Potrząsnęła
głową, starając powstrzymać cisnące się do oczu łzy. Duża
sowa płomykówka siedziała na parapecie, przechylając główkę i
przyglądając się jej uważnie. Dłoń, w której trzymała kawałek
pergaminu zadrżała mimowolnie. Zamknęła oczy, biorąc głęboki
wdech. Musiała się uspokoić. Jednak jej ręce zaczęły drżeć
jeszcze bardziej, a świat wokół zaczął się rozmazywać, poprzez
gromadzące się w oczach łzy. Opadła na pobliski fotel, wpatrując
się wciąż i wciąż w słowa wypisane czarnym atramentem na kartce
papieru prostym, tak dobrze jej znanym pismem. Ukryła twarz w
dłoniach, a jej ciało zatrzęsło się w niemym szlochu. Jedna z
najgorszych wieści w jej życiu zawarta w kilku, prostych słowach,
pozbawionych wszelkich uczuć. Ocierając wierzchem dłoni łzy
płynące po policzkach, pozwoliła smutkowi wziąć nad sobą górę.
Nie
wiedziała ile czasu minęło od chwili pojawienia się sowy, do
czasu, gdy w progu jej komnaty stanął Albus. Spojrzał na nią ze
współczuciem – a więc wiedział.
-
Minerwo…
Podniosła
na niego wzrok, ocierając szybkim ruchem łzy z policzków. Wstała
wyprostowana jak struna, próbując opanować drżenie warg. Kilka
kosmyków wymknęło się z jej ciasnego koka i opadło na kark.
-
Fryderyk przysłał mi wiadomość. Powinnaś udać się do Kwatery
Głównej…
Nim
cokolwiek odpowiedziała, wzięła głęboki oddech, próbując
powstrzymać głos przed drżeniem, jednak na niewiele się to zdało.
Gdy słowa wypłynęły z jej ust, jej głos był cichy, zdarty,
pełen strachu i smutku.
Podszedł
do niej, kładąc rękę na ramieniu.
-
Minerwo, jeśli jest cokolwiek…
-
Och Albusie… - Nim mężczyzna zdążył dokończyć, Minerwa
przylgnęła do niego całym ciałem, drżąc lekko. Po jej
policzkach popłynęły nowe strumienie łez. Dyrektor objął ją
lekko, próbując uspokoić.
-
Ciii…
Po
kilku minutach Minerwa uspokoiła się i odsunęła od Albusa
wyraźnie zmieszana. Otarła łzy z policzków, spoglądając na
niego z zakłopotaniem. Szybkim ruchem poprawiła bordową szatę,
która w nieładzie zwisała z jej ramion.
-
Przepraszam Albusie, nie powinnam tak płakać – powiedziała,
siląc się na spokojny ton.
Dumbledore
spojrzał na nią ze współczuciem ponownie kładąc jej rękę na
ramieniu.
-
Nie wszystkie łzy są złe. Nie bój się ich.
Kobieta
opuściła głowę, kiwając nią lekko. Mężczyzna zauważył, że
kolejna łza spłynęła po jej policzku.
-
Powinnaś odpocząć. Weź urlop, wypocznij. Wezmę twoje zajęcia.
Minerwa
od razu podniosła wzrok na Albusa zszokowana.
-
Ależ Albusie, to się…Obowiązki… Jestem potrzebna!
Na
twarz dyrektora powrócił cień uśmiechu.
-
Myślę, że przez te kilka dni szkoła się bez ciebie nie zawali, a
i ja dam radę przekazać uczniom odrobinę wiedzy, jak za starych,
dobrych czasów.
Otarł
łzę z jej policzka.
-
Spakuj się i ruszaj. Potrzebny ci odpoczynek.
Pokiwała
głową.
-
Dziękuję, Albusie. Nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy.
*
* *
Mleko
z cichym pluskiem zalało płatki, wypełniające małą, porcelanową
miseczkę. Lily sięgnęła po łyżkę i zabrała się do jedzenia,
rozglądając się jednocześnie dokoła. Ranek był jeszcze dość
wczesny, więc Wielka Sala była raczej wyludniona. Evans obudziła
się dziś szybko, przebudzona promieniami słońca, które wdarły
się do ich dormitorium. Nie budziła dziewcząt, które poprzedniego
wieczoru poszły spać późno, omawiając problemy Dorcas z Ithanem,
którzy poprzedniego wieczoru dość ostro się pokłócili. Lily
niemrawo zamieszała łyżką w płatkach, wprawiając mleko w ruch.
-
Smacznego.
Cichy
głos rozległ się tuż nad jej prawym uchem. Dziewczyna podskoczyła
zaskoczona. Odwróciła się do tyłu, znajdując się twarzą w
twarz z Jasonem. Chłopak uśmiechnął się swoim pełnym ironii
uśmiechem, spoglądając na pływające w miseczce płatki. Lily
rzuciła mu niezbyt miłe spojrzenie.
-
Dziękuję – mruknęła, odwracając się do niego bokiem.
-
Lubisz płatki? – Chłopak nie dawał za wygraną, spoglądając na
nią usilnie. W jego oczach migotały figlarne błyski. Evans
spojrzała na niego z niechęcią.
-
Jak widać.
Jason
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
Ja też je lubię. Coś nas łączy. – Mrugnął do niej
łobuzersko, przybliżając swoją twarz do jej. Uśmiech chochlika
znów pojawił się na jego wargach.
-
Chyba tylko to.
Przechylił
głowę, przyglądając jej się uważnie. Nagle jego wzrok
powędrował w stronę drzwi. Uśmiechnął się bezczelnie.
-
Zdziwiłabyś się.
-
Bardzo wątpię. Raczej nie jestem złośliwym dupkiem, który za
punkt honoru postawił sobie udowodnienie wszystkim swoją wyższość.
– Powiedziała bezczelnie, wiedząc, że chłopak, jako nauczyciel,
mógłby odjąć jej kilka punktów. Spojrzała na niego twardo.
-
Ho, ho… Odważna jesteś – powiedział, uśmiechając się
jeszcze szerzej i jakby nie robiąc sobie nic z tego, że dziewczyna
właśnie go obraziła. – Mógłbym wlepić ci szlaban… - dodał
po chwili złośliwym tonem.
-
Proszę bardzo. – Lily wzruszyła ramionami.
Jason
wybuchł śmiechem.
-
Pani prefekt taka chętna do szlabanów? Kto by pomyślał…
Znów
zamyślił się na chwilę, odwracając od niej wzrok i lustrując
zawartość stołu.
W
końcu wstał z miejsca i posławszy jej ostatni uśmiech oddalił
się w stronę stołu dla nauczycieli. Po drodze pomachał kilku
osobom, siedzącym przy stole Gryffindoru.
Lily
powróciła do przerwanego śniadania, jednak całkowicie zniknął
jej apetyt. Ze zniesmaczoną miną odsunęła od siebie miskę z
płatkami.
-
Czego ten idiota od ciebie chciał?
Lily
ponownie podskoczyła na miejscu. Tym razem po jej lewej stronie
usiadł James, spoglądający ze złością za oddalającym się
Jasonem.
Lily
wzruszyła ramionami.
-
Jakieś głupoty.
Wolała
nie mówić Jamesowi o dziwacznym zachowaniu Jasona. Mogłoby to
tylko pogorszyć sytuację między nimi. Rozmowę przerwało im
nadejście poczty.
James
szybkim ruchem odsunął talerz z kiełbaskami przed nadlatującą
sową. Ptak zrzucił na stół najnowsze wydanie Proroka. Potter
jedną ręką chwycił widelec, drugą gazetę i spojrzał na
pierwszą stronę.
-
Kolejny atak - mruknął, spoglądając na Lily spod zmarszczonych
brwi. Dziewczyna natychmiast przysunęła się do niego, spoglądając
przez ramię na widniejące na pierwszej stronie zdjęcie jakiegoś
ciemnego zaułka. Po fotografii kręcili się ludzie, błyskał
flesz, a para Magomedyków wynosiła za kadr ciało na noszach
przykryte czarnym materiałem.
James
zaczął czytać przyciszonym głosem:
Wczoraj
w okolicy południa w jednym z zaułków mugolskiego Londynu
wywiązała się walka pomiędzy kilkoma czarodziejami, w której
zginęło czterech Mugoli oraz jeden pracownik ministerstwa.
Najprawdopodobniej za atakiem stoją słudzy Tego, Którego Imienia
Nie Wolno Wymawiać. Według zeznań przypadkowych mugolskich
świadków, którym później zredukowano pamięć, kilka
zamaskowanych, ubranych w czarne szaty postaci napadło na idącego
drogą pracownika ministerstwa, pana Hermesa McGonagall...
James
podniósł wzrok i spojrzał na Lily zaskoczony.
-
McGonagall? Myślisz, że to jakaś rodzina?
Lily
przygryzła wargę, patrząc na tekst.
-
No tak, przecież nie było jej w szkole wczoraj po południu. Pewnie
się dowiedziała i... Co tam dalej piszą?
James
przeleciał szybko wzrokiem dalszą część artykułu.
-
Nic specjalnego. Ponoć pracował w departamencie tajemnic. Pogrzeb
odbędzie się jutro.
Lily
pokręciła głową, spoglądając na zdjęcie. Mężczyźni znów
wynosili nosze z ciałem.
-
Biedna McGonagall.
*
* *
Ciemna
kuchnia kwatery głównej Zakonu Feniksa pachniała tego wieczoru
tytoniem, cynamonem i cierpką cytryną. Świeczki ustawione na stole
jaśniały blaskiem, rozpraszając wdzierającą się przez okna
ciemność.
Minerwa
cicho pociągnęła nosem, grzejąc dłonie o kubek z ciepłym kakao.
Miała podkrążone, zapuchnięte oczy i niezdrowo zarumienione
policzki. W jednej z dłoni ściskała kurczowo bawełnianą
chusteczkę wyszywaną w stokrotki. Powoli obracała kubek, starając
się uciec wzrokiem od natarczywego spojrzenia swojej rozmówczyni.
Tymczasem Armandia pociągnęła łyk cytrynowej herbaty z
porcelanowej filiżanki, nie odrywając od niej wzroku.
-
Musisz wziąć się w garść, Minerwo. Życie płynie dalej. Nie
możesz być teraz słaba – powiedziała cicho, patrząc na nią
uważnie. Minerwa ukradkiem otarła samotną łzę płynącą po
policzku. W końcu odchrząknęła i podniosła wzrok na Armandię.
Jej szare oczy spoglądały na nią z dziwną wyniosłością.
-
Masz rację. – Tylko tyle Minerwa zdołała wydobyć z siebie, bez
ponownego wybuchnięcia płaczem. Szybko wypiła łyk coraz
chłodniejszego kakao.
Armandia
westchnęła cicho, odwracając wzrok. Zupełnie nie miała pojęcia,
co może powiedzieć zrozpaczonej Minerwie.
Cisza
znów zawisła między dwiema kobietami, gdy każda z nich pogrążyła
się we własnych, niewesołych rozmyślaniach. Zupełnie nie zdawały
sobie sprawy, że od dłuższego czasu są bacznie obserwowane.
-
Jak sobie radzi? – Alastor zaszedł od tyłu Fryderyka, który od
dobrych dziesięciu minut czaił się w mroku holu, przysłuchując
się rozmowie dwóch kobiet. Na pytanie Alastora tylko uniósł
wysoko brwi.
-
A jak myślisz? Armandia nie potrafi z nią rozmawiać - powiedział
cicho. Alastor westchnął na te słowa, spoglądając jednocześnie
z naganą na Fryderyka.
-
Dlaczego ty
z nią nie porozmawiasz? – spytał.
Reddgens
prychnął cicho.
-
Naprawdę myślisz, że to dobry pomysł? Ona nie chce mnie widzieć.
-
Kochała cię – mruknął Alastor.
Fryderyk
odwrócił wzrok.
-
Kiedyś. Kiedyś i ja ją kochałem. Ale to było dawno. Nim Hermes
wmieszał się we wszystko.
Alastor
pokręcił głową.
-
Zostawiłeś ją, czego oczekiwałeś? Że będzie czekać w
nieskończoność?
Fryderyk
tylko pokręcił bezradnie głową.
-
Nigdy by mi nie wybaczyła. Wyjazd do Chile był najlepszym co mogłem
wtedy zrobić. W sumie sam nie wiem na co liczyłem. - Jego głos
lekko zadrżał, jednak starał się to ukryć. Jego twarz przybrała
wyraz kamiennej maski pozbawionej uczuć. – Chciałem odczekać.
Gdy po roku dostałem zawiadomienie o ich ślubie uznałem, że nie
warto wracać.
-
Po twoim wyjeździe Hermes się nią zaopiekował – zaczął
Alastor, jednak Fryderyk nie dał mu skończyć.
-
Zawsze ją kochał. Nawet gdy byliśmy razem. Zawsze widziałem jak
na nią patrzył.
Cisza
zawisła między nimi. Każdy z nich obserwował Armandię i Minerwę,
które rozmawiały o czymś przyciszonymi głosami.
-
Nie żal ci jego śmierci? – spytał w końcu Alastor.
Fryderyk
podniósł na niego wzrok. Jego spojrzenie pełne było obojętności.
-
Zginął w słusznej sprawie, jego śmierć była chwalebna. I nie
żywię do niego urazy o Minerwę – powiedział w końcu. W tym
samym momencie z kuchni dobiegł ich nagły szloch. Fryderyk spojrzał
na Alastora, a w jego oczach dostrzec można było ból.
-
Porozmawiaj z nią. Armandia kompletnie się do tego nie nadaje -
powiedział, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę
drzwi wyjściowych.
Alastor
westchnął, po czym wszedł do kuchni kuśtykając lekko. Spojrzał
z góry na Armandię.
-
Zostaw nas samych. Chcę z nią porozmawiać na osobności.
Kobieta
wstała z krzesła, posyłając mu spojrzenie pełne ulgi. Nie
potrafię pocieszać ludzi,
mówiło jej spojrzenie. Szybkim krokiem opuściła kuchnię,
zamykając za sobą drzwi. Po chwili z kuchni dobiegł kojący szmer
głosu Alastora. Armandia uśmiechnęła się. Wiedziała, że
zostawiła właściwego człowieka na właściwym miejscu. W końcu
chyba nikt tak nie zrozumie Minerwy jak Alastor - w końcu straciła
męża.
*
* *
- Można? – Syriusz wskazał na
wolny fotel obok Lily. Dziewczyna podniosła na niego wzrok i
uśmiechnęła się lekko kiwając głową. Chłopak usiadł i
przyjrzał się uważnie dziewczynie. – Wszystko w porządku? –
spytał, spoglądając na nią. Lily wpatrywała się nieobecnym
wzrokiem w kominek. Brodę oparła na kolanach podciągniętych pod
brodę.
-
Myślę – odparła krótko. Chłopak uśmiechnął się.
-
Możemy pomyśleć razem – powiedział. Dziewczyna posłała mu
lekki uśmiech, po czym odwróciła wzrok. Syriusz westchnął cicho,
rozsiadając się wygodniej w fotelu.
-
Wiesz, co nie daje mi spokoju? – spytała w końcu, obracając ku
niemu głowę.
Chłopak
tylko pokręcił głową.
-
Co?
-
Wszystko zaczyna wariować, nie zauważyłeś tego? Wszystko staje na
głowie, odwraca się na lewą stronę… Tak wiele rzeczy ostatnio
się zmienia. – W jej głosie pobrzmiewała wyraźna niepewność.
-
Na przykład? – Syriusz podniósł brwi.
Lily
westchnęła.
-
Te wszystkie napaści, ataki, śmierci. Nawet Hogwart już nie jest
taki jak wcześniej. Kursy samoobrony, dziwne środki ostrożności.
Skąd się to wszystko wzięło? – Odwróciła wzrok. Syriusz
pokiwał w zamyśleniu głową.
-
Ciężkie czasy – odparł krótko. Dziewczyna skrzywiła się,
wyraźnie nieusatysfakcjonowana jego odpowiedzią.
-
Dlaczego?
Syriusz
uniósł wysoko brwi.
-
Tak już jest i koniec. Nie zmienimy tego, że żyjemy w takich
czasach – powiedział cicho.
-
Nic nie możemy zrobić? – spytała Lily, ignorując kosmyki włosów
opadające jej na oczy. Zmarszczyła brwi wyraźnie niezadowolona.
Syriusz
spojrzał na nią przeciągle.
-
Możemy walczyć – powiedział twardo.
Lily
zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad czymś głęboko.
-
Ale…
-
Lily, Lily! Oni znowu coś zmalowali! – W tej samej chwili
uczennica pierwszej klasy podbiegła do niej z wypiekami na twarzy. –
Lily! – zawołała ponaglająco.
Dziewczyna
podniosła na nią wzrok.
-
O co chodzi? – spytała niecierpliwie.
-
Rick, Jack i Roger! Popatrz, tam! – dziewczynka wskazała ręką w
stronę przeciwległego kąta pokoju, w którym zgromadziło się
wyraźnie zaaferowane czymś zbiorowisko uczniów.
Lily
rzuciła szybkie spojrzenie Syriuszowi, który posłał jej uśmiech,
przechylając głowę.
-
Idź, pani prefekt. Obowiązki wzywają – powiedział, mrugając do
niej jednym okiem. Lily szybko podniosła się z fotela i ruszyła w
stronę zbiorowiska. Odwróciła się jeszcze, by spojrzeć na
Syriusza, jednak ten znikał już w dziurze pod portretem.
Możemy
walczyć.
Ale
jak?
*
* *
Fryderyk
Reddgens z cichym pyknięciem teleportował się na opustoszałą,
ciemną ulicę. Mgła czaiła się tuż przy ziemi, spowijając
wszystko w jeszcze większej szarości. Mężczyzna owinął się
szczelniej płaszczem i szybkim krokiem przeszedł na drugą stronę
ulicy. Rozglądał się czujnie na boki, jednak najwyraźniej nie
dostrzegł nic, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia, bo po chwili
szybko wbiegł po schodach i zniknął we wnętrzu starej, odrapanej
kamienicy. Szybko pokonywał kolejne stopnie, by już po chwili
znaleźć się na trzecim piętrze. Wyciągnął klucz z prawej
kieszeni płaszcza i szybko przekręcił w zamku. Ten szczęknął
cicho i drzwi otworzyły się bezszelestnie. Fryderyk wszedł do
środka ciemnego mieszkania, zamknął za sobą drzwi i oparł się o
nie ciężko. Panującą w mieszkaniu ciszę przerwał nagły trzask.
Mężczyzna poruszył się gwałtownie, rozglądając się
niespokojnie dokoła. Nagle z sąsiedniej ściany wychynęła
przezroczysta postać. Fryderyk odetchnął z ulgą.
-
Ach, to tylko ty – powiedział. Duch spojrzał na niego
beznamiętnym wzrokiem.
-
Myślałby kto, że przez te wszystkie lata mógłbyś się
przyzwyczaić do mojej obecności – parsknął.
-
Czasem się zastanawiam, dlaczego zwyczajnie nie odejdziesz? –
mruknął Reddgens.
-
Tu umarłem, tu nawiedzam. Dlaczego się nie wyprowadzisz? Boisz się
mieszkać sam? – Duch spojrzał na niego z kpiną, jednak Fryderyk
nie był w nastroju do żartów.
-
Sam często nad tym myślę… - mruknął tylko, zdejmując płaszcz.
Duch prychnął i przeniknął przez ścianę do kuchni. Mężczyzna
chcąc nie chcąc, podążył za nim.
Gdy
po licznych podróżach powrócił w końcu do Anglii, wynajął
mieszkanie, które po niedługim czasie okazało się nawiedzone.
Mimo, że wielu ludzi dawno zmieniłoby lokum, Fryderyk polubił
swego lokatora, darząc go pewną formą sympatii.
-
Jak tam Minerwa? – Duch zawisł w swobodnej pozie kilka cali nad
krzesłem i utkwił w nim uważne spojrzenie. Fryderyk spojrzał mu
groźnie w oczy, widząc jednocześnie drewniany zegar wiszący za
nim. W końcu odwrócił głowę z westchnieniem.
-
Jakoś sobie radzi – powiedział, szukając w szafce czystego
kubka.
-
Dlaczego z nią nie porozmawiasz?
Fryderyk
ze złością zatrzasnął szafkę.
-
Bo nie.
-
Cóż za inteligenta odpowiedź – zaśmiał się duch. – Dojrzała
– dodał z ironią. Fryderyk próbował zgromić go wzrokiem,
jednak duch tylko się zaśmiał.
-
Nie patrz na mnie takim wzrokiem, dobrze wiesz, że się ciebie nie
boję, Fred.
Zachowujesz się jak szczeniak, tylko tyle ci chciałem powiedzieć –
powiedział, unosząc ręce w obronnym geście, po czym zniknął.
Reddgens
odwrócił się tyłem do pustego krzesła, nalewając jednocześnie
wody do czajnika.
-
To co mam zrobić?
-
Nie wiem. – Rozległ się głos tuż przy jego uchu. Fryderyk
podskoczył gwałtownie. Spojrzał z naganą na ducha, który tylko
wyszczerzył zęby w przezroczystym uśmiechu.
Reddgens
westchnął, ostawił czajnik na ogień i ruszył w stronę salonu.
-
Chodź, coś ci pokażę – powiedział, otwierając drzwi i
zapalając światło na końcu różdżki. – Widzisz? –
powiedział, wskazując na fotografie stojące na szafce. – To my.
– Wziął jedną z nich do ręki.
Duch
zerknął mu przez ramię.
-
Minerwa… Była moją najlepszą przyjaciółką i największą
miłością. Była… i Jest, najwspanialszą kobietą na świecie. –
Te słowa wypowiedział szybko i cicho, jakby bojąc się samego ich
brzmienia. Duch milczał, wpatrując się w zdjęcie w jego dłoni.
Młoda kobieta i młody mężczyzna, w którym tak ciężko było
poznać dzisiejszego Fryderyka kręcili się na mugolskiej karuzeli.
Szczęśliwi.
Fryderyk
pokręcił głową.
-
Pokłóciliśmy się o głupotę. Powiedziałem wiele niemiłych
rzeczy, ona też nie pozostała mi dłużna. To był ciężki czas.
Postanowiłem wyjechać. Chciałem odetchnąć, zapomnieć, ułożyć
sobie wszystko. Myślałem, że gdy wrócę wszystko jakoś się
ułoży. – Zaśmiał się gorzko. – Nie podejrzewałem, że pod
moją nieobecność nasz najlepszy przyjaciel się nią zajmie
– dodał po chwili.
Umilkł,
spoglądając na zdjęcie.
-
Ale to stare czasy – powiedział obojętnie. Odłożył zdjęcie na
szafkę i ruszył z powrotem do kuchni. Duch patrzył za nim
zamyślonym spojrzeniem.
-
Jednak ty nadal ją kochasz… - powiedział. Fryderyk znieruchomiał,
jednak się nie odwrócił. Z kuchni dobiegł ich cichy gwizd
czajnika.
+Wszystko jest super . :D Ale mam jedno "ale" jest w tym za mało takiej miłości . . . Ja liczyłam na dalszą częśc tej bitwy na śnieżki zkończonej np. pocałunkiem . . . no cóż ale i tak wszystko jest super ;)
OdpowiedzUsuń"Jestem pewna, że jej się spodoba. Ann uwielbia Baśnie, a to wydanie na pewno jej się spodoba." Powtórzenia!!!!! Och jak ja ich nienawidzę! No ale nie przejmuj się mną bo ja jestem troszkę przewrażliwiona, jednak gdybyś wiedziała czego nie piszę, a chciałabym...
OdpowiedzUsuńWłaściwie to rozdział jest całkiem niezły. Jak dla mnie trochę za mało miłości, ale tym też się nie przejmuj, bo jestem raczej romantyczką xd.
Mrs. Black
Fajnie ;) naprawde fajnie, ake faktycznie do tej pory zamalo milosci, ze tak sie wyraze :)
OdpowiedzUsuńWcale nie... James i Lily zaczęli ze sobą chodzić dopiero na 7 roku, wiec jesli teraz zaczęliby się całować itp. itd. to byłoby to bez sensu ;)
OdpowiedzUsuńNo i bomba! Normalny, zdrowy rozwój relacji, nie te bzdury rodem z harlekinów, jakie można spotkać na większości blogów. Akcja z pochodzeniem Lily faktycznie nieco naciągana, ale cóż, ile można pisać o zwykłych ludziach - nawet jeśli to czarodzieje ;)
OdpowiedzUsuńJeny, ale masz tempo :D Ogólnie historia Lily - tak. Od pół roku planuję reorganizację całej historii i wywalenie tego wątku w cholerę, bo nie mam pojęcia co ja sobie wtedy myślałam. Ogólnie - właśnie nad tym wszystkim siedzę więc powinnam w ferie to w końcu ogarnąć. A Ty się lepiej na MSI ucz :D
UsuńSuper!!!
OdpowiedzUsuńAle odkąd czytam to cały czas spotykam błąd,, otworzyły,otworzył,otworzyła,otworzyli"
A nie,, otwarły" itp...
Ale i tak fajne!!!