Ben ocknął się.
Rozejrzał się dokoła, próbując przypomnieć sobie co właściwie
się stało. Leżał u stóp schodów, a chłód kamiennej posadzki
zdążył już wyziębić jego ciało. Gdy spróbował podnieść
głowę, poczuł ostry ból przepływający przez wszystkie jego
mięśnie. Ostrożnie ruszył rękami, chcąc je rozruszać. Poczuł
jak krew zaczyna żywiej krążyć w jego żyłach, budząc do życia
skamieniałe mięśnie. W końcu usiadł ociężale, czując jak
skronie pulsują mu tępym bólem. Wytężył pamięć, próbując
wywołać z niej wspomnienia tego, co stało się zanim stracił
przytomność. Jednak ostatnim co pamiętał, było przejście
korytarzem. Spojrzał w górę. Przeklął w duchu swoją
niezdarność. Najwyraźniej spadł i nieźle się poobijał. Zrobił
kilka głębszych wdechów, próbując powstrzymać zawroty głowy.
Spokojnie, to tylko
drobne stłuczenie. Wstał
ostrożnie. Kiedyś naprawdę zrobię sobie krzywdę.
*
Czwartek był dla Susan
pechowy. Od rana nic jej się nie udawało – zawaliła eliksiry,
McGonagall zganiła ją za nieprzygotowanie i jeszcze, jak na złość
za oknem szalała ulewa, przez co James musiał odwołać trening.
Nie mając pojęcia co ze sobą zrobić, poszła do biblioteki
licząc, że może spotka tam Bena – on zawsze potrafił ją
rozweselić, a nie rozmawiała z nim od dobrych kilku dni. Zawsze gdy
widziała go na korytarzu on zdawał się jej nie dostrzegać,
zatopiony we własnych myślach. W trakcie zajęć nie zaszczycił
jej nawet jednym spojrzeniem. Susan niepokoiła się, że stało się
coś złego.
Siedząc przy stole od
niechcenia wertowała strony podręcznika do transmutacji, co chwila
zerkając w stronę drzwi. Nie musiała czekać długo. Po mniej
więcej kwadransie drzwi otworzyły się i w progu stanął Ben.
Szybkim krokiem podszedł do lady bibliotekarki i odebrał od niej
grubą księgę. Kobieta uśmiechnęła się, widząc radość na
jego twarzy. W końcu odwrócił się, poszukując wzrokiem wolnego
miejsca. Gdy jego spojrzenie prześliznęło się po niej uniosła
dłoń, żeby zwrócić jego uwagę. Chłopak zmarszczył gniewnie
brwi, po czym kompletnie ją ignorując usiadł przy pustym stoliku
obok okna. Susan lekko zdezorientowana schowała podręcznik do
torby, po czym wstała i ruszyła powoli w jego stronę. Nie miała
pojęcia dlaczego miałby się na nią obrazić. Przecież jeszcze
niedawno wszystko było w porządku. Usiadła naprzeciwko, kładąc
torbę u swoich stóp. Chłopak widząc ją skrzywił się lekko.
- Cześć, Ben –
zagadnęła ostrożnie, siląc się na uśmiech.
- Cześć – odparł
kąśliwym tonem. Spuścił wzrok na książkę, nie poświęcając
jej ani odrobiny uwagi. Susan westchnęła zirytowana.
- Powiesz mi o co ci
chodzi? - spytała w końcu, czując jak narasta w niej irytacja. -
Dlaczego mnie ignorujesz? Zrobiłam coś nie tak?
Wpierw zdawało się, że
chłopak jej nie usłyszał, ale w końcu powoli podniósł wzrok.
- Słuchaj, po prostu jak
znowu będziesz się chciała z kogoś ponabijać, to znajdź sobie
inny cel. Daj mi spokój. Nie mam ochoty znów być ofiarą. - To
powiedziawszy spuścił wzrok na książkę, którą przeglądał.
Susan nie miała pojęcia
o co mu chodzi. Że niby kiedy się z niego nabijała? Po tym
wszystkim, co ostatnio przeszli nie powinien mieć wątpliwości, co
do ich przyjaźni.
- O czym ty mówisz?
Chłopak prychnął.
- Nie udawaj głupiej.
- Ale... Ale, Ben. Na
Merlina, nie mam pojęcia o co ci chodzi!
- Ach tak? To może Ci
przypomnę! Ten czas, który ostatnio tak usilnie próbowałaś
spędzać ze mną, udając, że jesteś dla mnie miła – wiem, że
służyło to tylko ośmieszeniu mnie, że nie potrafię latać na
miotle, że jestem taki naiwny. Wiem, że nie mam przyjaciół, że
jestem niezdarny, że czasem jestem śmieszny, ale nie musiałaś
robić ze mnie kozła ofiarnego.
Patrzył na nią ze
złością. Susan wpatrywała się w jego oczy, czując, że zaczyna
jej się kręcić w głowie. Skąd on wziął takie głupie pomysły?
-
Przecież dobrze wiesz, że bardzo cię polubiłam po tym jak się
lepiej poznaliśmy. Nie wykorzystałabym cię do żadnego bzdurnego
kawału. Nie mam pojęcia na jakiej podstawie to sobie wymyśliłeś!
Ben!
- Świetnie. - Chłopak
podniósł się z krzesła, zatrzaskując książkę. - Ale więcej
już się do mnie nie odzywaj, bo nie mam na to najmniejszej ochoty.
Rzucił jej ostatnie
zirytowane spojrzenie, po czym wyszedł z biblioteki. Susan siedziała
nieruchomo, próbując uzmysłowić sobie, co zrobiła nie tak.
Przecież wszystko było
dobrze.
* * *
Deszcz bębnił o szyby,
ciche grzmoty przetaczały się w oddali. Za oknami powoli zapadał
zmrok rozjaśniany tylko co jakiś czas blaskiem błyskawicy. Lily
siedziała w pustym dormitorium, szukając chwili samotności. W
kominku ogień trzaskał wesoło wyganiając gromadzący się w
pomieszczeniu chłód. Evans siedziała na łóżku, podciągając
kolana pod brodę. Ciepły koc utkany z miękkiej czerwonej wełny
gdzieniegdzie poprzetykanej złotymi nitkami zarzuciła na ramiona, a
w dłoni trzymała zamkniętą książkę. Nieprzytomnym spojrzeniem
wpatrywała się w okno, błądząc myślami gdzieś daleko. Od
dłuższego czasu czuła nieprzyjemny ciężar w żołądku, który
nie wiadomo skąd się wziął. Co dziwne nasilał się, gdy w
pobliżu znajdował się James i jego dziewczyna. Uczucie bezsilnej
złości pojawiało się znikąd i nie odchodziło mimo usilnych prób
przekonania samej siebie, że przecież to kompletnie irracjonalne.
Po prostu brakowało jej uwagi, tak to na pewno to. Ale z ciebie
egoistka, ganiła się w duchu.
Przecież to oczywiste, że przez wszystkie te lata mimo złości
lubiła czuć się adorowaną i pożądaną. Komu by to nie
pochlebiło?
Od
dawna wiedziała, że zauważa tylko ją, że nie ma lepszej od niej.
Chyba każdy straciłby grunt pod nogami, gdyby nagle okazało się,
że jednak jest inna, lepsza
od Ciebie.
Nie, nie lepsza,
poprawiła się w duchu. James dorósł do przyjaźni,
zrozumiał, że nie możemy być razem.
A przecież tylko o to jej chodziło, o chwilę wytchnienia. Tak
marzyła o tym, żeby przestać się kojarzyć wszystkim z wiecznymi
kłótniami z Potterem. Żeby ktoś zwrócił na nią uwagę tak po
prostu. Tylko dlaczego musiał się zmienić? Dlaczego musiał stać
się kimś więcej niż tylko znajomym? Dlaczego z każdym kolejnym
dniem zauważała, że może wcale nie jest takim palantem, jakim
zawsze był? Przypomniała sobie wspólną imprezę u Slughorna i to,
jak dobrze się razem bawili. Kiedyś było to nie do pomyślenia.
Mdliło ją na myśl o spędzeniu choćby minuty w jego towarzystwie.
Co się zmieniło w ciągu tego pół roku? Czy to James się
zmienił, czy ona?
Oparła
głowę o ścianę. Chyba to właśnie nazywa się
dorosłość. Dorośli, ona w
jakiś sposób była w stanie zapomnieć o latach kłótni, a on
zmienić swoje nastawienie.
Zaśmiała
się pod nosem. Chyba nie ma większej egoistki od niej. Chęć
posiadania adoratora mogła zrujnować postęp jaki poczynili.
Musiała przestać oczekiwać ciągłego nadskakiwania z jego strony.
Może najwyższy czas, żeby też się zakochała? Z uśmiechem na
ustach wyszła z dormitorium, spychając niepokój na sam skraj
podświadomości. Niemal tak, jakby go tam nie było. Niemal.
* *
*
Wąski
strumień gorąca wydobył się z różdżki rozgrzewając lak. Kilka
kropli spadło na pergamin zalepiając kopertę. Severus sięgnął
po niewielką pieczątkę i starannie zapieczętował list. Sięgnął
po pióro i wprawnym ruchem napisał nazwisko: Malfoy.
Wiedział, że jego ranga w szeregach Czarnego Pana jest zbyt niska
by pisać bezpośrednio do niego, a nie chciał rozzłościć go
niepotrzebnie. Poza tym nie znał potrzebnych protokołów i zaklęć.
Jednak wieści, które musiał przekazać były zbyt ważne. Musiał
opisać niepowodzenie Avery'ego i Blacka, oraz jego własny wkład w
naprawę sytuacji. Niesubordynację tego idioty Avery'ego. Wszystko
było ważne i nie mógł tego lekceważyć. Na szczęście winnym
okazał się ten niewydarzony Puchon Fenwick, żyjący w swoim
własnym świecie bajdurzeń i bzdur. Solidne zaklęcie zapomnienia
szybko załatwiło sprawę. Jednak wiedział, że nie mogą prowadzić
dłużej badań, które zlecił Czarny Pan. Ryzyko ponownego nakrycia
było zbyt duże. Zresztą kto wie czy Dumbledore już się czegoś
nie dowiedział i nie wzmógł ostrożności.
Schował
kopertę do kieszeni, po czym wyszedł z dormitorium z zamiarem
wysłania listu. Minął grupkę rozbawionych Ślizgonów, kilku
zerknęło na niego z poważaniem, inni nawet nie zwrócili uwagi.
Prawdę mówiąc odrobinę śmieszyło go tak zróżnicowane
podejście do jego osoby. Słudzy Czarnego Pana szanowali go, zaś
inni Ślizgoni rzadko kiedy dostrzegali, zauważając tylko chudego
chłopaka, z czarnymi, wiecznie tłustymi włosami zasłaniającymi
twarz, który stronił od wszystkich. Nigdy nie miał wśród nich
przyjaciela. Jedyną osobą, która dostrzegała w nim po prostu
Severusa była Lily. Poczuł znajome ukłucie bólu i tęsknoty. Tak
dawno z nią nie rozmawiał. Gdy mijali się na korytarzu bądź w
klasie jej wzrok nie pozostał na nim dłużej niż kilka sekund.
Zapominała o nim i ta świadomość raniła go najbardziej. Widział
jak z dnia na dzień staje się bliższa tym, którzy gnębili go
przez tyle lat. Najwidoczniej kiedyś to on był jedyną osobą,
która powstrzymywała ją od zażyłości z nimi. Były momenty, że
ledwo znosił to wszystko, jednak znalazł już na to lekarstwo.
Zadania dla Czarnego Pana pochłaniały mu czas. Nareszcie poczuł
się potrzebny oraz poważany i nie potrzebował do tego Lily Evans.
Jakby
ją wywołał, wychodząc z lochów dostrzegł znajomą sylwetkę u
szczytu schodów. Lily zbiegała zgrabnie, przeskakując po kilka
stopni, a na jej ustach błąkał się uśmiech. Gdy przyjrzał się
jej uważniej zauważył, że ta postawa nie jest do końca szczera.
Oczy miała zatroskane. Czuł jak jego serce wyrywa się w jej
kierunku.
-
Lily! - Jej imię nieświadomie wyrwało się jego ust. Co on
wyprawiał?! Miał ją zostawić, zemścić się. Nie mógł znowu
się poniżać, nie przyjęła jego przeprosin, nie chciała go
widzieć. Jednak zamiast uciec z powrotem do lochów został na
miejscu wpatrując się w nią uważne.
Zatrzymała
się. Jej wzrok prześliznął się po holu. Gdy zauważyła go,
wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił. Uśmiech zniknął,
ustępując miejsca zaskoczeniu, po chwili złości, aż w końcu
wystudiowanej obojętności. Czuł jak jego serce zamiera. Kiedyś
obdarzała tym spojrzeniem tylko Pottera. Jak to się stało, że
teraz było przeznaczone dla niego?
-
Sev. Czego chcesz? - Spytała, robiąc w jego stronę kilka
niepewnych kroków. Najwidoczniej sama nie wiedziała jak się
zachować.
No
właśnie. Czego chciał? Sam nie wiedział. Pokierował nim impuls.
Chciał ją przytulić, rozśmieszyć, nawrzeszczeć, uciec. Targało
nim tyle sprzecznych emocji. Brakowało mu przyjaciółki. Jej
spojrzenia, uśmiechu, trzeźwego spojrzenia. Ich żartów, spacerów.
-
Nigdy nie powinienem był cię przepraszać – powiedział, czując
jak jego serce zamiera. NIE! Wcale nie! Powinienem był
przepraszać cię na klęczkach. Dlaczego to powiedział? Jednak
nie powiedział nic więcej, wpatrywał się w jej twarz, czując w
sercu ogromną dziurę. Przeszyła go wściekłym spojrzeniem.
- Nie
martw się, i tak nie przyjęłam twoich przeprosin – niemal
wypluła te słowa. - Ale nigdy nie będę w stanie wyrazić, jak
bardzo zawiodłam się na tobie, Snape. Chyba jesteś takim, jakim
zawsze widzieli cię inni. To ja byłam głupia, że poświęciłam
ci czas – powiedziała ze złością, po czym odwróciła się na
pięcie i ruszyła w stronę Wielkiej Sali. Gdy zniknęła za
drzwiami Severus wybiegł z zamku, czując jak łzy spływają mu po
twarzy.
* * *
Nadzwyczajne
zebranie członków Zakonu Feniksa odbywało się się w kuchni
kwatery głównej. Alastor zasiadł u góry stołu i spojrzał po
twarzach osób zebranych wokół. Było ich niewielu – większość
nie mogła się stawić. Po jego prawej stronie zasiadł Fryderyk,
wraz z Marleną. Dziewczyna wyglądała na zmęczoną. Podkrążone
oczy świadczyły o kolejnej nieprzespanej nocy u boku narzeczonego,
która nadal nie mógł dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach.
Z lewej siedziała Armandia, bawiąc się niespokojnie warkoczem.
Obok niej siedział Elfias – w ciągu ostatniego miesiąca wychudł
jeszcze bardziej. Wyglądał jak cień. Obok niego siedział Hustis,
ich nowy człowiek w ministerstwie. Mimo że był potężnej postury
w jego sposobie bycia było coś, co sprawiało, że nie zwracało
się na niego większej uwagi. Fleckey, który zginął podczas misji
w Dolinie Olbrzymów ręczył za niego własną różdżką.
Postanowili zaufać jego osądowi. Na ostatnim krześle, naprzeciw
Alastora siedział Aberforth Dumbledore. Błękitne oczy i siwa
broda, mimo iż była wiele krótsza niż jego brata, sprawiały, że
był łudząco podobny do Albusa. Mężczyzna zerkał co chwilę na
kieszonkowy zegarek i wyraźnie się niecierpliwił.
W
pomieszczeniu panowała cisza. Wszyscy czekali w napięciu na
pojawienie się honorowego gościa. Alastor zerknął na zegarek.
Równo z wybiciem siódmej, z kominka dobiegł się trzask i wśród
płomieni pojawiła się głowa samego Albusa Dumbledore'a.
- Jak
zwykle punktualny. - Moody uśmiechnął się lekko.
-
Punktualność to oznaka nie tylko szacunku dla innych, ale także
dla swojego czasu. Pospieszmy się, obiecałem Minny, że jeszcze
dzisiaj przejrzę raporty na temat umocnień Hogwartu. Nawet nie
zacząłem.
Aberforth
prychnął cicho pod nosem, jednak powstrzymał się od kąśliwego
komentarza, który cisnął mu się na usta. To nie był najlepszy
czas na rodzinne kłótnie.
- Na
czym stoimy, Hustis? Jak ministerstwo reaguje na działania
Voldemorta?
Mężczyzna
westchnął.
-
Panika narasta. Zaginęło wielu ludzi. Niektórzy boją się
wychodzić z domów. Przestali wierzyć w ochronę Ministerstwa.
Wczoraj znaleziono zabitą rodzinę, w której ojciec był
mugolskiego pochodzenia. Matka była pomniejszą łączniczką w
Ministerstwie. Próbowano to zatuszować, jednak informacje
przeciekły zastraszająco szybko. Tak jakby chciano, aby ludzie się
dowiedzieli. Ludzie odebrali to jako ostrzeżenie. Najgorsze jest, że
nasi szpiedzy nic nie wykryli. Ktoś śledzi nasze poczynania i
blokuje dopływ informacji, musimy znaleźć szpiega.
-
Każdy może być jak Robert – powiedziała stanowczo Armandia, nie
zważając na zdenerwowane spojrzenie Marleny. - Nikomu nie możemy
ufać. Z badań wynikło, że Robert już od dłuższego czasu był
pod działaniem Imperiusa. Skąd wiemy ile informacji na nasz
temat mógł im przekazać?
- To
prawda. Nie mam pojęcia, kto zlecił mu to idiotyczne zadanie
rzucenia klątwy na Alastora, jednak gdyby nie to, pewnie jeszcze
długo nic byśmy nie wiedzieli.
Moody
pokręcił głową.
-
Zlekceważyliśmy to zagrożenie. Każda klątwa czy urok ma pewne
symptomy, po których można go poznać. Byliśmy zbyt zadufani w
sobie. Stała czujność! To najważniejsza zasada! Nie możemy
sobie pozwolić na błędy. Być może przez cudzą głupotę udało
nam się to wykryć, a może była to część większego planu? Tego
już nie rozgryziemy. Jedno jest pewne – musimy uważać.
- Co
proponujesz? - Głowa Albusa przechyliła się w jego stronę.
-
Kontrole. W końcu mamy w naszych szeregach niejednego doświadczonego
maga. Musimy być bardziej ostrożni, ufać sobie, ale do granic
rozsądku. Każdy z nas może być szpiegiem, należy wziąć to pod
uwagę.
-
Dobrze. W takim razie opracujesz system kontrolowania członków
zakonu. Zwerbuj kilka osób do pomocy i dostarcz mi listę. Hustis, w
dalszym ciągu monitoruj ministerstwo i nawiąż kontakt z naszym
człowiekiem z Departamentu Tajemnic. Niech przejrzy rejestr wstępów
i jeśli będzie miał okazję, niech go skopiuje. Dostałem pewne
informacje, które jak najszybciej wymagają sprawdzenia. Niech się
ze mną skontaktuje jak najszybciej. Aberforth... - Zwrócił wzrok
na brata. - Jak stoją sprawy w Hogsmeade? Po ostatnich wydarzeniach
zauważyłeś coś nowego?
Mężczyzna
pokręcił głową.
-
Kilku podejrzanych typków, jednak nic konkretnego.
Po
jego słowach w pomieszczeniu nastała cisza. Wszyscy spoglądali po
sobie z napięciem. W końcu Aberforth wstał z miejsca.
- A
propos Hogsmeade, zostawiłem bar w rękach goblina. Jeśli
wybaczycie, naprawdę muszę wracać. Niedługo zejdzie się
klientela i wolałbym być wtedy ba miejscu.
* * *
Lily
ciężko usiadła na ławie obok Marty i Remusa. Czuła się
fatalnie. Czy była wściekła? Tak, ale nie mogła pozbyć się
uczucia smutku. Nie spodziewała się tego po Sevie. Ostatnim, czego
brakowało jej do szczęścia była świadomość, że przez tyle lat
ufała niewłaściwemu człowiekowi.
-
Wszystko w porządku? - Marta położyła dłoń na jej ramieniu.
Remus również przypatrywał się jej uważnie.
- Coś
się stało?
Westchnęła.
Świetnie, jeszcze musiała trafić się para psychologów.
- Po
prostu wszystko się popsuło. Tyle rzeczy się zmieniło, nie wiem
już co robić, ani co jest właściwe - zaczęła, nie zdając
sobie sprawy, że przyjaciele nie mają pojęcia o czym mówi.
Spojrzeli po sobie pytająco, jednak nie przerywali, dając jej się
wygadać.
-
Wszystko co do tej pory wydawało mi się właściwe, przewróciło
się do góry nogami. Okazało się całkowicie inne niż myślałam.
- Oparła głowę na dłoniach.
Marta
delikatnie pogładziła ją po głowie. Kilka osób siedzących
niedaleko rzucało na nich ciekawskie spojrzenia.
-
Lily... - zaczęła niepewnie. - Czy ma to coś wspólnego z Jamesem?
Evans
wyprostowała się. Nie mogła im się ze wszystkiego zwierzyć.
Marta zbyt blisko była z Remusem, który w końcu dzielił
dormitorium z huncwotami. Bała się, że może to dojść do uszu
Jamesa, a nie chciała, żeby zaczął wysnuwać nieprawdziwe
wnioski.
-
Nie. Jasne, że nie. Dlaczego? - spytała, siląc się na obojętny
ton. - Po prostu... Pokłóciłam się z Severusem – powiedziała
w końcu zrezygnowana.
Remus
spojrzał na nią zaskoczony.
- Nie
wiedziałem, że jeszcze ze sobą rozmawiacie. Po tamtym...
incydencie.
- Nie
rozmawiamy. Po prostu zatrzymał mnie i powiedział kilka przykrych
rzeczy. Niepotrzebnie się nim tak przejęłam. - Przerwała. - Po
prostu tak długo mu ufałam... Powinnam o nim zapomnieć.
Uśmiechnęła
się lekko, przenosząc spojrzenie na stół. Jeśli nie chciała się
kompletnie rozkleić musiała zmienić temat.
- O,
ziemniaczana zapiekanka! - zawołała przesadnie entuzjastycznie,
nakładając sobie porcję na talerz. Posłała uśmiech
przyjaciołom. Nad nimi dostrzegła Dorcas i Ann, które właśnie
weszły do Wielkiej Sali. Para wymieniła spojrzenia, jednak nie
drążyli tematu.
Dziewczyny
kierowały się w ich stronę, gdy drogę zagrodził im chłopak z
szatami w barwach Hufflepuffu. Ithan. Zagadnął Dorcas, która po
krótkiej rozmowie ruszyła za nim do wyjścia, pozostawiając Ann
samą na środku sali.
- No
nie – mruknęła Lily. Marta odwróciła się, podążając za jej
wzrokiem.
- Co
się dzieje?
-
Dorcas znowu brata się z Ithanem.
- Czy
to źle? Długo byli razem. Pewnie są sobie bliscy.
W tym
czasie przy stole pojawiła się Ann.
- Nie
wierzę, że Dorcas tak łatwo dała się złamać. Jak ten facet to
robi? Podchodzi, mówi „musimy porozmawiać”, a ona zapomina o
wszystkim i idzie za nim. - Pokręciła głową, siadając
naprzeciwko Lily.
-
Jeszcze wczoraj, mówiła, że wcale jej go nie brak.
- Nie
rozumiem – wtrąciła się Marta. - Dlaczego go nie lubicie?
Ann i
Lily wymieniły spojrzenia.
- Nie
chodzi o to, że go nie lubimy. Ithan całkowicie zmienił Dorcas.
Przy nim stała się całkiem inną osobą. Nie sądziłam, że o to
chodzi w związku. Martwimy się o nią. - Ann wzruszyła ramionami.
Wszyscy
zajęli się jedzeniem, a ciszę wypełnił tylko stukot sztućców o
talerze. Po chwili do stołu dosiadła się Susan.
-
Chyba wszyscy mają dzisiaj zły dzień – mruknęła Marta do
Remusa, obserwując jej markotną minę.
Remus
objął ją mocniej.
- Ja
na pewno nie – szepnął jej do ucha.
*
-
Jesteś pewna? - Remus spojrzał na Lily z ukosa. Reszta już dawno
zniknęła na schodach, czekał tylko na Martę, która rozmawiała z
Mattem przy stole. Evans uśmiechnęła się lekko.
-
Chcę pobyć chwilę sama. Spacer dobrze mi zrobi.
-
Jakby co, wiesz gdzie mnie znaleźć.
Kiwnęła
głową i ruszyła w stronę wyjścia z zamku. Gdy stanęła na
zewnętrznych schodach zaklęła cicho.
-
Oczywiście, o kurtce i parasolu nie pomyślałam.
- A
czy jedynie spacer jest w stanie poprawić ci teraz humor? - Cichy
głos rozbrzmiał tuż nad jej uchem. Odwróciła się gwałtownie.
-
Jason – uśmiechnęła się do niego lekko, czując jednak lekką
irytację. Sądziła, że da jej w końcu spokój.
-
Widzę, że nie za bardzo cieszy cię mój widok – zauważył,
wzdychając. - Prawdę mówiąc jestem ci winien przeprosiny.
- To
znaczy? - Spojrzała na niego nie do końca rozumiejąc.
-
Nawiązując z tobą bliższą znajomość, nie do końca uściśliłem
swoje intencje. Nie będę ukrywał, że jesteś atrakcyjną
dziewczyną. Z początku chciałem zrobić na złość Potterowi, z
czasem zdałem sobie sprawę, że nie chodzi mi już tylko o to.
Lily
łypnęła na niego zirytowana.
- Na
złość Potterowi, tak?
Jason
uśmiechnął się przepraszająco.
-
Niełatwo przychodzi mi nawiązywanie bliższych znajomości.
Złośliwości jakoś samoistnie znajdują drogę do moich ust.
Dziewczyna
prychnęła pogardliwie.
- Do
czego zmierzasz?
- Nie
będę próbował już zaprosić cię na randkę. Może po prostu
zostaniemy przyjaciółmi?
* * *
Następnego
ranka Hustis przemierzał korytarze ministerstwa, starając się jak
zwykle nie zwracać na siebie większej uwagi przechodniów. Dotarł
do wind i wcisnął guzik. Po chwili rozległ się metaliczny szczęk
i drzwi otwarły się automatycznie.
-
Poziom zero. Hol główny, recepcja, biuro ochrony – oświadczył
beznamiętny kobiecy głos. Mężczyzna wszedł do środka. Skrzywił
się mimowolnie, gdy niewielka sowa przemknęła mu nad głową. Te
cholerne ptaki zniszczyły mu już niejedną szatę.
-
Przeklęte przesyłki wewnętrzne – mruknął, uważnie obserwując
ruchy ptaka. Jednak sowa posłusznie przysiadła na niewielkiej
żerdzi zamocowanej przy suficie. Przezornie stanął najdalej jak to
tylko możliwe. Wcisnął odpowiedni guzik i czekał. Zerknął na
zegarek. Był niemal spóźniony. W ostatniej chwili opuścił biuro,
więc nawet nie zdążył zawiadomić Dumbledore'a o planowanym
spotkaniu. Gdy kobiecy głos oznajmił równie beznamiętnie:
Departament tajemnic, ledwo powstrzymał się od biegu.
Przeszedł długi ciemny korytarz, mijając kolejne drzwi. Nie bywał
tu zbyt często, jednak podczas tych kilku wizyt nie spotkał tu
nigdy nikogo. I to ma być najlepiej strzeżone miejsce w
ministerstwie? Ani jednego strażnika!
W
końcu zatrzymał się przed drzwiami i zapukał lekko. Otworzyły
się niemal natychmiast. Wśliznął się do środka.
-
Wybacz spóźnienie, miałem małą awarię w... – zaczął,
szukając wzrokiem rozmówcy, jednak nie zdążył dokończyć.
-
Avada Kedavra!
Zesztywniałe
ciało uderzyło głucho o ziemię.
Zrobione
kilka godzin później policyjne fotografie przedstawiały zamarłą
twarz mężczyzny. Z uśmiechem na ustach.
kiedy nowość?
OdpowiedzUsuńMyślę, że do grudnia się pojawi. :)
UsuńWitam. Przeczytałem wszystkie części, muszę powiedzieć, że to najbardziej dojrzałe texty o podobnej tematyce. Przede wszystkim opowiadanie jest "równe" co mnie bardzo cieszy. Po prostu gotowa ksiązka.
OdpowiedzUsuńzekam na nastepna notkę
Dziękuję, to bardzo miłe słowa i nie ukrywam, że nie tylko bardzo pochlebiają, ale i dodają chęci do pisania. Właśnie próbuję się wyrwać spod natłoku innych zadań i mam nadzieję, że niedługo nowy rozdział się pojawi.
UsuńAch, w końcu się wzięłam za odgrzebywanie kontaktów. Cieszę się, że wciąż piszesz i mam nadzieję, że szybko nadrobię zaległości. Aż mi głupio jak sobie uświadomię jak długo mnie tu nie było.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej - wpadłam się przywitać i zapewnić, że nie zapomniałam :)
Mam nadzieję, do rychłego napisania.
Rieen
Twoje zamówienie zostało wykonane i znajduje się w poście [0423] na www.wyimaginowana-grafika.blogspot.com
OdpowiedzUsuńTwój blog jest super! Czytałam już parę blogów o Lily i Jamesie ale większość była jakaś dziwna, nie kleiła się wo gule do kanonu Rowling. Pisz dalej, już nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo. Staram się zachować jako taką zgodność z kanonem, na ile mi pamięć i wiedza pozwolą. Piszę, w końcu piszę dalej, mam nadzieję, że zostaniesz ze mną na dłużej. :)
UsuńJejusiu ale fajny blog... Czekam na kolejne posty...;)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Nowości już niedługo. :)
Usuńsuper blog :) a i uwielbiam "białą flagę" :-)
OdpowiedzUsuńPołowa blogów się nie zgadza z informacjami zawartymi w książce .Fajnie że ktoś się wyłamał,i że to nie jest wielki romantyk. Choć przyznaje że .Myślałam że,lily i james będą parą i ta dziewczyna z którą potter jest niby parą...Miło ze znalazłam tem blog ponownie.
OdpowiedzUsuńW zupełności zgadzam się z powyższymi komentarzami ;) Na prawdę fantastyczne jest to, że wprowadzasz mnóstwo wątków nie tylko miłosnych. Większość blogów, które do tej pory czytywałam oparta była jedynie na relacji Lily- James, a Twój blog to nie mdłe romansidło tylko ciekawie opowiedziana historia, w której nie brakuje interesujących zwrotów akcji (np. ten o opochodzeniu Lily :)) Życzę weny i pozdrawiam- Mała Mi
OdpowiedzUsuńO mój Boże... Ale się poryczałam na tym z Severusem i Lily... :(( Biedny Snape... On tak bardzo kochał Lily... Nie wytrzymam !! Znowu ryczę :'(
OdpowiedzUsuńEhhh masz talent. Zgadzam się z przedmówcami: większość blogów o podobnej tematyce jest przesłodzona, lub wcale się nie klei, czego nie można powiedzieć o twojej historii;) Genialne, no ale wracam do czytania!
OdpowiedzUsuń