James
leżał w łóżku, wpatrując się w sufit. Spojrzał na puste łóżka
swoich współlokatorów. Żałował, że nie poszedł z nimi. Po
dzisiejszej rozmowie z Evans dobry humor całkowicie go opuścił,
więc nie zamierzał włóczyć się w czasie pełni z przyjaciółmi.
Teraz żałował. To pomogłoby mu zapomnieć o problemach.
Przewrócił się na lewy bok i zamknął oczy, gdy promień księżyca
padł prosto na jego twarz. Zły odwrócił się plecami do okna,
próbując zasnąć. Niestety jak na złość sen nie przychodził...
* * *
Dwadzieścia cztery
godziny później
Siedziała na fotelu przy
kominku. Był późny wieczór, a pokój wspólny już dawno
opustoszał. Wpatrywała się w dogasający na kominku ogień. Wokół
jej nóg piętrzyły się stosy podręczników i kilka zabazgranych
rolek pergaminu. Miała dość. Mimo iż od wczorajszej rozmowy z
Potterem minęła cała, długa doba ona wciąż trawiła w myślach
jego słowa. I wcale nie chodziło jej o to, że Potter jest teraz na
nią obrażony, bo w sumie taka sytuacja bardziej jej pasowała.
Miała święty spokój bez nadętego Pottera i jego natrętnych
tekstów. O wiele bardziej dręczyły ją słowa, które do niej
powiedział. To, jakie zdanie miał o niej. Zadrżała. A jeśli miał
rację?
Westchnęła cicho.
Wyjrzała przez okno i
spojrzała na zachmurzone niebo. Pomyślała o Remusie, który teraz
prawdopodobnie leżał w Skrzydle Szpitalnym, lecząc rany po
wczorajszej pełni... Tak bardzo chciała z nim porozmawiać. Była
pewna, że nie śpi. Kiedyś zwierzył jej się, że noc po
przemianie w wilkołaka zawsze jest straszna. Wstała gwałtownie z
fotela. Do głowy wpadł jej pewien pomysł.
* * *
Przewracał
się z boku na bok. Jego ciało przeszywał okropny ból. Jego
dłonie, stopy, plecy... całe jego ciało pulsowało tępym bólem.
Remus nienawidził tego bólu. Nienawidził swojego nędznego,
napiętnowanego życia. Dlaczego musiało go to spotkać? Tęsknie
spojrzał na butelkę z Eliksirem Przeciwbólowym, która stała na
sąsiedniej szafce. Wyciągnął rękę, jednak po chwili syknął z
bólu. Nie dał rady... Nigdy nie dawał rady. Opadł bezwładnie na
poduszki i spojrzał w okno. Jego największym marzeniem było teraz
zasnąć snem pozbawionym tego cierpienia rozrywającego na kawałki
nie tylko jego ciało, ale i duszę. Westchnął. Zamknął oczy,
próbując zasnąć. Niestety po kilku minutach otworzył je ponownie
wściekły na siebie. Ten piekielny ból był nie do wytrzymania!
* * *
James
przebudził się i spojrzał na puste łóżko Remusa. Poczuł nagły
przypływ współczucia do przyjaciela, który teraz pewnie leżał w
Skrzydle Szpitalnym, cierpiąc okropnie. Usiadł na łóżku,
sięgając jednocześnie po różdżkę i leżącą na stoliku nocnym
Mapę Huncwotów. Zerknął na zwiniętego w kłębek Petera i na
rozwalonego w powabnej pozie, cicho pochrapującego Syriusza. Potter
uśmiechnął się lekko... Jego przyjaciel nawet przez sen
zachowywał swoją codzienną nonszalancję.
- Uroczyście przysięgam,
że knuję coś niedobrego - szepnął, stukając różdżką w
pergamin i już po chwili przed jego oczami pojawiła się mapa
uśpionego i opustoszałego zamku... Zaraz, zaraz... Opustoszałego?
James przybliżył mapę do twarzy i potrząsnął nią gwałtownie,
jakby chciał w ten sposób naprawić jakąś usterkę. Otwarł
szeroko usta i wlepił wzrok w maleńką kropkę z napisem Lily
Evans, która powolnym krokiem zbliżała się w stronę Skrzydła
Szpitalnego. Pokręcił głową zaskoczony.
- Co ona wyprawia? -
mruknął do siebie. Pewien, że dziewczyna zmierza do Remusa już
chciał odłożyć mapę na stolik, gdy zobaczył niewielką kropkę,
przemieszczającą się szybko w stronę Lily. Argus Filch był coraz
bliżej...
* * *
-"Nowe mopy,
Magiczny Zmywacz Zanieczyszczeń pani Skower, nowa szczotka...
Przydałaby się też paczka nowych szmat do podłóg. A! No i
magiczny odrdzewiacz do moich ukochanych łańcuchów..." -
Filch uśmiechnął się z czułością na myśl o metalowych
kajdankach powieszonych pod sufitem w jego gabinecie. - " No
tak... I jedzenie dla Pani Norris." - dodał w myślach, kończąc
tym samym listę zakupów.
Argus Filch był w
trakcie nocnego patrolowania korytarzy, jednak dzisiaj nie miał na
to najmniejszej ochoty. Po solidnej dawce sprzątania, jaką
zafundowali mu puchoni z szóstego roku w lochu numer sześć woźny
marzył już tylko o tym, żeby położyć się wygodnie w swoim
łóżku. Niestety, obowiązki wzywały, a Filch nie zamierzał ich
lekceważyć. Na samą myśl, że jakieś rozwydrzone uczniaki
mogłyby się włóczyć nocą po zamku poczuł przypływ
wściekłości. Nie zamierzał na to pozwolić. O nie...
Takie oto myśli kłębiły
się w głowie biednego woźnego, gdy nagle... TRZASK! Filch
przystanął gwałtownie i rozejrzał się wokoło. Nawet nie
zauważył jak doszedł na korytarz prowadzący do Skrzydła
Szpitalnego.
- Kto tu jest? - spytał
w ciemność. - Nie ukrywaj się i tak cię znajdę... - Przeszedł
jeszcze kilka kroków, zbliżając się do starej zardzewiałej
zbroi. Rozglądał się czujnie dookoła, poszukując źródła
nagłego hałasu.
- Kto... A to ty,
kochanieńka. - Woźny spojrzał czule na swoją kotkę, która
wyszła zza rogu. - Już myślałem, że jakieś wredne uczniaki
szwendają się po zamku. Jestem wykończony tym nocnym patrolem...
Chodźmy spać. Schylił się, aby wziąć zwierzaka na ręce i już
po chwili jego kroki ucichły w oddali.
* * *
Skradała
się chyłkiem, rozglądając czujnie dookoła. Zimno i strach
przenikały ją do szpiku kości. Zamek nocą przerażał ją i coraz
bardziej żałowała swojej szaleńczej decyzji. W samej koszuli
nocnej i cienkim szlafroku wybrała się na nocną przechadzkę i to
w dodatku na drugi koniec szkoły! Nigdy nie posądzałaby siebie o
skłonność do podobnych zachowań i pomysłów. Przystanęła i
rozejrzała się wokoło. Tak... Chyba szła w dobrym kierunku.
Obejrzała się trwożnie przez ramię. Jej ciałem wstrząsnął
nagły dreszcz. Czuła jakby ktoś ją obserwował. Ruszyła dalej
niepewnym krokiem, skradając się tuż przy ścianie. Pomyślała o
Remusie, leżącym samotnie w szpitalu i poczuła nowy przypływ
odwagi. Zdecydowanym krokiem ruszyła szybciej i... to był błąd.
Minęła zakręt i stanęła twarzą w twarz z wielką zbroją.
Przerażona zdała sobie sprawę, że wpadła na tą kupę żelastwa,
która zachwiała się lekko. Przerażona dziewczyna złapała ją
szybko i ustawiła z powrotem pionowo, jedna zrobiła to zbyt szybko.
Stawianiu zbroi na posadzce towarzyszył głośny trzask metalu o
kamień. Ruda poczuła jakby jej nogi wrosły w ziemię.
- Kto tu jest?
Lily zdębiała,
przykrywając sobie jednocześnie usta ręką, żeby nie krzyknąć.
Wiedziała, że już po niej. Argus Filch był niedaleko. Ocknąwszy
się z otępienia schowała się czym prędzej za zbroję, która
była przyczyną całego zamieszania. Ukryta w cieniu obserwowała
woźnego, który szedł powoli w jej kierunku.
- Nie ukrywaj się, i tak
cię znajdę...
Nagle poczuła przypływ
szalonej odwagi. Nie da się złapać, nie tak łatwo... Sięgnęła
po różdżkę, którą ukryła wcześniej w rękawie szlafroka i już
szykowała się, żeby wyjść z ukrycia, gdy...
- A to ty kochanieńka...
Lily stanęła jak wryta.
Kochanieńka? Czyżby już ją zobaczył? Ale dlaczego mówi do niej
kochanieńka?! Jakoś trudno jej było uwierzyć, żeby Filch miał
do niej słabość. Zerknęła ostrożnie na woźnego i odetchnęła
z ulgą. Mężczyzna pochylał się nad swoją kotką, mówiąc coś
do niej cicho. Po chwili wziął ją na ręce i poszli w przeciwną
stronę. Ruda odetchnęła z ulgą.
- No to mi się udało -
szepnęła, ocierając pot z czoła.
* * *
Przymknął
oczy, próbując przywołać myślach obraz czegoś wesołego. Chciał
zapomnieć o bólu, odsunąć go od siebie, w najdalsze, najbardziej
odizolowane od niego zakątki podświadomości. Niestety jego trudy
zdawały się na nic.
Drzwi skrzypnęły cicho.
Chłopak otworzył oczy i spojrzał na zbliżającą się postać.
Czy to możliwe, żeby już miał omamy? Zamrugał kilkakrotnie
powiekami. To niemożliwe.
- Remus? - Dosłyszał
dobiegający z ciemności szept. - Śpisz? To ja, Lily.
- Lily?! Niemożliwe. -
Lupin nie wierząc własnym uszom podniósł się z poduszek. Po
chwili z głuchym jękiem opadł z powrotem do pozycji leżącej.
- Jak się czujesz? -
spytała Ruda z troską w głosie. Przysiadła na brzegu łóżka i
spojrzała na niego uważnie.
- Bywało lepiej - odparł
chłopak cicho, a po jego twarzy przemknął lekki skurcz. - Nie
powinnaś chodzić sama po zamku o tej porze. Czemu nie wzięłaś
któregoś z huncwotów?
- Chciałam z tobą
porozmawiać, Remusie. Odwiedzić cię. Wiedziałam, że nie śpisz.
Że cierpisz... - chwyciła go za dłoń.
- Dziękuję Lily -
Chłopak spojrzał na nią uważnie. - O czym chciałaś porozmawiać?
Ruda zamyśliła się.
Teraz jej problem wydawał się tak błahy, gdy patrzyła na
cierpienie przyjaciela.
- Widzisz... czy uważasz,
że jestem egoistką? - Evans spojrzała na niego uważnie. Chłopak
zamyślił się.
- Nie sądzę - odparł
po chwili zastanowienia. - Dlaczego o to pytasz?
Stęknął cicho z bólu.
Ruda spojrzała na niego, zapominając na chwilę o swoim problemie.
- Lily, podasz mi Eliksir
Przeciwbólowy?
- Już.
- Tam na półce.
- Widzę. - Dziewczyna
sięgnęła po fiolkę eliksirem i odmierzyła jedną dawkę.
- Więcej, Lily. Jedna
nie pomaga. Pięć.
- Pięć?! Czyś ty
oszalał? To bardzo mocny eliksir! - Ruda spojrzała na niego
zszokowana.
- Ciszej. Bo cię Pomfrey
usłyszy. Zawsze dostaję co najmniej cztery. Czasem było i siedem.
Lily, proszę, nie każ mi czekać.
Dziewczyna z wahaniem
dolała eliksiru i podała przyjacielowi. Ten wypił szybko
błękitno-srebrny napój i wzdrygnął się lekko.
- Za chwilę powinno
zacząć działać - powiedział opadając na poduszki. Lily patrzyła
na niego z troską.
- Lily... Czemu uważasz,
że jesteś egoistką? Chodzi o Jamesa? No cóż, nie zachowałaś
się w porządku, ale on też cię przez te wszystkie lata w porządku
nie traktował. - Remus spojrzał na nią twardo. - Wiem, że to mój
przyjaciel, ale to fakt.
Lily spojrzała na niego
i zamyśliła się. Już chciała mu odpowiedzieć, gdy nagle za
drzwiami pokoju pielęgniarki rozległ się zgrzyt sprężyn łóżka.
Ktoś wstał i szedł w stronę sali głównej.
- Lily, szybko, jak cię
tu Pomfrey złapie... Wiesz jaka ona jest. Zawiadomi Filcha!
Ruda z przestrachem
poderwała się z łóżka.
- Poradzisz sobie?
- Zawsze sobie radzę -
odparł Remus gorzko. - Zmiataj stąd. Już!
Ktoś podszedł do drzwi
wyraźnie nasłuchując. Po chwili klamka stęknęła cicho i drzwi
otworzyłt się ze skrzypieniem. Ale Lily już nie było. Wybiegła
na korytarz trzaskając drzwiami.
- Kto tu jest? Remusie?
Podeszła cicho do łóżka
Lupina i spojrzała na niego. Chłopak otwarł oczy.
- O co chodzi, proszę
pani? - spytał zaspanym głosem.
- Słyszałam głosy... i
trzask drzwi. Kto tu był?
- Ktoś tu był?
Niemożliwe, zasnąłem, nic nie pamiętam...
Pielęgniarka spojrzała
na niego przeszywającym spojrzeniem i po chwili pokręciła głową.
- Może rzeczywiście
byłam zaspana - powiedziała, jednak wciąż rozglądała się
uważnie po ciemnych kątach. - Śpij, Remusie.
- Dobranoc. - Chłopak
zamknął oczy, czując przypływ ulgi. Miał nadzieję, że Lily
bezpiecznie dotrze do wieży. Przypomniał sobie jej smutny wyraz
twarzy. Wiedział, że jest silną dziewczyną, nie martwił się o
nią. Wiedział, że da sobie radę z każdym problemem.
Drzwi pokoju pielęgniarki
zamknęły się cicho. Otworzył oczy, czując jak ból ustępuje.
Uśmiechnął się do siebie. Może w końcu dzisiaj uda mu się
zasnąć. Przykrył się szczelniej kołdrą, zamknął oczy. Chciał
zasnąć. To była ciężka noc.
* * *
Następnego
ranka Lily obudziła się dość wcześnie, mimo że wróciła późną
nocą do dormitorium. Wstała prędko i zaczęła się ubierać.
Spojrzała na zegarek. Tak, za niedługo śniadanie. Nie było sensu
budzić dziewczyn, na pewno wstaną, a do lekcji zostało jeszcze
trochę czasu. Zeszła po schodach do dormitorium, które ku jej
zdziwieniu było... niemalże puste. Zaskoczona tym widokiem wyszła
na korytarz i skierowała się do Wielkiej Sali, gdzie dostrzegła
Syriusza, siedzącego samotnie przy jednym ze stolików. Markotnie
jadł tosta, ziewając co chwila.
- Cześć Syriusz.
- O Ruda, co tak
wcześnie?
- Wcześnie? Przecież za
niedługo lekcje - obruszyła się dziewczyna i spojrzała na
komnatę, która podobnie jak pokój wspólny była raczej
wyludniona. - Co tutaj tak pusto? Czyżby wszyscy zaspali? - zerknęła
pytająco na Blacka, który patrzył na nią z rozbawieniem.
- Hmm... Widzisz, jakby
ci to powiedzieć, Lily... Jest sobota. - powiedział z szerokim
uśmiechem na twarzy. Ruda spojrzała na niego.
- Ale, ale... Merlinie,
jaka ja jestem głupia - oparła głowę na dłoniach. - Ale w takim
razie co ty tu robisz? - Spojrzała na niego ciekawie.
Syriusz westchnął ze
zrezygnowaną miną.
- Cóż, rano się
obudziłem i zastałem kartkę od Jamesa, że mamy trening. Idiota,
nastawił magiczny budzik, żeby mnie obudził. Nie przestaje dzwonić
dopóki leżysz w łóżku. Koszmar. - pokręcił głową. - No i
musiałem wstać. Nie wiem, o której on się obudził, ale musiało
to być dość wcześnie. Ostatnio jest dość nie w sosie... -
Spojrzał na Lily, która odwróciła wzrok.
- No to, udanego
treningu życzę - powiedziała w końcu, gdy Black podniósł się
od stołu.
- Byłoby miło. Ale jak
znam Jamesa... - Westchnął ponownie. - Na razie Evans, trzymaj się
- powiedział i ruszył w stronę wyjścia z sali. Lily ziewnęła
szeroko i sięgnęła po jedzenie. Skoro już wstała, to zje
porządne śniadanie.
- Cześć Lily!
Evans podniosła wzrok i
spojrzała na rok młodszą Gryfonkę. Na jej piersi lśniła
nowiutka odznaka prefekta.
- Cześć Mary -
uśmiechnęła się do niej. Mary McDonald była jej dobrą
koleżanką, poznały się dwa lata temu i od tamtej pory dość
często ze sobą rozmawiały. Była to średniej wysokości brunetka
o ładnych, piwnych oczach i miłym uśmiechu.
- Jak tam z Rickiem? -
spytała Ruda, gdy dziewczyna usiadła na przeciwko niej i chwyciła
półmisek z pieczywem.
- Zerwaliśmy.
- Przykro mi...
- Niepotrzebnie. - Mary
uśmiechnęła się lekko. - Jesteśmy przyjaciółmi.
Zdecydowaliśmy, że do siebie nie pasujemy. A jak tam z Jamesem?
- Jak zwykle... - Lily
posłała koleżance uśmiech. - Tak w ogóle to czemu nie śpisz?
Mary przełknęła kęs
chleba.
- Trening Quidditcha.
- A no tak. Przecież
jesteś w drużynie.
- No taaak. - Mary upiła
łyk soku pomarańczowego. Była dobrą szukającą drużyny
Gryfonów. Zawdzięczali jej wiele brawurowych zwycięstw. - Cholera,
ale późno. Potter będzie wściekły jak się spóźnię. -
Przewróciła oczami. Lily parsknęła śmiechem.
- Nie mów, że się nim
przejmujesz.
- Jamesem? On sam może
mi nagwizdać, ale ostatnio jak się spóźniliśmy z Brianem dał
nam serię paskudnych ćwiczeń na miotłach. Istny koszmar! -
Westchnęła. - Dobra, lecę! - Chwyciła kawałek tosta i wybiegła
z sali. Lily patrzyła za nią z uśmiechem. Jak dobrze, że ona nie
jest w drużynie.
* * *
Zegar
w dormitorium dziewcząt wybił południe. Dorcas otwarła jedno oko
i natychmiast je zamknęła.
- Proszę, powiedzcie mi,
że jest sobota i że nie zaspałam na transmutację z McGonagall. -
jęknęła.
- Cóż, Dor, jest sobota
i nie zaspałaś na transmutację - odparła ze śmiechem Lily, która
siedziała na swoim łóżku i czytała książkę. Spojrzała na
przyjaciółkę, która z istną burzą włosów na głowie podniosła
się z poduszek i rozejrzała błędnym wzrokiem po dormitorium. Po
chwili przeciągnęła się, ziewając głośno.
- No to mam szczęście.
- Uśmiechnęła się szeroko. - Zaraz, zaraz. A gdzie Ann i Susan? -
spytała rozglądając się po dormitorium.
- Poszły popatrzeć na
trening. Jakąś godzinę temu.
Dorcas uśmiechnęła się
jeszcze szerzej.
- Biedny Black będzie
wykończony - powiedziała, ze złośliwą satysfakcją w głosie. -
Czekaj, czekaj... Dzisiaj sobota?!
- No tak? - Lily
spojrzała na nią zaskoczona.
- I jest południe?!
- No tak... A co się...?
- Cholera, umówiłam się
z Ithanem! Na pierwszą! Mieliśmy iść na spacer przed obiadem.
Cholera. - Zerwała się z łóżka i wbiegła do łazienki. Lily
zaśmiała się cicho, gdy nagle coś jej się przypomniało...
Sobota. Spojrzała na szafkę nocną, na której leżał niewielki
zwitek pergaminu. Sięgnęła po niego. Tak, dzisiaj o dziewiątej
wieczorem miała iść do Sowiarni. Cóż, była ciekawa, kto to może
być. Nawet bardzo... Jednak wciąż nie była przekonana czy iść.
- " Przyjaciel"
- pomyślała. - "Czyli go znam... A jeśli to...? Nie,
niemożliwe. Nie ośmieliłby się." pokręciła głową i po
chwili zastanowienia sięgnęła po książkę. Do wieczora miała
jeszcze dużo czasu.
* * *
Wyjrzał
przez okno i uśmiechnął się lekko. Ta ciemność nocy
rozświetlona blaskiem gwiazd. Księżyc wysoko na niebie,
roztaczający nieziemskie światło. Cienie kładące się na ziemi,
sprawiające wrażenie postaci, czekających tylko, żeby znienacka
zaatakować. I ten wiatr, wiatr, który poruszał tak odległymi
drzewami Zakazanego Lasu. Na posadzce długie cienie sprawiały
wrażenie ogromnych, czarnych dziur, w które tak łatwo wpaść.
Czekał. Był ciekawy czy przyjdzie. Tak bardzo chciał ją zobaczyć.
Stanęła przed drzwiami
Sowiarni. Wzięła głęboki oddech i chwyciła za klamkę. Zawiasy
zaskrzypiały złowieszczo, gdy przekraczała próg ogromnej komnaty.
Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Rozejrzała się i dostrzegła
ciemną postać, kryjącą się w kącie. Po chwili weszła w plamę
światła i Lily zobaczyła jej twarz.
- To ty! - powiedziała
złowieszczo i odwróciła się, żeby odejść, jednak silne ręce
złapały ją w talii.
- Nigdzie nie pójdziesz,
Lily. Chcę z tobą porozmawiać.
Super :D
OdpowiedzUsuńbonnie-karaye.blogspot.com