BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

25 czerwca 2008

Rozdział 8: Pod osłoną nocy

James leżał w łóżku, wpatrując się w sufit. Spojrzał na puste łóżka swoich współlokatorów. Żałował, że nie poszedł z nimi. Po dzisiejszej rozmowie z Evans dobry humor całkowicie go opuścił, więc nie zamierzał włóczyć się w czasie pełni z przyjaciółmi. Teraz żałował. To pomogłoby mu zapomnieć o problemach. Przewrócił się na lewy bok i zamknął oczy, gdy promień księżyca padł prosto na jego twarz. Zły odwrócił się plecami do okna, próbując zasnąć. Niestety jak na złość sen nie przychodził...



* * *


Dwadzieścia cztery godziny później
Siedziała na fotelu przy kominku. Był późny wieczór, a pokój wspólny już dawno opustoszał. Wpatrywała się w dogasający na kominku ogień. Wokół jej nóg piętrzyły się stosy podręczników i kilka zabazgranych rolek pergaminu. Miała dość. Mimo iż od wczorajszej rozmowy z Potterem minęła cała, długa doba ona wciąż trawiła w myślach jego słowa. I wcale nie chodziło jej o to, że Potter jest teraz na nią obrażony, bo w sumie taka sytuacja bardziej jej pasowała. Miała święty spokój bez nadętego Pottera i jego natrętnych tekstów. O wiele bardziej dręczyły ją słowa, które do niej powiedział. To, jakie zdanie miał o niej. Zadrżała. A jeśli miał rację?
Westchnęła cicho.
Wyjrzała przez okno i spojrzała na zachmurzone niebo. Pomyślała o Remusie, który teraz prawdopodobnie leżał w Skrzydle Szpitalnym, lecząc rany po wczorajszej pełni... Tak bardzo chciała z nim porozmawiać. Była pewna, że nie śpi. Kiedyś zwierzył jej się, że noc po przemianie w wilkołaka zawsze jest straszna. Wstała gwałtownie z fotela. Do głowy wpadł jej pewien pomysł.


* * *


Przewracał się z boku na bok. Jego ciało przeszywał okropny ból. Jego dłonie, stopy, plecy... całe jego ciało pulsowało tępym bólem. Remus nienawidził tego bólu. Nienawidził swojego nędznego, napiętnowanego życia. Dlaczego musiało go to spotkać? Tęsknie spojrzał na butelkę z Eliksirem Przeciwbólowym, która stała na sąsiedniej szafce. Wyciągnął rękę, jednak po chwili syknął z bólu. Nie dał rady... Nigdy nie dawał rady. Opadł bezwładnie na poduszki i spojrzał w okno. Jego największym marzeniem było teraz zasnąć snem pozbawionym tego cierpienia rozrywającego na kawałki nie tylko jego ciało, ale i duszę. Westchnął. Zamknął oczy, próbując zasnąć. Niestety po kilku minutach otworzył je ponownie wściekły na siebie. Ten piekielny ból był nie do wytrzymania!


* * *


James przebudził się i spojrzał na puste łóżko Remusa. Poczuł nagły przypływ współczucia do przyjaciela, który teraz pewnie leżał w Skrzydle Szpitalnym, cierpiąc okropnie. Usiadł na łóżku, sięgając jednocześnie po różdżkę i leżącą na stoliku nocnym Mapę Huncwotów. Zerknął na zwiniętego w kłębek Petera i na rozwalonego w powabnej pozie, cicho pochrapującego Syriusza. Potter uśmiechnął się lekko... Jego przyjaciel nawet przez sen zachowywał swoją codzienną nonszalancję.
- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego - szepnął, stukając różdżką w pergamin i już po chwili przed jego oczami pojawiła się mapa uśpionego i opustoszałego zamku... Zaraz, zaraz... Opustoszałego? James przybliżył mapę do twarzy i potrząsnął nią gwałtownie, jakby chciał w ten sposób naprawić jakąś usterkę. Otwarł szeroko usta i wlepił wzrok w maleńką kropkę z napisem Lily Evans, która powolnym krokiem zbliżała się w stronę Skrzydła Szpitalnego. Pokręcił głową zaskoczony.
- Co ona wyprawia? - mruknął do siebie. Pewien, że dziewczyna zmierza do Remusa już chciał odłożyć mapę na stolik, gdy zobaczył niewielką kropkę, przemieszczającą się szybko w stronę Lily. Argus Filch był coraz bliżej...


* * *


-"Nowe mopy, Magiczny Zmywacz Zanieczyszczeń pani Skower, nowa szczotka... Przydałaby się też paczka nowych szmat do podłóg. A! No i magiczny odrdzewiacz do moich ukochanych łańcuchów..." - Filch uśmiechnął się z czułością na myśl o metalowych kajdankach powieszonych pod sufitem w jego gabinecie. - " No tak... I jedzenie dla Pani Norris." - dodał w myślach, kończąc tym samym listę zakupów.
Argus Filch był w trakcie nocnego patrolowania korytarzy, jednak dzisiaj nie miał na to najmniejszej ochoty. Po solidnej dawce sprzątania, jaką zafundowali mu puchoni z szóstego roku w lochu numer sześć woźny marzył już tylko o tym, żeby położyć się wygodnie w swoim łóżku. Niestety, obowiązki wzywały, a Filch nie zamierzał ich lekceważyć. Na samą myśl, że jakieś rozwydrzone uczniaki mogłyby się włóczyć nocą po zamku poczuł przypływ wściekłości. Nie zamierzał na to pozwolić. O nie...
Takie oto myśli kłębiły się w głowie biednego woźnego, gdy nagle... TRZASK! Filch przystanął gwałtownie i rozejrzał się wokoło. Nawet nie zauważył jak doszedł na korytarz prowadzący do Skrzydła Szpitalnego.
- Kto tu jest? - spytał w ciemność. - Nie ukrywaj się i tak cię znajdę... - Przeszedł jeszcze kilka kroków, zbliżając się do starej zardzewiałej zbroi. Rozglądał się czujnie dookoła, poszukując źródła nagłego hałasu.
- Kto... A to ty, kochanieńka. - Woźny spojrzał czule na swoją kotkę, która wyszła zza rogu. - Już myślałem, że jakieś wredne uczniaki szwendają się po zamku. Jestem wykończony tym nocnym patrolem... Chodźmy spać. Schylił się, aby wziąć zwierzaka na ręce i już po chwili jego kroki ucichły w oddali.


* * *


Skradała się chyłkiem, rozglądając czujnie dookoła. Zimno i strach przenikały ją do szpiku kości. Zamek nocą przerażał ją i coraz bardziej żałowała swojej szaleńczej decyzji. W samej koszuli nocnej i cienkim szlafroku wybrała się na nocną przechadzkę i to w dodatku na drugi koniec szkoły! Nigdy nie posądzałaby siebie o skłonność do podobnych zachowań i pomysłów. Przystanęła i rozejrzała się wokoło. Tak... Chyba szła w dobrym kierunku. Obejrzała się trwożnie przez ramię. Jej ciałem wstrząsnął nagły dreszcz. Czuła jakby ktoś ją obserwował. Ruszyła dalej niepewnym krokiem, skradając się tuż przy ścianie. Pomyślała o Remusie, leżącym samotnie w szpitalu i poczuła nowy przypływ odwagi. Zdecydowanym krokiem ruszyła szybciej i... to był błąd. Minęła zakręt i stanęła twarzą w twarz z wielką zbroją. Przerażona zdała sobie sprawę, że wpadła na tą kupę żelastwa, która zachwiała się lekko. Przerażona dziewczyna złapała ją szybko i ustawiła z powrotem pionowo, jedna zrobiła to zbyt szybko. Stawianiu zbroi na posadzce towarzyszył głośny trzask metalu o kamień. Ruda poczuła jakby jej nogi wrosły w ziemię.
- Kto tu jest?
Lily zdębiała, przykrywając sobie jednocześnie usta ręką, żeby nie krzyknąć. Wiedziała, że już po niej. Argus Filch był niedaleko. Ocknąwszy się z otępienia schowała się czym prędzej za zbroję, która była przyczyną całego zamieszania. Ukryta w cieniu obserwowała woźnego, który szedł powoli w jej kierunku.
- Nie ukrywaj się, i tak cię znajdę...
Nagle poczuła przypływ szalonej odwagi. Nie da się złapać, nie tak łatwo... Sięgnęła po różdżkę, którą ukryła wcześniej w rękawie szlafroka i już szykowała się, żeby wyjść z ukrycia, gdy...
- A to ty kochanieńka...
Lily stanęła jak wryta. Kochanieńka? Czyżby już ją zobaczył? Ale dlaczego mówi do niej kochanieńka?! Jakoś trudno jej było uwierzyć, żeby Filch miał do niej słabość. Zerknęła ostrożnie na woźnego i odetchnęła z ulgą. Mężczyzna pochylał się nad swoją kotką, mówiąc coś do niej cicho. Po chwili wziął ją na ręce i poszli w przeciwną stronę. Ruda odetchnęła z ulgą.
- No to mi się udało - szepnęła, ocierając pot z czoła.



* * *


Przymknął oczy, próbując przywołać myślach obraz czegoś wesołego. Chciał zapomnieć o bólu, odsunąć go od siebie, w najdalsze, najbardziej odizolowane od niego zakątki podświadomości. Niestety jego trudy zdawały się na nic.

Drzwi skrzypnęły cicho. Chłopak otworzył oczy i spojrzał na zbliżającą się postać. Czy to możliwe, żeby już miał omamy? Zamrugał kilkakrotnie powiekami. To niemożliwe.
- Remus? - Dosłyszał dobiegający z ciemności szept. - Śpisz? To ja, Lily.
- Lily?! Niemożliwe. - Lupin nie wierząc własnym uszom podniósł się z poduszek. Po chwili z głuchym jękiem opadł z powrotem do pozycji leżącej.
- Jak się czujesz? - spytała Ruda z troską w głosie. Przysiadła na brzegu łóżka i spojrzała na niego uważnie.
- Bywało lepiej - odparł chłopak cicho, a po jego twarzy przemknął lekki skurcz. - Nie powinnaś chodzić sama po zamku o tej porze. Czemu nie wzięłaś któregoś z huncwotów?
- Chciałam z tobą porozmawiać, Remusie. Odwiedzić cię. Wiedziałam, że nie śpisz. Że cierpisz... - chwyciła go za dłoń.
- Dziękuję Lily - Chłopak spojrzał na nią uważnie. - O czym chciałaś porozmawiać?
Ruda zamyśliła się. Teraz jej problem wydawał się tak błahy, gdy patrzyła na cierpienie przyjaciela.
- Widzisz... czy uważasz, że jestem egoistką? - Evans spojrzała na niego uważnie. Chłopak zamyślił się.
- Nie sądzę - odparł po chwili zastanowienia. - Dlaczego o to pytasz?
Stęknął cicho z bólu. Ruda spojrzała na niego, zapominając na chwilę o swoim problemie.
- Lily, podasz mi Eliksir Przeciwbólowy?
- Już.
- Tam na półce.
- Widzę. - Dziewczyna sięgnęła po fiolkę eliksirem i odmierzyła jedną dawkę.
- Więcej, Lily. Jedna nie pomaga. Pięć.
- Pięć?! Czyś ty oszalał? To bardzo mocny eliksir! - Ruda spojrzała na niego zszokowana.
- Ciszej. Bo cię Pomfrey usłyszy. Zawsze dostaję co najmniej cztery. Czasem było i siedem. Lily, proszę, nie każ mi czekać.
Dziewczyna z wahaniem dolała eliksiru i podała przyjacielowi. Ten wypił szybko błękitno-srebrny napój i wzdrygnął się lekko.
- Za chwilę powinno zacząć działać - powiedział opadając na poduszki. Lily patrzyła na niego z troską.
- Lily... Czemu uważasz, że jesteś egoistką? Chodzi o Jamesa? No cóż, nie zachowałaś się w porządku, ale on też cię przez te wszystkie lata w porządku nie traktował. - Remus spojrzał na nią twardo. - Wiem, że to mój przyjaciel, ale to fakt.
Lily spojrzała na niego i zamyśliła się. Już chciała mu odpowiedzieć, gdy nagle za drzwiami pokoju pielęgniarki rozległ się zgrzyt sprężyn łóżka. Ktoś wstał i szedł w stronę sali głównej.
- Lily, szybko, jak cię tu Pomfrey złapie... Wiesz jaka ona jest. Zawiadomi Filcha!
Ruda z przestrachem poderwała się z łóżka.
- Poradzisz sobie?
- Zawsze sobie radzę - odparł Remus gorzko. - Zmiataj stąd. Już!
Ktoś podszedł do drzwi wyraźnie nasłuchując. Po chwili klamka stęknęła cicho i drzwi otworzyłt się ze skrzypieniem. Ale Lily już nie było. Wybiegła na korytarz trzaskając drzwiami.
- Kto tu jest? Remusie?
Podeszła cicho do łóżka Lupina i spojrzała na niego. Chłopak otwarł oczy.
- O co chodzi, proszę pani? - spytał zaspanym głosem.
- Słyszałam głosy... i trzask drzwi. Kto tu był?
- Ktoś tu był? Niemożliwe, zasnąłem, nic nie pamiętam...
Pielęgniarka spojrzała na niego przeszywającym spojrzeniem i po chwili pokręciła głową.
- Może rzeczywiście byłam zaspana - powiedziała, jednak wciąż rozglądała się uważnie po ciemnych kątach. - Śpij, Remusie.
- Dobranoc. - Chłopak zamknął oczy, czując przypływ ulgi. Miał nadzieję, że Lily bezpiecznie dotrze do wieży. Przypomniał sobie jej smutny wyraz twarzy. Wiedział, że jest silną dziewczyną, nie martwił się o nią. Wiedział, że da sobie radę z każdym problemem.
Drzwi pokoju pielęgniarki zamknęły się cicho. Otworzył oczy, czując jak ból ustępuje. Uśmiechnął się do siebie. Może w końcu dzisiaj uda mu się zasnąć. Przykrył się szczelniej kołdrą, zamknął oczy. Chciał zasnąć. To była ciężka noc.



* * *


Następnego ranka Lily obudziła się dość wcześnie, mimo że wróciła późną nocą do dormitorium. Wstała prędko i zaczęła się ubierać. Spojrzała na zegarek. Tak, za niedługo śniadanie. Nie było sensu budzić dziewczyn, na pewno wstaną, a do lekcji zostało jeszcze trochę czasu. Zeszła po schodach do dormitorium, które ku jej zdziwieniu było... niemalże puste. Zaskoczona tym widokiem wyszła na korytarz i skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie dostrzegła Syriusza, siedzącego samotnie przy jednym ze stolików. Markotnie jadł tosta, ziewając co chwila.
- Cześć Syriusz.
- O Ruda, co tak wcześnie?
- Wcześnie? Przecież za niedługo lekcje - obruszyła się dziewczyna i spojrzała na komnatę, która podobnie jak pokój wspólny była raczej wyludniona. - Co tutaj tak pusto? Czyżby wszyscy zaspali? - zerknęła pytająco na Blacka, który patrzył na nią z rozbawieniem.
- Hmm... Widzisz, jakby ci to powiedzieć, Lily... Jest sobota. - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Ruda spojrzała na niego.
- Ale, ale... Merlinie, jaka ja jestem głupia - oparła głowę na dłoniach. - Ale w takim razie co ty tu robisz? - Spojrzała na niego ciekawie.
Syriusz westchnął ze zrezygnowaną miną.
- Cóż, rano się obudziłem i zastałem kartkę od Jamesa, że mamy trening. Idiota, nastawił magiczny budzik, żeby mnie obudził. Nie przestaje dzwonić dopóki leżysz w łóżku. Koszmar. - pokręcił głową. - No i musiałem wstać. Nie wiem, o której on się obudził, ale musiało to być dość wcześnie. Ostatnio jest dość nie w sosie... - Spojrzał na Lily, która odwróciła wzrok.
- No to, udanego treningu życzę - powiedziała w końcu, gdy Black podniósł się od stołu.
- Byłoby miło. Ale jak znam Jamesa... - Westchnął ponownie. - Na razie Evans, trzymaj się - powiedział i ruszył w stronę wyjścia z sali. Lily ziewnęła szeroko i sięgnęła po jedzenie. Skoro już wstała, to zje porządne śniadanie.

- Cześć Lily!
Evans podniosła wzrok i spojrzała na rok młodszą Gryfonkę. Na jej piersi lśniła nowiutka odznaka prefekta.
- Cześć Mary - uśmiechnęła się do niej. Mary McDonald była jej dobrą koleżanką, poznały się dwa lata temu i od tamtej pory dość często ze sobą rozmawiały. Była to średniej wysokości brunetka o ładnych, piwnych oczach i miłym uśmiechu.
- Jak tam z Rickiem? - spytała Ruda, gdy dziewczyna usiadła na przeciwko niej i chwyciła półmisek z pieczywem.
- Zerwaliśmy.
- Przykro mi...
- Niepotrzebnie. - Mary uśmiechnęła się lekko. - Jesteśmy przyjaciółmi. Zdecydowaliśmy, że do siebie nie pasujemy. A jak tam z Jamesem?
- Jak zwykle... - Lily posłała koleżance uśmiech. - Tak w ogóle to czemu nie śpisz?
Mary przełknęła kęs chleba.
- Trening Quidditcha.
- A no tak. Przecież jesteś w drużynie.
- No taaak. - Mary upiła łyk soku pomarańczowego. Była dobrą szukającą drużyny Gryfonów. Zawdzięczali jej wiele brawurowych zwycięstw. - Cholera, ale późno. Potter będzie wściekły jak się spóźnię. - Przewróciła oczami. Lily parsknęła śmiechem.
- Nie mów, że się nim przejmujesz.
- Jamesem? On sam może mi nagwizdać, ale ostatnio jak się spóźniliśmy z Brianem dał nam serię paskudnych ćwiczeń na miotłach. Istny koszmar! - Westchnęła. - Dobra, lecę! - Chwyciła kawałek tosta i wybiegła z sali. Lily patrzyła za nią z uśmiechem. Jak dobrze, że ona nie jest w drużynie.



* * *


Zegar w dormitorium dziewcząt wybił południe. Dorcas otwarła jedno oko i natychmiast je zamknęła.
- Proszę, powiedzcie mi, że jest sobota i że nie zaspałam na transmutację z McGonagall. - jęknęła.
- Cóż, Dor, jest sobota i nie zaspałaś na transmutację - odparła ze śmiechem Lily, która siedziała na swoim łóżku i czytała książkę. Spojrzała na przyjaciółkę, która z istną burzą włosów na głowie podniosła się z poduszek i rozejrzała błędnym wzrokiem po dormitorium. Po chwili przeciągnęła się, ziewając głośno.
- No to mam szczęście. - Uśmiechnęła się szeroko. - Zaraz, zaraz. A gdzie Ann i Susan? - spytała rozglądając się po dormitorium.
- Poszły popatrzeć na trening. Jakąś godzinę temu.
Dorcas uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Biedny Black będzie wykończony - powiedziała, ze złośliwą satysfakcją w głosie. - Czekaj, czekaj... Dzisiaj sobota?!
- No tak? - Lily spojrzała na nią zaskoczona.
- I jest południe?!
- No tak... A co się...?
- Cholera, umówiłam się z Ithanem! Na pierwszą! Mieliśmy iść na spacer przed obiadem. Cholera. - Zerwała się z łóżka i wbiegła do łazienki. Lily zaśmiała się cicho, gdy nagle coś jej się przypomniało... Sobota. Spojrzała na szafkę nocną, na której leżał niewielki zwitek pergaminu. Sięgnęła po niego. Tak, dzisiaj o dziewiątej wieczorem miała iść do Sowiarni. Cóż, była ciekawa, kto to może być. Nawet bardzo... Jednak wciąż nie była przekonana czy iść.
- " Przyjaciel" - pomyślała. - "Czyli go znam... A jeśli to...? Nie, niemożliwe. Nie ośmieliłby się." pokręciła głową i po chwili zastanowienia sięgnęła po książkę. Do wieczora miała jeszcze dużo czasu.



* * *

Wyjrzał przez okno i uśmiechnął się lekko. Ta ciemność nocy rozświetlona blaskiem gwiazd. Księżyc wysoko na niebie, roztaczający nieziemskie światło. Cienie kładące się na ziemi, sprawiające wrażenie postaci, czekających tylko, żeby znienacka zaatakować. I ten wiatr, wiatr, który poruszał tak odległymi drzewami Zakazanego Lasu. Na posadzce długie cienie sprawiały wrażenie ogromnych, czarnych dziur, w które tak łatwo wpaść. Czekał. Był ciekawy czy przyjdzie. Tak bardzo chciał ją zobaczyć.



Stanęła przed drzwiami Sowiarni. Wzięła głęboki oddech i chwyciła za klamkę. Zawiasy zaskrzypiały złowieszczo, gdy przekraczała próg ogromnej komnaty. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Rozejrzała się i dostrzegła ciemną postać, kryjącą się w kącie. Po chwili weszła w plamę światła i Lily zobaczyła jej twarz.
- To ty! - powiedziała złowieszczo i odwróciła się, żeby odejść, jednak silne ręce złapały ją w talii.
- Nigdzie nie pójdziesz, Lily. Chcę z tobą porozmawiać.


1 komentarz:

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.