BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2010

Rozdział 40: Osaczony

           Nie mogła w to uwierzyć. A raczej nie chciała. Całkowicie wychodziło to poza jej możliwości pojmowania. Było to tak odległe od tego co sobie wyobrażała i czym żyła, że nie potrafiła dopuścić do siebie innych myśli. W jej umyśle było tylko ogromne niedowierzanie. I strach. Przerażenie przed stratą kogoś kogo kochała całym swoim sercem.
- Puśćcie mnie do niego! Słyszycie?! Chcę z nim porozmawiać! - Marlena szarpała się w mocnym ucisku Armandii, która na nią niespokojnie. - Moody! Nie rób mi tego do jasnej cholery! To musi być jakieś nieporozumienie!
Alastor patrzył na nią twardo, kręcąc głową.
- Przykro mi, nie mogę. Najpierw muszą się zająć nim Albus i Fryderyk. – W jego oczach pojawiła się troska. - Mam nadzieję, że rzeczywiście jest to jakieś nieporozumienie – powiedział, jednak słychać było w jego głosie, że bardzo w to wątpi.
- Alastorze, na Merlina! Robert was zaatakował. Tego nie robi się przypadkiem. - Armandia była oburzona. Pokręciła głową, kontynuując zignorowała wszelkie nieme znaki Moody'ego, aby ze względu na Marlenę umilkła. - A zdawał się być takim miłym chłopcem...
Marlena aż krzyknęła z wściekłości.
- Po pierwsze nie chłopcem, a mężczyzną!- Drayton aż poczerwieniała na twarzy, spoglądając na Armandię ze złością. Kobieta patrzyła na nią zaskoczona. - Robert zrobił dla Zakonu sto razy więcej niż niektórzy jego członkowie, ryzykował życie dla nas wszystkich! On miałby być zdrajcą?! Jak możesz tak mówić bez żadnych pewnych przesłanek?! - W oczach Marleny pojawiły się łzy wściekłości i bezradności. - Och, puśćcie mnie w końcu do niego! - Szarpnęła się mocniej, wyrywając się z uścisku Armandii. Odskoczyła szybko, uciekając poza zasięg jej rąk.
- Marleno! - Moody zrobił ostrożny krok w jej stronę. - Uspokój się! Wszyscy jesteśmy zestresowani. Rozumiem, że jest ci ciężko... - Przybliżył się do niej o kolejny krok.
Drayton odskoczyła dalej, znajdując się tym samym tuż przy pokoju, gdzie Dumbledore i Fryderyk zajmowali się Robertem.
- Marleno! - krzyknął jeszcze Alastor, ale dziewczyna bezceremonialnie otworzyła drzwi i weszła do środka.
Przystanęła niepewnie w progu, odrobinę zawstydzona pod zaskoczonym spojrzeniem Dumbledore'a. Fryderyk opierał się o parapet. Posłał jej pocieszający uśmiech.
- Ja... - Marlena zaniemówiła. Uchwyciła przestraszone spojrzenie swojego narzeczonego. Poczuła jak wstępuje w nią nowa odwaga. - Chciałam wiedzieć co się dzieje – dokończyła w końcu. - Jestem w pełni przekonana, że Robert jest niewinny. Mogę poręczyć za niego w stu procentach. Nie zdradziłby nas! - W jej oczach znów pojawiły się łzy. Dumbledore odchrząknął.
- Nikt tu nie twierdzi, że jest inaczej – oczy dyrektora pojaśniały. - Chcieliśmy zbadać sytuację, przyznasz chyba sama, że była dość niepokojąca. Członek Zakonu, atakuje swojego przyjaciela.
Na te słowa, siedzący obok niego Robert zwiesił głowę. Widać było na jego twarzy złość i żal. Marlena czuła jak z zaciska jej się serce. Tak bardzo chciała teraz podejść do niego.
- Ale wszystko już jasne – powiedział nagle dyrektor, powstając z miejsca. Skinął na Fryderyka i obaj ruszyli w stronę drzwi. - Wszystko jest już w porządku – spojrzał na Alastora i czającą się za nim niespokojnie Armandię. Kobieta wychylała głowę ponad jego ramieniem, próbując zobaczyć winowajcę ostatnich wydarzeń. - Dajmy młodym trochę prywatności.
Z tym słowy Albus i Fryderyk opuścili pokój zostawiając Marlenę wpatrującą się nieruchomo w Roberta. Moody stał niepewnie w progu. Po chwili wycofał się i zamknął drzwi. Z korytarza dobiegł ich pełen zaskoczenia głos Armandii.
Drayton w końcu się ocknęła. Robert podniósł głowę i spojrzał na nią niepewnie.
- Marl... - zaczął, jednak dziewczyna nie dała mu skończyć. W kilku susach znalazła się tuż przy nim, zarzucając mu ramiona na szyję.
- Tak się martwiłam! - zaszlochała w jego ramię. - Tak bardzo się martwiłam...




- Albusie! - Alastor pospieszył za Dumbledorem. - O co tu chodzi? Przecież... Gdyby nie twój brat nie wiem jak by się to skończyło. - Dreszcz zdenerwowania przebiegł mu po karku.
Dyrektor westchnął ciężko. Przystanął i spojrzał na nich. Twarz miał poszarzałą i pełną zmarszczek. Wyglądał bardzo źle.
- Wiem... Jednak Robert nie zrobił tego świadomie. Był pod działaniem Imperiusa. - Pokręcił głową. - Zdjęliśmy go z niego razem z Fryderykiem. Robert mówi, że bardzo mało pamięta z tego, co się stało. Napadli go gdzieś na ulicy, zaciągnęli do zaułka. Jest bardzo zagubiony.
Armandia wciągnęła gwałtownie powietrze, zasłaniając usta ręką.
- Ale to oznacza... - zaczął Moody niepewnie, a oczy rozszerzyły mu się ze strachu. - Że Voldemort wie o nas.
Albus pokiwał głową. Fryderyk stojący do tej pory z boku zrobił krok do przodu i spojrzał na nich twardym wzrokiem.
- A co gorsza obserwuje i próbuje do nas dotrzeć – powiedział grobowym głosem. Wszyscy zebrani rozejrzeli się z przestrachem po sobie, spoglądając ukradkiem na każdego z osobna. U każdego pojawiła się ta sama myśl.
Kto mógł być szpiegiem Voldemorta?



* * *


     Gorąca woda padła na jego ciało, a mięśnie rozluźniły się gwałtownie. Poczuł jak wszystkie stresy, udręki, zmęczenie spływają z niego wraz z litrami niemal wrzącej wody. Mokre włosy lepiły mu się do twarzy i karku. Wrzątek parzył jego tors, jednak ból jaki powodował był dla niego ukojeniem.
- Stary, co ty saunę tu robisz?! - usłyszał zza ścianki głos Syriusza. - Aż tu mi gorąco.
James przykręcił odrobinę wodę, przecierając oczy. Bez okularów jednak i tak wszystko było zamazane. Po chwili chwycił wiszący niedaleko ręcznik, owinął go wokół bioder i wyszedł spod prysznica. Kawałek dalej przy swojej szafce Syriusz paradował w samych bokserkach. Zerknął na niego.
- Aleś się poparzył! Zgłupiałeś?
James spuścił wzrok na swój tułów. Jego tors był cały czerwony i piekł. Potter poczuł to dopiero teraz.
- Jest w porządku. Zaraz przejdzie.
Syriusz pokręcił głową, wyciągając z szafki spodnie i sweter. James też szybko się przebrał.
- Co sądzisz o treningu? - zagadnął Black po chwili naciągając sweter. Jednym machnięciem różdżki wysuszył mokre włosy.
- Nie jest źle – zawyrokował James, wieszając mokry ręcznik w szafce. - Myślę, że są szanse na wygraną. O ile tylko Mary zacznie celniej podawać.
Syriusz pokiwał głową.
- Była dzisiaj niedokładna. Kilka razy myślałem, że spadnę z miotły, usiłując złapać rzuconego przez nią kafla.
- No właśnie. Będę musiał z nią pogadać – powiedział James, zwijając mokrą i brudną szatę do quidditcha i chowając ją do plecaka. Zarzucił go na ramię i spojrzał na Blacka, który jeszcze szukał czegoś w szafce.
- Gotowy?
Syriusz zatrzasnął drzwiczki, a magiczny zamek szczęknął automatycznie.
- Idziemy – orzekł z uśmiechem. Zarzucił miotłę na ramię i razem wyszli z szatni. James podniósł głowę i spojrzał na niebo, które odrobinę się przerzedziło. Wcześniejsze chmury, które martwiły go w czasie treningu teraz niemal całkowicie znikły, ukazując pomarańczowo różowe popołudniowe niebo.
Dziarskim krokiem ruszyli w stronę zamku, omawiając możliwości najnowszego modelu Komety, która niedawno pojawiła się na rynku. Syriusz rozpływał się na myśl, co mógłby robić na boisku gdyby ją miał. James słuchał go uważnie, rozglądając się dokoła by nacieszyć oczy widokiem błoni skąpanych w świetle zachodzącego słońca. Nagle jakby ogłuchł. Zwolnił, nie wierząc własnym oczom. Syriusz nawet tego nie zauważył, bo nadal entuzjastycznie opowiadał o najnowszych testach prędkości i przyspieszenia Komety. Uszedł kilka kroków, po czym coś zdało mu się być nie tak jak poprzednio. Rozejrzał się za przyjacielem, ten jednak był dobre kilka metrów za nim i idąc niemalże żółwim tempem wpatrywał się z niedowierzaniem w jezioro.
- James! - Black ze zirytowaniem spojrzał co tak zaabsorbowało jego przyjaciela. I sam zaniemówił.

      Brzegiem jeziora szła Lily w towarzystwie nikogo innego jak Jasona. Wokół nich podskakiwał jakiś malec, opowiadając coś z zaangażowaniem. Lily uśmiechała się radośnie śledząc go wzrokiem. Także Jason co chwila coś wtrącał, przez co Evans zwracała ku niemu co chwila swoje spojrzenie. 
James był wściekły. Przez głowę przemknęło mu mnóstwo wrogich myśli. Głupi, nędzny gumochłon. Miał ochotę wyciągnąć różdżkę i rzucić na niego wszystkie najgorsze klątwy jakie znał.
- Czego ten pieprzony dupek u niej szuka? - syknął, gdy zrównał się z Syriuszem. - Zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze?
- Przecież Evans go nie znosi – mruknął Syriusz, śledząc parę wzrokiem.
- Może rzucił na nią jakiś urok, albo... - Warknął. - Zabiera mi moją Lily. Moją Lily! - Zacisnął dłonie w pięści. W tym czasie Syriusz spojrzał na niego krzywo. Po chwili na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. Położył dłoń na ramieniu Jamesa.
- Ee... Stary. To nie jest twoja Lily. Twoja, to póki co jest Lora. Zapomniałeś? Może też nie cieszę się z tej znajomości, ale... Ona nie jest twoja.
James spojrzał na niego ze złością.
- Zawsze się o nią starałem. A ten tępy idiota musiał się do niej dobrać. Taki... - Tu padło kilka niecenzuralnych słów. Zrobił kilka niepewnych kroków w ich stronę. Syriusz chwycił go mocniej za ramię.
- Zostaw. Nic tak nie zdziałasz. Chodź. Chodź, James!
Nagle Lily odwróciła głowę i spojrzała w ich kierunku. Zmieszała się lekko, ale po chwili jej twarz rozjaśnił uśmiech. Pomachała im.
Syriusz uśmiechnął się do niej w odpowiedzi, jednak James tylko jeszcze bardziej się zdenerwował, bo nie bacząc na wszystko ruszył szybkim krokiem w stronę zamku. Syriusz chcąc nie chcąc, popędził za nim. Lily patrzyła za nimi zaskoczona.



* * *



        W gospodzie Pod Świńskim Łbem powoli gromadziła się klientela. Bo gdy mrok zapadał nad Hogsmeade, niejeden szukał schronienia w ciepłej, zadymionej gospodzie, gdzie nikt nie zwraca na nikogo uwagi, bo przychodzi jedynie we własnych interesach. Aberforth napełniał piwem kolejny kufel, rozglądając się dokoła. Zerknął na zegar wiszący nad drzwiami i jeszcze raz przeszukał niespokojnym wzrokiem salę gospody. Był ciekaw czy dzisiaj znowu się zjawią.
Nie czekał długo. Po jakimś kwadransie drzwi wejściowe otworzyły się i w progu stanęło dwóch mężczyzn w długich czarnych płaszczach. Rozejrzeli się po gościach i szybkim krokiem przeszli do odległego, ciemnego kąta. Usiedli przy wolnym stoliku, czekając. Po chwili drzwi gospody znów się otworzyły i stanęła w nich szczupła, zgarbiona postać, która zachowywała się tak, by za wszelką cenę nikt jej tu nie zauważył. Dosiadła się szybko do stolika pozostałej dwójki. Cała trójka pochyliła się ku sobie, rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami. Widać było, że o coś zawzięcie się między sobą kłócą. Osoba, która przyszła ostatnia wstała gwałtownie z krzesła i opierając jednocześnie dłonie o stół, pochyliła się, szepcząc coś do jej towarzysza naprzeciwko. Kaptur zsunął jej się z głowy, ukazując długie, czarne włosy – kobieta. Po kilku chwilach wyszła z gospody. Aberforth przez moment zauważył jej twarz, gdy zakładała z powrotem kaptur. Rysy miała znajome. Tylko skąd ją znał? W tym momencie nie potrafił sobie tego przypomnieć. Zwrócił wzrok z powrotem na dwójkę, która była tu pierwsza. Rozmawiali o czymś między sobą. Nagle jeden z mężczyzn przerwał, krzywiąc się jednocześnie z bólu. Odruchowo złapał się za lewe przedramię. Szepnął coś do drugiego i po chwili po cichu wyszli. Nikt prócz Aberfortha nie zwrócił na nich większej uwagi.
Dumbledore odwrócił się tyłem do sali.
- Skąpek – powiedział cicho, i po chwili tuż przed nim zmaterializował się z trzaskiem niewielki skrzat domowy. Ze ścierki kuchennej miał zrobione całkiem gustowne palto.
- Tak, sir?
- Teraz możesz mi powiedzieć, co takiego usłyszałeś pod tamtym stołem...



* * *


        Lily stanęła przed portretem Grubej Damy i odwróciła się w stronę swoich towarzyszy. Jason uparł się, że odprowadzi ją i Ricka aż do samej wieży. Chłopak uśmiechał się lekko pod nosem, w sposób, którego Lily nadal nie znosiła. Jednak teraz jej niechęć była bardzo niewielka.
- No mały, zmykaj do wieży. Dorośli muszą porozmawiać – przybił bratu piątkę. Ten trochę zirytowany, że brat nazwał go małym, powłócząc nogami przeszedł przez dziurę pod portretem. Gdy ten w końcu się zatrzasnął, Lily spojrzała na Jasona przechylając głowę. Uśmiechnęła się kpiąco.
- Dorośli muszą porozmawiać?
Jason uśmiechnął się swoim uśmiechem chochlika.
- A i owszem, panno Evans. Bo widzisz... - zmrużył oczy. - Zastanawiałem się czy byś się ze mną nie umówiła. Bez osoby mojego młodszego brata - spytał zuchwale, swoim pewnym siebie tonem. Lily widziała, że jest pewien, że się zgodzi.
Miesiąc temu pewnie by odmówiła niemal od razu. Bez wahania prychnęłaby ze wzgardą, nawet tego nie rozważając, teraz jednak zawahała się. W jej głowie się zamieszało. Przypomniała sobie swój ostatni mętlik uczuć do Jamesa, swoją zazdrość, swoje i jego zachowanie. Pomyślała o Lorze. Spojrzała na Jasona. Uśmiechał się lekko, swoim pełnym ironii uśmiechem, a oczy błyskały jakimś złośliwym blaskiem. Jednak było też w nich coś innego. Lily nie miała pojęcia co to jest i nie potrafiła tego nazwać.
- Przemyślałaś już wszystkie za i przeciw? - przerwał jej rozmyślania, ukazując zęby w szerokim uśmiechu. Dziewczyna przechyliła głowę, podejmując jednocześnie decyzję. Tylko nie wiedziała jeszcze jak mu to odpowiednio powiedzieć...



* * *



         Alastor i Fryderyk siedzieli przed kominkiem w kuchni siedziby głównej Zakonu Feniksa, wpatrując się w lewitującą w ogniu głowę Aberfortha. Mężczyzna szybko wyrzucał z siebie kolejne słowa, streszczając słowa skrzata.
- Wszystko jest bardzo niejasne. Skąpek nie słyszał wszystkiego, pewien jestem też, że mógł co nieco poprzekręcać, nie jest już młody. Ale dość usłyszał. Przy stoliku siedziało dwóch mężczyzn, potem przyszła kobieta. Swoją drogą widziałem przez moment jej twarz i skądś ją znam. Będę musiał potem zajrzeć do Myślodsiewni. - Zamyślił się na chwilę. - Kobieta ogólnie była zdenerwowana, wyrzucała im, że chcą ją usunąć z tak ważnego zadania, że jest wiele czasu jeszcze na przygotowania, że Czarny Pan jej obiecał. Potem dodała, że ich polecenia infiltrowania szkoły spełzły na niczym, z tego co słyszała. Skąpek nie chciał powtarzać niektórych wyrażeń jakimi ich raczyła. - Pokręcił głową. - Potem wyszła, pogroziwszy im, że jeszcze ją popamiętają. Mężczyźni ponoć cały czas mówili, żeby przestała, że to nieodpowiednie miejsce na takie rozmowy. Niedługo po tym jak wyszła, mężczyźni mówili coś o wezwaniu, po czym sami wyszli. - Aberfoth rzucił im znaczące spojrzenie. - Myślę, że to Voldemort ich wezwał. Nie wiem co szykują, ale musimy być gotowi, że za jakiś czas może zdarzyć się coś strasznego.
Moody zamyślił się.
- Coś na co potrzebują dużo czasu, żeby się przygotować – mruknął, jakby do siebie. Zerknął na Fryderyka, który najwyraźniej był myślami gdzie indziej. W końcu spojrzał na głowę mężczyzny w kominku.
- Dziękuję ci, Aberforth. Przekażę to Albusowi przy najbliższej sposobności. Myślę, że to bardzo ważne wieści.
Dumbledore kiwnał głową, po czym zniknął. Moody oparł się wygodniej na krześle, po czym sięgnął po fajkę. Nabił ją wprawnym ruchem i zapaliwszy, wsadził między zęby.
Czekało na nich sporo roboty. I niebezpieczeństw. Nie dość, że byli obserwowani, to jeszcze musieli zmierzyć się z rzeczami, o których wiedzieli tyle co nic. Musiał o wszystkim jak najszybciej zawiadomić Albusa.



* * *



       Lily z uśmiechem na ustach weszła do swojego dormitorium. Z zaskoczeniem zauważyła, że na łóżku Dorcas panuje chaos. Mnóstwo ubrań, książek, bibelotów leżało w nieładzie na stosie, a wokół tego Meadowes, kopiąca w tym bałaganie zawzięcie. Evans przystanęła lekko zaskoczona zachowaniem przyjaciółki, która nawet nie zauważyła wejścia Lily.
- Dorcas? - spytała w końcu niepewnie, chcąc zwrócić jej uwagę. Ta podniosła głowę i uśmiechnęła się na jej widok promiennie.
- Lily! Och. Wybacz ten bałagan – wskazała na porozrzucane rzeczy. - Po prostu odczułam nagłą potrzebę odświeżenia mojej szafy i jakichś zmian.
Evans spojrzała na jej zarumienioną twarz. Od razu przyszło jej na myśl, że pewnie znów jest z Ithanem – stąd ten dobry humor.
Przysiadła na swoim łóżku, spoglądając jak Dorcas przerzuca kolejne rzeczy z jednej kupki na drugą.
- Jak tam z Ithanem? - spytała w końcu, nie mogąc wytrzymać z ciekawości. Meadowes na chwilę znieruchomiała, a potem podniosła wzrok na Lily, uśmiechając się lekko.
- Zerwaliśmy – powiedziała w końcu. - Na dobre.
Lily popatrzyła na nią wielkimi oczami. Taki scenariusz w ogóle nie przyszedł jej na myśl, gdy zobaczyła Dorcas w takim humorze. W takiej sytuacji spodziewałabym się raczej tony zużytych chusteczek higienicznych, kilogramów zjedzonej na osłodę czekolady... Wszystkiego, ale nie tego! Dorcas wcale nie zwróciła uwagi na jej skonfundowaną minę.
- Przemyślałam wszystko i... Nie było to łatwe – w jej oczach pojawił się blask smutku, jednak starała się uśmiechać. Lily zobaczyła, że ciężko jej było podjąć tę decyzję. - Ale doszłam do wniosku, że Ithan nie jest dla mnie właściwą osobą. Nie byłam przy nim sobą. Przeglądając stare zdjęcia zdałam sobie sprawę, że gdzieś zgubiłam to, na czym kiedyś mi zależało. I przyjaciół.
Spojrzała na Lily przepraszająco. Evans podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
- Och, Dorcas.
Meadowes odwzajemniła uścisk, a w jej oczach pojawiły się łzy. Po chwili odsunęły się od siebie.
- Nie mówmy już o tym. Proszę – zarządziła w końcu Dorcas dziarskim tonem. - Lepiej powiedz mi, co wprawiło cię w taki dobry humor nim tu weszłaś.
Lily zaśmiała się głośno.
- Och, po prostu w bardzo satysfakcjonujący sposób dałam Jasonowi kosza. - Uśmiechnęła się łobuzersko, mówiąc te słowa.
Dorcas wciągnęła gwałtownie powietrze.
- No co ty! - spojrzała na nią wielkimi oczami. - Musisz mi wszystko po kolei opowiedzieć!



* * *



       Ben zmierzał spokojnym krokiem w stronę swojego pokoju wspólnego, nie zdając sobie najmniejszej sprawy, że jest śledzony. Wszedł w boczny korytarz, by skorzystać ze skrótu, gdy silna dłoń chwyciła go za kark. Poczuł jak zimne, niewidoczne więzy oplatają jego ciało. Nie mógł się nawet poruszyć, a krzyk zamarł mu w gardle. Po chwili stanął przed nim wysoki, szczupły Ślizgon.  

Regulus patrzył na niego z politowaniem. Taki dobry szpieg, a tak łatwo dał się podejść. Wyciągnął z kieszeni niewielki przedmiot i podstawił przed nos Benowi.
- To twoje? - warknął.
Ben zobaczył notesik, który zgubił, podczas ich ucieczki w lochach. Poczuł jak oblewa go zimny pot. Czyżby się dowiedzieli, że to on? Poczuł jak rozluźniają mu się mięśnie karku, żeby swobodnie mógł poruszyć głową. Regulus przystawił mu różdżkę do gardła.
- Twoje? Odpowiadaj!
Ben kiwnął głową. Black zabrał różdżkę, zadowolony.
- Świetnie – różdżka ponownie znalazła się przy gardle chłopaka. - Byłeś sam?
O nie, Susan!
Za wszelką cenę musiał ją chronić. Zapamiętale pokiwał głową. Poczuł jak różdżka wbija się mocniej jego gardło.
- Na pewno?
Ponownie pokiwał głową. Regulus patrzył na niego uważnie. W końcu odsunął różdżkę. Odwrócił się na pięcie by zrobić kilka kroków. Potem odwrócił się nagle.

- Obiliviate!- syknął i zaklęcie uderzyło w pierś Bena. Chłopak przewrócił się na ziemię. Regulus zwolnił więzy, włożył mu do kieszeni notes i odszedł, pozostawiając nieprzytomnego chłopaka u stóp schodów.

2 komentarze:

  1. He he... Fajny rozdział:) Podobają mi się parki:
    Lily & Syriusz
    James & Lora
    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.