BLOG ZAWIESZONY: Więcej informacji w Proroku

26 czerwca 2009

Rozdział 27: Z pamiętnika Marleny Drayton

 Lipiec 1976
        Czym jest odwaga? Gdyby rok temu ktoś powiedział mi, że kiedyś zostanę posłana z misją dla Zakonu wyśmiałabym go. Nigdy nie byłam specjalnie odważna, nigdy nie pchałam się na pierwszy plan. Nigdy nie ryzykowałam życia, swojego i najbliższej mi osoby – tak jak teraz.

        Gdy w siódmej klasie razem z Robertem zostaliśmy wezwani do gabinetu dyrektora wystraszyłam się. Byłam pewna, że do jego uszu doszły moje głośne pomstowania na te wszystkie ataki, o których tak głośno było w prasie. Byłam głupia, nie kryłam się ze swoją wrogością i niechęcią. Nie kryłam się z tym, że chciałabym coś z tym zrobić, ale zwyczajnie nie mam szansy. Nie sądziłam jednak, że ktokolwiek potraktuje mnie poważnie. Dumbledore potraktował.

        Wezwał nas oboje, pewnego zimnego, październikowego wieczoru. Oboje byliśmy bardzo zaskoczeni, ale i wystraszeni – wszyscy wiedzieli, że Robert, jako mój chłopak, z gruntu podzielał moje zdanie. Baliśmy się pogadanki dyrektora o nienawiści propagowanej przez nas wśród uczniów i innych tego typu głupstwach. Jak wielkie było nasze zdumienie, gdy wszedłszy do jego gabinetu, zostaliśmy powitani miłym uśmiechem.
- Usiądźcie proszę.
Zachęcający gest dyrektora i miły uśmiech całkowicie zbiły nas z tropu. Nie mieliśmy zielonego pojęcia o co chodzi. Oboje nie byliśmy żadnymi wybitnymi osobistościami, dobrymi uczniami, czy chociażby graczami Quidditcha, żeby zasługiwać na odwiedziny w gabinecie dyrektora. Nie pozostawało nam nic innego jak czekać, aż ten sam wyjawi nam cel tego spotkania.
- Doszły mnie słuchy na temat waszego zdania o atakach na Mugoli.
Wymieniliśmy spojrzenia. No tak, chyba naprawdę o to chodziło. Przygotowałam się na najgorsze.
- Herbaty?
To pytanie całkiem zbiło mnie z tropu. Kiwnęliśmy tylko głowami, nie potrafiąc wypowiedzieć słowa.
Dyrektor machnął różdżką, a na stole zmaterializowały się trzy filiżanki w srebrne kwiaty i dzbanek. Dyrektor nalał herbaty i podał nam po filiżance, wciąż miło się uśmiechając. Nie wiedzieliśmy jak się zachować.
- Dlaczego nas pan wezwał, dyrektorze?
Dumbledore spojrzał na nas znad okularów połówek i uśmiechnął się lekko.
- Chciałem wam coś zaproponować…

        Tak zaczęła się nasza przygoda z Zakonem. W czasie ostatniego roku w Hogwarcie nie wyglądało to najlepiej z naszej strony, ponieważ przygotowania do końcowych egzaminów zabierały nam sporą część wolnego czasu, jednak i tak, każdą wolną chwilę poświęcaliśmy Zakonowi. Z początku w lekką konsternację wprawiła nas wiadomość o nauczycielach działających w Zakonnie, jednak była to kwestia przyzwyczajenia. Większość weekendów spędzanych w Hogsmeade zaczynała się od spotkania w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, gdzie Dumbledore wynajmował pojedynczy pokój, w którym odbywały się zebrania. Ponoć właściciel baru był bratem Dumbledore’a, co po spotkaniu ich obu razem mogłam potwierdzić. Byli do siebie w pewien sposób podobni, jednak to napięcie jakie między nimi wyczułam i swego rodzaju wrogość nie miała w sobie nic z braterskiej miłości. Nigdy jednak nie dane było mi się dowiedzieć o co im poszło.

        Nasza działalność w Zakonie ograniczała się do pojedynczych wypadów śledczych w miejsca, gdzie spodziewaliśmy się spotkać Śmierciożerców, jednak rzadko udawało nam się czegokolwiek dowiedzieć. Wciąż było nas stanowczo za mało, ale Dumbledore kategorycznie odmawiał przyjmowania młodszych uczniów do Zakonu – uważał to za zbyt niebezpieczne i patrząc z perspektywy czasu, zgadzam się z nim w zupełności.
Patrząc nieraz na młodszych uczniów widzę, jak dziecinni byliśmy. Nawet wielu siódmoklasistów nie jest dość dojrzałych, aby wstąpić do Zakonu – dla nich byłaby to zabawa. Dla nas – walka o życie i lepszy świat.

Kolejne miesiące nauki w Hogwarcie mijały nam dobrze. Nauczyciele buntowali się przeciwko dawaniu uczniom wielu misji, z obawy przed zawaleniem egzaminów – sądzili, że jest dość doświadczonych członków w Zakonie, aby tyle zadań powierzać młodym.
W Zakonie był tylko jeden mężczyzna, który zawsze wspierał nas w staraniach o udział w poważnych misjach. Nazywał się Alastor Moody.

Alastor jest dziwnym człowiekiem o bardzo specyficznym poczuciu humoru. Słynie z tego, z jaką łatwością przychodzi mu tropienie Śmierciożerców, a większość akcji pod jego przywództwem przeważnie kończy się sukcesem.
Pamiętam, jak kiedyś, w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, która stała się jedną z naszych głównych siedzib, zagadnął mnie po spotkaniu. Szczerze powiedziawszy dopiero od tamtej pory naprawdę go polubiłam. Może dlatego, że wtedy ukazał mi kawałek swojej prawdziwej osobowości?

- Nazywasz się Marlena, tak? – przysiadł obok na pustym krześle i łypnął na mnie uważnie jednym okiem. Kiwnęłam głową w odpowiedzi. Szczerze mówiąc, Moody zawsze trochę mnie przerażał.
- Nie martw się tym, że nie jesteście brani pod uwagę. Jesteście młodzi, a Ci którzy teraz są starzy, zapomnieli jak wielka siła drzemie w młodych. Zapomnieli, że sami byli kiedyś młodzi – spojrzał w dal, zamyślonym wzrokiem.
Po chwili, jakby przypomniał sobie, że go obserwuję, bo zwrócił na mnie spojrzenie swych ogromnych oczu. Potem przeniósł wzrok na Roberta, dyskutującego o czymś zawzięcie z jakimś korpulentnym czarodziejem w bordowej szacie.
- Najważniejsze jest, żebyście pamiętali o jednym… Bo to duża wada młodych: nie uważają i zapominają. Musicie być zawsze czujni! Niebezpieczeństwo może czaić się wszędzie, za każdym rogiem, w każdej osobie. Stała czujność! O tym musicie pamiętać. Sam, gdy byłem młody… - pokręcił głową. Jestem pewna, że dostrzegłam wtedy na jego policzku łzę. – Musicie uważać.
Poklepał mnie po ramieniu i oddalił się szybkim krokiem. Wtedy dotarło do mnie, że Moody wcale nie jest tak twardy jak się wydawał. On też cierpiał, chociaż maskował to na swój własny sposób. Też się martwił, chociaż wielu brało to za wymądrzanie się i zrzędzenie. A Moody przecież też jest człowiekiem.


W końcu, pod koniec roku szkolnego, tuż przed egzaminami, Dumbledore znów wezwał nas do siebie. To był nasz przełom. Jak bardzo różniło się to spotkanie od tego październikowego. Ciężka atmosfera wisiała w powietrzu. Dumbledore był wyraźnie podenerwowany.
- Usiądźcie.
Zawsze mnie dziwiło, jak dyrektor potrafi panować nad swoimi emocjami. Jego głos był jak zwykle opanowany i łagodny.
- Po skończeniu szkoły mam dla was poważną misję. W przyszłym tygodniu macie egzaminy. Nie będziecie w szkole do końca roku. Bez względu na to, jak je zdacie, wyjedziecie tydzień po nich. Czas goni nas bardziej niż myślałem. Wróg działa prędko i jeśli teraz nas ubiegnie możemy być straceni.
Poczułam na swej dłoni dłoń Roberta. Uścisnął ją delikatnie, próbując dodać mi otuchy.
- Nie będzie to łatwe zadanie, ale…
- Damy radę dyrektorze – głos Roberta zabrzmiał niezwykle hardo.
Dyrektor pokręcił głową.
- Będziecie musieli wyjechać. Nie wiem na jak długi czas, jednak obawiam się, że może to być nawet parę miesięcy.
- Co mamy powiedzieć naszym rodzinom, znajomym? – zdziwiłam się jak opanowany był mój głos. W głębi serca byłam przerażona.
- Na pewno nie prawdę. Śmierciożercy mogą szukać członków Zakonu, mogą nagabywać wasze rodziny. Nie możecie powiedzieć im prawdy.
Zadrżałam.
- W takim razie co?
- Oficjalna wersja jest taka, że wyjeżdżacie na wycieczkę po świecie. Przed podjęciem pracy chcecie obejrzeć trochę świata, pobyć razem. Możecie powiedzieć, że przyda się to wam do dalszych studiów.
Wymieniliśmy z Robertem spojrzenia, po czym kiwnęliśmy głowami.
- Wyjedziemy sami?
- Będą towarzyszyć wam jeszcze dwie osoby. Im was mniej, tym lepiej. Będziecie się mniej rzucać w oczy – dyrektor zakręcił młynka kciukami.



        Zakon nalegał, abyśmy korzystali z mugolskich środków transportu i jak najmniej używali czarów. Nie było to dla mnie żadną przeszkodą – wychowałam się w mugolskiej rodzinie. Jednak dla Roberta i pozostałej dwójki było to trudne przeżycie. Przywykli do używania magii.
Podróżując nie prowadzimy wielu rozmów – każdy myśli nad tym, co zostawił w domu.
Myślę o mojej matce, przyjaciołach. O mojej kuzynce, która nie ma pojęcia co tak naprawdę się ze mną dzieje.
Robert objął mnie ramieniem i przytulił mocno. Jak dobrze, że mamy siebie.”


        Za oknem przesuwał się dziki, niezamieszkany krajobraz. Ciemne lasy i zalane wodą pola. Deszcz padał nieustannie.

Zmierzali pociągiem na północ. Czy dadzą radę porozumieć się z olbrzymami?

3 komentarze:

  1. Dopiero wczoraj odkryłam twój blog i jestem bardzo mile zaskoczona ilością rozdziałów i oczywiście samymi opowiadaniami. Mam nadzieję że jeszcze czytasz komentarze. Super blog.👍

    OdpowiedzUsuń
  2. Dopiero wczoraj odkryłam twój blog i jestem bardzo mile zaskoczona ilością rozdziałów i oczywiście samymi opowiadaniami. Mam nadzieję że jeszcze czytasz komentarze. Super blog.👍

    OdpowiedzUsuń

Użytkowników bez konta Google proszę o wybór z listy "komentarz jako" pola "Nazwa/Adres URL" i w polu nazwa podanie nicka. Jest łatwiej, gdy wiadomo, kto jest kim.