BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 6: Bitwa w Wielkiej Sali

Transmutacja, mugoloznawstwo... Kolejna lekcja mijała, a jej ciągle nie było. James klepnął się otwartą dłonią w czoło. No tak, ona przecież nie chodzi na mugoloznawstwo. Ale żeby tak zignorować transmutację. Rozejrzał się po sali i zerknął na nauczycielkę, która omawiała wykres, przedstawiający użyteczność mugolskich sprzętów domowych. Właśnie była w trakcie opisywania czajnika elektrycznego... James położył głowę na ławce.
- Niech ta lekcja się już skończy.


* * *


- Za chwilę na lekcje. McGonagall będzie wściekła, że nie było nas na transmutacji.
Siedziały w Wielkiej Sali, jedząc późne śniadanie. Jedynymi Gryfonami przy stole były one dwie i siódmoklasiści, którzy zaczynali później.
- Nie przejmuj się, Susan. Każdy ma prawo zaspać. - Evans uśmiechnęła się do przyjaciółki. Drzwi Wielkiej Sali zaskrzypiały. Lily podniosła wzrok i od razu go opuściła. Do sali wszedł Matt. Chłopak od razu ją zauważył. Podszedł do niej prędko i usiadł na przeciwko.
- Cześć Lily, chyba mogę się przysiąść? - spytał, uśmiechając się. Lily przytaknęła, jednak w głowie wciąż miała obraz jego i Marty. Jak on może się tak zachowywać? Jego dziewczyna mu nie wystarczy?
Susan patrzyła na Matta zaciekawiona i zdała sobie sprawę, że chłopak najwyraźniej jest zauroczony jej przyjaciółką. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Hmm... Lily, muszę skoczyć do biblioteki. Zobaczymy się na eliksirach - powiedziała, mrugnęła do Rudej i czym prędzej wyszła z sali. Nie chciała tej dwójce przeszkadzać.
Dziewczyna patrzyła za oddalającą się sylwetką przyjaciółki. Po chwili spojrzała na Matta, który przyglądał jej się uważnie. Poczuła, że się rumieni. Nie wiedziała co robić. W głowie miała pustkę.
- Coś się stało, Lily? Widzę, że masz jakąś smutną minę - spytał z troską w głosie.
Tak, stało się. Masz dziewczynę i mnie podrywasz, przeszło jej przez myśl.
- Nic się nie stało. Wiesz, ciężko jest rano wstać po tak długich wakacjach - powiedziała w końcu i uśmiechnęła się lekko. - No i zaspałam na transmutację - dodała po chwili.
- Mcgonagall nie będzie zachwycona. - Chłopak puścił do niej oko. - Co masz teraz?
- Hmm.. Chyba numerologię. Potem eliksiry... - Wyjęła plan z kieszeni. - Tak, dokładnie. A potem dwie godziny historii. Koszmar - powiedziała z kwaśną miną. Chłopak uśmiechnął się lekko.
- Wiesz, że jak jesteś z czegoś niezadowolona tak ładnie ci się marszczy nos? - spytał w końcu. Lily spojrzała na niego zaskoczona. Po chwili jednak uśmiechnęła się. Ktoś już jej tak kiedyś powiedział.
- Sugerujesz, że powinnam się częściej dąsać i mieć zły humor? - spytała z błyskiem w oku, a na jej ustach pojawił się chytry uśmieszek.
- Nie! Wcale nie miałem tego na myśli. Po prostu... Zawsze ładnie wyglądasz, nawet jak się złościsz - powiedział miękko. Lily poczuła, że się rumieni. Z drugiej strony... Jak on mógł jej tak mówić?! Ma przecież już dziewczynę! Jedna mu za mało?
- Hm.. Dzięki. Słuchaj muszę iść, zobaczymy się kiedy indziej. - Uśmiechnęła się krzywo, unikając jego wzroku. Chłopak spojrzał na nią zaskoczony.
- Jasne. Powodzenia na lekcjach - zawołał za nią, gdy oddalała się już szybkim krokiem w stronę drzwi. Nie rozumiał, co się stało.


* * *


Lekcje mijały szybko, a Ruda w głowie wciąż miała Matta. Nie spodziewała się, że chłopcy mogą być tak... Dwulicowi. Przecież wiedział, że poznała Martę, a mimo to nadal ją podrywał.
A może to ze mną jest coś nie tak?, przeszło jej przez myśl. Może po prostu wyciągam zbyt pochopne wnioski? Przygryzła wargę. Nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Oparła głowę na dłoniach i spojrzała na sędziwego ducha profesora. Mijała właśnie druga godzina historii, a ona nie miała połowy notatek. Przetarła zaspane oczy i położyła głowę na ławce.
Strajkuję. Nawet mi należy się odrobina odpoczynku od nauki, pomyślała i zamknęła oczy.



- Lily! Już przerwa. - Dorcas trąciła przyjaciółkę w ramię.
- Hm?
- Koniec lekcji, Ruda, zbieraj się. - Susan klepnęła ją w bark.
- Pomyślałby kto, że miałaś dziś za mało snu - zaśmiała się Ann.
- Och no tak. Śmiejcie się, śmiejcie. Jak wy śpicie na historii to jest okay, a jak ja się prześpię...
- Dobra, dobra, już nic nie mówimy. Wstawaj z tego krzesła, idziemy. - Dorcas wzięła Rudą pod ramię i razem z Ann i Susan wyszły z sali.


- To co, jutro pełnia. - Black podszedł do Remusa, któremu na te słowa zrzedła mina.
- Dzięki. Musiałeś mi przypominać?
Syriusz spojrzał na przyjaciela ze współczuciem.
- Wybacz. Ale pamiętaj, że trzeba by dziś omówić gdzie się jutro wybierzemy... - mrugnął do Jamesa, który myślami chyba był gdzie indziej.
- A gdzie mamy zamiar jutro iść? Mam nadzieję, że nie do Zakazanego Lasu. Nie lubię tam...
- Ciiicho. Chcesz żeby ktoś usłyszał? - Syriusz i Remus uciszyli Petera jednym spojrzeniem. - Pogadamy w dormitorium. A teraz czas na obiad. Umieram z głodu.


*


Obiad szybko minął. Dorcas co chwila zerkała na zegarek. Zjadła prędko swoją porcję i wyciągnęła dziewczyny do dormitorium.
- Mam piętnaście minut, żeby się zrobić na bóstwo - powiedziała, a w jej głosie było słychać lekką panikę.
- A z kim to idziesz na randkę, czyżby coś się zmieniło między tobą a...
- Z Ithanem. - Dorcas przerwała Rudej i zmierzyła ją morderczym spojrzeniem. O mały włos, a Lily wygadałaby się, że podobał jej się Syriusz. Meadowes nie chciała, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział. - Z Ithanem Brownem - dodała po chwili.
Lily spojrzała na nią zaskoczona, a Ann i Susan zapiszczały.
- Ach Ithan jest taki słodki. Szczęściara z ciebie, Dor - powiedziała Ann i uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- A wiecie kto się o naszą Lilkę stara? - Susan spojrzała na przyjaciółki, a Ruda poczerwieniała gwałtownie.
- Suze...
- Matt Johnoson! - krzyknęła głośno blondynka, a Ann i Dorcas wybałuszyły na nią oczy.
- Och Lily, ty to masz szczęście - Williams patrzyła na nią nie wierząc własnym uszom. Uśmiechnęła się do przyjaciółki, której policzki wciąż były zarumienione.
- Nasza Lilka przyciąga chłopaków jak magnes! Najpierw James, teraz Matt. A pamiętacie...
- Dość - przerwała Ruda. - Dor, spójrz na zegarek. Za dziesięć trzecia...
- Co?! Nie zdążę! - Dziewczyna szybko podbiegła do kufra i wyciągnęła z niego pierwsze lepsze ubranie i zniknęła za drzwiami łazienki. Przyjaciółki obserwowały jej pośpiech z szerokimi uśmiechami na twarzach. Po kilku minutach Meadowes wyłoniła się z łazienki i stanęła przed dziewczynami. Obróciła się wokół własnej osi.
- Jak wyglądam? - spytała.
- Super! Weź jeszcze to. - Susan rzuciła jej kolorową chustkę..
- O teraz wyglądasz idealnie - zawołała Ann.
- A teraz idź, bo nie się zdążysz. – Lily spojrzała na zegarek.
- Faktycznie. Idę. Trzymajcie kciuki! - zawołała Dor i wybiegła przez drzwi. Pokonała schody i przemierzyła szybkim krokiem Pokój Wspólny. Otworzyła przejście pod portretem, a tam z drugiej strony wchodził...
- Black, złaź mi z drogi - powiedziała zdenerwowana do Syriusza, który ze swoim huncwockim uśmiechem na twarzy nie chciał jej przepuścić. - Powiedziałam, żebyś mi złaził z drogi. Śpieszę się! - wrzasnęła.
- Och Meadowes, a gdzie zgubiłaś proszę?
Dziewczyna zmierzyła go wściekłym spojrzeniem. Nie miała zamiaru go o nic prosić, jednak przypomniała sobie o czekającym na nią Ithanie i w końcu się ugięła.
- Dobrze Black. Proszę, przepuść mnie - powiedziała, a z jej oczu biły groźne błyski. Każdy inny na miejscu Syriusza wiałby gdzie pieprz rośnie, jednak on postanowił się z nią trochę podroczyć.
- Ale nie takim tonem, Meadowes. Teraz to musisz mi dać buziaka. - Uśmiechnął się lekko, a w jego oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.
- Ty gnomie... - warknęła i nie zastanawiając się długo zamachnęła się nogą i kopnęła go prosto w krocze. Syriusz zawył z bólu i odsunął się od portretu. Dziewczyna korzystając z okazji wyminęła go szybko i pobiegła przed siebie, krztusząc się ze śmiechu. Wyminęła resztę huncwotów, którzy byli świadkami całej sceny i zbiegła po schodach. Już i tak była spóźniona.


- Och Łapo, i kto tu nie ma szczęścia z kobietami? Mi Lily nigdy nie zafundowała takiego ciosu. - zawołał James, śmiejąc się głośno. Remus i Peter również nie mogli powstrzymać śmiechu. Syriusz spojrzał na nich wściekły i pokuśtykał w stronę portretu.
- Nie mów hop, Sianojadzie. Jeszcze ci zafunduje - mruknął i zniknął w dziurze pod portretem. Przyjaciele, wciąż jeszcze głośno się śmiejąc, podążyli za nim.


* * *


Lily siedziała w swoim dormitorium. Na jej kolanach leżał egzemplarz Eliksirów dla zaawansowanych. Podrapała się piórem po nosie, po czym zanurzyła je kałamarzu i zaczęła skrobać coś zawzięcie na kawałku pergaminu. Slughorn na zadanie domowe kazał przeanalizować im podane przez niego błędy jakie można spowodować warząc veritaserum i opisać jaki mają one wpływ na końcową postać i właściwości eliksiru. Rudą już głowa bolała od myślenia.
Tymczasem na sąsiednim łóżku Susan ćwiczyła nowe zaklęcie na transmutację, a Ann kompletnie nie przejmując się nauką pisała coś zawzięcie w swoim zeszycie. Wszystkie trzy od dłuższego czasu mało się odzywały, całkowicie pochłonięte własnymi rozmyślaniami.
- Ciekawe jak tam Dorcas... - powiedziała w końcu Suze, odkładając na bok różdżkę i opadając na poduszki.
- Coś długo jej nie ma. - Lily spojrzała z uśmiechem na zegarek. Dochodziło wpół do siódmej.
- Pewnie dobrze się bawi. - Ann zerknęła na nie znad swego zeszytu, uśmiechając się lekko. Lily cieszyła się, że Dorcas w końcu ma szansę być szczęśliwa, jednak w głębi duszy czuła lekką... zazdrość? Westchnęła. W jej głowie po raz kolejny przetoczyło się echo pytania zadanego przez Jamesa: " Lily, możemy porozmawiać?". Otrząsnęła się, gdy nagle z podręcznika wypadła stara fotografia. Przedstawiała chłopaka i dziewczynę. Myśli o Jamesie od razu uciekły z jej głowy wyparte przez liczne wspomnienia. Przyjrzała się uważniej fotografii. Poczuła lekkie ukłucie żalu... Nie - postanowiła. Nie będzie o tym myśleć. Nie ma o czym myśleć. Nie będzie z nim rozmawiać. Z nowym zapałem powróciła do pisania pracy.


* * *


Niebo w Wielkiej Sali powoli nabierało koloru ciemnego granatu. Uczniowie schodzili się na kolację, zasiadając licznie przy stołach i oczekując aż na półmiskach pojawią się potrawy. Lily wraz z Ann i Susan również już czekały. Wszystkie trzy umierały z głodu. Po chwili przyszli Huncwoci.
- A gdzie Dorcas? - Remus usiadł naprzeciwko Lily. James i Peter parsknęli śmiechem, za to Syriusz spłonął rumieńcem. W jego oczach pojawiła się żądza mordu.
- Na spacerze - odpowiedziała Lily, patrząc zaskoczonym spojrzeniem na śmiejących się huncwotów i wściekłego Blacka. - Co się dzieje? - posłała Remusowi pytające spojrzenie. Chłopak już otwierał usta, żeby opowiedzieć całe zdarzenie, jednak napotkawszy wściekły wzrok Łapy szybko je zamknął.
- Na pewno sama ci opowie - szepnął w końcu, uśmiechając się konspiracyjnie. Ruda patrzyła na nich z zaciekawieniem, jednak widząc Blacka, który najwyraźniej był w podłym humorze zrezygnowała z dalszych pytań. Poczeka aż Dor jej wszystko powie...
W tej samej chwili półmiski na stołach zapełniły się jedzeniem. Ruda rozejrzała się po sali, szukając wzrokiem przyjaciółki, jednak dostrzegła tylko profesor McGonagall prawiącą ostrą reprymendę kilku ślizgonom. Uśmiechnęła się na widok ich przerażonych min. Jej wzrok przesunął się po stole Ślizgonów. Spojrzała na odległy koniec ich stołu i mina jej zrzedła. Napotkała spojrzenie szczupłego, czarnowłosego chłopaka... Spojrzał na nią dziwnie. Zdenerwowana odwróciła wzrok i zabrała się do jedzenia.

Podczas gdy wszyscy wygłodniali uczniowie zajadali kolację, trzech chłopców stało za drzwiami szepcząc coś między sobą.
- To co, teraz? - spytał jeden z nich.
- Teraz! - odpowiedzieli dwaj pozostali. Chłopiec nacisnął jakiś guzik, który miał w ręce. Przycisk zajaśniał, błysnęło i maleńka iskra popędziła w stronę Wielkiej Sali. Tam rozbiła się na wiele, wiele mniejszych. Każda poleciała w innym kierunku.

To stało się nagle.

Błysk.

Cisza.

Potem Wybuch.

I ten smród...

- Co to było? - zakaszlał Remus. Ann, Susan i Lily ocierały twarze z jakiejś błotnistej mazi.
- Co to, do cholery?! - ryknął Syriusz ocierając twarz. Dokoła nich wszyscy zachowywali się podobnie. Niedaleko nich profesor McGonagall wciąż stojąca przy stole Ślizgonów zdejmowała zaklęciem cuchnącą maź ze swego kapelusza. W drzwiach zebrał się już spory tłumek spóźnialskich, którzy patrzyli zdezorientowani na ten bałagan. Lily dostrzegła Dorcas i Ithana z niedowierzaniem mierzących wzrokiem profesor McGonagall i tych wszystkich, brudnych, śmierdzących uczniów. Wszyscy zgromadzeni w komnacie rozglądali się w poszukiwaniu winowajców... Winowajców, którzy w sali wysadzili chyba cały arsenał łajnobomb.



Brud był wszędzie. Wśród dziewcząt z pierwszej i drugiej klasy zapanowała panika, gdy zorientowały się co się stało i co gorsza, jak wyglądają. Dźwięk podniesionych, zdenerwowanych głosów niósł się po sali. Nauczyciele wściekle łypali znad swego stołu próbując wyłonić winowajców.
- Potter, Black! - profesor McGonagall podeszła do stolika Gryfonów i spojrzała spode łba na huncwotów. - Wytłumaczycie mi to?
Na kapeluszu i szacie wciąż miała duże, brązowe plamy.
- Uważa pani, że gdyby to była nasza sprawka dalibyśmy się tym świństwem umazać?! - Syriusz spojrzał wściekle na nauczycielkę, ukazując jej swoją twarz i włosy pokryte śmierdzącą mazią. Nauczycielka spojrzała na niego uważnie i po chwili na jej usta zadrgały jakby od tłumionego śmiechu. Potter spojrzał na nią zdziwiony, wycierając jednocześnie twarz serwetką, nie widząc, że ta również była cała brudna. Jego twarz pokryła się nową warstwą brudu. Lily parsknęła śmiechem, widząc jego poczynania.
- Skoro twierdzi pan, że to nie pana sprawka, panie Black, może ma pan pojęcie kto może stać za tym dowcipem?
McGonagall wpatrzyła się swym przeszywającym spojrzeniem Syriusza, gdy jej uszu dobiegł cichy chichot. Spojrzała pytająco na Lily i Ann, które teraz już niemal leżały pod stołem. Podążyła za ich spojrzeniami, aż w końcu jej wzrok spoczął na Jamesie, który właśnie był w trakcie wycierania się serwetką, która tylko w jego mniemaniu była czysta. Na jej ustach wykwitł uśmiech. Potter właśnie skończył "mycie". Odłożył serwetkę na bok i spojrzał ze zdziwieniem na śmiejących się przyjaciół. Już nie tylko Ann i Lily się śmiały. Syriusz, Remus, Peter, Susan... ba! Nawet profesor McGonagall patrzyła na niego z politowaniem i lekkim uśmiechem na twarzy.
- Co was tak śmieszy?! - zawołał w końcu czym wywołał jeszcze większy śmiech u jego przyjaciół. Reszta Gryfonów zaczęła z zainteresowaniem zerkać na tę scenę. Wszyscy patrzyli tylko na Jamesa, który czuł się jak ktoś komu przypięto do pleców kartkę z napisem "kopnij mnie", a on nie umiał jej odkleić.
- Radzę się przejrzeć w lusterku, panie Potter - powiedziała w końcu McGonagall, uśmiechając się. - Gdyby dowiedzieli się państwo kto stoi za tym incydentem, proszę dać mi niezwłocznie znać - powiedziała do reszty i wciąż z lekkim uśmiechem na twarzy, podeszła do profesora Flitwicka, który był w trakcie dezynfekcji uczniów.
James chwycił najbliższy czysty puchar i przejrzał się w nim. Spojrzał na swoją twarz i o mało się nie zachłysnął. Wyglądał strasznie. Włosy pozlepiane miał grudkami błota i innymi tajemniczymi substancjami, których lepiej nie wymieniać, składającymi się na łajnobombę. Jego twarz była pokryta grubą warstwą owych substancji i wyglądał jakby odbył właśnie wizytę w niezbyt rozgarniętym salonie odnowy biologicznej, gdzie jego twarz pokryto zbyt dużą ilością maseczki błotnej w dodatku przez niezbyt doświadczoną praktykantkę. Spojrzał na śmiejących się Gryfonów i po chwili zastanowienia zebrał w ręce trochej błota i... rzucił w Blacka. Ten przestał się śmiać, gdy zabrakło mu oddechu, bowiem dostał prosto w nos i usta. Wytarł twarz i spojrzał na Jamesa z diabolicznym uśmiechem na twarzy.
- Wojna! - krzyknął i rzucił w Pottera. Po chwili reszta Gryfonów, a później cała sala przyłączyła się do owej „łajnowej bijatyki", jak ją później nazwano. Lily ze śmiechem wysmarowała Jamesowi twarz, zapominając o wcześniejszych urazach. Po chwili "zdezynfekowana" przez nauczycieli część sali znów pokryła się brudem, a przerażeni profesorowie patrzyli zniesmaczeni na tę nieczystą walkę.


*


Dorcas patrzyła na śmiejących się przyjaciół. Widziała jak Lily i Ann śmieją się z Jamesa, jak McGonagall uśmiecha się, co nie zdarzało jej się zbyt często. Patrzyła jak Syriusz ze śmiechem wszczyna wojnę. Poczuła lekkie ukłucie, gdzieś w okolicach klatki piersiowej. Chwyciła Ithana za rękę.
- Chodź, idziemy stąd. Nie chcę być brudna - powiedziała i pociągnęła go w stronę wyjścia z sali. Chłopak spojrzał zaskoczony na jej smutną minę. Kilka minut wcześniej tryskała energią, radością, a teraz? Szła zasępiona, z poważną miną.
- Wszystko w porządku, Dorcas?
- Co? Och tak... Jestem po prostu zmęczona - powiedziała, siląc się na uśmiech. - Dobranoc Ithan. Dziękuję za to popołudnie. - Wspięła się na palce i pocałowała go lekko w policzek. Chłopak zarumienił się i patrzył za nią jak wspinała się szybko po marmurowych schodach.



* * *



Drzwi Pokoju Wspólnego otworzyły się z hukiem. Grupa Gryfonów z Lily na czele usadowiła się na fotelach przy kominku. Czarnowłosy, rozczochrany chłopak, z brudną twarzą patrzył na nią uważnie. Ruda unikała jego wzroku. Nie chciała żeby pomyślał, że po bitwie w Wielkiej Sali coś się zmieniło. Dała się ponieść chwili, to wszystko. Nic się nie zmieniło. Reszta ich przyjaciół, śmiejąc się głośno rozpamiętywała zdarzenia sprzed kilkunastu minut.
- A widzieliście jak ten wielki Ślizgon z siódmego roku, poślizgnął się na wielkiej plamie łajna przy drzwiach? Wyrył jak długi! - Syriusz zaśmiał się głośno. Jego przyjaciele pokiwali głowami, również się śmiejąc.
- A jak McGonagall w końcu wściekła wyskoczyła na stół nauczycielski, żeby ktoś w końcu zwrócił na nią uwagę? - Susan zaśmiała się cicho.
- I tak nikt jej nie zauważył dopóki nie wystrzeliła z różdżki iskier - powiedział Remus, na co jego przyjaciele roześmiali się jeszcze głośniej, przypominając sobie wyczyny wściekłej profesorki, próbującej uciszyć całą tę hałastrę, demolującą Wielką Salę.
- Ale i tak nikt nie przebije Rogasia... - Syriusz spojrzał na przyjaciela, który uśmiechał się lekko. - Ta serwetka.. i ten wyraz nieświadomości na twojej twarzy... Miód dla oczu - parsknął śmiechem. Reszta wybuchnęła głośnym śmiechem. James spojrzał na niego, a na jego ustach tańczył lekki uśmiech.
- Moja serwetka to nic w porównaniu z tym co ci Dorcas zafundowała - powiedział, uśmiechając się mściwie. - Już Cię nie boli, Łapciu?
Black poczerwieniał gwałtownie.
- Zamknij się - warknął, głosem, który dziwnie przypominał szczeknięcie psa.
- Dlaczego? - James postanowił udawać niewiniątko.
- Dobrze Ci radzę...
- A co się stało? - weszła mu w słowo Susan. Lily i Ann również patrzyły na nich zaciekawione.
- Nic. - Black wstał z fotela. - Czas się umyć. Idziecie? - powiedział do Remusa i Petera. Ci wstali z foteli.
- Idziesz James? - Remus zerknął na przyjaciela, który patrzył na Lily, która wraz z dziewczynami zamierzała już udać się do dormitorium.
- Zaraz. Lily, możemy porozmawiać? Proszę! - zawołał do Lily, gdy ta wspinała się już po schodach. Remus uśmiechnął się lekko i zniknął na schodach prowadzących do męskiego dormitorium.
Ruda odwróciła się i spojrzała na Jamesa wrogo.
- Idźcie. Zaraz przyjdę - powiedziała do Ann i Susan, które przystanęły, patrząc na nią pytająco. Zeszła z powrotem do pokoju i stanęła na przeciwko Jamesa.
- Czego chcesz, Potter?
- Więc nic się nie zmieniło? - spytał chłopak smutno.
- A czemu coś by się miało zmienić?
- Pomyślałem... że po tym co wydarzyło się na uczcie... Że nie jesteś już zła.
Lily spojrzała na niego z politowaniem.
- Nic się nie zmieniło w moim stosunku do ciebie. Jesteś zakłamanym egoistą, Potter.
James patrzył na nią. Czemu nie potrafi sobie jej odpuścić?
- Lily... Daj mi szansę. Jedną, jedyną szansę. Proszę. Nie jestem taki zły za jakiego mnie bierzesz.
Spojrzała na niego zaskoczona. Kolejne sztuczki? W jej myślach pojawił się Matt. A gdyby tak...
- Dobra, Potter. Ale pamiętaj. Żadnych poufałości. Nie nadużywaj mojego zaufania...
Chłopak patrzył na nią rozanielony, nie wierząc własnym uszom.
- To znaczy, że dasz mi szansę? Że będziesz moją Lilką? - spytał głupio.
- Potter! Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie będę z tobą. I z tym się pogódź. Mogę dać ci szansę na to, że będziemy przyjaciółmi...
- Dzięki Lily - powiedział James, gdy w końcu się opanował. - Dziękuję, że dajesz mi szansę. Wiem, że to dla ciebie niełatwe. - Posłał jej uśmiech.
- Taak. Idę spać. Jest późno. Dobranoc - powiedziała zmieszana.




* * *




Usiadła na parapecie w pokoju. Gdy przyszła do dormitorium Dorcas już spała. Susan i Ann twierdziły, że gdy przyszły światło było zgaszone, a kotary jej łóżka zaciągnięte. Po kilku bezskutecznych próbach wyciągnięcia z Evans o czym rozmawiała z Jamesem również położyły się spać. Teraz przy zgaszonym świetle, w lekkiej koszuli nocnej siedziała na zimnym parapecie i spoglądała przez okno na mieniącą się blaskiem gwiazd taflę jeziora. Spojrzała na księżyc... Tak. Jutro pełnia. Biedny Remus, nie chciała żeby cierpiał. Zamyślona patrzyła na jaśniejącą tarczę księżyca, gdy nagle przysłonił ją jakiś kształt. Przybliżał się. Po chwili zdała sobie sprawę, że to sowa. Uchyliła okno, aby wziąć od ptaka list, który trzymał w szponach. Pogładziła szarego puchacza i pozwoliła mu odlecieć. Zamknęła okno i usiadła na łóżku.
- Lumos - szepnęła, chwytając różdżkę, która zajaśniała lekkim blaskiem, oświetlając trzymany przez dziewczynę pergamin.

Spotkajmy się w najbliższą sobotę o dziewiątej wieczorem w Sowiarni. Muszę z Tobą pilnie porozmawiać w cztery oczy. Proszę, przyjdź.
Przyjaciel


3 komentarze:

  1. Haha, sen Jamesa mnie rozwalił xD

    bonnie-karaye.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Otworzył nie otwarł.:) Tak to wszystko jest świetnie.:) Wydaj książke! Z chcęcią ją kupie.;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje opowiadanie jak do tej pory bardzo mi się podoba, świetnie oddajesz charaktery bohaterów.Dopiero zaczęłam je czytać i wiem, że pierwsze rozdziały były pisane dosyć dawno, ale chciałam zwrócić Twoją uwagę na nadużywanie słowa "ruda". Momentami trochę mnie to raziło, jest jeszcze kilka określeń którymi spokojnie możesz zastąpić ten przymiotnik. Tak czy inaczej zabieram się za dalsze czytanie bo historia jest bardzo wciągająca, a to przecież najważniejsze:)

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.