Transmutacja,
mugoloznawstwo... Kolejna lekcja mijała, a jej ciągle nie było.
James klepnął się otwartą dłonią w czoło. No tak, ona przecież
nie chodzi na mugoloznawstwo. Ale żeby tak zignorować transmutację.
Rozejrzał się po sali i zerknął na nauczycielkę, która omawiała
wykres, przedstawiający użyteczność mugolskich sprzętów
domowych. Właśnie była w trakcie opisywania czajnika
elektrycznego... James położył głowę na ławce.
- Niech ta lekcja się
już skończy.
* * *
- Za chwilę na lekcje.
McGonagall będzie wściekła, że nie było nas na transmutacji.
Siedziały w Wielkiej
Sali, jedząc późne śniadanie. Jedynymi Gryfonami przy stole były
one dwie i siódmoklasiści, którzy zaczynali później.
- Nie przejmuj się, Susan. Każdy ma prawo zaspać. - Evans uśmiechnęła się do przyjaciółki.
Drzwi Wielkiej Sali zaskrzypiały. Lily podniosła wzrok i od razu go
opuściła. Do sali wszedł Matt. Chłopak od razu ją zauważył.
Podszedł do niej prędko i usiadł na przeciwko.
- Cześć Lily, chyba
mogę się przysiąść? - spytał, uśmiechając się. Lily
przytaknęła, jednak w głowie wciąż miała obraz jego i Marty.
Jak on może się tak zachowywać? Jego dziewczyna mu nie wystarczy?
Susan patrzyła na Matta
zaciekawiona i zdała sobie sprawę, że chłopak najwyraźniej jest
zauroczony jej przyjaciółką. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Hmm... Lily, muszę
skoczyć do biblioteki. Zobaczymy się na eliksirach - powiedziała,
mrugnęła do Rudej i czym prędzej wyszła z sali. Nie chciała tej
dwójce przeszkadzać.
Dziewczyna patrzyła za
oddalającą się sylwetką przyjaciółki. Po chwili spojrzała na
Matta, który przyglądał jej się uważnie. Poczuła, że się
rumieni. Nie wiedziała co robić. W głowie miała pustkę.
- Coś się stało, Lily?
Widzę, że masz jakąś smutną minę - spytał z troską w głosie.
Tak, stało się. Masz
dziewczynę i mnie podrywasz, przeszło jej przez myśl.
- Nic się nie stało.
Wiesz, ciężko jest rano wstać po tak długich wakacjach -
powiedziała w końcu i uśmiechnęła się lekko. - No i zaspałam
na transmutację - dodała po chwili.
- Mcgonagall nie będzie
zachwycona. - Chłopak puścił do niej oko. - Co masz teraz?
- Hmm.. Chyba
numerologię. Potem eliksiry... - Wyjęła plan z kieszeni. - Tak,
dokładnie. A potem dwie godziny historii. Koszmar - powiedziała z
kwaśną miną. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Wiesz, że jak jesteś
z czegoś niezadowolona tak ładnie ci się marszczy nos? - spytał w
końcu. Lily spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili jednak
uśmiechnęła się. Ktoś już jej tak kiedyś powiedział.
- Sugerujesz, że
powinnam się częściej dąsać i mieć zły humor? - spytała z
błyskiem w oku, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek.
- Nie! Wcale nie miałem
tego na myśli. Po prostu... Zawsze ładnie wyglądasz, nawet jak się
złościsz - powiedział miękko. Lily poczuła, że się rumieni. Z
drugiej strony... Jak on mógł jej tak mówić?! Ma przecież już
dziewczynę! Jedna mu za mało?
- Hm.. Dzięki. Słuchaj
muszę iść, zobaczymy się kiedy indziej. - Uśmiechnęła się
krzywo, unikając jego wzroku. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.
- Jasne. Powodzenia na
lekcjach - zawołał za nią, gdy oddalała się już szybkim krokiem
w stronę drzwi. Nie rozumiał, co się stało.
* * *
Lekcje mijały szybko, a
Ruda w głowie wciąż miała Matta. Nie spodziewała się, że
chłopcy mogą być tak... Dwulicowi. Przecież wiedział, że
poznała Martę, a mimo to nadal ją podrywał.
A może to ze mną
jest coś nie tak?, przeszło jej przez myśl. Może po prostu
wyciągam zbyt pochopne wnioski? Przygryzła wargę. Nie miała
pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Oparła głowę na dłoniach i
spojrzała na sędziwego ducha profesora. Mijała właśnie druga
godzina historii, a ona nie miała połowy notatek. Przetarła
zaspane oczy i położyła głowę na ławce.
Strajkuję. Nawet mi
należy się odrobina odpoczynku od nauki, pomyślała i zamknęła
oczy.
- Lily! Już przerwa. -
Dorcas trąciła przyjaciółkę w ramię.
- Hm?
- Koniec lekcji, Ruda,
zbieraj się. - Susan klepnęła ją w bark.
- Pomyślałby kto, że
miałaś dziś za mało snu - zaśmiała się Ann.
- Och no tak. Śmiejcie
się, śmiejcie. Jak wy śpicie na historii to jest okay, a jak ja
się prześpię...
- Dobra, dobra, już nic
nie mówimy. Wstawaj z tego krzesła, idziemy. - Dorcas wzięła Rudą
pod ramię i razem z Ann i Susan wyszły z sali.
- To co, jutro pełnia. -
Black podszedł do Remusa, któremu na te słowa zrzedła mina.
- Dzięki. Musiałeś mi
przypominać?
Syriusz spojrzał na
przyjaciela ze współczuciem.
- Wybacz. Ale pamiętaj,
że trzeba by dziś omówić gdzie się jutro wybierzemy... - mrugnął
do Jamesa, który myślami chyba był gdzie indziej.
- A gdzie mamy zamiar
jutro iść? Mam nadzieję, że nie do Zakazanego Lasu. Nie lubię
tam...
- Ciiicho. Chcesz żeby
ktoś usłyszał? - Syriusz i Remus uciszyli Petera jednym
spojrzeniem. - Pogadamy w dormitorium. A teraz czas na obiad. Umieram
z głodu.
*
Obiad szybko minął.
Dorcas co chwila zerkała na zegarek. Zjadła prędko swoją porcję
i wyciągnęła dziewczyny do dormitorium.
- Mam piętnaście minut,
żeby się zrobić na bóstwo - powiedziała, a w jej głosie było
słychać lekką panikę.
- A z kim to idziesz na
randkę, czyżby coś się zmieniło między tobą a...
- Z Ithanem. - Dorcas
przerwała Rudej i zmierzyła ją morderczym spojrzeniem. O mały
włos, a Lily wygadałaby się, że podobał jej się Syriusz.
Meadowes nie chciała, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. - Z
Ithanem Brownem - dodała po chwili.
Lily spojrzała na nią
zaskoczona, a Ann i Susan zapiszczały.
- Ach Ithan jest taki
słodki. Szczęściara z ciebie, Dor - powiedziała Ann i uśmiechnęła
się do przyjaciółki.
- A wiecie kto się o
naszą Lilkę stara? - Susan spojrzała na przyjaciółki, a Ruda
poczerwieniała gwałtownie.
- Suze...
- Matt Johnoson! -
krzyknęła głośno blondynka, a Ann i Dorcas wybałuszyły na nią
oczy.
- Och Lily, ty to masz
szczęście - Williams patrzyła na nią nie wierząc własnym
uszom. Uśmiechnęła się do przyjaciółki, której policzki wciąż
były zarumienione.
- Nasza Lilka przyciąga
chłopaków jak magnes! Najpierw James, teraz Matt. A pamiętacie...
- Dość - przerwała
Ruda. - Dor, spójrz na zegarek. Za dziesięć trzecia...
- Co?! Nie zdążę! -
Dziewczyna szybko podbiegła do kufra i wyciągnęła z niego
pierwsze lepsze ubranie i zniknęła za drzwiami łazienki.
Przyjaciółki obserwowały jej pośpiech z szerokimi uśmiechami na
twarzach. Po kilku minutach Meadowes wyłoniła się z łazienki i
stanęła przed dziewczynami. Obróciła się wokół własnej osi.
- Jak wyglądam? -
spytała.
- Super! Weź jeszcze to.
- Susan rzuciła jej kolorową chustkę..
- O teraz wyglądasz
idealnie - zawołała Ann.
- A teraz idź, bo nie
się zdążysz. – Lily spojrzała na zegarek.
- Faktycznie. Idę.
Trzymajcie kciuki! - zawołała Dor i wybiegła przez drzwi. Pokonała
schody i przemierzyła szybkim krokiem Pokój Wspólny. Otworzyła
przejście pod portretem, a tam z drugiej strony wchodził...
- Black, złaź mi z
drogi - powiedziała zdenerwowana do Syriusza, który ze swoim
huncwockim uśmiechem na twarzy nie chciał jej przepuścić. -
Powiedziałam, żebyś mi złaził z drogi. Śpieszę się! -
wrzasnęła.
- Och Meadowes, a gdzie
zgubiłaś proszę?
Dziewczyna zmierzyła go
wściekłym spojrzeniem. Nie miała zamiaru go o nic prosić, jednak
przypomniała sobie o czekającym na nią Ithanie i w końcu się
ugięła.
- Dobrze Black. Proszę,
przepuść mnie - powiedziała, a z jej oczu biły groźne błyski.
Każdy inny na miejscu Syriusza wiałby gdzie pieprz rośnie, jednak
on postanowił się z nią trochę podroczyć.
- Ale nie takim tonem,
Meadowes. Teraz to musisz mi dać buziaka. - Uśmiechnął się
lekko, a w jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.
- Ty gnomie... - warknęła
i nie zastanawiając się długo zamachnęła się nogą i kopnęła
go prosto w krocze. Syriusz zawył z bólu i odsunął się od
portretu. Dziewczyna korzystając z okazji wyminęła go szybko i
pobiegła przed siebie, krztusząc się ze śmiechu. Wyminęła
resztę huncwotów, którzy byli świadkami całej sceny i zbiegła
po schodach. Już i tak była spóźniona.
- Och Łapo, i kto tu nie
ma szczęścia z kobietami? Mi Lily nigdy nie zafundowała takiego
ciosu. - zawołał James, śmiejąc się głośno. Remus i Peter
również nie mogli powstrzymać śmiechu. Syriusz spojrzał na nich
wściekły i pokuśtykał w stronę portretu.
- Nie mów hop,
Sianojadzie. Jeszcze ci zafunduje - mruknął i zniknął w dziurze
pod portretem. Przyjaciele, wciąż jeszcze głośno się śmiejąc,
podążyli za nim.
* * *
Lily siedziała w swoim
dormitorium. Na jej kolanach leżał egzemplarz Eliksirów dla
zaawansowanych. Podrapała się piórem po nosie, po czym
zanurzyła je kałamarzu i zaczęła skrobać coś zawzięcie na
kawałku pergaminu. Slughorn na zadanie domowe kazał przeanalizować
im podane przez niego błędy jakie można spowodować warząc
veritaserum i opisać jaki mają one wpływ na końcową postać i
właściwości eliksiru. Rudą już głowa bolała od myślenia.
Tymczasem na sąsiednim
łóżku Susan ćwiczyła nowe zaklęcie na transmutację, a Ann
kompletnie nie przejmując się nauką pisała coś zawzięcie w
swoim zeszycie. Wszystkie trzy od dłuższego czasu mało się
odzywały, całkowicie pochłonięte własnymi rozmyślaniami.
- Ciekawe jak tam
Dorcas... - powiedziała w końcu Suze, odkładając na bok różdżkę
i opadając na poduszki.
- Coś długo jej nie ma.
- Lily spojrzała z uśmiechem na zegarek. Dochodziło wpół do
siódmej.
- Pewnie dobrze się
bawi. - Ann zerknęła na nie znad swego zeszytu, uśmiechając się
lekko. Lily cieszyła się, że Dorcas w końcu ma szansę być
szczęśliwa, jednak w głębi duszy czuła lekką... zazdrość?
Westchnęła. W jej głowie po raz kolejny przetoczyło się echo
pytania zadanego przez Jamesa: " Lily, możemy porozmawiać?".
Otrząsnęła się, gdy nagle z podręcznika wypadła stara
fotografia. Przedstawiała chłopaka i dziewczynę. Myśli o Jamesie
od razu uciekły z jej głowy wyparte przez liczne wspomnienia.
Przyjrzała się uważniej fotografii. Poczuła lekkie ukłucie
żalu... Nie - postanowiła. Nie będzie o tym myśleć. Nie ma o
czym myśleć. Nie będzie z nim rozmawiać. Z nowym zapałem
powróciła do pisania pracy.
* * *
Niebo
w Wielkiej Sali powoli nabierało koloru ciemnego granatu. Uczniowie
schodzili się na kolację, zasiadając licznie przy stołach i
oczekując aż na półmiskach pojawią się potrawy. Lily wraz z Ann
i Susan również już czekały. Wszystkie trzy umierały z głodu.
Po chwili przyszli Huncwoci.
- A gdzie Dorcas? - Remus
usiadł naprzeciwko Lily. James i Peter parsknęli śmiechem, za to
Syriusz spłonął rumieńcem. W jego oczach pojawiła się żądza
mordu.
- Na spacerze -
odpowiedziała Lily, patrząc zaskoczonym spojrzeniem na śmiejących
się huncwotów i wściekłego Blacka. - Co się dzieje? - posłała
Remusowi pytające spojrzenie. Chłopak już otwierał usta, żeby
opowiedzieć całe zdarzenie, jednak napotkawszy wściekły wzrok
Łapy szybko je zamknął.
- Na pewno sama ci opowie
- szepnął w końcu, uśmiechając się konspiracyjnie. Ruda
patrzyła na nich z zaciekawieniem, jednak widząc Blacka, który
najwyraźniej był w podłym humorze zrezygnowała z dalszych pytań.
Poczeka aż Dor jej wszystko powie...
W tej samej chwili
półmiski na stołach zapełniły się jedzeniem. Ruda rozejrzała
się po sali, szukając wzrokiem przyjaciółki, jednak dostrzegła
tylko profesor McGonagall prawiącą ostrą reprymendę kilku
ślizgonom. Uśmiechnęła się na widok ich przerażonych min. Jej
wzrok przesunął się po stole Ślizgonów. Spojrzała na odległy
koniec ich stołu i mina jej zrzedła. Napotkała spojrzenie
szczupłego, czarnowłosego chłopaka... Spojrzał na nią dziwnie.
Zdenerwowana odwróciła wzrok i zabrała się do jedzenia.
Podczas gdy wszyscy
wygłodniali uczniowie zajadali kolację, trzech chłopców stało za
drzwiami szepcząc coś między sobą.
- To co, teraz? - spytał
jeden z nich.
- Teraz! - odpowiedzieli
dwaj pozostali. Chłopiec nacisnął jakiś guzik, który miał w
ręce. Przycisk zajaśniał, błysnęło i maleńka iskra popędziła
w stronę Wielkiej Sali. Tam rozbiła się na wiele, wiele
mniejszych. Każda poleciała w innym kierunku.
To stało się nagle.
Błysk.
Cisza.
Potem Wybuch.
I ten smród...
- Co to było? -
zakaszlał Remus. Ann, Susan i Lily ocierały twarze z jakiejś
błotnistej mazi.
- Co to, do cholery?! -
ryknął Syriusz ocierając twarz. Dokoła nich wszyscy zachowywali
się podobnie. Niedaleko nich profesor McGonagall wciąż stojąca
przy stole Ślizgonów zdejmowała zaklęciem cuchnącą maź ze
swego kapelusza. W drzwiach zebrał się już spory tłumek
spóźnialskich, którzy patrzyli zdezorientowani na ten bałagan.
Lily dostrzegła Dorcas i Ithana z niedowierzaniem mierzących
wzrokiem profesor McGonagall i tych wszystkich, brudnych,
śmierdzących uczniów. Wszyscy zgromadzeni w komnacie rozglądali
się w poszukiwaniu winowajców... Winowajców, którzy w sali
wysadzili chyba cały arsenał łajnobomb.
Brud
był wszędzie. Wśród dziewcząt z pierwszej i drugiej klasy
zapanowała panika, gdy zorientowały się co się stało i co
gorsza, jak wyglądają. Dźwięk podniesionych, zdenerwowanych
głosów niósł się po sali. Nauczyciele wściekle łypali znad
swego stołu próbując wyłonić winowajców.
- Potter, Black! -
profesor McGonagall podeszła do stolika Gryfonów i spojrzała spode
łba na huncwotów. - Wytłumaczycie mi to?
Na kapeluszu i szacie
wciąż miała duże, brązowe plamy.
- Uważa pani, że gdyby
to była nasza sprawka dalibyśmy się tym świństwem umazać?! -
Syriusz spojrzał wściekle na nauczycielkę, ukazując jej swoją
twarz i włosy pokryte śmierdzącą mazią. Nauczycielka spojrzała
na niego uważnie i po chwili na jej usta zadrgały jakby od
tłumionego śmiechu. Potter spojrzał na nią zdziwiony, wycierając
jednocześnie twarz serwetką, nie widząc, że ta również była
cała brudna. Jego twarz pokryła się nową warstwą brudu. Lily
parsknęła śmiechem, widząc jego poczynania.
- Skoro twierdzi pan, że
to nie pana sprawka, panie Black, może ma pan pojęcie kto może
stać za tym dowcipem?
McGonagall wpatrzyła się
swym przeszywającym spojrzeniem Syriusza, gdy jej uszu dobiegł
cichy chichot. Spojrzała pytająco na Lily i Ann, które teraz już
niemal leżały pod stołem. Podążyła za ich spojrzeniami, aż w
końcu jej wzrok spoczął na Jamesie, który właśnie był w
trakcie wycierania się serwetką, która tylko w jego mniemaniu była
czysta. Na jej ustach wykwitł uśmiech. Potter właśnie skończył
"mycie". Odłożył serwetkę na bok i spojrzał ze
zdziwieniem na śmiejących się przyjaciół. Już nie tylko Ann i
Lily się śmiały. Syriusz, Remus, Peter, Susan... ba! Nawet
profesor McGonagall patrzyła na niego z politowaniem i lekkim
uśmiechem na twarzy.
- Co was tak śmieszy?! -
zawołał w końcu czym wywołał jeszcze większy śmiech u jego
przyjaciół. Reszta Gryfonów zaczęła z zainteresowaniem zerkać
na tę scenę. Wszyscy patrzyli tylko na Jamesa, który czuł się
jak ktoś komu przypięto do pleców kartkę z napisem "kopnij
mnie", a on nie umiał jej odkleić.
- Radzę się przejrzeć
w lusterku, panie Potter - powiedziała w końcu McGonagall,
uśmiechając się. - Gdyby dowiedzieli się państwo kto stoi za tym
incydentem, proszę dać mi niezwłocznie znać - powiedziała do
reszty i wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy, podeszła do
profesora Flitwicka, który był w trakcie dezynfekcji uczniów.
James chwycił najbliższy
czysty puchar i przejrzał się w nim. Spojrzał na swoją twarz i o
mało się nie zachłysnął. Wyglądał strasznie. Włosy pozlepiane
miał grudkami błota i innymi tajemniczymi substancjami, których
lepiej nie wymieniać, składającymi się na łajnobombę. Jego
twarz była pokryta grubą warstwą owych substancji i wyglądał
jakby odbył właśnie wizytę w niezbyt rozgarniętym salonie odnowy
biologicznej, gdzie jego twarz pokryto zbyt dużą ilością maseczki
błotnej w dodatku przez niezbyt doświadczoną praktykantkę.
Spojrzał na śmiejących się Gryfonów i po chwili zastanowienia
zebrał w ręce trochej błota i... rzucił w Blacka. Ten przestał
się śmiać, gdy zabrakło mu oddechu, bowiem dostał prosto w nos i
usta. Wytarł twarz i spojrzał na Jamesa z diabolicznym uśmiechem
na twarzy.
- Wojna! - krzyknął i
rzucił w Pottera. Po chwili reszta Gryfonów, a później cała sala
przyłączyła się do owej „łajnowej bijatyki", jak ją
później nazwano. Lily ze śmiechem wysmarowała Jamesowi twarz,
zapominając o wcześniejszych urazach. Po chwili "zdezynfekowana"
przez nauczycieli część sali znów pokryła się brudem, a
przerażeni profesorowie patrzyli zniesmaczeni na tę nieczystą
walkę.
*
Dorcas
patrzyła na śmiejących się przyjaciół. Widziała jak Lily i Ann
śmieją się z Jamesa, jak McGonagall uśmiecha się, co nie
zdarzało jej się zbyt często. Patrzyła jak Syriusz ze śmiechem
wszczyna wojnę. Poczuła lekkie ukłucie, gdzieś w okolicach klatki
piersiowej. Chwyciła Ithana za rękę.
- Chodź, idziemy stąd.
Nie chcę być brudna - powiedziała i pociągnęła go w stronę
wyjścia z sali. Chłopak spojrzał zaskoczony na jej smutną minę.
Kilka minut wcześniej tryskała energią, radością, a teraz? Szła
zasępiona, z poważną miną.
- Wszystko w porządku,
Dorcas?
- Co? Och tak... Jestem
po prostu zmęczona - powiedziała, siląc się na uśmiech. -
Dobranoc Ithan. Dziękuję za to popołudnie. - Wspięła się na
palce i pocałowała go lekko w policzek. Chłopak zarumienił się i
patrzył za nią jak wspinała się szybko po marmurowych schodach.
* * *
Drzwi
Pokoju Wspólnego otworzyły się z hukiem. Grupa Gryfonów z Lily na
czele usadowiła się na fotelach przy kominku. Czarnowłosy,
rozczochrany chłopak, z brudną twarzą patrzył na nią uważnie.
Ruda unikała jego wzroku. Nie chciała żeby pomyślał, że po
bitwie w Wielkiej Sali coś się zmieniło. Dała się ponieść
chwili, to wszystko. Nic się nie zmieniło. Reszta ich przyjaciół,
śmiejąc się głośno rozpamiętywała zdarzenia sprzed kilkunastu
minut.
- A widzieliście jak ten
wielki Ślizgon z siódmego roku, poślizgnął się na wielkiej
plamie łajna przy drzwiach? Wyrył jak długi! - Syriusz zaśmiał
się głośno. Jego przyjaciele pokiwali głowami, również się
śmiejąc.
- A jak McGonagall w
końcu wściekła wyskoczyła na stół nauczycielski, żeby ktoś w
końcu zwrócił na nią uwagę? - Susan zaśmiała się cicho.
- I tak nikt jej nie
zauważył dopóki nie wystrzeliła z różdżki iskier - powiedział
Remus, na co jego przyjaciele roześmiali się jeszcze głośniej,
przypominając sobie wyczyny wściekłej profesorki, próbującej
uciszyć całą tę hałastrę, demolującą Wielką Salę.
- Ale i tak nikt nie
przebije Rogasia... - Syriusz spojrzał na przyjaciela, który
uśmiechał się lekko. - Ta serwetka.. i ten wyraz nieświadomości
na twojej twarzy... Miód dla oczu - parsknął śmiechem. Reszta
wybuchnęła głośnym śmiechem. James spojrzał na niego, a na jego
ustach tańczył lekki uśmiech.
- Moja serwetka to nic w
porównaniu z tym co ci Dorcas zafundowała - powiedział,
uśmiechając się mściwie. - Już Cię nie boli, Łapciu?
Black poczerwieniał
gwałtownie.
- Zamknij się - warknął,
głosem, który dziwnie przypominał szczeknięcie psa.
- Dlaczego? - James
postanowił udawać niewiniątko.
- Dobrze Ci radzę...
- A co się stało? -
weszła mu w słowo Susan. Lily i Ann również patrzyły na nich
zaciekawione.
- Nic. - Black wstał z
fotela. - Czas się umyć. Idziecie? - powiedział do Remusa i
Petera. Ci wstali z foteli.
- Idziesz James? - Remus
zerknął na przyjaciela, który patrzył na Lily, która wraz z
dziewczynami zamierzała już udać się do dormitorium.
- Zaraz. Lily, możemy
porozmawiać? Proszę! - zawołał do Lily, gdy ta wspinała się już
po schodach. Remus uśmiechnął się lekko i zniknął na schodach
prowadzących do męskiego dormitorium.
Ruda odwróciła się i
spojrzała na Jamesa wrogo.
- Idźcie. Zaraz przyjdę
- powiedziała do Ann i Susan, które przystanęły, patrząc na nią
pytająco. Zeszła z powrotem do pokoju i stanęła na przeciwko
Jamesa.
- Czego chcesz, Potter?
- Więc nic się nie
zmieniło? - spytał chłopak smutno.
- A czemu coś by się
miało zmienić?
- Pomyślałem... że po
tym co wydarzyło się na uczcie... Że nie jesteś już zła.
Lily spojrzała na niego
z politowaniem.
- Nic się nie zmieniło
w moim stosunku do ciebie. Jesteś zakłamanym egoistą, Potter.
James patrzył na nią.
Czemu nie potrafi sobie jej odpuścić?
- Lily... Daj mi szansę.
Jedną, jedyną szansę. Proszę. Nie jestem taki zły za jakiego
mnie bierzesz.
Spojrzała na niego
zaskoczona. Kolejne sztuczki? W jej myślach pojawił się Matt. A
gdyby tak...
- Dobra, Potter. Ale
pamiętaj. Żadnych poufałości. Nie nadużywaj mojego zaufania...
Chłopak patrzył na nią
rozanielony, nie wierząc własnym uszom.
- To znaczy, że dasz mi
szansę? Że będziesz moją Lilką? - spytał głupio.
- Potter! Chyba się nie
zrozumieliśmy. Nie będę z tobą. I z tym się pogódź. Mogę dać
ci szansę na to, że będziemy przyjaciółmi...
- Dzięki Lily -
powiedział James, gdy w końcu się opanował. - Dziękuję, że
dajesz mi szansę. Wiem, że to dla ciebie niełatwe. - Posłał jej
uśmiech.
- Taak. Idę spać. Jest
późno. Dobranoc - powiedziała zmieszana.
* * *
Usiadła
na parapecie w pokoju. Gdy przyszła do dormitorium Dorcas już
spała. Susan i Ann twierdziły, że gdy przyszły światło było
zgaszone, a kotary jej łóżka zaciągnięte. Po kilku
bezskutecznych próbach wyciągnięcia z Evans o czym rozmawiała z
Jamesem również położyły się spać. Teraz przy zgaszonym
świetle, w lekkiej koszuli nocnej siedziała na zimnym parapecie i
spoglądała przez okno na mieniącą się blaskiem gwiazd taflę
jeziora. Spojrzała na księżyc... Tak. Jutro pełnia. Biedny Remus,
nie chciała żeby cierpiał. Zamyślona patrzyła na jaśniejącą
tarczę księżyca, gdy nagle przysłonił ją jakiś kształt.
Przybliżał się. Po chwili zdała sobie sprawę, że to sowa.
Uchyliła okno, aby wziąć od ptaka list, który trzymał w
szponach. Pogładziła szarego puchacza i pozwoliła mu odlecieć.
Zamknęła okno i usiadła na łóżku.
- Lumos -
szepnęła, chwytając różdżkę, która zajaśniała lekkim
blaskiem, oświetlając trzymany przez dziewczynę pergamin.
Spotkajmy
się w najbliższą sobotę o dziewiątej wieczorem w Sowiarni. Muszę
z Tobą pilnie porozmawiać w cztery oczy. Proszę, przyjdź.
Przyjaciel
Haha, sen Jamesa mnie rozwalił xD
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com
Otworzył nie otwarł.:) Tak to wszystko jest świetnie.:) Wydaj książke! Z chcęcią ją kupie.;D
OdpowiedzUsuńTwoje opowiadanie jak do tej pory bardzo mi się podoba, świetnie oddajesz charaktery bohaterów.Dopiero zaczęłam je czytać i wiem, że pierwsze rozdziały były pisane dosyć dawno, ale chciałam zwrócić Twoją uwagę na nadużywanie słowa "ruda". Momentami trochę mnie to raziło, jest jeszcze kilka określeń którymi spokojnie możesz zastąpić ten przymiotnik. Tak czy inaczej zabieram się za dalsze czytanie bo historia jest bardzo wciągająca, a to przecież najważniejsze:)
OdpowiedzUsuń