Nie mogła w to uwierzyć.
A raczej nie chciała. Całkowicie wychodziło to poza jej
możliwości pojmowania. Było to tak odległe od tego co sobie
wyobrażała i czym żyła, że nie potrafiła dopuścić do siebie
innych myśli. W jej umyśle było tylko ogromne niedowierzanie. I
strach. Przerażenie przed stratą kogoś kogo kochała całym swoim
sercem.
- Puśćcie mnie do
niego! Słyszycie?! Chcę z nim porozmawiać! - Marlena szarpała się
w mocnym ucisku Armandii, która na nią niespokojnie. - Moody! Nie
rób mi tego do jasnej cholery! To musi być
jakieś nieporozumienie!
Alastor
patrzył na nią twardo, kręcąc głową.
-
Przykro mi, nie mogę. Najpierw muszą się zająć nim Albus i
Fryderyk. – W jego oczach pojawiła się troska. - Mam nadzieję,
że rzeczywiście jest to jakieś nieporozumienie – powiedział,
jednak słychać było w jego głosie, że bardzo w to wątpi.
-
Alastorze, na Merlina! Robert was zaatakował.
Tego nie robi się przypadkiem.
- Armandia była oburzona. Pokręciła głową, kontynuując
zignorowała wszelkie nieme znaki Moody'ego, aby ze względu na
Marlenę umilkła. - A zdawał się być takim miłym chłopcem...
Marlena
aż krzyknęła z wściekłości.
- Po
pierwsze nie chłopcem, a mężczyzną!- Drayton aż poczerwieniała
na twarzy, spoglądając na Armandię ze złością. Kobieta patrzyła
na nią zaskoczona. - Robert zrobił dla Zakonu sto razy więcej niż
niektórzy jego członkowie, ryzykował życie dla nas wszystkich! On
miałby być zdrajcą?! Jak możesz tak mówić bez żadnych pewnych
przesłanek?! - W oczach Marleny pojawiły się łzy wściekłości i
bezradności. - Och, puśćcie mnie w końcu do niego! - Szarpnęła
się mocniej, wyrywając się z uścisku Armandii. Odskoczyła
szybko, uciekając poza zasięg jej rąk.
-
Marleno! - Moody zrobił ostrożny krok w jej stronę. - Uspokój
się! Wszyscy jesteśmy zestresowani. Rozumiem, że jest ci ciężko...
- Przybliżył się do niej o kolejny krok.
Drayton
odskoczyła dalej, znajdując się tym samym tuż przy pokoju, gdzie
Dumbledore i Fryderyk zajmowali się Robertem.
-
Marleno! - krzyknął jeszcze Alastor, ale dziewczyna
bezceremonialnie otworzyła drzwi i weszła do środka.
Przystanęła
niepewnie w progu, odrobinę zawstydzona pod zaskoczonym spojrzeniem
Dumbledore'a. Fryderyk opierał się o parapet. Posłał jej
pocieszający uśmiech.
-
Ja... - Marlena zaniemówiła. Uchwyciła przestraszone spojrzenie
swojego narzeczonego. Poczuła jak wstępuje w nią nowa odwaga. -
Chciałam wiedzieć co się dzieje – dokończyła w końcu. -
Jestem w pełni przekonana, że Robert jest niewinny. Mogę poręczyć
za niego w stu procentach. Nie zdradziłby nas! - W jej oczach znów
pojawiły się łzy. Dumbledore odchrząknął.
-
Nikt tu nie twierdzi, że jest inaczej – oczy dyrektora pojaśniały.
- Chcieliśmy zbadać sytuację, przyznasz chyba sama, że była dość
niepokojąca. Członek Zakonu, atakuje swojego przyjaciela.
Na te
słowa, siedzący obok niego Robert zwiesił głowę. Widać było na
jego twarzy złość i żal. Marlena czuła jak z zaciska jej się
serce. Tak bardzo chciała teraz podejść do niego.
- Ale
wszystko już jasne – powiedział nagle dyrektor, powstając z
miejsca. Skinął na Fryderyka i obaj ruszyli w stronę drzwi. -
Wszystko jest już w porządku – spojrzał na Alastora i czającą
się za nim niespokojnie Armandię. Kobieta wychylała głowę ponad
jego ramieniem, próbując zobaczyć winowajcę ostatnich wydarzeń.
- Dajmy młodym trochę prywatności.
Z tym
słowy Albus i Fryderyk opuścili pokój zostawiając Marlenę
wpatrującą się nieruchomo w Roberta. Moody stał niepewnie w
progu. Po chwili wycofał się i zamknął drzwi. Z korytarza dobiegł
ich pełen zaskoczenia głos Armandii.
Drayton
w końcu się ocknęła. Robert podniósł głowę i spojrzał na nią
niepewnie.
-
Marl... - zaczął, jednak dziewczyna nie dała mu skończyć. W
kilku susach znalazła się tuż przy nim, zarzucając mu ramiona na
szyję.
- Tak
się martwiłam! - zaszlochała w jego ramię. - Tak bardzo się
martwiłam...
-
Albusie! - Alastor pospieszył za Dumbledorem. - O co tu chodzi?
Przecież... Gdyby nie twój brat nie wiem jak by się to skończyło.
- Dreszcz zdenerwowania przebiegł mu po karku.
Dyrektor
westchnął ciężko. Przystanął i spojrzał na nich. Twarz miał
poszarzałą i pełną zmarszczek. Wyglądał bardzo źle.
-
Wiem... Jednak Robert nie zrobił tego świadomie. Był pod
działaniem Imperiusa.
- Pokręcił głową. - Zdjęliśmy go z niego razem z Fryderykiem.
Robert mówi, że bardzo mało pamięta z tego, co się stało.
Napadli go gdzieś na ulicy, zaciągnęli do zaułka. Jest bardzo
zagubiony.
Armandia
wciągnęła gwałtownie powietrze, zasłaniając usta ręką.
- Ale
to oznacza... - zaczął Moody niepewnie, a oczy rozszerzyły mu się
ze strachu. - Że Voldemort wie o nas.
Albus
pokiwał głową. Fryderyk stojący do tej pory z boku zrobił krok
do przodu i spojrzał na nich twardym wzrokiem.
- A
co gorsza obserwuje i próbuje do nas dotrzeć – powiedział
grobowym głosem. Wszyscy zebrani rozejrzeli się z przestrachem po
sobie, spoglądając ukradkiem na każdego z osobna. U każdego
pojawiła się ta sama myśl.
Kto
mógł być szpiegiem Voldemorta?
* * *
Gorąca
woda padła na jego ciało, a mięśnie rozluźniły się gwałtownie.
Poczuł jak wszystkie stresy, udręki, zmęczenie spływają z niego
wraz z litrami niemal wrzącej wody. Mokre włosy lepiły mu się do
twarzy i karku. Wrzątek parzył jego tors, jednak ból jaki
powodował był dla niego ukojeniem.
-
Stary, co ty saunę tu robisz?! - usłyszał zza ścianki głos
Syriusza. - Aż tu mi gorąco.
James
przykręcił odrobinę wodę, przecierając oczy. Bez okularów
jednak i tak wszystko było zamazane. Po chwili chwycił wiszący
niedaleko ręcznik, owinął go wokół bioder i wyszedł spod
prysznica. Kawałek dalej przy swojej szafce Syriusz paradował w
samych bokserkach. Zerknął na niego.
-
Aleś się poparzył! Zgłupiałeś?
James
spuścił wzrok na swój tułów. Jego tors był cały czerwony i
piekł. Potter poczuł to dopiero teraz.
-
Jest w porządku. Zaraz przejdzie.
Syriusz
pokręcił głową, wyciągając z szafki spodnie i sweter. James też
szybko się przebrał.
- Co
sądzisz o treningu? - zagadnął Black po chwili naciągając
sweter. Jednym machnięciem różdżki wysuszył mokre włosy.
- Nie
jest źle – zawyrokował James, wieszając mokry ręcznik w szafce.
- Myślę, że są szanse na wygraną. O ile tylko Mary zacznie
celniej podawać.
Syriusz
pokiwał głową.
-
Była dzisiaj niedokładna. Kilka razy myślałem, że spadnę z
miotły, usiłując złapać rzuconego przez nią kafla.
- No
właśnie. Będę musiał z nią pogadać – powiedział James,
zwijając mokrą i brudną szatę do quidditcha i chowając ją do
plecaka. Zarzucił go na ramię i spojrzał na Blacka, który jeszcze
szukał czegoś w szafce.
-
Gotowy?
Syriusz
zatrzasnął drzwiczki, a magiczny zamek szczęknął automatycznie.
-
Idziemy – orzekł z uśmiechem. Zarzucił miotłę na ramię i
razem wyszli z szatni. James podniósł głowę i spojrzał na niebo,
które odrobinę się przerzedziło. Wcześniejsze chmury, które
martwiły go w czasie treningu teraz niemal całkowicie znikły,
ukazując pomarańczowo różowe popołudniowe niebo.
Dziarskim
krokiem ruszyli w stronę zamku, omawiając możliwości najnowszego
modelu Komety, która niedawno pojawiła się na rynku. Syriusz
rozpływał się na myśl, co mógłby robić na boisku gdyby ją
miał. James słuchał go uważnie, rozglądając się dokoła by
nacieszyć oczy widokiem błoni skąpanych w świetle zachodzącego
słońca. Nagle jakby ogłuchł. Zwolnił, nie wierząc własnym
oczom. Syriusz nawet tego nie zauważył, bo nadal entuzjastycznie
opowiadał o najnowszych testach prędkości i przyspieszenia Komety.
Uszedł kilka kroków, po czym coś zdało mu się być nie tak jak
poprzednio. Rozejrzał się za przyjacielem, ten jednak był dobre
kilka metrów za nim i idąc niemalże żółwim tempem wpatrywał
się z niedowierzaniem w jezioro.
-
James! - Black ze zirytowaniem spojrzał co tak zaabsorbowało jego
przyjaciela. I sam zaniemówił.
Brzegiem jeziora szła Lily w
towarzystwie nikogo innego jak Jasona. Wokół nich podskakiwał
jakiś malec, opowiadając coś z zaangażowaniem. Lily uśmiechała
się radośnie śledząc go wzrokiem. Także Jason co chwila coś
wtrącał, przez co Evans zwracała ku niemu co chwila swoje
spojrzenie.
James
był wściekły. Przez głowę przemknęło mu mnóstwo wrogich
myśli. Głupi, nędzny gumochłon. Miał ochotę wyciągnąć
różdżkę i rzucić na niego wszystkie najgorsze klątwy jakie
znał.
-
Czego ten pieprzony dupek u niej szuka? - syknął, gdy zrównał się
z Syriuszem. - Zawsze musi mieć wszystko, co
najlepsze?
-
Przecież Evans go nie znosi – mruknął Syriusz, śledząc parę
wzrokiem.
-
Może rzucił na nią jakiś urok, albo... - Warknął. - Zabiera mi
moją Lily. Moją Lily! - Zacisnął dłonie w pięści. W tym czasie
Syriusz spojrzał na niego krzywo. Po chwili na jego twarzy pojawiło
się zrozumienie. Położył dłoń na ramieniu Jamesa.
-
Ee... Stary. To nie jest twoja Lily.
Twoja, to póki co
jest Lora. Zapomniałeś? Może też nie cieszę się z tej
znajomości, ale... Ona nie jest twoja.
James
spojrzał na niego ze złością.
-
Zawsze się o nią starałem. A ten tępy idiota musiał się do niej
dobrać. Taki... - Tu padło kilka niecenzuralnych słów. Zrobił
kilka niepewnych kroków w ich stronę. Syriusz chwycił go mocniej
za ramię.
-
Zostaw. Nic tak nie zdziałasz. Chodź. Chodź, James!
Nagle
Lily odwróciła głowę i spojrzała w ich kierunku. Zmieszała się
lekko, ale po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech. Pomachała im.
Syriusz
uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, jednak James tylko jeszcze
bardziej się zdenerwował, bo nie bacząc na wszystko ruszył
szybkim krokiem w stronę zamku. Syriusz chcąc nie chcąc, popędził
za nim. Lily patrzyła za nimi zaskoczona.
* * *
W gospodzie Pod Świńskim Łbem
powoli gromadziła się klientela. Bo gdy mrok zapadał nad
Hogsmeade, niejeden szukał schronienia w ciepłej, zadymionej
gospodzie, gdzie nikt nie zwraca na nikogo uwagi, bo przychodzi
jedynie we własnych interesach. Aberforth napełniał piwem kolejny
kufel, rozglądając się dokoła. Zerknął na zegar wiszący nad
drzwiami i jeszcze raz przeszukał niespokojnym wzrokiem salę
gospody. Był ciekaw czy dzisiaj znowu się zjawią.
Nie
czekał długo. Po jakimś kwadransie drzwi wejściowe otworzyły się
i w progu stanęło dwóch mężczyzn w długich czarnych płaszczach.
Rozejrzeli się po gościach i szybkim krokiem przeszli do odległego,
ciemnego kąta. Usiedli przy wolnym stoliku, czekając. Po chwili
drzwi gospody znów się otworzyły i stanęła w nich szczupła,
zgarbiona postać, która zachowywała się tak, by za wszelką cenę
nikt jej tu nie zauważył. Dosiadła się szybko do stolika
pozostałej dwójki. Cała trójka pochyliła się ku sobie,
rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami. Widać było, że o coś
zawzięcie się między sobą kłócą. Osoba, która przyszła
ostatnia wstała gwałtownie z krzesła i opierając jednocześnie
dłonie o stół, pochyliła się, szepcząc coś do jej towarzysza
naprzeciwko. Kaptur zsunął jej się z głowy, ukazując długie,
czarne włosy – kobieta. Po kilku chwilach wyszła z gospody.
Aberforth przez moment zauważył jej twarz, gdy zakładała z
powrotem kaptur. Rysy miała znajome. Tylko skąd ją znał? W tym
momencie nie potrafił sobie tego przypomnieć. Zwrócił wzrok z
powrotem na dwójkę, która była tu pierwsza. Rozmawiali o czymś
między sobą. Nagle jeden z mężczyzn przerwał, krzywiąc się
jednocześnie z bólu. Odruchowo złapał się za lewe przedramię.
Szepnął coś do drugiego i po chwili po cichu wyszli. Nikt prócz
Aberfortha nie zwrócił na nich większej uwagi.
Dumbledore
odwrócił się tyłem do sali.
-
Skąpek – powiedział cicho, i po chwili tuż przed nim
zmaterializował się z trzaskiem niewielki skrzat domowy. Ze ścierki
kuchennej miał zrobione całkiem gustowne palto.
-
Tak, sir?
-
Teraz możesz mi powiedzieć, co takiego usłyszałeś pod tamtym
stołem...
* * *
Lily stanęła przed portretem
Grubej Damy i odwróciła się w stronę swoich towarzyszy. Jason
uparł się, że odprowadzi ją i Ricka aż do samej wieży. Chłopak
uśmiechał się lekko pod nosem, w sposób, którego Lily nadal nie
znosiła. Jednak teraz jej niechęć była bardzo niewielka.
- No
mały, zmykaj do wieży. Dorośli muszą porozmawiać – przybił
bratu piątkę. Ten trochę zirytowany, że brat nazwał go małym,
powłócząc nogami przeszedł przez dziurę pod portretem. Gdy ten w
końcu się zatrzasnął, Lily spojrzała na Jasona przechylając
głowę. Uśmiechnęła się kpiąco.
-
Dorośli muszą porozmawiać?
Jason
uśmiechnął się swoim uśmiechem chochlika.
- A i
owszem, panno Evans. Bo widzisz... - zmrużył oczy. - Zastanawiałem
się czy byś się ze mną nie umówiła. Bez osoby mojego młodszego
brata - spytał zuchwale, swoim pewnym siebie tonem. Lily widziała,
że jest pewien, że się zgodzi.
Miesiąc
temu pewnie by odmówiła niemal od razu. Bez wahania prychnęłaby
ze wzgardą, nawet tego nie rozważając, teraz jednak zawahała się.
W jej głowie się zamieszało. Przypomniała sobie swój ostatni
mętlik uczuć do Jamesa, swoją zazdrość, swoje i jego zachowanie.
Pomyślała o Lorze. Spojrzała na Jasona. Uśmiechał się lekko,
swoim pełnym ironii uśmiechem, a oczy błyskały jakimś złośliwym
blaskiem. Jednak było też w nich coś innego. Lily nie miała
pojęcia co to jest i nie potrafiła tego nazwać.
-
Przemyślałaś już wszystkie za i przeciw? - przerwał jej
rozmyślania, ukazując zęby w szerokim uśmiechu. Dziewczyna
przechyliła głowę, podejmując jednocześnie decyzję. Tylko nie
wiedziała jeszcze jak mu to odpowiednio powiedzieć...
* * *
Alastor i Fryderyk siedzieli
przed kominkiem w kuchni siedziby głównej Zakonu Feniksa, wpatrując
się w lewitującą w ogniu głowę Aberfortha. Mężczyzna szybko
wyrzucał z siebie kolejne słowa, streszczając słowa skrzata.
-
Wszystko jest bardzo niejasne. Skąpek nie słyszał wszystkiego,
pewien jestem też, że mógł co nieco poprzekręcać, nie jest już
młody. Ale dość usłyszał. Przy stoliku siedziało dwóch
mężczyzn, potem przyszła kobieta. Swoją drogą widziałem przez
moment jej twarz i skądś ją znam. Będę musiał potem zajrzeć do
Myślodsiewni. - Zamyślił się na chwilę. - Kobieta ogólnie była
zdenerwowana, wyrzucała im, że chcą ją usunąć z tak ważnego
zadania, że jest wiele czasu jeszcze na przygotowania, że Czarny
Pan jej obiecał. Potem dodała, że ich polecenia infiltrowania
szkoły spełzły na niczym, z tego co słyszała. Skąpek nie chciał
powtarzać niektórych wyrażeń jakimi ich raczyła. - Pokręcił
głową. - Potem wyszła, pogroziwszy im, że jeszcze ją
popamiętają. Mężczyźni ponoć cały czas mówili, żeby
przestała, że to nieodpowiednie miejsce na takie rozmowy. Niedługo
po tym jak wyszła, mężczyźni mówili coś o wezwaniu, po czym
sami wyszli. - Aberfoth rzucił im znaczące spojrzenie. - Myślę,
że to Voldemort ich wezwał. Nie wiem co szykują, ale musimy być
gotowi, że za jakiś czas może zdarzyć się coś strasznego.
Moody
zamyślił się.
- Coś
na co potrzebują dużo czasu, żeby się przygotować – mruknął,
jakby do siebie. Zerknął na Fryderyka, który najwyraźniej był
myślami gdzie indziej. W końcu spojrzał na głowę mężczyzny w
kominku.
-
Dziękuję ci, Aberforth. Przekażę to Albusowi przy najbliższej
sposobności. Myślę, że to bardzo ważne wieści.
Dumbledore
kiwnał głową, po czym zniknął. Moody oparł się wygodniej na
krześle, po czym sięgnął po fajkę. Nabił ją wprawnym ruchem i
zapaliwszy, wsadził między zęby.
Czekało
na nich sporo roboty. I niebezpieczeństw. Nie dość, że byli
obserwowani, to jeszcze musieli zmierzyć się z rzeczami, o których
wiedzieli tyle co nic. Musiał o wszystkim jak najszybciej zawiadomić
Albusa.
* * *
Lily z uśmiechem na ustach
weszła do swojego dormitorium. Z zaskoczeniem zauważyła, że na
łóżku Dorcas panuje chaos. Mnóstwo ubrań, książek, bibelotów
leżało w nieładzie na stosie, a wokół tego Meadowes, kopiąca w
tym bałaganie zawzięcie. Evans przystanęła lekko zaskoczona
zachowaniem przyjaciółki, która nawet nie zauważyła wejścia
Lily.
-
Dorcas? - spytała w końcu niepewnie, chcąc zwrócić jej uwagę.
Ta podniosła głowę i uśmiechnęła się na jej widok promiennie.
-
Lily! Och. Wybacz ten bałagan – wskazała na porozrzucane rzeczy.
- Po prostu odczułam nagłą potrzebę odświeżenia mojej szafy i
jakichś zmian.
Evans
spojrzała na jej zarumienioną twarz. Od razu przyszło jej na myśl,
że pewnie znów jest z Ithanem – stąd ten dobry humor.
Przysiadła
na swoim łóżku, spoglądając jak Dorcas przerzuca kolejne rzeczy
z jednej kupki na drugą.
- Jak
tam z Ithanem? - spytała w końcu, nie mogąc wytrzymać z
ciekawości. Meadowes na chwilę znieruchomiała, a potem podniosła
wzrok na Lily, uśmiechając się lekko.
-
Zerwaliśmy – powiedziała w końcu. - Na dobre.
Lily
popatrzyła na nią wielkimi oczami. Taki scenariusz w ogóle nie
przyszedł jej na myśl, gdy zobaczyła Dorcas w takim humorze. W
takiej sytuacji spodziewałabym się raczej tony zużytych chusteczek
higienicznych, kilogramów zjedzonej na osłodę czekolady...
Wszystkiego, ale nie tego! Dorcas wcale nie zwróciła uwagi na jej
skonfundowaną minę.
-
Przemyślałam wszystko i... Nie było to łatwe – w jej oczach
pojawił się blask smutku, jednak starała się uśmiechać. Lily
zobaczyła, że ciężko jej było podjąć tę decyzję. - Ale
doszłam do wniosku, że Ithan nie jest dla mnie właściwą osobą.
Nie byłam przy nim sobą. Przeglądając stare zdjęcia zdałam
sobie sprawę, że gdzieś zgubiłam to, na czym kiedyś mi zależało.
I przyjaciół.
Spojrzała
na Lily przepraszająco. Evans podeszła do niej i przytuliła ją
mocno.
-
Och, Dorcas.
Meadowes
odwzajemniła uścisk, a w jej oczach pojawiły się łzy. Po chwili
odsunęły się od siebie.
- Nie
mówmy już o tym. Proszę – zarządziła w końcu Dorcas dziarskim
tonem. - Lepiej powiedz mi, co wprawiło cię w taki dobry humor nim
tu weszłaś.
Lily
zaśmiała się głośno.
-
Och, po prostu w bardzo satysfakcjonujący sposób dałam Jasonowi
kosza. - Uśmiechnęła się łobuzersko, mówiąc te słowa.
Dorcas
wciągnęła gwałtownie powietrze.
- No
co ty! - spojrzała na nią wielkimi oczami. - Musisz mi wszystko po
kolei opowiedzieć!
* * *
Ben
zmierzał spokojnym krokiem w stronę swojego pokoju wspólnego, nie
zdając sobie najmniejszej sprawy, że jest śledzony. Wszedł w
boczny korytarz, by skorzystać ze skrótu, gdy silna dłoń chwyciła
go za kark. Poczuł jak zimne, niewidoczne więzy oplatają jego
ciało. Nie mógł się nawet poruszyć, a krzyk zamarł mu w gardle.
Po chwili stanął przed nim wysoki, szczupły Ślizgon.
Regulus
patrzył na niego z politowaniem. Taki dobry szpieg, a tak łatwo dał
się podejść. Wyciągnął z kieszeni niewielki przedmiot i
podstawił przed nos Benowi.
- To
twoje? - warknął.
Ben
zobaczył notesik, który zgubił, podczas ich ucieczki w lochach.
Poczuł jak oblewa go zimny pot. Czyżby się dowiedzieli, że to on?
Poczuł jak rozluźniają mu się mięśnie karku, żeby swobodnie
mógł poruszyć głową. Regulus przystawił mu różdżkę do
gardła.
-
Twoje? Odpowiadaj!
Ben
kiwnął głową. Black zabrał różdżkę, zadowolony.
-
Świetnie – różdżka ponownie znalazła się przy gardle
chłopaka. - Byłeś sam?
O nie, Susan!
Za
wszelką cenę musiał ją chronić. Zapamiętale pokiwał głową.
Poczuł jak różdżka wbija się mocniej jego gardło.
- Na
pewno?
Ponownie
pokiwał głową. Regulus patrzył na niego uważnie. W końcu
odsunął różdżkę. Odwrócił się na pięcie by zrobić kilka
kroków. Potem odwrócił się nagle.
-
Obiliviate!- syknął
i zaklęcie uderzyło w pierś Bena. Chłopak przewrócił się na
ziemię. Regulus zwolnił więzy, włożył mu do kieszeni notes i
odszedł, pozostawiając nieprzytomnego chłopaka u stóp schodów.
He he... Fajny rozdział:) Podobają mi się parki:
OdpowiedzUsuńLily & Syriusz
James & Lora
Pozdrawiam:*
Bluźnierstwo!
OdpowiedzUsuń