Lily, która uśmiechała się do niej kącikiem ust. Szybko
rozwinęła wiadomość i przeleciała wzrokiem tekst. Uśmiechnęła
się, spojrzała na Lily i kiwnęła głową. Evans z radością
zatrzasnęła książkę do transmutacji. Dorcas także zaczęła się
zbierać, gdy wysoki chłopak wyrósł przy nich jak spod ziemi.
Meadowes zesztywniała, a Lily w momencie wiedziała, że właśnie
uzgodniony wypad na czekoladę do kuchni został odwołany.
Ithan położył dłoń
na ramieniu dziewczyny.
- Dostałaś mój list?
Dorcas kiwnęła głową,
podnosząc na niego niepewny wzrok. Ithan uśmiechnął się do niej
lekko.
- To dobrze. Możemy
porozmawiać?
- Jasne – Dorcas niemal
natychmiast wstała, chwytając nieporadnie książki i pergaminy,
gnąc je przy tym lekko. Nagle jakby coś sobie przypomniała, bo
spojrzała ze przestrachem na Lily. Ta jednak tylko kiwnęła głowa,
na znak, że nie ma problemu.
Dwójka szybko opuściła
bibliotekę, śledzona uważnym spojrzeniem Evans.
Co z nią do cholery
jest?!
* * *
Regulus
szybkim krokiem doszedł do biblioteki. Już sięgał ręką do
klamki, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie o milimetry mijając
jego twarz.
-
Och. - Wysoki blondyn stanął w progu i spojrzał na niego z ukosa.
- Uważaj jak chodzisz.
Black
wyprostował plecy i spojrzał na niego z irytacją. Kątem oka
dostrzegł ciemnowłosą dziewczynę, stojącą za jego plecami.
- Sam
uważaj jak chodzisz. Mogłeś mi przywalić tymi drzwiami. Wyluzuj
trochę, bo za bardzo spięty jesteś – powiedział lekko
protekcjonalnym tonem, spoglądając na niego wrogo. Spieszył się,
a temu lalusiowi zachciało się kłótni. Mięśnie chłopaka
naprężyły się. Regulus uśmiechnął się pod nosem.
-
Ithan... - Dziewczyna stojąca za nim, położyła mu rękę na
ramieniu. - Uspokój się.
Chłopak
w momencie jakby oklapł. Bez słowa odsunął się i zrobił
Ślizgonowi przejście. Regulus rzucił mu pogardliwe spojrzenie,
mijając go. Drzwi zamknęły się za nim cicho.
Biblioteka
pełna była uczniów. W różnym wieku, zarówno z pierwszych klas,
jak i ostatnich. Black spoglądał uważnie na twarze osób
siedzących najbliżej niego, zastanawiając się, czy jest wśród
nich ich szpieg. Nikt nie zwrócił na niego specjalnej uwagi, więc
skierował się powolnym krokiem między regały w poszukiwaniu
potrzebnych informacji.
Dobre
dwadzieścia minut krążył po różnych działach, poszukując
czegoś, co byłoby w stanie mu pomóc. Jednak póki co odnalazł
jedynie działy naukowe, historyczne – tam raczej nie znajdzie
aktualnej listy uczniów. Powinien chyba bardziej odnaleźć coś w
stylu kroniki szkoły. W końcu zrezygnowany postanowił pójść do
bibliotekarki. Doszedł nawet do wniosku, że był głupi nie idąc
do niej wcześniej – co jest dziwnego w tym, że ktoś chciałby
obejrzeć kronikę swojej szkoły? Na przykład w celu wykonania
projektu na Historię Magii, czy cokolwiek innego.
Szybkim
krokiem przemierzył bibliotekę i stanął przed biurkiem
bibliotekarki. Wychudła kobieta zmierzyła go spojrzeniem.
- W
czym mogę pomóc?
-
Szukam kroniki szkoły. Jak najbardziej aktualnej – odparł
chłopak, przypominając sobie ich spotkanie między regałami, kilka
miesięcy temu. Był pewien, że kobieta nie może go pamiętać.
Bibliotekarka
westchnęła ciężko.
-
Moment – powiedziała, wychodząc zza lady i znikając między
najbliższymi regałami. Po chwili wróciła, tachając przeogromne
tomisko. Z wysiłkiem położyła je na biurku i spojrzała na niego
zmęczonym wzrokiem.
-
Jeśli uda się tam panu cokolwiek znaleźć, to proszę bardzo.
-
Dlaczego miałoby się nie udać? - spytał Regulus, przysuwając do
siebie księgę. Kobieta uśmiechnęła się lekko.
-
Niech pan zajrzy do środka, to się pan przekona.
Black
posłusznie podniósł okładkę, przewrócił kilka kartek w
poszukiwaniu spisu treści, jednak nic takiego nie było. Zerknął
na jeden z nagłówków. „Mroźna zima roku 1878”,
przewrócił kilka kartek, by odnaleźć „Jeden z najlepszych
meczów Quidditcha! - kwiecień 1935”, a dalej „Młodzi
mistrzowie eliksirów – 1923”. Pod spodem widniało wyblakłe
zdjęcie czwórki uczniów, stojących nad wielkimi kotłami. Regulus
patrzył na to ze zdziwieniem. W końcu zatrzasnął książkę.
-
Gdzie tu jakaś chronologia? - spojrzał w końcu na bibliotekarkę,
która cały czas go obserwowała. Kobieta zaśmiała się cicho.
- To
nie wszystko. Proszę teraz otworzyć te książkę.
Regulus
posłusznie podniósł okładkę po raz drugi. Jak duże było jego
zdziwienie, gdy zamiast „Mroźnej zimy roku 1878”,
spojrzał na „Wielki Bal Międzynarodowy 1966”. Zamrugał
kilkakrotnie.
- Co
to ma znaczyć? - Podniósł wzrok na bibliotekarkę.
-
Nowy pomysł profesora Dumbledore'a – odparła zmęczonym głosem
kobieta. - Aby każdy, kto czegoś tu szuka, za każdym razem
znajdował co innego, i żeby przeglądanie tej książki, było
fascynującą podróżą przez historię – zacytowała. - Tylko
nie wiem jak to ma pomóc znaleźć komuś konkretne przydatne
informacje – westchnęła. - A teraz proszę już mi to stąd
zabrać, mam inne rzeczy na głowie.
Regulus
wziął książkę w obie ręce i powędrował do najbliższego
stolika. Westchnął ciężko, siadając. To będzie długie
popołudnie.
* * *
-
Nigdy, przenigdy, nie dam ci się już na nic namówić!
Ben
siedział na ziemi, próbując się uspokoić. Spoglądał ze złością
na Susan, która stała nad nim i szczerzyła wesoło zęby.
-
Przecież ci się podobało! Widziałam jaki byłeś zadowolony –
zaprotestowała. - Nie przesadzaj, dalej będzie już tylko lepiej.
Ben
pomasował kostkę, na którą upadł, zeskakując z miotły.
Niestety, nie potrafił zahamować, a Susan była zbyt daleko by mu
pomóc, gdy nagle zrobiło mu się zbyt niedobrze, żeby lecieć
dalej. Dlatego obniżył lot najbardziej jak umiał i... Po prostu
zeskoczył na ziemię. Miotła uleciała jeszcze kawałek, aż w
końcu wbiła się w odległe, obite miękkim pluszem barierki boiska
do quidditcha.
- Nie
będzie żadnego następnego razu! O wiele bardziej lubię zacisze
biblioteki, czy mojego dormitorium i dobrą książkę w ręce –
mruknął, powoli podnosząc się na nogi. Gdy wstawał z kieszeni
wysunął mu się niewielki notesik i upadł na ziemię. Susan
podniosła go szybko i podała mu.
-
Upuściłeś.
Ben
wziął go ode niej prędko.
-
Och, dzięki – odetchnął z ulgą. - Nie chciałbym zgubić
kolejnego. Tamten zgubiony wtedy w lochach i tak był zbyt dużą
stratą. Już nigdy nie uda mi się w pełni odtworzyć moich przygód
Maga Reweriada. - Posmutniał. Susan poklepała go po ramieniu.
- Nie
martw się, napiszesz je jeszcze lepiej. I teraz będziesz mógł go
wsadzić na miotłę, bo już wiesz jak to jest! - Uśmiechnęła się
szeroko. - I będziesz wiedział jeszcze lepiej, gdy pojutrze znowu
się ze mną przelecisz. - Mrugnęła do niego okiem.
-
Susan! - Ben spojrzał na nią ze złością, jednak kąciki jego ust
uniosły się w mimowolnym uśmiechu. - Ile razy mam ci powtarzać,
że nie będzie, żadnego następnego razu! Nigdy więcej nie
wsiądę na miotłę!
* * *
Lily
siedziała razem z Ann i Martą w pokoju wspólnym. Zgodnie
postanowiły zrobić sobie dzisiaj wolne. Ann tasowała po raz
kolejny talię do Eksplodującego Durnia.
-
Mówisz, że Dorcas i Ithan chyba się pogodzą? - spytała,
spoglądając na Lily uważnie.
-
Ithan wspominał coś o jakimś liście. Poza tym był bardzo miły.
Możliwe, że na to się zanosi – powiedziała Lily, zerkając w
stronę dziury pod portretem. Wciąż czekała na powrót Meadowes.
- Nie
wiem czy wyjdzie z tego coś dobrego. Mi ten związek wydawał się
bardzo toksyczny dla niej – powiedziała Marta, przygryzając
wargę.
Ann
wzruszyła ramionami.
- Nie
mamy na nią wpływu, musi sama wiedzieć z czym jej dobrze.
Przejście
pod portretem otworzyło się, a Lily od razu spojrzała tam z
nadzieją, licząc, że zobaczy Dorcas, jednak najpierw dostrzegła
tylko rozczochraną czuprynę Jamesa Pottera. Zaraz za nim wtoczyli
się Remus i Syriusz. Po chwili przejście pod portretem otworzyło
się ponownie i wszedł Peter. Dołączył szybko do pozostałej
trójki. Chłopcy rozmawiali między sobą, bardzo z siebie
zadowoleni, jakby knuli jakiś przezabawny żart. Marta uśmiechnęła
się na widok tak radosnego Remusa.
-
Ciekawe co też oni znowu knują – mruknęła pod nosem Ann, kręcąc
głową. Po chwili huncwoci zakończyli swoje tajemnicze obrady i
podeszli do dziewcząt. Remus przysiadł na podłokietniku fotela
swojej dziewczyny i objął ją ramieniem. Johnson wtuliła się w
niego uśmiechając się radośnie.
-
Możemy się do was dołączyć? – spytał Syriusz, spoglądając
na talię w ręku Williams. Dziewczyna spojrzała na swoje
towarzyszki.
-
Mogą? - spytała, uśmiechając się lekko. Lily zagryzła wargę
udając, że się zastanawia.
-
Myślę, że...
- No
Evans, nie bądź taka .– James spojrzał na nią z uśmiechem.
-
Myślisz, że samym uśmiechem przekonasz mnie do zmiany zdania? -
spytała przekornie.
-
Skoro tak nalegasz – powiedział James, znudzonym tonem
przewracając oczami i złożył na jej policzku pocałunek. Wszyscy
zamarli w oczekiwaniu na reakcję Evans. Jeszcze rok temu skończyłoby
się to czerwonym od uderzenia śladem na policzku Jamesa. Ta jednak
tylko spojrzała na niego z ukosa.
-
Dobrze, że nie widziała tego twoja dziewczyna – powiedziała,
uśmiechając się lekko, a James zaczerwienił się lekko. Lily
westchnęła. - Ale dobra, niech grają.
Ann
odetchnęła z ulgą i zaczęła rozdawać karty.
* * *
Być
może w innej sytuacji ta podróż przez historię, byłaby
całkiem ciekawa, jednak teraz Regulus naprawdę nie miał siły
przeglądać tego wszystkiego. Zależało mu na konkretnych
informacjach. A gdy próbował oszukiwać, omijając po kilka stron,
książka mieszała się na nowo. Dlatego musiał zmieniać kartka po
kartce. W jego głowie pojawiało się mnóstwo nowych nazwisk,
wydarzeń. Nawet nie zdawał sobie sprawy ile ciekawych rzeczy
wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch wieków w Hogwarcie. Nawet
nie zauważył, gdy do jego stolika ktoś się przysiadł. Podniósł
wzrok i napotkał zimne spojrzenie Avery'ego.
-
Znów odzywa się w tobie sentymentalizm – zauważył kpiącym
głosem. - Kronika szkoły? - zerknął mu przez ramię. - Takie
głupoty. Zajął byś się czymś przydatnym.
Regulus
zmierzył go wzrokiem.
-
Każdy zajmuje się tym, na co ma ochotę. Odwal się – przewrócił
następna kartkę i zagłębił się opisie festynu letniego, który
odbył się dobre pięćdziesiąt lat temu. Avery przybliżył się
do jego ucha.
-
Dowiem się co knujesz, Black. Twoja nagła przyjaźń ze Snapem nie
uszła mojej uwadze – syknął mu do ucha. - Mam cię na oku.
Po
tych słowach wstał i wyszedł z biblioteki. Regulus poczuł jak
zimny dreszcz przebiega mu po karku. Wziął głęboki oddech i
skupił się ponownie na książce. Musiał się spieszyć.
* * *
W
kwaterze głównej Zakonu Feniksa panował półmrok. Ciężką ciszę
unoszącą się w powietrzu przerywały tylko sporadyczne bulgoty w
rurach. Alastor Moody siedział przy stole, trzymając w zębach
starą, drewnianą fajkę. Kłęby szarego dymu unosiły się wokół
jego głowy, spowijając wszystko w ciemnej mgle. Tylko blask jego
oczu przebijał się przez ten mrok. Ciche kroki na schodach rozległy
się nagle i w drzwiach kuchni stanęła wysoka postać.
-
Aberforth – mruknął Alastor, nawet na niego nie patrząc. - Miło,
że wpadłeś. - Zwrócił na niego spojrzenie swoich ciemnych oczu.
Wysoki
siwowłosy mężczyzna zrobił kilka kroków i usiadł na jednym z
koślawych krzeseł. Lekki wąs widniał pod jego nosem. Miał jasną,
poharataną zmarszczkami zmartwienia twarz. Ciemne cienie widniały
pod jego oczami. Westchnął ciężko.
-
Albus prosił, żebym się tu pojawił. Zresztą już dawno chciałem
zgłosić kilka ważnych spraw.
-
Zauważyłeś coś nowego w Hogsmeade? - Moody wyprostował się na
krześle.
Aberforth
kiwnął głową.
-
Niestety.
Mężczyzna
oparł głowę na dłoni, marszcząc czoło. Moody spoglądał na
niego uważnie, wydmuchując coraz to nowe kłęby dymu. Duży,
posrebrzany zegar, wiszący nad komodą tykał głośno.
Nagle
zielony ogień buchnął w wygasłym kominku i w palenisku
zmaterializowała się wysoka, barczysta postać. Mężczyzna
otrzepał się z popiołu i wyszedł ostrożnie na środek kuchni. W
jego ruchach dało się wyczuć niepewność, strach, a także pewną
wymuszoność. Moody opuścił fajkę.
-
Robercie... - zaczął, pragnąc zwrócić jego uwagę. Chłopak
przystanął i spojrzał na niego spod brwi. Niepewnie podniósł
różdżkę.
-
Alastorze... - powiedział łamiącym się głosem. W jednym momencie
Aberforth zrozumiał co się dzieje. Puste i matowe oczy Roberta
wpatrywały się w Moody'ego z dziwnym lękiem. Dumbledore zsunął
się z krzesła, robiąc kilka kroków w tył by ukryć się w kącie.
Prawa ręka niemal bezwiednie szukała różdżki w kieszeni.
Robert
wycelował w Moody'ego, który trwał w bezruchu jakby nie wiedząc
co się dzieje.
-
Avada...
-
Drętwota! - strumień fioletowego światła ugodził Roberta
w pierś, rzucając go na podłogę.
* * *
Zmęczone
palce przewracały kolejne strony grubej księgi. Nazwiska mieszały
się w głowie Regulusa. Kolejne daty, miejsca, wydarzenia. Bale,
konkursy, mecze, egzaminy. Setki dawno zapomnianych twarzy
uwiecznionych na ruchomych fotografiach. Nagle zamarł. Przeczytał
po raz kolejny nagłówek, na który natrafił. Zamrugał, nie
wierząc własnym oczom. Data wpisu pokazywała zeszłoroczny
czerwiec.
„Uczeń
szkoły zwycięzcą literackiego konkursu organizowanego przez
Proroka Codziennego.” Pod spodem widniało zdjęcie pulchnego,
barczystego chłopaka z burzą loków na głowie. Regulus wstrzymał
oddech, czytając podpis pod zdjęciem.
Beniamin
Oliver Fenwick z pucharem.
Znalazł.
B.O.F.
No, no... Ciekawie...
OdpowiedzUsuń